sobota, 30 czerwca 2012

Początek końca, cz. XXXI


– No ile to można szukać owoców! Do tego w lesie! Dwa razy musiałem dozbierać chrustu, by starczyło na przygotowanie posiłku!
– Dobrze… Obiecuję, że następnym razem zamienimy się rolami i to ty będziesz hasał po chaszczach w poszukiwaniu garści jagód, bo wątpię, żebyś znalazł więcej. A teraz… masz co innego do roboty.
– Oho… Coś czuję, że Sadiel przejął pałeczkę. No cóż… Jest przecież już dorosły – parsknął Duriom. Jego twarz była cała czerwona od zadrapań. Najwidoczniej aż nazbyt gorliwie zajął się poszukiwaniem suchego opału.
„Czy ten ludź na pewno mnie nie zje? Czuję, że jest bardzo zły…” – wyskamlał lisek.
– Nie musisz się go bać… On jest nie groźny. Po prostu coś go ugryzło.
– A ty z kim znowu gadasz? Nie zapomniałeś, że twój Strzała został we wsi? – burknął znachor, dokładając kilka patyków do małego, prowizorycznego ogniska.
– Wiesz… Nie musiałeś tego mówić. – Młodzieniec zmarszczył brwi, delikatnie odsłaniając połę swojego płaszcza, pod którym kilka chwil wcześniej schował się rudy malec. – Mógłbyś się nim zająć?
Mężczyzna uniósł wzrok znad płomieni, z niezrozumieniem spoglądając na chłopca. Gdy spojrzał odrobinę niżej, rozszerzył swe oczy z zaskoczenia.
– To jest lis?
– Nie… Konik mikrusek – parsknął Sadiel, ale natychmiast opanował się i, wzdychając jedynie, potwierdził słowa przyjaciela. – Tak… Lis. Młody lis. Został złapany w jakieś wnyki. Ma chyba zwichniętą łapkę.
Duriom wstał z ziemi, podszedł do młodzieńca i całkowicie zsunął płaszcz z rudzielca.
– No… Być może i ma zwichniętą łapkę. – Dotknął zwisającej kończyny. – Ale co z tego?
– Przecież jesteś znachorem… Mógłbyś go wyleczyć.
– Ja leczę ludzi, a nie zwierzęta. W dodatku dzikie zwierzęta.
– To też istota żyjąca. Jeśli kiedyś potrafiłeś złożyć w jedną całość mnie, to… No chyba wielki Duriom, znachor o którym słyszano w niejednej wiosce i niejednym mieście… Chyba TEN Duriom nie zamierza ot tak się poddać i zostawić tego biednego szczeniaka na pastwę losu. – na twarzy chłopca pojawił się szeroki uśmiech.
– Gdybyś mi kazał uleczyć jakiegoś człowieka, choćby i stał on na granicy śmierci, to czemu nie, ale lisa?
„Czy on mi pomoże? - zaniepokoił się malec. - Bo mnie bardzo boli…”
– Duriomie… - Sadiel przygryzł dolną wargę, spoglądając na przyjaciela błagalnie. – Ale chyba możesz spróbować. Wątpię, że będziesz w stanie zaszkodzić mu jeszcze bardziej. 
Mężczyzna przez długą chwilę rozmyślał nad podjęciem decyzji. Ostatecznie przewrócił oczami i wysunął dłonie w stronę poszkodowanego zwierzątka.
– Ale wiesz o tym dobrze, że jeśli mu pomogę, przez najbliższe kilkanaście dni będziesz musiał się nim opiekować? Sam, z obandażowaną łapką, daleko nie zajdzie.
– Jakoś mnie ta myśl nie przeraża. No chyba, że… – syrianin zwrócił się do małej, rudej kulki, która najwyraźniej nie zamierzała opuścić bezpiecznych ramion chłopca – mam cię zanieść do twojej norki, gdzie zaopiekują się tobą twoi najbliżsi.
„Najbliżsi? – Dwie, brązowe perełki spojrzały na Sadiela. – Ja nie mam nikogo… Miałem mamę, ale złapali ją człowieki… Nie widziałem jej od tamtej pory…”
– A bracia?
„Moi bracia pouciekali. Powiedzieli mi, żebym i ja tak zrobił, bo mogą przyjść i po mnie… Ale ja nie chciałem… Ja myślałem, że mama wróci…”
– Niestety już nie wróci… Jesteś tego świadom?
