niedziela, 18 września 2011

Początek końca, cz. XIII


Ocknął się ze snu, gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Mętnym jeszcze wzrokiem powiódł dookoła siebie, opierając się na ramionach. Widział jedynie wysokie drzewa, gęste krzaki, zieloną trawę i Strzałę, który odpoczywał w cieniu.
„W końcu się obudziłeś. Chociaż… - uniósł łeb do góry – chyba niezbyt ci się to opłaciło. Niedługo będzie noc. Nie zamierzasz chyba wędrować po ciemku?”
- Nie zamierzam – przeciągnął się Sadiel, przecierając dłońmi zaspane jeszcze oczy. – Na piechotę i tak daleko nie zajdziemy.
„Na piechotę… Jeszcze się na mnie boczysz?”
- Nie boczę się… Nie chcę po prostu, byś mi potem wypominał moje lenistwo.
„A wolisz, żebym wypominał ci twoją głupotę i dziecinadę?” – mruknął Strzała.
Chłopiec wstał z ziemi, zsuwając z siebie płaszcz.
- Sam niedawno mówiłeś, że wciąż na twym grzbiecie wędruję.
„Bo wędrowałeś… Ale to nie znaczy, żebyś teraz w ogóle nie mógł na mnie przebywać. – Wierzchowiec powoli uniósł się na swych kopytach i zaczął zbliżać się do swojego przyjaciela. – Po prostu przejdź od czasu do czasu kilka kilometrów na piechotę. Co prawda przemierzymy ten kawałek drogi wolniej, ale zamiast tego nie będę potrzebował tak częstych odpoczynków. Jednym słowem… dzięki temu zajdziemy dalej.”
Sadiel zauważył, że Strzale zależy na tym, by zakończyć tą całą niesnaskę, która pojawiła się między nimi. Poczuł się okropnie, tym bardziej, że zrozumiał iż zwierzę miało rację. Po raz kolejny zauważył, że jego charakter wciąż więcej kłopotów może sprawić, niż pożytku. Musiał się nim zająć. Powinien w końcu zacząć zachowywać się jak dorosły i przestać uznawać się za istotę, która ma zawsze rację. Widać było, jak często to Strzała był tym inteligentniejszym w ich dwójce. A jednak honor syrianina nie pozwalał na przyznanie tego przed sobą. Rzeczywiście wyglądało to dziecinnie. I znów to Strzała był górą.
- I tak tu zostajemy więc… - Spojrzał na swego parzystokopytnego przyjaciela. – Myślisz, że będzie dziś padać? – spytał niepewnie. – Nie wiem, czy mam wziąć się za budowanie szałasu.
Strzała spojrzał na chłopca. Widać było, że i on zrozumiał, o co chodzi młodemu.
„Nie… Niebo jest stanowczo za czyste jak na możliwość zbliżającej się ulewy” – odpowiedział, a ton jego głosu zdawał się być nad wyraz rozbawiony.

