sobota, 7 stycznia 2012

Początek końca, cz. XXIII

„O… O wilku mowa” – parsknął Strzała, widząc nadchodzącego przyjaciela.
Sadiel rozejrzał się dookoła. Wszyscy mieszkańcy wsi spożywali za pewne posiłki w swych domostwach. Słońce zaszło już za horyzontem. Na niebie swe panowanie rozpoczynał księżyc, otoczony wiankami migocących gwiazd. Delikatny wiatr muskał korony leśnych drzew. Cichy, kojący szum dobiegał do uszu chłopca. Ucieszył się, że mógł choć na chwilę uwolnić się od Durioma i rodziców Sonyi. Potrzebował pobyć trochę w samotności… oczywiście razem ze Strzałą. Lecz zwierzak ten był nieomal jego drugą połówką. Razem tworzyli jedną całość. Dziwne, że dopiero teraz to sobie uświadomił. Wyobrażał sobie dalszą podróż bez znachora i jego wierzchowca, ale nie bez Strzały.
- Rozmawialiście o mnie? – Wziął się za odwiązywanie koni od płotu.
„Tak… Chociaż… właśnie skończyliśmy. Co tam słychać u Sonyi?”
- Wydaje mi się, że przeżyje. Chcecie iść do stajni? – spytał się jakby od niechcenia.
„No pewnie… Nie będziemy tutaj marzli. Może już nie pamiętasz, ale zdarzają się jeszcze chłodne noce. Poza tym w stajni trzyma się zazwyczaj świeżutkie, chrupiące sianko. Niestety mój przyjaciel, napełniwszy swój własny żołądek, zapomniał zupełnie o żołądku tego, na którego grzbiecie przemierzył wiele kilometrów.”
- Znów zaczynasz? – westchnął.
„Ja nic nie mówię… I tak mam lepiej niż Iskra. Zawsze to kilka kilogramów mniej na barkach.”
- Otóż to… Powinieneś to docenić.
„Tak, tak… A teraz zaprowadź nas do tej stajni. Już nie mogę doczekać się wieczornego posiłku.”
- Teraz to już raczej nocnego…

Stajnia okazała się miejscem bardzo tłocznym. Sadiel przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie wprowadzić koni do budynku stojącego obok, gdzie niebyło żadnego zwierzęcia, za to wypełnione po
brzegi było zeszłorocznym sianem. Ostatecznie doszedł do wniosku, że może nie spodobać się to wieśniakom. Lepiej nie nadużywać gościnności ludzi, choćby uratowało im się córkę.
- Przynajmniej nudzić się wam nie będzie – stwierdził, przywiązując Iskrę do drewnianego pala.
„Iskra mówi, że nie trzeba go przywiązywać. Mam nadzieję, że o ograniczeniu i mojej wolności w taki sposób, nawet nie pomyślałeś. Nie mielibyśmy nawet gdzie uciekać, chyba, że w przeciągu jednej nocy nauczymy się otwierać te wielkie, drewniane wrota. – Strzała natychmiast zaczął rozglądać się za snopkiem siana. – Ale nie widzę tu naszego posiłku.”
- Bo jeszcze wam go nie przyniosłem.
„Kamień z serca. A już myślałem, że pozostawisz nas takich głodnych.”
- Mógłbym, ale kto by jutro nas na swych grzbietach niósł?
„Też prawda… - parsknął wierzchowiec. – Karmi się tylko wtedy, gdy cztery kopyta do jazdy potrzebne.”
- Oh… Już idę po to siano – stękną Sadiel. – Bo jeszcze mi tu gotowi z głodu paść. Jestem tylko ciekaw, kto całą trawę przy płocie wyskubał – rzekł z przekąsem.

