niedziela, 27 lutego 2011

Przeciw ciemności - cz. XIV

Na korytarzu Uriel z trwogą nasłuchiwał zbliżających się kroków mężczyzny. Prowizorycznie  przyjął niewidzialną formę  Po chwili całe pomieszczenie oblało się światłem, którego źródłem był niewielki żyrandol wiszący u sufitu. Ojciec dziecka był o kilka lat młodszy niż przypuszczał Archanioł. Krótkie, kruczoczarne włosy przedstawiały istne pole bitwy tuż po walce. Zaspane, piwne oczy z ledwością spoglądały na obite panelami ściany.
            „Myśl Uriel... Myśl...” ponaglał się w myślach Regent. Miał nadzieję, że dla ludzkiego wzroku światło, które roztaczają w pokoju jego bracia, jest niezauważalne. Potwierdził to sam ojciec, który szedł nadal w kierunku drzwi wolnym krokiem.
            Uriel wzruszył ramionami, by ostatecznie łączyć się z myślami człowieka.
Chce ci się spać... Chce ci się bardzo spać... - zaczął mruczeć pod nosem.
Człowiek ziewnął głęboko. Dobry znak.
Możesz wrócić do łóżka. Dziecko jest bezpieczne... Leży w swoim pokoiku i niczego mu nie brakuje...
            „Żona mnie zabije, jeśli nie sprawdzę co u Oscara” - Regent usłyszał w swej głowie myśli mężczyzny.
Nic ci nie zrobi. Wrócisz do sypialni i powiesz, że wszystko jest w porządku.
            Ojciec się zatrzymał. Odwrócił głowę w stronę z której przed chwilą przyszedł.
            „Zajrzę tylko do synka i... I wrócę do cieplutkiego łóżeczka”.
            Uriel zaklął siarczyście, lecz nie dał za wygraną:
Przez ten czas łóżeczko ci wystygnie. A dziecko naprawdę jest bezpieczne. Poza tym... ty nie wstałeś wcale po to, by dojrzeć swego synka..
            „Po co ja w ogóle wstałem?” - dwudziestokilkulatek zaczął drapać się po brodzie, na której widniał już jednodniowy zarost.
E... Siku! Tak! - Archanioł uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie słowa, które niedawno wypowiedział do Raguela. - Tak bardzo  ciśnie cię na pęcherz. Spieszysz się bardzo do ubikacji...
            Człowiek zaczął pocierać swój kark, spoglądając już znacznie trzeźwiej w stronę skrzydlatej postaci, za którą znajdowały się drzwi do pokoju dziecinnego.
Ale to tak BARDZO spieszy ci się do ubikacji... - wysyczał Uriel.
            Udało się. Kochający tatuś zaczął drobić nogami, by po chwili ruszyć szybkim truchtem w stronę, gdzie, jak przypuszczał Archanioł, miała znajdować się ubikacja.
Tragedia została zażegnana. - Wyszczerzył swoje zęby, wypinając dumnie pierś.


Więc co? - westchnął głęboko Rafael, spoglądając na swych towarzyszy. - Mamy się od tak po prostu poddać? A może... - Na jego twarzy pojawił się nagle delikatny uśmiech. - A może to jakiś znak?
Znak?
No... Wiecie... Bóg ostatecznie zmienia swoje zdanie. Nie ma jednak czasu by nas z powrotem zbierać przed swym obliczem, więc zakłada na tego malca tą całą osłonę  i...
Wszystko by się zgadzało – przerwał mu Razjel – tylko, że znaki te, jak już chyba wspominałem, pojawiają się przy dziecku tuż po jego narodzinach. Gdyby Bóg już wtedy wiedział o tym całym przypadku, to chyba wszystko by nam wytłumaczył osobiście, a nie przysparzał nam nowe problemy.
Dobrze... Ja już się więcej nie odzywam – mruknął oburzony Rafael. - Nie to nie... Sami sobie myślcie nad rozwiązaniem tego problemu.
            W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Wszystkie problemy były rozpatrywane, gdy przygotowywali się do tej misji, jednak o tym, który miał miejsce, nawet nie pomyśleli.
To ja idę po Uriela – westchnął Anioł Uzdrowień. - Skoro i tak dziś do niczego więcej nie dojdziemy, głupotą by było sterczenie tutaj do rana.
Może jednak do czegoś dojdziemy... - Raguel podrapał się po brodzie, koncentrując swój wzrok na niewidzialnym dla innych punkcie. - Czytałem kiedyś o Mocy Dziesięciu.  Używali jej Serafini nim to my stanęliśmy nad nimi. Podobno potrafi ona unieszkodliwić wszelkie zaklęcia. Jest tylko jeden problem...
Nie ma tutaj dziesięciu Regentów – odezwał się Metatron. - Ba! Nie ma nas nawet tylu, gdy zbieramy się na narady. I gdybyśmy znaleźli się tu wszyscy i okazało się, że Lucyfer pragnie jednak nam pomóc, to… I tak nie będzie nas dziesięciu.
Masz rację, Metatronie. Musimy jednak spróbować tego posunięcia. I tak nie mamy niczego do stracenia.
Więc czego nam potrzeba do przeprowadzenia tego całego zaklęcia?
Tylko jednego... - Spojrzenie Raguela stało się ostre niczym miecz samego Michała. - Wiary... Głębokiej wiary, że nam się uda.

