Obudzili się, nim słońce całkowicie wyszło zza horyzontu.
Miasto jeszcze spało, choć pierwsi handlarze tachali już tobołki ze świeżymi
produktami na własne stragany. Zapewne były to produkty spożywcze, których nie
powinno zabraknąć podczas porannego posiłku w domostwach mieszczan.
Sami wędrowcy przegryźli kilka sucharów, popijając je czystą
wodą ze skórzanego woreczka. Minkus zniknął na dłuższą chwilę w kupce gęstych
krzaków. Gdy pojawił się z powrotem, oblizywał swoją małą, spiczastą mordkę.
- Jedna gęba mniej do wyżywienia - uśmiechnął się Duriom. -
Jeszcze kilka dni i będziemy mogli odwinąć mu łapkę.
- Myślisz, że będzie chciał nas opuścić? - Sadiel starał
się, by jego głos nie zadrżał. Przyjaciel zrozumiał jednak przesłanie chłopca.
- Czy ja wiem… - znachor przeciągnął się, opierając swe
plecy o drzewo. - W końcu to dzikie zwierze. Nie wiem, czy długo wytrzyma
obcowanie z ludźmi i… jednym syrianinem. Ale z drugiej strony, to ma zapewnioną
u nas opiekę, dach nad głową w czasie deszczu, no i pożywienie, jeśli okaże
się, że znów nie może sam sobie czegoś upolować. A każda istota szybko
przyzwyczaja się do luksusów.
- Tak… I miło byłoby mieć blisko siebie taką puchatą kulkę.
- Chłopiec uśmiechnął się delikatnie.
Z wielką niechęcią po raz drugi zagłębili się w odmęty
miasta. Musieli w końcu znaleźć kartografa i powinni uczynić to czym prędzej.
Strażnicy, którzy wyruszyli na poszukiwanie pewnego syrianina wędrującego z
młodym człowiekiem, nie powrócili jeszcze do swej komandorii. Mogli uczynić to
w każdej chwili i przez przypadek znów natrafić na dwójkę tajemniczych
znachorów, zachowujących się, zdaniem jednego z strażników, w sposób bardzo intrygujący.
Tym razem pośpiech zbrojnych nie uratowałby Durioma i Sadiela z
niebezpieczeństwa.
Nie zamierzali swych kroków kierować w kierunku targu.
Doświadczenia z poprzedniego dnia dały im jasno do zrozumienia, że chęć
dowiedzenia się czegokolwiek od kupców to zwykła strata tak cennego czasu.
Kolejne wyczekiwanie na pojawienie się delikwenta w karczmie też nie napawała
ich optymizmem. Pozostało więc obejście wszelkich mniejszych i większych
uliczek, które ciągnęły się po całym terytorium miasteczka. Przy jednej z nich
musiała znajdować się pracownia kartografa. Było więc jedynie kwestią czasu,
gdy wykupią poszukiwaną mapę.
Widoki, które tak urzekły Sadiela poprzedniego dnia, nadal
wydawały się mu wspaniałym tłem miasta. W świetle wschodzącego słońca zdawały
się nawet ciut bardziej urzekające niż uprzednio. Nie było mu jednak dane
napajać się cudownymi rzeźbami naściennymi. Duriom wciąż ciągnął go za rękę, w
dodatku Minkus stale kręcił się w nosidełku.
Maszerowali między dwoma długimi szpalerami niewysokich
budynków przyległych do siebie ścianami. W każdym z nich znajdowała się pracownia
rzemieślnicza. Minęli miejsca pracy kowala, rymarza, kołodzieja, zduna…Nigdzie
jednak nie było oznaki bytowania kartografa.
- Na rzednące pióra kruka… Musi on tu gdzieś być… -
niecierpliwił się znachor. - Nie jest to przecież jakieś małe miasteczko. Nie
wymagam też jakiegoś mistrza tego fachu. Wystarczy zwykły kartograf…
- Może przeszliśmy już jego zakład.
- Nie przeszliśmy… Nie jestem ślepy! Zauważyłbym szyld.
- Może akurat ten jeden szyld przeoczyłeś - westchnął
Sadiel. Nie chciał sprzeczać się z Duriomem, ale uważał, że ominięcie
poszukiwanego budynku było bardzo możliwe.
