poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Początek końca, cz. XXIX


Z ulgą dostrzegli wąską dróżkę wijącą się pomiędzy drzewami. Nie wyglądała ona jakby do miasta prowadzić miała, ale choćby i do wioski wiodła, radość w ich sercach rozpaliła. Poprzysięgli sobie nawzajem, że dłużej niż do zachodu słońca między ludźmi przebywać nie będą. Duriom z pewnością nie wzbudziłby żadnego zamieszania, bo to nie pierwszy i nie ostatni znachor zapewne tereny te przemierza. Co innego jednak Sadiel. Ostatnio aż nazbyt wiele problemów im sprawił swym roztargnieniem i nieostrożnością.
– Może ktoś na ciebie jakiś urok rzucił – żartował sobie Duriom. – Czytałem kiedyś, że takie zaklęcia są przez magów często stosowane. Nie zalazłeś jakiemuś magowi za skórę? Co?
– Nie zalazłem – oburzył się chłopiec. – Tak się składa, że nawet nie znam żadnego maga. Gdybym znał jakiegoś maga, to by mnie tu nie było. Dzięki niemu z pewnością miałbym już w swych dłoniach Błękitną Księgę i nie musiał tułać się po tych wszystkich lasach i wsiach.
– Znając twój charakterek, to z pewnością byłbyś już kupką prochu. Wątpię czy jakikolwiek człowiek, posiadający choć minimalną wiedzę na temat magii, wytrzymałby z tobą tak długo.
– Tak? A wydawało mi się, że jeszcze dzisiejszego poranka nachwalić się mnie nie mogłeś przed Natiahem. – Sadiel wyszczerzył swe zęby. Poczuł, że choć na chwilę to on znajduję się ponad swym rozmówcą.
– No cóż… Mogłem równie dobrze powiedzieć, że jesteś nieusłuchany, lubisz kłopoty, a twoja tajemnicza moc może sprowadzić na całą jego wieś wielkie nieszczęście, ale… wtedy Ariana nie stanęłaby w twojej obronie, a co za tym idzie, nie pomogłaby nam obu wydostać się z wioski. Ciebie oddali by Sprzymierzeńcom, a mnie… Mnie też kara sowita by nie ominęła. W końcu, jakby nie było, pomagałem ukryć przed wieśniakami twoje prawdziwe oblicze. Wrogowie rasy syriańskiej nie byliby z tego powodu zachwyceni, tym bardziej, że już i tak mieli ze mną do czynienia.
– Właśnie… – Błękitnooki nagle uzmysłowił sobie pewną smutną prawdę. – A co jeśli Natiah poinformuje Sprzymierzeńców, że wędruje z tobą ten, na którego oni polują? Przecież dobrze zna twoje imię. Moje zresztą też. Sam mówiłeś, że być może jesteś śledzony.
– A co ma być? Musimy po prostu bardziej uważać. Poza tym mówiłem, że BYĆ MOŻE jestem śledzony. Nie oznacza to, że rzeczywiście za mną Sprzymierzeńcy latają. Nie jestem w końcu aż tak interesującą osobą, żeby ktoś obserwował każdy mój krok.
– Jednak nie jest to wykluczone.
– Ano nie jest. I dlatego musimy być ostrożniejsi. Ostrożniejsi… – powtórzył wymownie Duriom. – Czyli żadnych bohaterskich wyskoków, żadnych nieprzemyślanych kroków i… zero wybuchów wściekłości. Powinieneś zacząć panować nad sobą. Jestem pewien, że twoja moc może nam wielce dopomóc w osiągnięciu celu, jaki sobie obraliśmy… To znaczy ty obrałeś – poprawił się zaraz, widząc oburzenie w oczach syrianina. – A ja zamierzam ci jedynie w tej drodze dopomóc. Jednak jeśli nadal twoja siła będzie towarzyszyć jedynie twoim wybuchom agresji, to… Nie licz, że ludzie zaczną cię akceptować, nawet wtedy, gdy zrozumieją, że w rzeczywistości nie jesteś dla nich żadnym zagrożeniem.
– Gdybyś jeszcze mi powiedział, jak to uczynić… Wydaje mi się, że mogliby mnie tego nauczyć starsi syrianie, którzy na co dzień potrafią tego dokonać. Ale abym mógł się z nimi skontaktować, przydałoby się okiełznać te moje nadludzkie umiejętności. I to wszystko staje się dziwnym kołem…
– A może dasz sobie z nimi radę, jeśli będziesz naprawdę zmuszony do tego, by zapanować nad tym wszystkim co w tobie drzemie? Już samo to, że nie zburzyłeś chaty Natiaha wróży na twoją korzyść. A tym czasem… – Mężczyzna rozejrzał się po otaczającej go leśnej gęstwienie. – Tym czasem może chwilkę odpoczniemy. Jest to dobra okazja aby przygotować jakiś posiłek.
Sadiel uśmiechnął się szeroko. Co prawda pochłonął z rana wielką porcję potrawki, ale późniejsze wydarzenia sprawiły, że organizm jego aż nazbyt szybko strawił pochłonięte pożywienie.
– Widzę twoje rozradowanie, ale… – Znachor pomasował wymownie swój kark. – Cały nasz prowiant został przy wierzchowcach. A to oznacza, że trzeba poszukać leśnych owoców, które nadadzą się do spożycia. Więc jeśli mógłbyś rozejrzeć się po okolicy…
Młodzieniec początkowo ruszył w kierunku jednej z leśnych ścian, gdy coś zaświtało mu w głowie.
– A ty? Co ty będziesz robił w tym czasie?
