- Zawsze myślałem,
że ktoś, kto w dłoniach swych władzę tak wielką dzierży, musi być również
całkiem rozsądny. Tym czasem bardzo mnie zaskoczyłeś.
Asmodeusz
oddałby wszystko, aby tylko zobaczyć twarz Mortusa, którą okrywał cień
nałożonego na głowę kaptura.
- Zaskoczyłem
cię... ale raczej pozytywnie czy negatywnie? - Władca Ciemności uniósł
delikatnie swe brwi.
- Wiesz... Po
prostu mnie zaskoczyłeś i tyle. I stwierdzić muszę z wielką przykrością, że nie
podejmę się tego zadania.
- A czemóż twoja
odpowiedź brzmi negatywnie? Czyżbym za małą nagrodę ci przedstawił?
- Nie. Nie o to
chodzi. Po prostu... - Mortus wzruszył ramionami, nie pozbawiając tego gestu pewnej dozy nonszalancji.
- Boisz się? -
na twarzy Upadłego pojawił się szyderczy uśmiech.
- Ja jestem
CIENIEM - zaakcentował Mortus - a to do czegoś zobowiązuje.
- Więc jeżeli
się nie boisz, jeżeli nagroda jest odpowiednia, to... - Władca Głębi powtórzył gest swego rozmówcy, w pewnym stopniu parodiując go - nie rozumiem twej decyzji.
- Można by rzec,
że nawet demony mają jakieś zasady, których przestrzegają.
- Na prawdę? -
rzucił kpiąco Asmodeusz. - Bo ja myślałem, że zasady ograniczają tylko waszą
wolność.
- Bo
ograniczają, ale tylko harpie nie posiadają własnego kodeksu.
- A co powiesz
na to przysłowie, Mortusie, brzmiące następująco: - tu Upadły podniósł prawą
dłoń, wyciągając ku górze swój wskazujący palec - zasady są po to, aby je łamać
- rzekł sentencjonalnie.
- Powiem, że
takie motto wyznają ci, którzy za nic swój honor mają. Nawet Lucyfer ustalił
sobie granice, których nigdy nie przekroczył.
- Więc, że niby
to ja jestem niehonorowy? Bo uważam, że każdy chwyt dozwolony jest, jeśli tylko
prowadzi do wyznaczonego celu? - Upadły zacisnął swe pięści. Starał się być
nadal opanowanym, ale z każdą następną chwilą coraz trudniej było mu utrzymać
spokojny wyraz twarzy.
- Zależy
jeszcze, czy cel ten jest słuszny, czy tylko ma za zadanie zadowolić czyjeś
wygórowane ambicje.
- Zdawało mi
się, że demony są bez stronnicze w naszej walce.
- I są... -
kąciki ust Mortusa powędrowały do góry. - Gdyby tak nie było, jedna ze stron
leżałaby już od dawna kilka stóp pod ziemią.
- Koniec tego
dobrego - Asmodeusz zerwał się z tronu. Podszedł do gościa i wycelował
wskazującym palcem w jego pierś. - Myślisz, że jesteś jedynym demonem na tym
świecie? Nie ty, to inny zgodzi się wypełnić moje polecenie w zamian za to całe
królestwo.
- Wątpię. Jak
już mówiłem, my też mamy swoje zasady. Ale cię nie zatrzymuję. Chcę jednak przypomnieć
ci, że jestem jedynym Cieniem tak bardzo ci przychylnym. Jeśli przedstawisz tą
sytuację moim bracią, niechybnie mogą ci poderżnąć gardło nim spostrzeżesz ich
ruch.
- Myślisz, że
się was boję? Jestem władcą Ciemności! Jestem królem wszystkich Upadłych!
Jestem Panem Zła!
- I jesteś
przede wszystkim Asmodeuszem, istotą stworzoną przez Boga, którą można zabić
bez większego problemu.
- Ty mi grozisz?