- Nie przeoczyłem… Powtarzam ci, że nie jestem ślepy. Gdybym
był ślepy, nie mógłbym zostać znachorem! Wiesz jakie drobne zioła muszę
znajdywać pomiędzy gęstymi, wysokimi trawami? Myślisz, że gdybym był ślepy,
mógłbym je dostrzegać?! - Znachor przestał już starać się panować nad swymi
nerwami.
Minkus wyczuł narastające napięcie. Skulił się w nosidełku,
delikatne muskając nosem pierś młodzieńca. Sadiel natychmiast zaczął gładzić
jego łepek.
- Nie… Ale to jest co innego.
- A i owszem, że co innego, bo zioła są niewielkie i tak
samo zielone jak trawa, a budynek, którego szukamy, jest z pewnością pokaźnej
wielkości i wystarczająco oznaczony!
- Oh… Chciałem tylko pomóc - naburmuszył się syrianin.
- Jeśli chcesz pomóc, to rozglądaj się dookoła i szukaj
kartografa, a nie tylko mędrkujesz.
Młodzieniec westchnął jedynie, zabierając się za nakazaną mu
pracę. Jego głowa odwracała się to w lewo, to w prawo. Nie omieszkał też co
jakiś czas za siebie się odwrócić, by przekonać się, że aby na pewno nie
przegapił celu.
Dochodzili do szerokiej uliczki przecinającej tą, którą
właśnie maszerowali. Nie ucieszył ich ten widok. Oznaczało to bowiem, że czas
poszukiwań znacznie im się wydłuży. Nie mogli jednak odpuścić sobie dalszej wycieczki
krajoznawczej pomiędzy budynkami. Mogło się okazać, że są bardzo blisko zakładu
kartografa. Gdyby zrezygnowali, mieli by później nieznośne wyrzuty sumienia. A
i bez tego zostali by z niczym. Nie mieli środka transportu, nie wiedzieli
gdzie znajduje się Malencja, nie mieli żadnej mapy… Byli nieomal w sytuacji bez
wyjścia. Nieomal, gdyż jedynym możliwym posunięciem było kontynuowanie
poszukiwań, czegoż też nieomieszkani uczynić.
Sadiel jako pierwszy wkroczył na skrzyżowanie obu uliczek.
Spojrzał po bokach, by sprawdzić jak długi szpaler budynków pozostanie im do
przebadania, gdyby okazało się, że nie znajdą kartografa na obranej przez
siebie drodze. Po tym krótkim rozpoznaniu chciał ruszyć dalej, lecz coś go
zaniepokoiło. Jeszcze raz postanowił się rozejrzeć. Na prawo mieszkańcy miasta
jak i pobliskich wiosek, maszerowali od zakładu, do zakładu. Na lewo…
Poczuł zimny dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Co prawda
widok, który ujrzał, nie musiał niczego oznaczać, a jednak jego przeczucie
wszczęło ogłuszający alarm. Jego czy ujrzały mężczyznę, który poprzedniego dnia
zamierzał za wszelką cenę odkupić od nich Minkusa. Rozmawiał on z kilkoma
strażnikami, gestykulując przy tym niczym opętany. Gdy Duriom stanął tuż przy
swoim przyjacielu, powiódł wzrokiem za spojrzeniem młodzieńca. Położył
delikatnie dłoń na jego ramieniu, po czym zaczął cofać się powoli, ciągnąc za
sobą Sadiela. Najwidoczniej i jego zaniepokoił ten widok.
Stopa za stopą zaczęli zbliżać się do budynku stojącego na
rogu. Nie chcieli czynić żadnych nagłych ruchów. Może i odległość między nimi a
strażnikami była dość pokaźna, jednak obrońców porządku w mieście uczono
wychwytywania wszelkich anomalii w spokojnym mieszczańskim rytmie życia.
Czuli już, jak powoli ogarnia ich ulga, gdy nieomalże zeszli
z widoku. Jeszcze tylko parę kroków i będą całkowicie bezpieczni… Potem będą
musieli się czym prędzej usunąć z tego miasta. A i poza jego murami nie będą
całkowicie bezpieczni. Co prawda spotkanie strażników z mężczyzną nie musiało
wcale znaczyć niczego złego. Ot… ktoś ukradł jedno z futer ze straganu garbarza
i teraz właściciel wznieca burze. Przecież mogłoby tak być, prawda? A jednak
Sadiel czuł każdą tkanką swego ciała, że los ostatnimi czasy nie jest dla nich
łaskaw. Zapewne i tym razem szczęście stanęło do nich tyłem, naśmiewając się ze
swej złośliwości. Miał więc wielką ochotę zakrzyknąć: „A nie mówiłem?!”, gdy
twarz jednego ze strażników zwróciła się w ich kierunku. Mężczyzna natychmiast
wskazał na nich palcem. Pozostałe spojrzenia popędziły we wskazanym kierunku.