Lisek opuścił swój łepek.
„Tak… Wiem o tym…”
– Jeśli nie masz nic przeciwko… możesz zostać z nami.
„Z wami?”
– No… tak. Zaopiekujemy się tobą. Sam, jeśli nawet wyzdrowiejesz, będziesz miał marne szanse na przeżycie.
„ Ale ja jestem już dorosły…  Sam o siebie zadbam.”
– Ciekawe, że tego typu stwierdzenia wygłaszają zawsze tak młode istotki – zaśmiał się Sadiel. Dobrze pamiętał, jak wciąż powtarzał swojemu Mistrzowi, że jego wiek pozwala na samodzielne podbijanie świata. Co prawda miał wtedy… może dziewięć lat. A jednak był siebie pewien. Siebie, oraz swoich umiejętności, których, nawiasem mówiąc, nie wiele w tamtym czasie posiadał. A później? Gdy Mistrz poinformował go, że ich drogi się rozchodzą? Poczuł się w tamtym czasie taki mały, bezbronny… Dlaczego ta cała pewność odchodzi zawsze wtedy, gdy człowiek jej najbardziej potrzebuje? – Obawiam się, że trochę przeceniasz swoje możliwości. Ile masz w ogóle lat?
„Prawie pięć zaników ciemnej gwiazdy minęło.”
– Ciemnej gwiazdy?
„Tak… Bo ta gwiazda świeci, ale jest wszędzie ciemno…”
– O księżycu mówisz?
„Nie wiem... Dla nas jest to ciemna gwiazda.”
– Duriomie… – Tym razem chłopiec zwrócił się do, już dość zniecierpliwionego, mężczyzny. – Co to znaczy: sześć zaników księżyca?
– Nie wiem… Nie jestem jakimś mędrcem. Dajesz mi tego lisa, czy sam chcesz mu łapę wyleczyć? Będziecie mieli jeszcze dużo czasu na rozmowy.
Sadiel spojrzał wymownie na znachora.
– No co się tak patrzysz? – uniósł brwi Duriom. – Jakoś nie za bardzo kryjesz się z tym, że potrafisz rozmawiać ze zwierzakiem. A ja nie jestem żadnym głupcem, bym nie mógł połączyć twojego dziwnego zachowania z twą syriańską naturą. Tak więc… – Jeszcze mocniej wysunął przed siebie dłonie.
Chłopiec oddał liska w ręce znachora. Choć sam malec nie był tym zachwycony, nie miał siły na wyrywanie się z silnych objęć.
– A teraz możesz wybrać się na długi spacer i pomyśleć, w jaki sposób zdobędziemy mięso. Wątpię, żeby nasz dzikusek nasycił się jagodami.
– Powiedziałeś, że masz jeszcze przy sobie talary.
– Mam, ale nie zamierzam ich tracić na jedzenie dla twojego nowego pupilka. Już mi wystarczy, że ciebie muszę utrzymywać.
– Och przepraszam bardzo, ale to nie ja nalegałem, byś wyruszył ze mną w dalszą podróż. Gdybyś mnie posłuchał, siedziałbyś teraz w swojej ciepłej chatce i zbijał bąki na krześle.
– Wiesz… Zaczynam mieć wątpliwości, czy aby towarzyszenie ci podczas tej całej podróży nie było złym rozwiązaniem.
– Ja cię do niczego nie namawiałem, a wręcz przeciwnie. Więc jeśli aż tak bardzo chcesz obarczyć kogoś winą, to możesz obarczyć nią samego siebie.
– A nie omieszkam tego uczynić, lecz najpierw zajmę się stworzeniem, które uratowałeś w swej wspaniałomyślności – zakończył Duriom, podchodząc do swojej torby, starając się przy tym jak najmniej trząść poszkodowanym malcem. – Gdyby mój Mistrz widział, że zajmuję się leczeniem dzikich zwierząt, to by mi taką reprymendę zaprezentował, od której uszy by mi zwiędły.
Sadiel odwrócił się na pięcie, przedrzeźniając miną znachora. Jeszcze przez moment zamierzał ofiarować swoją pomoc, ale… Gdyby Duriom jej potrzebował, to z pewnością nie wygnałby go na „długi spacer”.