- Nie... My,
demony, nigdy nie grozimy. Nie mamy takiej potrzeby. Wszyscy wiedzą, że z nami
nie warto pogrywać. - Choć słowa te wypowiedziane były spokojnym tonem, to
Upały wiedział, że było to ostrzeżenie zarazem pierwsze i ostatnie. - A teraz
usiądź na swym tronie, o panie - Cień skłonił się ironicznie - i wysłuchaj, co
mam ci do powiedzenia.
Władca Ciemności
posłuchał, choć niechętnie tej "prośby". Opadł z powrotem na
siedzisko. Co dziwne, w tym samym momencie znów poczuł tą moc, która na chwilę
odeszła od niego, gdy znajdował się twarzą w twarz z przybyłym. A raczej twarzą
w kaptur.
- No? Cóż
takiego chcesz więc mi powiedzieć?
- Otóż... nie
wykonam twego zadania, lecz mogę pomóc twoim sługom w osiągnięciu tego celu.
- A to nie to
samo? - Asmodeusz uniósł do góry brwi.
- Nie. Nie to
samo. Powiedzmy, że pokaże im drogę, jak tego dokonać, ale nie będę ani ich
namawiać, ani ich rękoma władać. Równie dobrze mogą w każdej chwili zaprzestać
działań, a ja nie będę miał im tego za złe. W ogóle to ich poczynania będą mi
obojętne, tak samo jak to, czy zamierzony przez ciebie cel zostanie osiągnięty.
- Ale jeśli go
nie osiągnę, ty będziesz musiał pożegnać się z władaniem królestwem Ciemności.
- Wydaje mi się,
że nawet jeśli wszystko się uda, i tak nie przyjmę tego hojnego podarunku. Jestem
Cieniem... Nie w mojej naturze osiedlać się w jednym miejscu i mieć do swej
dyspozycji ogrom durnych Upadłych, którzy gotowi są tylko problemów
przysparzać.
- Zawsze można
odbić sobie na nich swój zły humor - zaśmiał się Zgniły Chłopiec.
- Mścić się na kimś
z powodu swojego złego samopoczucia? Zachowanie godne ostatniego nieudacznika.
Śmiech
Asmodeusza ucichł. Zamiast niego pojawił się wściekły wyraz twarzy. Po raz
drugi podczas tej jednej rozmowy.
"Jak ja go
nie cierpię - syknął w myślach Upadły. - Gdybym miał inne wyjście... Gdybym
mógł rozmawiać z innymi Cieniami..." Ale nie mógł. Mortus miał rację
mówiąc, że w przypadku spotkania z innym demonem, Zgniły Chłopiec mógłby nigdy
go nie przeżyć.
* * *
Pamiętał dobrze
tamten dzień, gdy nie był on jeszcze tak znanym i dostojnym mieszkańcem
Królestwa Ciemności. Lucyfer dopiero organizował swoje mocarstwo i z pewnością
nie zwracał większej uwagi na kręcącego się tuż przy nim upadłego o włosach koloru
płonącego ognia.
A sam Asmodeusz
miał już wtedy wielkie plany. Dobrze wiedział, że jeśli chce cokolwiek znaczyć
w tym królestwie, musi stanąć tuż przy boku Niosącego Światło. A nie było to
takie proste bo i inni Upadli węszyli w tym całkiem dobry interes.
Samael, Belial,
Lewiatan, Mefistofeles... to tylko nie liczni chcący usiąść po prawicy Władcy
Ciemności. Byli też i inni, ale to ci pierwsi stanowili dla Zgniłego Chłopca
największą konkurencję. Zaczął więc działać, by tom że konkurencję czym prędzej
odsunąć na bok. Starał się ich oczernić w oczach Władcy, kłamał, robił
przekręty, czynił wszystko, aby wysłać ich gdzieś poza teren królestwa, a nawet
posuwał się czasem do aktów przemocy. I to chyba ten jeden akt spowodował, że
pewnej nocy do jego małej chatki zapukała istota okryta czarnym płaszczem i nasuniętym
na oczy kapturem.