Młodzieniec odwrócił głowę, by sprawdzić czy i Duriom
zauważył to zamieszanie. Zauważył.
- Spokojnie… Niewiele nam pozostało drogi… Może to wcale nie
o nas chodzi… Setki ludzi pałęta się tutaj…
Gdy znaleźli się już poza zasięgiem wzroku strażników, nie
marnowali czasu. Ruszyli w stronę bramy prowadzącej za tereny miasta. Sadiel
początkowo chciał ruszyć biegiem, ale znachor natychmiast odwiódł go od tego
pomysłu.
- Nie wiesz, jak potrafią zachować się ci ludzie. Może
pomyślą, że przed czymś uciekamy i najlepiej by było nas zatrzymać, by wyjaśnić
zaistniałą sytuację. Niektórzy są bardzo wrażliwi na punkcie prawa i porządku.
Więc maszerowali przed siebie, starając się nie okazywać
napięcia jakie w nich buzowało. Mijali kolejne pracownie rzemieślnicze i gdy
myśleli, że jednak mieli rację i tak naprawdę to nie o nich tu chodziło, zza
ich plecami dało się słyszeć barczyste pokrzykiwania, nakazujące natychmiast
pochwycić dwójkę wędrowców. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Dwójka wędrowców -
nie mogło być tu żadnej pomyłki. Ale jak strażnicy dowiedzieli się o ich
prawdziwym pochodzeniu? Niestety odpowiedź na to pytanie musiała poczekać. W
tym momencie powinni skupić się na swej ucieczce.
- Biegnij w stronę wyjścia - nakazał znachor. - Może jeszcze
zdążymy opuścić miasto.
- A dlaczego mielibyśmy nie zdążyć? - zdziwił się Sadiel.
- A na przykład dlatego, że strażnicy przy bramie nie będą z
pewnością czekać, aż grzecznie opuścimy mury miasta.
Młodzieniec na te słowa przełknął jedynie głośno ślinę i
biegiem ruszył przed siebie, przyciskając do swej piersi Minkusa.
„Zostaw mnie… Ja… Ja powstrzymam tych ludziów…” - szczeknął
lisek.
- No pewnie… Któż by się nie przestraszył rudawej kulki z
obandażowaną łapką.
Szczenię najwidoczniej również doszło do wniosku, że same
jego dobre chęci nie wiele tu pomogą, gdyż tylko jeszcze mocniej skulił się w
swym nosidełku.
Pędząc tak, wędrowcy starali się omijać przechodniów. Nie
tyle nie chcieli przewrócić jakiegoś mieszczanina, co bali się iż sami przy
okazji rozłożą się jak dłudzy. Mieli zbyt mało czasu, by marnować go na
podnoszenie się z ziemi. Jedynym lekkim uśmiechem losu było to, że mieszkańcy
miasta nie kwapili się, by pomóc strażnikom w schwytaniu groźnych przestępców.
Nic dziwnego. Nie mieli tej pewności, czy aby któryś z obcych nie posiada przy
sobie sztyletu bądź innej śmiercionośnej broni. Sadiel przez chwilę zastanowił
się nad tym i doszedł do wniosku, że sam też by nie narażał w taki sposób
własnego życia. Że może otrzymałby za złapanie złoczyńcy dość pokaźną nagrodę w
postaci brzęczących talarów? A na co monety komuś, kto leży na środku drogi z
wbitym w serce ostrzem noża?
Niestety z każdą kolejną chwilą tłum mieszczan stawał się
coraz bardziej gęstszy. Z pewnością na uliczki wyszli już wszyscy ci, którzy
pozwolili sobie tego dnia pospać odrobinę dłużej. Każdy pędził w sobie tylko
znanym kierunku, nie zwracając większej uwagi na toczącą się pod ich nosami
pogoń. Może tego typu sceny zdarzają się tu nader często? A może po prostu tych
ludzi nie interesuje nic, co w bezpośredni sposób nie dotyczy ich samych. Ktoś
komuś ukradł towar ze straganu? No cóż… Dobrze, że akurat mnie to nie spotkało.