Gdy wrócił do chaty, zauważył Durioma rozkładającego ciemnobrązowy koc na workach wypełnionych sianem. Zdziwił go ten widok, tym bardziej że worki te znajdowały się niebezpiecznie blisko gasnącego ogniska w kominku. Oprócz ich obojga, w izbie niebyło nikogo innego.
- To tu spać będziemy?
- Tu… A coś wielmożnemu panu nie odpowiada?! – warknął znachor.
- O co ci się rozchodzi?! – Sadiel nie był mu dłużnym.
Mężczyzna spojrzał to na chłopca, to na drzwi, za którymi zapewne znajdowali się mieszkańcy tej chaty.
- Może tak jeszcze głośnie? – Duriom warknął po raz drugi, jednak już ściszonym głosem. – Bo to za mało tu ludzie o nas wiedzą.
- Mówisz o moim imieniu?
- Tak… O twoim imieniu… Ale teraz wyjdź na dwór i czekaj tam na mnie. Nie będziemy tu rozmawiali na ten temat.
Sadiel wzruszył ramionami i znów cofnął się do wyjścia. Nawet lepiej dla niego. Nie musiał przynajmniej ścielić ich prowizorycznego legowiska.

Stał oparty o ścianę budynku, gdy usłyszał przeciągłe skrzypnięcie drzwi.
- Wyjdźmy za teren wioski – odezwał się Duriom. – Nie chcę, by ktoś nas usłyszał.
- Więc o co chodziło z tym moim imieniem – rozpoczął młody syrianin, podążając w stronę bramy.
- Po prostu im mniej szczegółów ludzie o tobie wiedzą, tym lepiej.
- Ale dlaczego?
- Bo każdy człowiek jest potencjalnym źródłem informacji dla Sprzymierzeńców bądź Wybawców. Pewnie zastanawiasz się, co wspólnego mają te dwie grupy ze zwykłymi wieśniakami. Uwierz mi… Ich łapska sięgają wszędzie. Nie ma miejsca, gdzie prędzej czy później nie znalazłby się ich wysłannik. Jeśli więc taki człowiek pozna twoje imię, a do tego zobaczy twoją twarz, i zostanie przesłuchany przez Wybawcę, to… Marny twój los. Przez całe życie będziesz czuł ich oddech na swym karku.
- Nie wiem, czy już ich nie czuję. Opowiadałem ci chyba o moim Mistrzu i tym, w jaki sposób został zabity. Przy jego ciele znalazłem kartkę z tekstem brzmiącym mniej więcej tak: teraz twoja kolej, syianinie. A potem to całe zajście we wiosce. – Chłopiec z ulgą usiadł na mostku, przez który zamierzał przejść kilka godzin wcześniej. – Ledwie uszedłem z życiem.
- O tym mi nie wspominałeś. – Duriom już po chwili znalazł się obok trzynastolatka. – Co się wtedy stało?
Sadiel opowiedział szczegółowo całe to zajście. To, jak początkowo nie chciano go wpuścić na teren wioski, lecz gdy wódz zobaczył jego twarz, natychmiast zmienił zdanie. To, jak go przyjęto i na noc ulokowano w stajnie… I to, co przeżył tamtejszej nocy. Po jego ciele przeszedł zimny dreszcz. Nie wiedział czy było to spowodowane bryzą płynącą od rzeki, czy ten nieprzyjemnym wspomnieniem.
- I właśnie od tego chciałem cię ustrzec – rzekł znachor, spoglądając na oddalone, oświetlone blaskiem księżyca, pagórki. – Miejmy nadzieję, że był to zwykły przypadek. Może któryś z wieśniaków doszedł do wniosku, że posiadasz przy sobie jakiś woreczek pełen talarów i postanowił cię od niego uwolnić.
- Myślisz, że to mógłbyś mieszkaniec tamtej wioski?
- Chyba tak… Tym bardziej, że chyba od tamtego momentu nie doświadczyłeś na sobie podobnej sytuacji.
- Nie doświadczyłem – potwierdził Sadiel. – Czyli, że teraz Wybawcy będą na mnie… polować? – Choć wiedział, że wszędzie może na niego czyhać niebezpieczeństwo, to jednak podświadomie wierzył, że wystarczy tylko trochę więcej ostrożności, a nic mu się nie stanie. Jeśli jednak w grę wchodzili członkowie dwóch wrogich rasie syriańskiej ugrupowań, sytuacja nie wyglądała już tak wspaniale. Wiadome jest, że niema niczego gorszego niż zorganizowany wróg.