Kochany tatuś... Gdyby mógł, zostawiłby to dziecko na pastwę losu...
            Do uszu Uriela dobiegł wysoki, kobiecy głos.
            „No nie... - westchnął – Tylko nie mamusia...”.
            Szczęście jednak odwróciło się do Archanioła tyłem. Tam, gdzie kilka minut wcześniej stał wysoki, szczupły mężczyzna, w tej chwili pojawiła się niewysoka i o wiele szczuplejsza kobieta, o bujnych blond włosach.
            „Niech to szlak” – zaklął w duchu, zastanawiając się nad kolejnym krokiem.
Chce ci się spać? - bardziej spytał, niż stwierdził.
            Kobieta co prawda ziewnęła, ale nawet się nie zatrzymała.
Tak... Więc chce ci się siku – ponowił atak Uriel.
            Blondynka nadal szła w kierunku drzwi
Mąż cię woła! - wyskomlał błagalnie.
            Kobieta zatrzymała się, nasłuchując przez chwilę.
Nieee,,, - mruknęła do siebie, ruszając dalej.
Zupa ci kipi!
Zupa! - W oczach blondynki pojawiła się nagła panika. Po chwili jednak znikła, opanowana przez jedną myśl - „Przecież dziś nie gotowałam żadnej zupy”.
Och... Ale twój mąż gotował!
            „Mój mąż gotujący zupę... - zaśmiała się cicho – To musiałoby pięknie wyglądać”.
            Uriel zaczynał mieć już dość tej zabawy. Otarł dłonią twarz i przez zaciśnięte zęby zaczął mówić.
Twój syn jest owładnięty mocami Ciemności. Teraz w jego pokoju znajdują się Regenci, chcący go porwać, by przenieść go do swojej krainy i tam go zabić, bo wielmożny pan Lucyfer postanowił wypiąć się na nich tyłkiem... Jeśli teraz tam wejdziesz, możesz ściągnąć na siebie ich gniew, co w przyszłości przeobrazić się może w stały pobyt w Krainie Ciemności z darmowym , smołowym spa. Więc jeśli się nie cofniesz, to nie ręczę ani za nich, ani za siebie!
            Można by rzec, że pomogło. Kobieta stanęła, omiotła cały korytarz szalonym spojrzeniem, po czym, głośno szlochając, zaczęła przywoływać swojego męża.
            Archaniołowi zaczęła drżeć powieka w nerwowym tiku. Nie wierzył, że ludzie potrafią być aż tak mało inteligentni. Zresztą... nie ważne. Teraz ważniejsze jest to, że zamiast jednego człowieka, ma na głowie teraz dwie te istoty.
Uriel... Jesteś nam potrzebny... – Usłyszał głos Razjela dobiegający  zza jego pleców.
Niestety tak się składa, że nie mam czasu. Próbuję wam tyłki chronić.
Zostaw nasze tyły w spokoju. Nam jesteś potrzebny o wiele bardziej niż tu.
Jesteś tego pewien? - Zwrócił się w stronę swego brata, wskazując dłonią na szlochającą kobietę. - A to jeszcze nic, bo za chwilę przybiegnie tutaj jej kochany mężulek. I jak myślisz? Odejdą stąd z pustymi rękoma, czy jednak postanowią sprawdzić ostatecznie, co się dzieje u ich synka?
            Tak jak powiedział Uriel. Zaraz po tym, jak skończył wypowiadać ostatnie słowo, na korytarzu pojawił się mężczyzna, natychmiast chwytając swą ukochaną w ramiona.
O wilku mowa... - westchnął. - A poza tym, zamknij te drzwi. Cud, że jeszcze nie zwrócili na nie uwagi.
            Razjel natychmiast posłuchał rozkazu swego przyjaciela, przechodząc następnie przez oszkloną część drzwi, niczym przez mur stworzony z mgły.
Co ci się stało, kochanie? - Mężczyzna rzeczywiście przeraził się widokiem zrozpaczonej żony.
Nie wiem... Te głosy w głowie... One... One... - chlipała blondynka – One powiedziały, że ktoś chce porwać nasze dziecko...
Coś ty jej nawciskał – Razjel omal nie spalił Uriela swym wzrokiem,
Nie ważne... Zaraz ta dwójka ludzi znajdzie się w pokoju swojego dziecka. Jestem więcej niż pewien, że wezmą go potem do swojej sypialni. Z drugiej strony, mogliśmy po prostu chwilę dłużej poczekać. Tatuś sprawdziłby co u swego malca i wrócił do łóżka, a my mielibyśmy spokój.
Wiesz dobrze, że energia, która panuje w pokoju jest zbyt wielka, by została niezauważona przez ludzi. Utrzymywanie kontaktu z górą, utrzymywanie nas w niewidzialnej dla ludzkiego oka formie, i jeszcze te Runy...
Jakie Runy? - zdziwił się Anioł Skruchy.
Nie ważne... Ważne, by teraz zapanować nad tymi ludźmi.
            Jakby na te słowa, mężczyzna spojrzał w stronę drzwi.
Poczekaj tu chwilę... Zobaczę co u Oscara i zaraz wrócimy wspólnie do sypialni.
            Kobieta, nie przestając chlipać, przytaknęła głową.
No to po nas... - Wzruszył ramionami Uriel.
            Jakież więc było jego zdziwienia, gdy obok niego przebiegł Metatron, dotykając dłonią czoła ojca dziecka, a później i samej matki. Oboje po chwili leżeli już na wykładzinie wyściełającej korytarz, chrapiąc w najlepsze.
Mamy niespełna godzinę, więc ruszajcie tyłki! - Warknął, gdy jego wzrok skupił się na zaskoczonych Archaniołach.
Nie trzeba było tak od razu? - żąchnął się Anioł Skruchy,
Nie trzeba było! Ty myślisz, że nie mam na co marnować swojej  siły?! Już do pokoju, bo wam urządzę z tyłków poligon wojskowy Michała!Na korytarzu Uriel z trwogą nasłuchiwał zbliżających się kroków mężczyzny. Prowizorycznie  przyjął niewidzialną formę  Po chwili całe pomieszczenie oblało się światłem, którego źródłem był niewielki żyrandol wiszący u sufitu. Ojciec dziecka był o kilka lat młodszy niż przypuszczał Archanioł. Krótkie, kruczoczarne włosy przedstawiały istne pole bitwy tuż po walce. Zaspane, piwne oczy z ledwością spoglądały na obite panelami ściany.
            „Myśl Uriel... Myśl...” ponaglał się w myślach Regent. Miał nadzieję, że dla ludzkiego wzroku światło, które roztaczają w pokoju jego bracia, jest niezauważalne. Potwierdził to sam ojciec, który szedł nadal w kierunku drzwi wolnym krokiem.
            Uriel wzruszył ramionami, by ostatecznie łączyć się z myślami człowieka.
Chce ci się spać... Chce ci się bardzo spać... - zaczął mruczeć pod nosem.
Człowiek ziewnął głęboko. Dobry znak.
Możesz wrócić do łóżka. Dziecko jest bezpieczne... Leży w swoim pokoiku i niczego mu nie brakuje...
            „Żona mnie zabije, jeśli nie sprawdzę co u Oscara” - Regent usłyszał w swej głowie myśli mężczyzny.
Nic ci nie zrobi. Wrócisz do sypialni i powiesz, że wszystko jest w porządku.
            Ojciec się zatrzymał. Odwrócił głowę w stronę z której przed chwilą przyszedł.
            „Zajrzę tylko do synka i... I wrócę do cieplutkiego łóżeczka”.
            Uriel zaklął siarczyście, lecz nie dał za wygraną:
Przez ten czas łóżeczko ci wystygnie. A dziecko naprawdę jest bezpieczne. Poza tym... ty nie wstałeś wcale po to, by dojrzeć swego synka..
            „Po co ja w ogóle wstałem?” - dwudziestokilkulatek zaczął drapać się po brodzie, na której widniał już jednodniowy zarost.
E... Siku! Tak! - Archanioł uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie słowa, które niedawno wypowiedział do Raguela. - Tak bardzo  ciśnie cię na pęcherz. Spieszysz się bardzo do ubikacji...
            Człowiek zaczął pocierać swój kark, spoglądając już znacznie trzeźwiej w stronę skrzydlatej postaci, za którą znajdowały się drzwi do pokoju dziecinnego.
Ale to tak BARDZO spieszy ci się do ubikacji... - wysyczał Uriel.
            Udało się. Kochający tatuś zaczął drobić nogami, by po chwili ruszyć szybkim truchtem w stronę, gdzie, jak przypuszczał Archanioł, miała znajdować się ubikacja.
Tragedia została zażegnana. - Wyszczerzył swoje zęby, wypinając dumnie pierś.