Dobiegali prawie że do końca uliczki otoczonej pracowniami
rzemieślniczymi, gdy Duriom zmienił nagle kurs swego biegu, pociągając za sobą
błękitnookiego. Wąski przesmyk między budynkami nie napajał młodzieńca
optymizmem.
- Gdzie ty nas przyciągnąłeś? - nieomal nie krzyknął na
znachora.
- Cicho bądź. Dobrze wiem co robię - odparł mężczyzna głosem
nie znoszącym sprzeciwu.
Kroczyli więc ścieżkami wijącymi się pomiędzy budowlami. Gdy
dochodzili do następnego zakrętu w Sadielu budziła się nadzieja, że w końcu
otworzy się przed nimi prosta droga, pozwalająca im rozpocząć bieg. Niestety
jak szybko pojawiała się ta nadzieja, tak szybko gasła. Zdarzało się czasem, że
przechodząc między kolejnymi przesmykami przecinali większe uliczki. W tych
momentach młodzieniec próbował odgadnąć ich położenie, jednak miejsca które
mijali były dla niego równie obce co ciepło domu rodzinnego. Powoli zaczął
odczuwać panikę, która tliła się gdzieś na dnie jego serca. Podążał ślepo za
Duriomem, ale znachor przecież również był w tym mieście po raz pierwszy. Nie
było szans, by znał jakieś tajemnicze przejścia, czy skróty. Pewnie za kilka
chwil okaże się, że zostali okrążeni złapani i oddani w ręce Sprzymierzeńców.
Nagle w jego głowie zabłysnęła pewna myśl.
- Minkus… Czujesz coś?
„Coś? A co mam czuć?” - Malec wysunął swój łepek spod
przykrycia.
- Nie wiem… Może miejsce, przez które przechodziliśmy…
Karczmę, w której wczoraj spędziliśmy wieczór… Targ, bramę do miasta… Nie wiem…
„Karczma… Nie daleko…”
Nie była to informacja wielce radosna. Od karczmy do wyjścia
poza nieprzyjazny teren dzieliła całkiem spora odległość. Na tyle spora, że
podczas jej pokonywania będą mogli zostać po trzykroć złapani i zabici.
- Duriomie…? - niepewnie zwrócił się do przewodnika.
- Wiem co robię…
- Ale…
- Żadne ale… Daj mi się skupić!
Sadiel nie był przekonany, czy aby skupienie w czymś tu
pomoże. A może on sam coś tu zdziała.
Próbował nawet skoncentrować się na wyzwoleniu drzemiących w sobie siły,
lecz jedyne do czego doprowadził, to nagły ból głowy.
Uradował się wielce, gdy jego oczom ukazała się brama
stojąca poza dwoma budynkami między którymi się przekradali. Potem musieli jeszcze
przebiec rozległy plac, który zawsze urzekał go swoimi cudownymi rzeźbieniami i
oswojoną zielenią. Ale najważniejsze było to, że przejście nie było zagrodzone
grubą, metalową kratą. Duriom rzeczywiście wiedział, co robi. Młodzieniec nie
mógł zrozumieć skąd znachor znał ten skrót i nie wiele go to w tym momencie
obchodziło.
- Jeszcze chwila i będziemy bezpieczni - mruknął do puchatej
kulki skulonej w nosidełku.
- Gdy wyjdziemy na plac, natychmiast zacznij biec ku bramie
- rozkazał Duriom, nie odwracając się nawet do przyjaciela. Co najdziwniejsze,
w jego głosie nie było słychać choć odrobiny ulgi.
- Spokojnie… To zaledwie kilkaset metrów. Martwi mnie
jedynie to, że nie udało nam się zdobyć mapy.
- W tym momencie jest to najmniejszy problem. A teraz
biegnij. Ja ruszę za tobą.
Sadiel z ociąganiem ruszy przed siebie. Trzymał malca mocno
w ramionach, aby ten nie wypadł spod płaszcza. Nim jednak oboje wynurzyli się
spomiędzy budynków, jakby spod ziemi wyłonili się miejscy strażnicy,
zagradzając im przejście.
