Z
ulgą dostrzegli wąską dróżkę wijącą się pomiędzy drzewami. Nie wyglądała ona
jakby do miasta prowadzić miała, ale choćby i do wioski wiodła, radość w ich
sercach rozpaliła. Poprzysięgli sobie nawzajem, że dłużej niż do zachodu słońca
między ludźmi przebywać nie będą. Duriom z pewnością nie wzbudziłby żadnego
zamieszania, bo to nie pierwszy i nie ostatni znachor zapewne tereny te
przemierza. Co innego jednak Sadiel. Ostatnio aż nazbyt wiele problemów im
sprawił swym roztargnieniem i nieostrożnością.
–
Może ktoś na ciebie jakiś urok rzucił – żartował sobie Duriom. – Czytałem
kiedyś, że takie zaklęcia są przez magów często stosowane. Nie zalazłeś
jakiemuś magowi za skórę? Co?
–
Nie zalazłem – oburzył się chłopiec. – Tak się składa, że nawet nie znam
żadnego maga. Gdybym znał jakiegoś maga, to by mnie tu nie było. Dzięki niemu z
pewnością miałbym już w swych dłoniach Błękitną Księgę i nie musiał tułać się
po tych wszystkich lasach i wsiach.
–
Znając twój charakterek, to z pewnością byłbyś już kupką prochu. Wątpię czy
jakikolwiek człowiek, posiadający choć minimalną wiedzę na temat magii,
wytrzymałby z tobą tak długo.
–
Tak? A wydawało mi się, że jeszcze dzisiejszego poranka nachwalić się mnie nie
mogłeś przed Natiahem. – Sadiel wyszczerzył swe zęby. Poczuł, że choć na chwilę
to on znajduję się ponad swym rozmówcą.
–
No cóż… Mogłem równie dobrze powiedzieć, że jesteś nieusłuchany, lubisz
kłopoty, a twoja tajemnicza moc może sprowadzić na całą jego wieś wielkie
nieszczęście, ale… wtedy Ariana nie stanęłaby w twojej obronie, a co za tym
idzie, nie pomogłaby nam obu wydostać się z wioski. Ciebie oddali by
Sprzymierzeńcom, a mnie… Mnie też kara sowita by nie ominęła. W końcu, jakby
nie było, pomagałem ukryć przed wieśniakami twoje prawdziwe oblicze. Wrogowie
rasy syriańskiej nie byliby z tego powodu zachwyceni, tym bardziej, że już i tak
mieli ze mną do czynienia.
–
Właśnie… – Błękitnooki nagle uzmysłowił sobie pewną smutną prawdę. – A co jeśli
Natiah poinformuje Sprzymierzeńców, że wędruje z tobą ten, na którego oni
polują? Przecież dobrze zna twoje imię. Moje zresztą też. Sam mówiłeś, że być
może jesteś śledzony.
–
A co ma być? Musimy po prostu bardziej uważać. Poza tym mówiłem, że BYĆ MOŻE
jestem śledzony. Nie oznacza to, że rzeczywiście za mną Sprzymierzeńcy latają.
Nie jestem w końcu aż tak interesującą osobą, żeby ktoś obserwował każdy mój
krok.
–
Jednak nie jest to wykluczone.
–
Ano nie jest. I dlatego musimy być ostrożniejsi. Ostrożniejsi… – powtórzył
wymownie Duriom. – Czyli żadnych bohaterskich wyskoków, żadnych
nieprzemyślanych kroków i… zero wybuchów wściekłości. Powinieneś zacząć panować
nad sobą. Jestem pewien, że twoja moc może nam wielce dopomóc w osiągnięciu
celu, jaki sobie obraliśmy… To znaczy ty obrałeś – poprawił się zaraz, widząc
oburzenie w oczach syrianina. – A ja zamierzam ci jedynie w tej drodze dopomóc.