Nie spodziewał
się żadnego zagrożenia ze strony przybysza, dlatego też lekkomyślnie wpuścił go
do środka. Gość natychmiast przeszedł do konkretów. Złapał Asmodeusza za gardło
i przycisnął do drewnianej ściany, unosząc go do góry tak, by pojmany nie mógł
dotknąć ziemi choćby małym palcem od stopy.
- Ktoś jest
bardzo niezadowolony z twoich poczynań, Asmodeuszu - nieomal wysyczał do jego
ucha.
Upadły chciał
coś odrzec, ale przez ściśnięte gardło wydobywały się jedynie nieartykułowane
dźwięki.
- Można
organizować spiski, można podkładać nieprawdziwe dowody winy, można nawet
oczerniać innych patrząc prosto w oczy Lucyfera, ale przeprowadzać zamachy na
swych braci? Czy aż tak szybko zapomniałeś o zasadach, które tak niedawno
kierowały twoim życiem?
- K-k-kto ciebie
n-n-nasłal - wychrypiał Asmodeusz, starając się przy okazji nabrać pełne płuca świeżego
powietrza.
- Nie potrzebna
ci jest ta wiadomość. Na nic ci ona w świecie, w którym za chwilę się obudzisz
- mówiąc to, przybysz wyciągnął spod płaszcza niedługi, złoty sztylet, który
pomimo swego niepozornego wyglądu, mógł uczynić wiele szkody w organizmie
Upadłego. Ostry przedmiot delikatnie ukłuł Zgniłego Chłopca w sam środek
brzucha.
Niewyobrażalny
strach pojawił się w oczach Upadłego.
- B-b-błagam...
Z-z-zlituj się...
- A dlaczego mam
to uczynić? Dlaczego mam pozostawić przy życiu kogoś, kto za nic ma życie
innych?
- J-j-już nie
będę. P-p-przyrzekam! - Objął swymi dłońmi rękę trzymającą go za szyję. Nie
starał się nawet jej od siebie odsunąć. Może gdyby spróbował na początku, gdy
jeszcze płuca nie paliły go z powodu braku tlenu. Ale teraz nie zdołałby nawet
ściągnąć kaptura z twarzy nieznajomego.
- Znam takie
pluskwy jak ty i wiem dobrze, że twoje obietnice są równie lekkie co pióra ze
skrzydeł pegazów.
- U... Uwierz
mi. Z-z-zrobię wszystkooo co t-t-tylko zechceeeesz.
- Były pytania i
obietnicę. Teraz przekupstwa się pojawiły. To jeszcze tylko na łzy twoje
poczekam, a potem... - Sztylet mocniej wbił się w ciało Zgniłego Chłopca.
Ten poczuł,
jakby coś ciepłego zaczęło spływać po jego brzuchu. Rozszerzył swe oczy.
Przerażenie i panika zaczęły oplatać wszystkie jego myśli. "Zabije mnie...
Zabije mnie... On mnie zabije..." wciąż kołatało mu się w głowie. Zaczął
machać swymi nogami, niczym harpia dygocząca w ostatnich spazmach, po których
była już tylko ciemność.
- Nie wyrywaj
się, bo ci kark skręcę - warknął przybysz.
Asmodeusz bez
zastanowienia wykonał ten rozkaz. Nogi znów zwisały bezwładnie. Tylko dłonie
wciąż obejmowały nadgarstek wroga.
- Powinieneś się
wstydzić. Lucyfer pragnie stworzyć królestwo równości i braterstwa. Ale jak ma
tego dokonać, skoro ci, którzy chcą stać się jego doradcami, za nic mają te
piękne hasła? Czy dla Upadłych twego pokroju nie liczy się nic prócz władzy?
Zgniły Chłopiec
nic nie odpowiedział. Przestał już cokolwiek rozumieć ze słów wypowiadanych
przez zakapturzonego. Słyszał tylko szum... Szum krwi, która nie mogąc
przedostać się przez gardło do płuc, szalała w żyłach oplatających jego mózg.