- Zatrzymać się! – wrzasnął jeden. Nie było to konieczne,
gdyż już samo niespodziewane pojawienie się stróżów porządku sparaliżowało
młodzieńca. Nie tylko zresztą jego. Przechodzący nieopodal mieszczanie też
przerwali swe marsze. Zaczęli przyglądać się całemu zajściu, wskazując palcami
chłopca i szepcząc coś do uszu swych kompanów.
- Zdejmij kaptur ze swej głowy – nakazał inny.
Błękitnooki nerwowo spoglądał po twarzach mężczyzn, jakby
jeszcze nie dowierzał temu, co widzi.
- Słyszałeś?! Pokaż nam swoje oblicze, albo sami cię do tego
zmusimy!
- Ja… Ja… - Sadiel powoli odzyskiwał możliwość panowania nad
swoim ciałem. Pomimo to strach nadal go nie opuszczał. W dodatku trzęsący się w
ukryciu Minkus wcale nie dodawał mu odwagi.
- Ostatni raz cię ostrzegamy! Nie chcemy, byś swoją młodość
w lochach spędził, ale jeśli to konieczne będzie…
- Przecież ja tylko zwykłym wędrowcem jestem… Czymże wam
uchybiłem?
- Niczym, więc tym bardziej nie widzę problemu, byś zsunął
kaptur ze swej głowy. – Choć strażnik mówił cichym, spokojnym głosem, to jego
zacięta mina nie wyrażała już takiego opanowania. Razem z innymi mężczyznami
zaczęli zbliżać się do młodzieńca. Dłonie ich jakby same uniosły się do
rękojeści mieczy wciąż schowanych w pochwach.
- Jeżeli nic wam nie uczyniłem, czemuż chcecie mnie pojmać?
– Sadiel starał się odwlec chwilę, w której wszyscy zbrojni rzucą się na niego.
Był więcej niż pewien, że w jakiś sobie tylko znany sposób dowiedzieli się oni
o jego prawdziwym pochodzeniu. Inaczej nie zawracaliby sobie nim głowy. A jeśliby
nawet przypuszczali, że okradł jeden ze straganów, na pewno nie urządzaliby na
niego takiej obławy. Po co siedmiu uzbrojonych strażników do schwytania jednego
trzynastolatka? Chyba, że wie się iż ten trzynastolatek jest syrianinem i może
swoimi mocami uśmiercić nie jednego osiłka.
- Radziłbym ci z nami współpracować… - nieomalże wysyczał
strażnik, którego nos dawał jasno do zrozumienia, że bójki są dla niego czymś
na porządku dziennym.
„Uciekajmy” – wyskamlał lisek, podkulając pod siebie ogon,
który niebezpiecznie zaczął wysuwać się spod płaszcza.
„Łatwo powiedzieć – zagryzł zęby młodzieniec. – Jeśli
wykonam nagły ruch, z pewnością rzucą się na mnie jak hieny na zepsute mięso”.
Nagle do uszu chłopca doleciał cichy, przeciągły świst. Po
chwili jeden ze strażników leżał na ziemi, trzymając się dłońmi za swoją głowę.
W oczach pozostałych zabłysło przerażenie. Jakby na jeden znak wyciągnęli
miecze z pochew, starając się zasłonić przed Sadielem swojego towarzysza.
Gapie, czując zbliżające się niebezpieczeństwo, rozpierzchli
się we wszystkie strony. Ci, którzy dopiero weszli na plac, starali się czym
prędzej go opuścić.
Błękitnookiego również zaskoczyło to zdarzenie. Nie wiele
myśląc uniósł dłonie przed swe oczy, upuszczając przy tym rudego malca. Nie
zwrócił nawet uwagi na pisk zwierzęcia.
- Prze-prze-przecież to nie ja… - Uniósł wzrok na zbrojnych,
którzy starali się udawać opanowanie i odwagę. – Ale to nie moja wina…
- Sadiel! Wracaj w budynki!
Oszołomiony chłopiec początkowo nie poznał głosu znachora.
Pomimo to zawrócił na pięcie, uciekając od zbrojnych. Poczuł jednak, że o czymś
zapomniał. Brakowało mu jakiegoś balastu. Balastu… Rudego, kwilącego balastu.
- Minkus! – krzyknął, znów zmieniając kierunek swego biegu.
Wyłaniając się z zabudowań spostrzegł, że mężczyźni powoli wracali do siebie.