Kolejny dzień przywitał ich ciepłymi promieniami słońca, padającymi wprost w ich oczy spomiędzy gęstych koron drzew. Z radością zauważyli, że nie zmarzli tak bardzo, jak przypuszczali. Oznaczało to, że letnia pora zbliża się ku tej zalesionej krainie wielkimi krokami.
Choć obydwoje byli tego rad, jednak Sadiel martwił się, że będzie musiał dusić się pod swym płaszczem, gdy przyjdzie im przemierzać zaludnione okolice… jeśli takie gdziekolwiek istnieją.
Przekraczając przez kolejną, rozległą, pagórkowatą łąkę, byli przekonani, że po jej drugiej stronie również odnajdą miasto, lub chociażby zamieszkałą wioskę.  Nadal mieli opory przed zwracaniem na siebie uwagi ludzi, jednak i Strzała musiał przyznać rację Sadielowi, że samym wędrowaniem nie wiele zdziałają odnośnie zdobycia nowych informacji na temat rasy syriańskiej, Mu, czy Błękitnej Księgi. Musieli zacząć szukać odpowiedzi nie tylko biernie, ale również i czynnie, pamiętając jednakże o niezbędnych środkach ostrożności.
I tym razem mieli rację. Wspinając się na jedno z wyższych pagórków, zauważyli rozlegającą się nieopodal wioskę, do której prowadził niewielki most przerzucony przez dość szeroką i rwącą rzekę. Wieś ta była większa od tej, w której Sadiel o mało nie pożegnał się ze swym życiem. Kilkanaście drewnianych domostw, wybudowanych blisko siebie, tworzących tym razem nie okrąg, lecz coś na kształt niezbyt regularnego kwadratu, odgradzał od pozostałej części świata dość wysoki, wybudowany z grubych belek, płot. Za lewą krawędzią tego skupiska stały trzy, dość pokaźne stajnie. Najwidoczniej wioska ta była i bardziej liczniejsza od poprzedniej, ale również i bardziej zamożna. Za prawą krawędzią znajdował się niewielki plac, na którego końcu poustawianych było kilka tarczy, przypominających te, wykorzystywane do ćwiczenia strzelania z łuku. Tuż za nimi, jakby spod ziemi, wyrastały grubo okryte słomianymi płaszczami i przepasane sznurami pale, a z jednego z drzew zwisały nad ziemią wielkie, wypełnione sianem worki.
„Wygląda to jak plac ćwiczebny.” – skomentował Strzała.
Sadiel uniósł wymownie brwi.
„Takie coś widywałem, gdy byłem jeszcze na służbie u strażników miejskich. To właśnie w takich miejscach ćwiczyli posługiwanie się swą bronią.”
- Myślisz, że to tutaj mieszkają strażnicy?
„Nie, z pewnością nie. Mieszkają oni w swych kwaterach na terenie miast. Nie myślisz chyba, że podczas alarmu zbiegaliby oni z wszelkich wiosek, oddalonych od miasta czasami i kilka ładnych kilometrów.”
Sadiel spojrzał ponownie na zabudowany teren, goniąc swymi oczami za małymi istotkami pałętającymi się pomiędzy budynkami. 
- Więc po co im tutaj ten plac?
„Może jest to teren często nawiedzany przez hordy zbójeckie. Wiesz chyba, że rzadko się zdarza, by władca przejmował się losem wszystkich wiosek w okolicy. Z pewnością pod opieką jego są tylko te, które dają mu największe zyski. Pozostałe muszą radzić sobie same. Najwidoczniej tutejsi mieszkańcy już dawno to zrozumieli i zaczęli sami bronić swych włości. Bez odpowiednich ćwiczeń żaden jednak człowiek nie jest w stanie obronić się przed jakimkolwiek najazdem zbójeckim. – Widząc przerażony wzrok przyjaciela, dodał po chwili – Nie musisz się jednak o nic martwić. Z pewnością nie wyglądasz jak jakiś groźny zbójca.”
Chłopiec uniósł wymownie kaptur, tak by promienie słońca padły wprost na jego błękitne oczy.
„Nie wyglądasz, pod warunkiem że nie ukażesz im swoich oczu” – poprawił się po chwili.
- Myślisz, że tu dowiem się czegoś ciekawego?
„Czy ja wiem – Strzała potrząsnął delikatnie grzywą, ruszając do przodu. – Może mieszka tu jakiś mędrzec, który ofiaruje ci małą wskazówkę. Ale… mędrcy mają to do siebie, że są bardziej inteligentni niż reszta ludzkości, więc…” – zawiesił głos.
- Więc? – ponaglił go chłopiec.
„Więc musisz o wiele bardziej trzymać się na baczności. Jedno nierozważne słowo, które nie wiele mówiłoby wieśniakowi, może sprawić, że mędrzec w lot pojmie kim jesteś i co zamierzasz uczynić. Wiesz chyba, czym może się to skończyć.”
Sadiel wiedział. Jeszcze czasami paliły go niewielkie rany, zafundowane przez sztylet niedoszłego mordercy.

2 komentarze:

klejeto pisze...

Wiesz,że często zaczynasz rodział od obudzenia się Sadiela?:)...Zapewne celowo.
I ciekawe zastosowanie naszych komentarzy na początku notki.
Ciekawe czy Sadiel i Strzała znajdą jakie kolwiek informacje w wiosce...a bardziej placu zbrojennym gdzie odbywają się ćwiczenia.
Zapewne masz jakiś pomysł które często kręcą się w głębi głowy po to by w pewnym momencie zaświecić.
Obyś miała ich jak nawięcej...ale tych dobrych..tych bardzo dobrych.
Więcej nie napisze bo mi się wydaję,że dziś jakoś krócej było:D
Ale ja chyba nie mogę się wypowiadać co do długości notek.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Tak... Sadiel zbudził się z samego rana, by znów wyruszyć w swą niebezpieczną wędrówkę, celem odszukania prawdy... Powiało grozą xD.
Może i Strzała jest tym inteligentniejszym, ale przyjdzie i czas, kiedy Sadiel posiądzie swoją modrość życiową. Choć nie zawsze jest to najważniejsze.
I kolejna wioska na drodze naszych bohaterów... Oby okazała się grzeczną wioską, bo Prześladowca nie lubi niegrzecznych wiosek... A chyba nie chciałbyś być prześladowana, co nie pani wiosko?? xD
No nic - pozdrawiam cię serdecznie i czekam na ciąg dalszy.