Więc co? - westchnął głęboko Rafael, spoglądając na swych towarzyszy. - Mamy się od tak po prostu poddać? A może... - Na jego twarzy pojawił się nagle delikatny uśmiech. - A może to jakiś znak?
Znak?
No... Wiecie... Bóg ostatecznie zmienia swoje zdanie. Nie ma jednak czasu by nas z powrotem zbierać przed swym obliczem, więc zakłada na tego malca tą całą osłonę  i...
Wszystko by się zgadzało – przerwał mu Razjel – tylko, że znaki te, jak już chyba wspominałem, pojawiają się przy dziecku tuż po jego narodzinach. Gdyby Bóg już wtedy wiedział o tym całym przypadku, to chyba wszystko by nam wytłumaczył osobiście, a nie przysparzał nam nowe problemy.
Dobrze... Ja już się więcej nie odzywam – mruknął oburzony Rafael. - Nie to nie... Sami sobie myślcie nad rozwiązaniem tego problemu.
            W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Wszystkie problemy były rozpatrywane, gdy przygotowywali się do tej misji, jednak o tym, który miał miejsce, nawet nie pomyśleli.
To ja idę po Uriela – westchnął Anioł Uzdrowień. - Skoro i tak dziś do niczego więcej nie dojdziemy, głupotą by było sterczenie tutaj do rana.
Może jednak do czegoś dojdziemy... - Raguel podrapał się po brodzie, koncentrując swój wzrok na niewidzialnym dla innych punkcie. - Czytałem kiedyś o Mocy Dziesięciu.  Używali jej Serafini nim to my stanęliśmy nad nimi. Podobno potrafi ona unieszkodliwić wszelkie zaklęcia. Jest tylko jeden problem...
Nie ma tutaj dziesięciu Regentów – odezwał się Metatron. - Ba! Nie ma nas nawet tylu, gdy zbieramy się na narady. I gdybyśmy znaleźli się tu wszyscy i okazało się, że Lucyfer pragnie jednak nam pomóc, to… I tak nie będzie nas dziesięciu.
Masz rację, Metatronie. Musimy jednak spróbować tego posunięcia. I tak nie mamy niczego do stracenia.
Więc czego nam potrzeba do przeprowadzenia tego całego zaklęcia?
Tylko jednego... - Spojrzenie Raguela stało się ostre niczym miecz samego Michała. - Wiary... Głębokiej wiary, że nam się uda.