Źrenice z każdą chwilą stawały się coraz bardziej mętne, a oddech chrapliwy.
Przestał już
dbać o swoje życie. Skoro i tak ma zostać zabity, to przynajmniej niech stanie
się to czym prędzej.
- Chcesz zginąć?
- wyszeptał mu do ucha obcy.
Asmodeusz
ostatkiem sił potrząsnął przecząco głową. Niemalże w tej samej chwili dłoń
trzymająca go za gardło otworzyła się. Diabeł upadł na podłogę z cichym
stęknięciem. Nie miał siły wstać na równe nogi. Nie miał nawet siły unieść swą
głowę. Siedział więc tylko na zimnych kamieniach, spazmatycznie chwytając
powietrze.
- Wiesz już
więc, jak czuli się ci, na których nasłałeś swoich zapchlonych sługusów. Jak to
powiadają: nie czyń drugiemu co tobie nie miłe. Masz wielkie szczęście, że to
mnie do ciebie przysłano. - Przybysz usiadł na jednym z chybotliwych krzeseł stojących
tuż przy niewielkim, drewnianym stoliku. - Dostałem wolną rękę jeśli chodziło o
twoją nauczkę i na prawdę miałem zamiar pozbyć się choć jednej szui z tego
świata. Ale mnie, w przeciwieństwie do ciebie, nie bawi takie okrucieństwo.
Ostrzegę cię jedynie, że jeśli jeszcze raz nastaniesz na kogoś życie, czy to
osobiście, czy to poprzez swoich wysłanników, znów tu przybędę i na lekkim
podduszeniu się nie skończy.
Asmodeusz powoli
dochodził do swojej całkowitej sprawności. Przyglądał się nieznajomemu. Chciał
wiedzieć, któż to dołączył właśnie do jego długiej, czarnej listy. Nie potrafił
jednak odszyfrować tak cennej w tej chwili informacji. Czarny płaszcz, kaptur
zasłaniający twarz, ta siła i... umiejętności. Nie... To nie mógł być żaden
Upadły. Przecież oni wszyscy byli Aniołami, zepchniętymi do Głębi, ale nadal
aniołami. Brzydzili się okrucieństwem, a przynajmniej większość z nich unikała
przemocy. Poza tym broń. Jakikolwiek miecz czy sztylet mogli mieć jedynie
bliscy Lucyfera i to wyłącznie za jego pozwoleniem. Nie było też mowy o
wypożyczeniu ostrego narzędzia komuś innemu. Broń była dla nich niczym piąta
kończyna. Więc... Tylko jedne istoty mogły zachowywać się tak, jak ten nieproszony
gość. Jeśli Zgniły Chłopiec się nie mylił, to na prawdę musi zastanowić się nad
swym zachowaniem, bo nie warto toczyć swych wojen z kimś, kto ma kontakty z...
- Jesteś
demonem?
Głowa
zakapturzonego zwróciła się w jego kierunku. Można było przysiąc, że kąciki
jego ust uniosły się ku górze.
- No cóż...
Myślałem, że szybciej odkryjesz tą prawdę. Tak... Jestem demonem. Jestem
Cieniem.
- Cieniem?
Nigdy... nigdy o tobie nie słyszałem.
Przybysz zaśmiał
się gardłowo.
- Nie o mnie, a
o nas i to, że do tej pory nie słyszałeś o Cieniach przemawia tylko na twoją
korzyść. Spotkania z nami nie są przyjemne, a ci, którzy mieli zaszczyt ugościć
nas w swoich progach, zazwyczaj w szybki i nie zawsze bezbolesny sposób musieli
rozstawać się ze swoim życiem.
- Jesteście
mordercami? - oburzył się Asmodeusz.