– Obijał się… – odpowiedział Duriom aż nazbyt poważnie. Widząc skwaszoną minę przyjaciela westchnął, przewracając oczami. – Ja zajmę się naszymi koń… Ah… Zapomniałem, że nasze zwierzaki zostały we wiosce. W takim razie zajmę się… ogniskiem! - wybuchnął mężczyzna, zadowolony ze swego pomysłu. – Mam w torbie manierkę z wodą. Może uda mi się przyrządzić jakiś kompot na dalszą podróż. Może mi się uda, oczywiście pod warunkiem, że się w końcu ruszysz po jakieś owoce - ściągnął swoje brwi.
– Powiedz po prostu, że nie chce ci się ruszyć w ten cały gąszcz.
– Jeśli to powiem, to i tak nie zmieni to w żaden sposób naszej sytuacji, więc… Ruszaj się, ruszaj…
Sadiel odwrócił się na pięcie i maszerując przed siebie, mruknął pod nosem, lecz na tyle głośno, by usłyszał go przyjaciel:
– Zastanawiam się, czy każdy człowiek z wiekiem staje się równie marudny.
– Coś mówiłeś?
– Że jestem brudny, Duriomie… Że jestem bardzo brudny.

Choć wiosna już dawno zagościła na terenie całej krainy, a nawet czuło się czasami, że już samo lato powoli się skrada, to jednak owoców leśnych było jeszcze bardzo mało. Wręcz zaledwie kilka krzaczków było w stanie ofiarować czerwone jagody gotowe już do spożycia. A i tak nie wiadomo było czy Duriom, widząc garść czerwonych kulek, nie każe ich natychmiast wyrzucić. Sadiel nie znał się aż tak dobrze na roślinach, by wiedzieć które z nich są jadalne, a które mogą doprowadzić ludzi nad samą przepaść, za którą czeka śmierć i to niekonieczne bezbolesna.
Wyjął więc zza pazuchy mały woreczek i zaczął delikatnie wkładać do niego małe skarby. Nie byłoby dobrze, gdyby po powrocie mógł poszczycić się wyłącznie słodką paćką.
Gdy oczyścił tych kilka krzaczków, wyprostował się, próbując wzrokiem wyszukać kolejnej małej polanki, która hojniej podzieliłaby się z nim jagodami. Niestety jedyne co mógł zauważyć, to gęsta zielona roślinność. Zaczął więc posuwać się dalej, starając się unikać zaczepienia płaszcza o wszędobylne gałęzie. Wątpił czy Duriom posiada przy sobie jeszcze jeden takowy płaszcz. A jeśli nawet, to z pewnością pozostał on przy Iskrze. Bez tego ciemnozielonego okrycia był wręcz skazany na rozpoznanie i wydanie Sprzymierzeńcom.
Kroczył więc powoli i ostrożnie, co jakiś czas wysyłając pod adresem znachora nieprzebrane epitety. A jeśli okaże się, że nie znajdzie więcej jagód i powróci do przyjaciela jedynie z tym, co już zebrał, w zamian za co usłyszy wyrzuty, że najwidoczniej wcale się nie postarał? Wtedy sam go wyśle i to wcale nie na poszukiwanie owoców, a do samego diabła.
Przeszedł jeszcze kilkaset metrów, wlepiając swój wzrok w mchowe podłoże, gdy postanowił, że na tym zakończy swe poszukiwania. Garść słodkich, czerwonych kuleczek… Nie był to wymarzony posiłek. Nie wystarczy nawet na kompot, nie mówiąc już o posileniu jednego młodego syrianina i jednego starszego człowieka. Jeszcze przez chwile targała nim ochota dalszej podróży w głąb zarośli, a jednak… Jednak bał się, że zgubi drogę powrotną. I tak już musiał polegać wyłącznie na swym instynkcie. Niby szedł wciąż prosto przed siebie, lecz wiadomo jak to jest w lesie. Wystarczy kilka razy zbyt chaotycznie odwrócić się dookoła, by utracić stu procentową pewność, że nadal kroczyć się będzie wcześniej obraną trasą.
Przywiązał delikatnie woreczek do pasa i miał już zamiar rozpocząć swój powrót do Durioma, gdy pośród śpiewów ptaków i szumów drzew, dało się słyszeć cichy, piskliwy odgłos. Sadiel początkowo nasłuchiwał go, lecz gdy tajemnicze skomlenie ucichło, znów zebrał się do dalszej podróży. Nie postąpił jednak trzech kroków, gdy pisk się powtórzył. Tym razem był on o wiele silniejszy, lecz nadal delikatnie zlewał się z odgłosami natury.
– Jest tam kto? – spytał nie pewnie. Nie czekał co prawda na żadną odpowiedź, ale i tak cisza którą usłyszał niezmiernie go zmartwiła.
Powoli ukucnął, mrużąc przy tym oczy. Starał się dostrzec jakiś ruch w niewielkiej od niego odległości. Nic takiego nie zauważył. Zamiast tego znów pojawił się ten pisk. Chłopiec wstał. Przez chwilę przygryzał swoją dolną wargę, po czym wyszczerzył dwa rzędy białych zębów.
– A więc będzie ciepły posiłek – mruknął do siebie.
Poczuł, jak do jego ust napływa ślinka. Pieczyste… Tak… Dawno nie jadł już dziczyzny. Tak prawdę mówiąc, to chyba nigdy jej nie jadł. Ale musi być kiedyś ten pierwszy raz.
Nieomalże zaczął biec w stronę, z której dobiegał tajemniczy odgłos. Bał się, że ktoś go uprzedzi, i zabierze mu możliwość spożycia godnego posiłku. Przestał myśleć o tym, że jeśli nie naciągnie na głowę kaptura, może znaleźć się w wielkim niebezpieczeństwie. Co tam niebezpieczeństwo! Ważne, że będzie miał napełniony żołądek.