wtorek, 22 lutego 2011

Przeciw ciemności - cz. XIII

Te same prostokątne, wielkie kloce mieszkalne. Ta sama ulica, oświetlona lampami. Te same zaspy śniegu. Nawet pokój, w którym spało maleństwo, nie zmieniło się w ogóle od momentu, gdy po raz pierwszy byli tu Lucyfer z Gabryjelem. Pacynki i misie leżały nadal na tej samej półce. Małe drewniane łóżko stało nieopodal drzwi i nawet obraz przedstawiający sielankowy krajobraz nadal wisiał z lekka krzywo. I tylko pięć tajemniczych istot nie pasowało do tego całego wnętrza.
Uriel… - Razjel zaczął podchodzić niepewnie do śpiącego malucha. – Wyjdź na korytarz,
Na korytarz? – Anioł Skruchy zmarszczył brwi. – A poco?
A po to, że nie chcę aby nagle wpadli tu jego rodzice i nakryli nas na porywaniu ich dziecka. Nie wiem czy wiesz, ale… - Spojrzał na swego brata wymownie. – Nie chcę też, by nagle nam reputacja podupadła. I tak jest już w opłakanym stanie.
Uriel miał coś powiedzieć, zaprzeć się, ale zrozumiał, że w tym momencie nie ma czasu na jego humorki. Westchnął głęboko, po czym po cichu wyszedł z pokoju.
I ominie mnie cała zabawa… - mruknął do siebie. A przed nim roztaczała się ciemność. Najwidoczniej małżonkowie smacznie spali, delektując się tak rzadką ciszą, nie przerywaną przez krzyki malca.