- Nie mniejszymi
niż ty sam. Różnica między nami polega na tym, że ty kierujesz się osobistymi
pobudkami, nasyłając na nieszczęśników swoich podwładnych, my... My nie
wysługujemy się innymi, a naszymi ofiarami są ci, którzy naszym zdaniem mogliby
zagrozić panującemu tu porządkowi.
- Nie jestem
żadnym mordercą - oburzył się Upadły. Wyglądało to jednak jak gest
rozgniewanego aniołka, na którego nałożono szlaban na wyjścia ze swojego pokoju
- za to ty zapłacisz za to wszystko!
- Tak? A do kogo
udasz się ze skargą? Do Lucyfera? - Cień schylił się w kierunku Asmodeusza. -
Pamiętaj, że to ty rozpocząłeś tą wojnę. Poza tym nie jestem żadnym podwładnym
Lucyfera, aby miał on na mnie jakiś wpływ. My... My nie mamy żadnych panów ani
władców. Służymy jedynie porządkowi na tym świecie.
- Tkliwe, nic
nieznaczące słowa - parsknął Upadły. - Jeżeli zamieszkujesz tereny Głębi,
należysz pod władzę Lucyfera. Takie jest prawo!
- A kto
powiedział, że zamieszkujemy Głębie? Nic bardziej mylnego. Naszym domem jest
ten świat.
- Banał, banał i
jeszcze raz banał! - Asmodeusz powoli wstał na równe nogi. Odzyskał już prawie
wszystkie siły. Znów poczuł się silny i pewny siebie. Nikt nie będzie wpadał do
jego pokoju i nastawał na jego życie, choćby i nazywał się Archaniołem
Michałem. Powoli przesunął dłonią na tył swej szaty, gdzie do lnianego paska
przywiązana była niewielka pochwa chowająca w sobie ostry, złoty sztylet. -
Znalazła się kolejna niebiańska straż! Ku chwale Boga i inne tego typu durnoty!
To was się powinno powybijać jak limbijskie szczury!
- Radziłbym ci,
panie, zważać na swój język. Nie pozwolę by takie ścierwo jak ty obrażało mnie
i moich braci... - wysyczał przybysz. Nie zmienił jednak swej postawy, co
Asmodeusz przyjął z wielką radością. Nie było żadnej oznaki, że chce
zaatakować.
Upadły podszedł
jeszcze bliżej, sącząc przez swe usta kolejne obraźliwe słowa. Chciał
wyprowadzić Demona z równowagi, aby ten nie mógł się bronić przed zadanym mu
ciosem.
- Jesteście
głupi i ślepi! Mówicie, że nie służycie nikomu, a przed Bogiem swe karki
chylicie, niczym pegazy przed swymi jeźdźcami! Nie macie ani honoru, ani odwagi
przeciwstawić się mu! Boicie się, że was zniszczy! Boicie się zrezygnować z
łatwego, miłego życia na rzecz prawdy! Jesteście tchórzami! Zwykłymi tchórzami!
- Ostrzegam cię
po raz ostatni! Zamilcz! - Zakapturzony zerwał się z krzesła. Zacisnął swe
pięści oddychając głęboko z wściekłości.
Asmodeusz
wykorzystał tą chwilę. Prawą dłonią wyciągnął sztylet z pochwy. W mgnieniu oka
wyciągnął ją przed siebie z zamiarem pchnięcia demona prosto w serce. Nim
jednak broń przebyła połowę drogi, ręka Upadłego została zatrzymana przez dłoń
Cienia. Zakapturzony uderzył wolną pięścią w brzuch atakującego. Cios był na
tyle silny, aby Zgniłego Chłopca zemdliło i zamroczyło. Upadł na podłogę.
Sztylet został wyrwany z jego dłoni i zniknął gdzieś pod połami płaszcza
demona.
- Ty bezczelny
Upadlaku! - warknął Cień. - Powinienem cię zabić za pierwszym razem!
- Więc zabij
mnie teraz... Inaczej cię odnajdę i to ja poderżnę ci gardło... - Zgniły
Chłopiec pomimo poniżającego położenia, nie dawał wyprowadzić się z równowagi.