- Już pewnie polują. Jednak jeśli będziesz ostrożny, nie powinni natrafić na twój trop. Dlatego też trzymaj zawsze kaptur na swej głowie.
- Ale Samir, Lumia i dzieciaki widziały moją twarz.
- Pewnie nie tylko oni. Nie da się tego cofnąć i nie należy zaprzątać sobie tym głowy. Teraz powinieneś martwić się o to, by liczba osób znających twoje imię i twoją twarz, nie wzrosła.
- Lecz ty podałeś swoje imię – stwierdził Sadiel po chwili zastanowienia.
- Mnie i tak dobrze znają w tamtych kręgach. Nadmierna ostrożność w żaden sposób nie poprawi mojego bezpieczeństwa.
- Znają? - Chłopiec uniósł brwi. – Czy to ma coś wspólnego z ludźmi, którzy pewnego dnia nawiedzili ciebie i skrzywdzili cię?
- A ty skąd o tym wiesz? – Duriom zaczął świdrować wzrokiem swego rozmówce.
- Pamiętaj, że jestem syrianinem… Wyczytałem to z twoich myśli.
- Czyżby? – mężczyzna zmrużył swe oczy, uśmiechając się przy tym półgębkiem.
- No dobrze… Żartowałem. Strzała dowiedział się o tym od Iskry i przekazał mi, gdy jeszcze odpoczywałem w twojej chatce.
- Tak też myślałem. Odpowiadając na twoje pytanie: ma to wiele wspólnego z tymi gośćmi. Pamiętaj jednak, że przyjaźniłem się też z Broulem. Ta znajomość sprawiła, że co i rusz nawiedzają mnie Sprzymierzeńcy. Mają nadzieję, że kiedyś wyjawię im, gdzie znajduje się mój brat. Może jednak sami już się tego dowiedzieli, jak i tego, że niema go już wśród żywych.
- A jeśli nie? Jeśli nadal cię śledzą? I jeśli zobaczą mnie u twego boku? Przecież… Mogą cię znów pobić, a mnie… - Sadiel przełknął głośno ślinę, dodając po chwili – I jest to kolejny powód dla którego nie powinieneś ze mną podróżować.
- I to jest właśnie dobry powód, byśmy podróżowali razem.
Chłopiec spojrzał pytająco na Durioma.
- Skoro mnie śledzą, to z pewnością przypuszczają, że wiem iż kręcą się przy mnie. Mając tą pewność, nie powinienem spotykać się z żadnymi syrianinami, a tym bardziej brać ich pod swą opiekę… A przynajmniej oni tak myślą. Wątpię, by uwierzyli, że jesteś błękitnookim. Nie jestem przecież aż tak lekkomyślny, nie? – Pytanie to było na poły retoryczne, na poły skierowane do Sadiela.
- Jesteś? – chłopiec odpowiedział, unosząc prawą brew.
- Nie zrozumiałeś… Spróbuję wyjaśnić ci to inaczej. – Znachor zaczerpnął pełne płuca powietrza, by po chwili powoli je opróżniają, rozpoczynając swoją mowę. – Oni myślą, że ja nie jestem taki głupi, by brać pod opiekę syrianina, narażając go tym samym na przykry los. Ja wiem, że oni tak uważają i dlatego jestem tu z tobą. Bo skoro oni myślą, tak jak myślą, to nie będą nawet przypuszczać, że jesteś tym kim jesteś. Wiem też, że nie będą próbowali na przymus poznawać twojej tożsamości. Może oni wiedzą, że ja wiem, że mnie śledzą, ale nie będą bezpośrednio zaglądać mi przez ramię. Co innego wiedza oparta na przypuszczeniach, a co innego bezpośrednia wiedza oparta na praktyce.
- Wiesz… W sumie to nie muszę tego rozumieć. Nadal jednak uważam, że dalej powinienem wędrować sam ze Strzałą.
- Uważać to ty sobie na Wybawców możesz, a nie na to, kiedy, gdzie i z kim będziesz podróżować. Od tego bowiem, jestem ja.