Jednak jeśli nadal twoja siła będzie towarzyszyć jedynie twoim wybuchom
agresji, to… Nie licz, że ludzie zaczną cię akceptować, nawet wtedy, gdy
zrozumieją, że w rzeczywistości nie jesteś dla nich żadnym zagrożeniem.
–
Gdybyś jeszcze mi powiedział, jak to uczynić… Wydaje mi się, że mogliby mnie
tego nauczyć starsi syrianie, którzy na co dzień potrafią tego dokonać. Ale
abym mógł się z nimi skontaktować, przydałoby się okiełznać te moje nadludzkie
umiejętności. I to wszystko staje się dziwnym kołem…
–
A może dasz sobie z nimi radę, jeśli będziesz naprawdę zmuszony do tego, by
zapanować nad tym wszystkim co w tobie drzemie? Już samo to, że nie zburzyłeś
chaty Natiaha wróży na twoją korzyść. A tym czasem… – Mężczyzna rozejrzał się
po otaczającej go leśnej gęstwienie. – Tym czasem może chwilkę odpoczniemy.
Jest to dobra okazja aby przygotować jakiś posiłek.
Sadiel
uśmiechnął się szeroko. Co prawda pochłonął z rana wielką porcję potrawki, ale
późniejsze wydarzenia sprawiły, że organizm jego aż nazbyt szybko strawił pochłonięte
pożywienie.
–
Widzę twoje rozradowanie, ale… – Znachor pomasował wymownie swój kark. – Cały
nasz prowiant został przy wierzchowcach. A to oznacza, że trzeba poszukać
leśnych owoców, które nadadzą się do spożycia. Więc jeśli mógłbyś rozejrzeć się
po okolicy…
Młodzieniec
początkowo ruszył w kierunku jednej z leśnych ścian, gdy coś zaświtało mu w
głowie.
–
A ty? Co ty będziesz robił w tym czasie?
–
Obijał się… – odpowiedział Duriom aż nazbyt poważnie. Widząc skwaszoną minę
przyjaciela westchnął, przewracając oczami. – Ja zajmę się naszymi koń… Ah…
Zapomniałem, że nasze zwierzaki zostały we wiosce. W takim razie zajmę się…
ogniskiem! - wybuchnął mężczyzna, zadowolony ze swego pomysłu. – Mam w torbie
manierkę z wodą. Może uda mi się przyrządzić jakiś kompot na dalszą podróż.
Może mi się uda, oczywiście pod warunkiem, że się w końcu ruszysz po jakieś
owoce - ściągnął swoje brwi.
–
Powiedz po prostu, że nie chce ci się ruszyć w ten cały gąszcz.
–
Jeśli to powiem, to i tak nie zmieni to w żaden sposób naszej sytuacji, więc…
Ruszaj się, ruszaj…
Sadiel
odwrócił się na pięcie i maszerując przed siebie, mruknął pod nosem, lecz na
tyle głośno, by usłyszał go przyjaciel:
–
Zastanawiam się, czy każdy człowiek z wiekiem staje się równie marudny.
–
Coś mówiłeś?
–
Że jestem brudny, Duriomie… Że jestem bardzo brudny.
Choć
wiosna już dawno zagościła na terenie całej krainy, a nawet czuło się czasami,
że już samo lato powoli się skrada, to jednak owoców leśnych było jeszcze
bardzo mało. Wręcz zaledwie kilka krzaczków było w stanie ofiarować czerwone
jagody gotowe już do spożycia. A i tak nie wiadomo było czy Duriom, widząc
garść czerwonych kulek, nie każe ich natychmiast wyrzucić. Sadiel nie znał się
aż tak dobrze na roślinach, by wiedzieć które z nich są jadalne, a które mogą
doprowadzić ludzi nad samą przepaść, za którą czeka śmierć i to niekonieczne
bezbolesna.
Wyjął
więc zza pazuchy mały woreczek i zaczął delikatnie wkładać do niego małe
skarby. Nie byłoby dobrze, gdyby po powrocie mógł poszczycić się wyłącznie
słodką paćką.