Przez dłuższą
chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza. Powietrze jakby nagle zgęstniało.
Asmodeusz w myślach żegnał się już ze swym życiem. Czekał tylko, aż jego uszy
usłyszą świst stali. Uniósł twarz w kierunku swego przyszłego mordercy. Ten
stał tylko, jakby nagle ktoś zamienił go w kamienny posąg okryty czarnym
płaszczem. I wszystko to mogłoby tak pozostać aż do końca wszechświata, gdyby
nie wybuch śmiechu Cienia. O dziwo, nie był on ani szyderczy ani złowróżebny.
Ot, śmiech który zostaje wywołany usłyszanym dobrym żartem. Zgniły Chłopiec
spojrzał na demona z niezrozumieniem. Przecież nie wydarzyło się nic zabawnego,
a wręcz przeciwnie. Przybysz powinien teraz stać nad jego ciałem i ćwiartować
je na małe kawałeczki.
- Muszę ci
przyznać, że pomimo tragicznej sytuacji, ty nadal potrafisz trzymać fason. O
ile można trzymać fason leżąc na podłodze niczym rzucona od niechcenia szmata.
Ale masz w sobie to coś, co nie pozwala mi cię zabić. Może w przyszłości
przysłużysz się temu światu... Może zmienisz bieg życia miliarda istnień... Nie
wiem co to będzie, ale dzięki temu pozostaniesz przy życiu. Jednak nalegałbym,
abyś zaprzestał swoich niegodnych poczynań względem swych braci. Ktoś, kto
następnym razem odwiedzi cię niespodziewanie w twej chatce, może nie być już
tak przyjaźnie do ciebie nastawiony.
- Niby ty jesteś
nastawiony przyjaźnie? - prychnął Upadły. - Włazisz do mnie jakby nigdy nic,
szarpiesz mnie i dusisz, ranisz mnie swym sztyletem, grozisz śmiercią i... i
mówisz, że jesteś przyjaźnie nastawiony?! - zaśmiał się nieomal przez łzy.
- Musiałem cię
odrobinę zranić. Gdybym puścił cię całego i zdrowego, mój najemca nie byłby rad
z tego powodu i nie wynagrodziłby moich poczynań. - Zakapturzony podszedł do
Asmodeusza, wyciągając w jego stronę rękę.
Zgniły Chłopiec
przez chwilę spoglądał na nią sceptycznie, jednak ostatecznie skorzystał z
pomocy. Stanąwszy na równych nogach otrzepał swój ciemnogranatowy strój,
rozglądając się dookoła.
- Czy nie taktem
byłoby poczęstować cię kubkiem ziemskiego wina? - niepewnie zerknął na gościa.
- Nie
powinienem... Jestem, jakby to powiedzieć, na służbie, jednak... - uśmiechnął
się szeroko - nic chyba się nie stanie, jeśli przepłuczę sobie gardło słodkim
napojem.
- Nie wiem czy
takim słodkim. - Asmodeusz podszedł do niewielkiej półki, zdejmując z niej
kryształową karafkę i dwa szklane kubki. - Niestety nie mam wystarczających
środków aby zaopatrzyć się w trunki z wyższych półek.
- Nie szkodzi.
Ja też nie jestem wytrawnym smakoszem. Demony z natury nie przykładają większej
uwagi do smaków i zapachów.
Rozmawiali aż do
samego świtu. Z czasem zapomnieli już o dość nieprzyjemnym incydencie, który
wydarzył się na samym początku ich spotkania. Asmodeusz opowiedział Cieniowi o
swoich zamiarach, o tym, że będąc po prawicy Lucyfera nie zamierza nastawać na
bezpieczeństwo Królestwa Niebieskiego, choć pragnie wyswobodzić z ciemności
mieszkające tam anioły. Ale nic na przymus. Wie poza tym, że Lucyfer, choć
dobry to władca i z pewnością mądry, potrzebuje on kogoś, kto wspomoże go swą
siłą. Sam jeden nigdy nie dokona tego, co dokonać zamierza. Demon poinformował
go, że prawdą jest iż nie ma on żadnego władcy. Jest po prostu wolnym strzelcem
i za dobrą sumę uczyni wszystko, co nie koliduje z jego zasadami i moralnością.