Metatronie. – Zadkiel zaciskał mocno swe powieki. Jako jedyny mógł zostać wytypowany do tego, by utrzymywać stały kontakt z Ziemią. Michał powoli przygotowywał się do wypełnienia swej misji, a Gabryjel siedział na obrośniętym mchem kamieniu, kiwając się w tył i w przód, roniąc wielkie łzy. – Metatronie… Słyszysz mnie?
Tak… - W jego głowie dało się słyszeć cichy, stłumiony głos brata, który powinien znajdować się w mieszkaniu dziecka. – Słabo, ale musi to nam wystarczyć.
Znaleźliście już dziecko?
Tak. Leży w swym łóżeczku. Nie powinniśmy mieć żadnych problemów z przetransportowaniem go do naszego Królestwa.
Cieszę się. Spróbujcie się pospieszyć. Michał jest już gotowy do poczynienia ostatniego kroku.
A Gabryjel? – W głosie Metatrona dało się słyszeć nutkę niepokoju.
Gabryjel? No cóż… - Zadkiel przygryzł lekko dolną wargę. – Mówiłem, żeby zostawić go w Zamku. Tutaj ledwie się biedak trzyma. Boję się, że może bardzo źle przeżyć wszystko to, co niedługo zobaczy, przy czym to „bardzo źle” jest ujęte w bardzo delikatny sposób.
Wiem. Ale… Mowa była, że wszyscy z nas mają przy tym być. Nie wiadomo przecież, czy nie będzie potrzebna nasza wspólna siła do pokonania tego człowieka. Być może jest on o wiele silniejszy niż się nam zdaje.
Nie muszę chyba przypominać, jak bardzo odważny jest Gabryjel. – Archanioł zniżył głos. Nie chciał by jego brat usłyszał te słowa. – Jeśli coś zacznie się dziać, to on jako pierwszy stąd zwieje.
Zapadła krótka cisza.
Miejmy nadzieje, że nie spotkają nas żadne niemiłe niespodzianki – zakończył Metatron.
Zadkiel poczuł jak jego głowa staje się lekka i w pewnym sensie pusta. Zrozumiał, że Głos Boży zakończył na ten moment połączenie.
Odwrócił się w stronę Michał.
I jak tam? – Na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.
Michał stanął wyprostowany niczym struna, wsuwając miecz do pochwy. Westchnął głęboko spoglądając na zrozpaczonego Gabryjela.
Wolałbym, żeby już to wszystko się skończyło. Inaczej wszyscy pójdziemy w ślady naszego brata.
Siła Boga jakby ocknął się nagle z letargu. Powiódł oczami po aniołach.
Naprawdę nie możemy inaczej postąpić? – spytał się niepewnie. Bał się usłyszeć odpowiedzi, którą i tak dobrze znał.
Niestety… - Razjel spuścił głowę. Czuł się okropnie. Już od momentu, gdy przybyli na tą polanę, próbował wmówić sobie, że to tylko uśmiercenie jakiegoś człowieka.
Przecież tysiące ludzi umiera codziennie na Ziemi. Jeden w tą czy w tą… Nikt nie zauważy różnicy. Prócz rodziców dziecka oczywiście. Ale… wszyscy ci ludzie giną z głupoty… Głupoty swojej bądź też innych synów Adama. Rzadko kiedy ciało pada martwe po zetknięciu się z mieczem samego Archanioła Michała. I oni wszyscy będą na to patrzeć.
A jeśli ostatecznie przemówi ich anielskość? Jeśli ruszą się by ratować malca? Przecież ich rolą jest ochrona tych delikatnych ludzkich istot. Ale polecenia Boga są ponad to wszystko! Jeśli nie dadzą rady spełnić Jego rozkazów, to oznaczać to tylko będzie, że nie są oni godni piastować tak wysokich funkcji w Królestwie.
Czasami naprawdę nienawidził Lucyfera… W tym momencie pałał do niego odrazą i nienawiścią. To wszystko przez tego zdrajcę. Szkoda, że nie będzie mógł patrzeć na swoje własne arcydzieło. Może wtedy dopiero zrozumiałby jak nisko upadł… 