Gdy
oczyścił tych kilka krzaczków, wyprostował się, próbując wzrokiem wyszukać
kolejnej małej polanki, która hojniej podzieliłaby się z nim jagodami. Niestety
jedyne co mógł zauważyć, to gęsta zielona roślinność. Zaczął więc posuwać się
dalej, starając się unikać zaczepienia płaszcza o wszędobylne gałęzie. Wątpił
czy Duriom posiada przy sobie jeszcze jeden takowy płaszcz. A jeśli nawet, to z
pewnością pozostał on przy Iskrze. Bez tego ciemnozielonego okrycia był wręcz
skazany na rozpoznanie i wydanie Sprzymierzeńcom.
Kroczył
więc powoli i ostrożnie, co jakiś czas wysyłając pod adresem znachora
nieprzebrane epitety. A jeśli okaże się, że nie znajdzie więcej jagód i powróci
do przyjaciela jedynie z tym, co już zebrał, w zamian za co usłyszy wyrzuty, że
najwidoczniej wcale się nie postarał? Wtedy sam go wyśle i to wcale nie na
poszukiwanie owoców, a do samego diabła.
Przeszedł
jeszcze kilkaset metrów, wlepiając swój wzrok w mchowe podłoże, gdy postanowił,
że na tym zakończy swe poszukiwania. Garść słodkich, czerwonych kuleczek… Nie
był to wymarzony posiłek. Nie wystarczy nawet na kompot, nie mówiąc już o
posileniu jednego młodego syrianina i jednego starszego człowieka. Jeszcze
przez chwile targała nim ochota dalszej podróży w głąb zarośli, a jednak… Jednak
bał się, że zgubi drogę powrotną. I tak już musiał polegać wyłącznie na swym
instynkcie. Niby szedł wciąż prosto przed siebie, lecz wiadomo jak to jest w
lesie. Wystarczy kilka razy zbyt chaotycznie odwrócić się dookoła, by utracić
stu procentową pewność, że nadal kroczyć się będzie wcześniej obraną trasą.
Przywiązał
delikatnie woreczek do pasa i miał już zamiar rozpocząć swój powrót do Durioma,
gdy pośród śpiewów ptaków i szumów drzew, dało się słyszeć cichy, piskliwy
odgłos. Sadiel początkowo nasłuchiwał go, lecz gdy tajemnicze skomlenie
ucichło, znów zebrał się do dalszej podróży. Nie postąpił jednak trzech kroków,
gdy pisk się powtórzył. Tym razem był on o wiele silniejszy, lecz nadal
delikatnie zlewał się z odgłosami natury.
–
Jest tam kto? – spytał nie pewnie. Nie czekał co prawda na żadną odpowiedź, ale
i tak cisza którą usłyszał niezmiernie go zmartwiła.
Powoli
ukucnął, mrużąc przy tym oczy. Starał się dostrzec jakiś ruch w niewielkiej od
niego odległości. Nic takiego nie zauważył. Zamiast tego znów pojawił się ten
pisk. Chłopiec wstał. Przez chwilę przygryzał swoją dolną wargę, po czym
wyszczerzył dwa rzędy białych zębów.
–
A więc będzie ciepły posiłek – mruknął do siebie.
Poczuł,
jak do jego ust napływa ślinka. Pieczyste… Tak… Dawno nie jadł już dziczyzny.
Tak prawdę mówiąc, to chyba nigdy jej nie jadł. Ale musi być kiedyś ten
pierwszy raz.
Nieomalże
zaczął biec w stronę, z której dobiegał tajemniczy odgłos. Bał się, że ktoś go
uprzedzi, i zabierze mu możliwość spożycia godnego posiłku. Przestał myśleć o
tym, że jeśli nie naciągnie na głowę kaptura, może znaleźć się w wielkim
niebezpieczeństwie. Co tam niebezpieczeństwo! Ważne, że będzie miał napełniony
żołądek.