Cała szóstka zagryzała z wściekłości zęby. Strażnik, którego kamień trafił
prosto w głowę, delikatnie chwiał się na nogach, próbując złapać za swój miecz.
Krew cieknąca po lewym policzku, powoli skapywała na żelazną zbroję.
Lisek siedział tam, gdzie upuścił go chłopiec. Spoglądał
swymi czarnymi oczkami na wysokie monstra, które mogły go w każdej chwili
wdeptać w ziemi.
- Minkus… Przepraszam cię… - Sadiel wyszeptał do futrzaka,
natychmiast chwytając go w objęcia. Gdy tylko się wyprostował, strażnicy
zaczęli się do niego zbliżać. Nie trzeba było żadnych nadludzkich mocy, by
zgadnąć co chcieli w tamtej chwili uczynić syrianinowi. – Spróbujcie uczynić
jeszcze jeden krok… - Chłopiec zacisnął zęby, mrużąc groźnie swe oczy.
Pomogło. Zbrojni stanęli nagle jak wymurowani. Swymi
spojrzeniami wodzili za unoszącą się dłonią blondyna.
- Spróbujcie się ruszyć, a każdy z was przez czas najbliższy
z obandażowaną głową chodzić będzie. – Powoli zaczął cofać się z powrotem
pomiędzy budynki. Bardzo cieszyło go, że mężczyźni wciąż wahali się, czy opłaca
się stracić zdrowie dla kilku talarów nagrody, jaką dostaliby od swych
przełożonych.
Gdy tylko zniknął zbrojnym z oczu, poczuł dłoń na swym
ramieniu. Miał już zakrzyknąć przeraźliwie, lecz natychmiast ukazała się przed
nim twarz Durioma.
- Nie panikuj mi teraz, tylko biegiem przed siebie – pchnął
go lekko w dalszy labirynt pomiędzy budowlami.
- Przed siebie? Ale gdzie? Przecież teraz wszyscy strażnicy
będą mnie poszukiwać – nieomal wykrzyknął znachorowi w twarz, jakby to wszystko
było jego winą.
- Nie tylko ciebie. Zapominasz, że zawsze przy tobie ja
byłem?
- Ale ty nie jesteś syrianinem! Nie polują na twoją głowę!
- Uwierz mi, że kiedy i mnie złapią, to w najlepszym wypadku
zabiją mnie na miejscu. Nie będą bawić się z kimś, kto pomagał w ucieczce
błękitnookiemu – warknął Duriom. Po chwili westchnął głęboko, ocierając twarz
dłonią. – Postarajmy się przynajmniej Minkusa odstawić w bezpieczne miejsce.
- Ale tu nie ma bezpiecznego miejsca… Strażnicy już pewnie
doszli do wniosku, że to nie ja rzuciłem tym kamieniem. – Chłopiec pociągnął
nosem. Starał się nie uronić choćby łzy, lecz postanowienie to okazało się aż
nazbyt trudne do dotrzymania. Opuścił swą głowę i zaczął cicho pochlipywać.
Znachor miał wielką ochotę pocieszyć swojego o wiele
młodszego druha, ale wiedział, że w tym momencie nie ma czasu na rozczulanie
się nad sobą.
- Weź się w garść Sadielu. Zachowujesz się jak dziecko –
rzekł twardo, a przynajmniej chciał aby tak to zabrzmiało.
- Ale… przecież ja jestem jeszcze dzieckiem.
- Właśnie… A dzieci nie powinny umierać. To wbrew naturze,
więc jeśli tylko pozwolisz jej działać…
- To co? Uratuje nas? Nagle zawieje wiatr i przeniesie nas
poza mury miasta? A może drzewa ożyją i zrobią to na własnych gałęziach?
- Daj jej szansę, Sadielu – Znachor położył dłoń na jego
ramieniu. – I ruszaj biegiem prosto przed siebie. – Wskazał ręką na jedną z
wąskich uliczek. – Trzymaj Minkusa przy sobie. Ja będę tuż za wami. Może po
drugiej stronie miasta jest brama, przy której stoją strażnicy nie
poinformowani o naszej tu obecności.
- To się nam nie uda – powtarzał wciąż młodzieniec, szykując
się do ucieczki.
- Obawiam się, że masz rację… - mruknął Duriom na tyle
cicho, by słowa jego nie doleciały do uszu chłopca.