Może byś się tak w końcu pospieszył, Razjelu… - Rafael wyjrzał niecierpliwie przez okno. Uniósł wzrok do góry, wprost na ciemnogranatowe, nocne niebo.
Zawsze się zastanawiał, dlaczego ludzie uważają, że właśnie tam mieszkają Wysłannicy Pana. Że niby na chmurkach? Albo na gwiazdkach? Ciekawe jakby tam się zmieścił ich zamek, nie mówiąc już o Pałacu Bożym. Poza tym, gdyby rzeczywiście tam mieszkali, już dawno odkryci by zostali przez te wszystkie ludzkie wynalazki. Albo Piekło… W ziemi? No o ile wiadomo, to Upadli nie są ognioodporni, Przebywanie w pobliżu lawy nie byłoby dla nich niczym przyjemnym. A i jak miałaby się tam pomieścić cała zgraja tych zdrajców.
Ale może koniec tego filozofowania. Teraz są ważniejsze sprawy na głowie.
Odwrócił się w stronę Rafaela.
No co ty się tak grzebiesz?
Razjel stał nad łóżeczkiem niepewnie spoglądając na malucha.
Nie wiem… Coś mi się tu nie podoba.
To znaczy?
Widzicie te znaki? - Razjeł wskazał dłonią na róg łóżka, gdy podeszli do niego przyjaciele
Coś mi one przypominają... - Raguel podrapał się po głowie mrużąc swoje oczy.
Widziałem je w jednej z ksiąg twojego autorstwa, Razjelu – powiedział Rafael, próbując dotknąć wyrytych kształtów. Powstrzymała go przed tym jednak jakaś tajemnicza siła, która zaaplikowała Archaniołowi niemałą dawkę bólu.           
 Regent cofnął się kilka kroków, chwytając się za głowę. Poczuł jak pulsująca w skroniach krew zamierza ukryć się gdzieś przed atakiem mocy, którą zastała zaatakowana. Po chwili uczucie to na szczęście całkowicie minęło, pozostawiając jedynie niemiłe wspomnienie i tą pewność, że porwanie dziecka będzie o wiele trudniejszym wyczynem, niż się to im na początku wydawało.
Tak, tak... - mruknął Razjel – Coś mi się przypomina. - Otarł swoją twarz dłonią, a na jego czole pojawiły się dwie podłużne zmarszczki. - Nie jestem pewien, ale są to chyba runy Baaliaha. - Ucichł, lecz widząc niezrozumienie w oczach swych braci, zaczął kontynuować wywód – Runy te pojawiają się przy noworodkach podczas pierwszych sekund ich istnienia. Oznaczają one, że dusza, która znalazła się w tym ciele, jest całkowicie oddana jednej ze stron, które od zarania dziejów walczą ze sobą: Dobru bądź też Złu.
O ile się nie mylę, to wszystkie młode dusze są raczej czyste. - Raguel spojrzał wymownie na Anioła Tajemnic.
Mylisz się, mój bracie. - Do rozmowy dołączył się Metatron. Najwidoczniej doszedł do wniosku, że przez najbliższy czas i tak nie będzie musiał kontaktować się z Zadkielem. - Przeważająca ilość tych małych duszyczek jest neutralna względem obydwóch stron. To późniejsze życie przybliża je do jednej z nich. Nieliczni tylko już od początku swej ziemskiej drogi oddani są Dobru lub Złu. To właśnie przy tych wyjątkowych istotach pojawiają się te runy, które pilnują, by nikt nie próbował zmienić strony barykady po których stoją te dzieciaki.
A te znaki... - Rafael, już zupełnie przytomny, wskazał na wyżłobienia na łóżeczku malca. - Czy one informują która to strona tejże barykady przynależy dziecku?
Nie. Obydwie siły oznaczają się tym samym znakiem.
Czyli, że może on być oddany naszej sprawie? - nie dawał za wygraną Anioł Uzdrowień.
Tak samo naszej, jak i tej, której przewodzi Lucyfer – Razjel ostudził zapał swego brata.- Jednak słowa Boga i odczucia Michała, mówią same za siebie. Tym bardziej, że jeśli człowiek ten stoi po naszej stronie, siła Run nie podziałała by w ten sposób na ciebie. Chyba, że ty sam pracujesz po kryjomu dla naszej konkurencji.
Ja? - oburzył się Rafael – Nigdy w życiu nie zdradziłbym naszego Stwórcy.
Więc sam odpowiedziałeś sobie na swoje pytanie.  A teraz należy zastanowić się, jak mamy przenieść tego małego potworka do naszego świata. Raczej nie damy rady wziąć go od tak w ramiona i przeteleportować się z nim do nas. Nie wiem też, w jaki sposób możemy obejść to...
Nie dokończył, gdyż przez drzwi zajrzał Uriel z nieciekawą miną.
Nie chcę was denerwować, ale chyba obudził się tatuś naszego szkraba.
No i? - Raguel posłał mu pytające spojrzenie.
No i albo go na pęcherz ciśnie, albo coś go tknęło, że synek jeszcze tej nocki nie zrobił im przymusowej pobudki.
Regenci stojący nad łóżeczkiem  spojrzeli na siebie, a ich mięśnie nagle się napięły.
To uważaj na niego. Jak się okaże, że zamierza sprawdzić co u dziecka, to postaraj się go czymś zająć.
Czymś zająć... - prychnął Uriel. - Raguelu, a czym ja mogę zająć trzydziestokilkuletniego mężczyznę o godzinie drugiej w nocy?
Rusz głową. Chyba nie na darmo Bóg nadał ci miano Regenta.
Regenta a nie Anioła od zajmowania się tatusiami ludzkich dzieci – warknął Anioł Skruchy powracając na korytarz.
            Czwórka Archaniołów usilnie zastanawiała się nad sposobem rozwiązania problemu, który nagle pojawił się na ich drodze prowadzącej do wyzwolenia świata od Ciemności. Rafael próbował jeszcze kilka razy dotknąć dziecka, lecz za każdym razem tajemnicza moc częstowała go kolejnymi dawkami bólu.

niedziela, 13 lutego 2011

Przeciw ciemności - cz. XII

Metatron nie mógł zasnąć. Miliony myśli kołatało się po jego głowie. Wszystko miało pójść tak prosto. Rozmowa z Asmodeuszem i Lucyferem... Ostatnia decyzja i... I koniec tego wszystkiego.
Co prawda Lucyfer oświadczył, że nie zamierza się z nimi bratać, ale... nie było to oświadczenie pewne. Czuł w jego głosie wahanie. Może się jeszcze rozmyślić.
Chyba już za daleko się posunął. Przekroczył granicę, za którą nie ma już powrotu.
Wstał ze swego posłania i podszedł do wielkiego okna. Srebrna , długa szata ciągnęła się za nim szeleszcząc przy tym nieprzyjemnie. Spojrzał w ciemne niebo.
A może by tak zniknąć? Zostawić to wszystko w... diabły? Niech reszta Regentów razem z Lucyferem martwią się o to wszystko. Niech w końcu wyjdzie na jaw to, co tak chce ukryć przed światem!
Czyżby odzywało się jego sumienie? Być może, ale nie o to chodzi.
Jest przecież tylko zwykłym aniołem... Archaniołem i Regentem Światła, ale... nadal zwykłym aniołem z kości i krwi.
Przygryzł lekko dolną wargę. Kiedyś to wszystko wydawało się tak łatwe... Kiedyś, to znaczy przed dniem, gdy Lucyfer postanowił zorganizować bunt. Potem to wszystko się tak... tak cholernie popieprzyło.
Nie... Dosyć tego użalania się nad sobą. Ktoś na tym zasmarkanym świecie musi być twardy. A skoro padło na niego, to...

Uriel pochrapywał smacznie w swym pokoju.
W snach siedział w wielkim, ociekającym złotem, teatrze. Spoglądał z zaciekawieniem na scenę. Śledził wzrokiem każdy, nawet najmniejszy ruch. Wyczekiwał z utęsknieniem na pierwszego aktora, który nagle wpadł na deski teatru zza krwistoczerwonej kotary. Był to Michał odziany w swoją srebrną zbroję. Siedział właśnie na koniu, zrobionym z kawałka drewna i worka wypełnionego sianem. Udając, że ujeżdża dzielnego rumaka, latał po całej scenie rżąc niczym parzystokopytny i co jakiś czas odchylając się do tyłu. Nagle dołącza do niego Lucyfer, dosiadając podobnego cudaka. Obydwoje zauważyli swą obecność. Natychmiast zmierzyli się wzrokiem i zaczęli pędzić ku sobie. Gdy stanęli twarzą w twarz, a raczej łbem konia w łeb konia, wyjęli ze swych pochew małe drewniane mieczyki i okładając się nimi, poczęli wyzywać się od dziewek w białych bądź czarnych fatałaszkach, oraz nieudanych eksperymentów Boga.
Uriel zaniósł się śmiechem. Dołączył do niego Asmodeusz siedzący po jego lewej stronie. Świetnie się bawili patrząc na swych przyjaciół. Archanioł żałował nawet, że częściej nie odbywają się takie przedstawienia. Wojna wojną, ale śmiech to zdrowie. A i może dzięki temu śmiechowi dojdą w końcu do wniosku, że ta cała walka w ogóle się nie opłaca i o wiele przyjemniej będzie posiedzieć wspólnie przy ognisku rozpalonym gdzieś w rajskich ogrodach.
Podczas rozmyślań Uriela ze sceny zeszli Michał z Lucyferem, a ich miejsce zajęli pozostali regenci ubrani w długie, rozłożyste kolorowe suknie z falbankami. Wbiegli oni na scenę tanecznymi krokami, po czym unosząc do góry dolne części garderoby, poczęli tańczyć Kankana. Rafael, Raguel, Zadkiel, Gabryjel, Metatron... Wszyscy oni podskakiwali do góry, unosili wysoko swe nogi i do tego popiskiwali niczym młode, niedoświadczone panienki do towarzystwa.
Co prawda sam Archanioł nie wiele zobaczył z tej całej maskarady, gdyż już po pierwszych kilkunastu sekundach znalazł się na podłodze, rechocząc i ocierając łzy spływające po jego policzkach, jednak odgłosy, które wydawał Asmodeusz dawały jasno do zrozumienia, że zabawa dopiero się rozkręca. Nie był jednak wstanie podnieść się i oglądać dalszych popisów swych przyjaciół. Śmiech całkowicie odebrał mu siły. No cóż... To co zobaczył do tej pory w zupełności mu wystarczy.

Mijały kolejne dni podczas których Regenci obradowali nad losem dziecka, swoim i całego świata. Nie mieli już żadnych złudzeń, że Lucyfer zgodzi się im pomóc. Zresztą... Niosący Światło nie pokazywał się im, odkąd opuścił ich zamek tamtego pamiętnego dnia. Sam Rafael nie miał okazji z nim porozmawiać, choć nawet gdyby taką miał, nie znalazłby zapewne odpowiedniego tematu. Próba rozpoczęcie gadki o pomocy przy neutralizacji mocy dziecka z pewnością znów skończyłaby się fiaskiem, bądź, co gorsze, wymianą ostrych zdań. Lepiej było nie pogarszać i tak już napiętej sytuacji.
Tak, czy inaczej, wszelkie narady Archaniołów kończyły się wciąż tym samym potwierdzeniem, że ostatecznym wyjściem z tego nieciekawego położenia jest zabicie ludzkiego malca. Sam Gabryjel ostatecznie zmuszony został do przyznania racji, że jest to jedyne dobre posunięcie w tym przypadku.
Należało więc jedynie ustalić odpowiedni czas, wybrać odpowiednią broń i dokonać tego... czynu.
- Im szybciej to zrobimy, tym lepiej dla nas, dla całego świata naszego, ludzkiego i dla samych rodziców tego dziecka. Im dłużej będą z nim przebywać, tym grubsza stawać się będzie nić miłości łącząca ich wszystkich - Razjel otarł twarz dłońmi ze zmęczenia - Najlepiej pewnej spokojnej nocy przenieść go do naszego wymiaru i tu pozbawić go życia. Czyniąc to w jego pokoju możemy narazić się na nakrycie nas przez jego opiekunów.
- Tylko kto zada ten ostateczny cios? - zatrząsł się Gabryel. Bał się, że to on będzie musiał dokonać tego przerażającego czynu. Jest na to za słaby... Wiedział, że prędzej zemdleje, niż zatopi miecz w małym, żyjącym jeszcze ciałku.
- Nie martw się Gabryelu - uśmiechnął się Razjel, jakby wyczytał myśli swego brata - Tobie to nie grozi. Potrzebny jest nam ktoś, kto w ostatniej chwili nie załamie się i nie upuści broni, przeciągając tym samym tą całą i tak straszną chwile. Ja mam raczej na myśli Michała - tu Regent zwrócił się w stronę Dowódcy Wojsk Anielskich - W końcu i tak nigdy nie pałał miłością do syna Adama, a przynajmniej nie taką jak Gabryjel czy większość z nas.
Michał spojrzał niepewnie na Razjela. Nie przypuszczał, że jego dosięgnie ten zaszczyt. Co prawda sam od początku był za unicestwieniem tego bachora, a jednak... Jednak co innego planować, a co innego samemu wykonać ten, swego rodzaju, rozkaz. Nigdy w życiu nie zabił człowieka. Upadłych - tak, ale nie człowieka. Przecież... anioły nie powinny tego czynić. Od tego są sami ludzie.
Zacisnął mocno powieki.
Ale jeśli wymaga tego chwila... On jest gotów to uczynić... Gotów jest postąpić wbrew swej anielskiej naturze, by ocalić ich Królestwo, a razem z nim i wszystkich synów Adama i córki Ewy, które żyją na Ziemi. W końcu jest Wodzem Wojsk Anielskich! Odwaga, nieugiętość i oddanie swemu jedynemu Władcy... Tymi cechami kieruje się w swym życiu. Dlatego też...
- Jeśli i inni się na to zgodzą, to mogę to uczynić - westchnął głęboko. Dopiero gdy wyrzekł te słowa, otworzył swe oczy.
Wszyscy zebrani w pokoju pokiwali twierdząco głowami.
- Więc pozostało ustalić nam jedynie dzień, w którym zakończymy tą całą koszmarną farsę.
- W sumie - Metatron, po chwili nasłuchiwania głosów, które tylko on był w stanie wyłapać z ciszy ogarniającej zebranych, wstał od stołu, poczym podszedł do wielkiego okna. Wyjrzał przez nie, unosząc swój wzrok ku płynącym po niebie obłokom, jakby to w nich miał znaleźć odpowiedź na wszelkie nurtujące go pytania - możemy uczynić to i dzisiejszej nocy. Sam mówiłeś, Razjelu, że nie powinniśmy odwlekać tego momentu.
Razjel przytaknął ruchem głowy.
- A co z Lucyferem? - Rafael starał się by pytanie to brzmiało jakby zadane zostało mimochodem. Nie uniósł nawet swego wzroku znad stołu, na którym, swym wskazującym palcem, rysował niewidzialne szlaczki.
- Nie rozumiem twego pytania - Głos Boży zwrócił się w jego kierunku -A co ma z nim być?
- No... Czy będziemy go powiadamiać o naszych planach?
- A dlaczego mamy to robić? Nie jest on nam niezbędny do zniszczenia dziecka.
- Jednak i on przyczynił się do takiego obrotu sprawy. – Gabryjel powoli dochodził do siebie. - Niech przybędzie i zobaczy, do czego doprowadził jego bezsensowny upór.
- Jeszcze na nas jakieś kłopoty sprowadzi. Nie… - Metatron pokręcił głową. – Nie będziemy go o niczym informować. A teraz, moi bracia, powinniśmy wziąć się do roboty. Noc już zapadła nad domem naszego dziecka.
Wszyscy przytaknęli, jednak było w nich wszystkich tyle zapału do działania, ile rozumu w pegazach.