Nie ma też własnego miejsca na tym, ani innym świecie. Wędruje pomiędzy
królestwami, a czasami przebywa też na Ziemi, i to tam poszukuje pracy dla
siebie. Trochę zachmurzył się, gdy rozmówca zapytał go o powstanie rasy
demonów.
- Sam nie jestem
pewien, w jaki sposób zostaliśmy stworzeni. Podobno Bóg dał nam życie nim w
jego planach pojawiliście się wy. Byliśmy jednak... - tu zawahał się ze
słowami - niezbyt posłuszni. Nie występowaliśmy oczywiście przeciw Bogu. Po
prostu... mieliśmy własne drogi i własne zasady, które były dla nas ponad tym,
co mówił On. Nie wiele różniły się od Boskich przykazań, ale... nie ma na tym
świecie rzeczy pośrednich. Mieliśmy przyjąć albo Jego zakazy i nakazy, albo
mieliśmy przestać istnieć. Oczywiście odmówiliśmy Mu, prawiąc jednocześnie, że
nie będziemy w jego plany ingerować. Będziemy po prostu żyli własnym życiem.
Nie spodobały się te słowa Bogu i... początkowo chciał nas rzeczywiście unicestwić.
Ale zajął się tworzeniem nowej rasy...
- Rasy Aniołów -
przerwał mu Asmodeusz.
- Tak, rasy
Aniołów. Dzięki temu nie zesłał na nas śmierci. Przestał się po prostu mami
interesować. Nie otaczał nas swoją opieką, ale też nie zabijał.
- I w końcu
postanowiliście się sprzysiąc przeciw niemu?
- Nic z tych
rzeczy - odparł dobrodusznie Cień. - Nadal staramy się unikać wszelkich
konfrontacji z Nim. W końcu jesteśmy Jego stworzeniami. Nie możemy tedy czyhać
na śmierć kogoś, kto dał nam życie. Jest to sprzeczne z naszymi zasadami, z
naszymi sumieniami. Istniejemy sobie w tym świecie i staramy się jak najdłużej
na nim przebywać, nie wadząc przy tym Jemu.
Asmodeusz nie
rozumiał poniekąd słów demona. Skoro Bóg tak bardzo chciał ograniczyć ich
wolność, dlaczego nie pokazać Bogu, że mają takie samo do niej prawo jak On
sam. Należało stanąć naprzeciw Stworzyciela i stawić czoła jego bezsensownym
prawdom, choćby miało to oznaczać walkę. Tak postąpiłby on, ale niestety nie
miał obok siebie popleczników. Nie był też na tyle głupi, aby samemu próbować
zmienić świat. I właśnie dlatego chciał, aby Lucyfer uznał go za swojego
bliskiego brata, z którego słowem należy się liczyć.
Po tej długiej
rozmowie nie uważali siebie może jako przyjaciół, ale na pewno jako dobrych
znajomych. Rozstając się zaczęli żartować z własnego spotkania. Cień wyraził
swą nadzieję, że nie spotkają się już nigdy z tak... niedogodnego powodu.
Asmodeusz również miał taką nadzieję, bo drugiego takiego napadu z pewnością
nie przeżyje. Jeśli nawet demon go nie zabije własnoręcznie, to z pewnością on sam
umrze na skutek zawału serca.
Mieli okazję
jeszcze wiele razy stanąć ze sobą twarzą w twarz. Podczas jednego z tych
spotkań Asmodeusz dowiedział się, jak brzmi imię tego Cienia, który ponoć tak
przyjaźnie jest nastawiony względem niego. Mortus kilka razy uratował go przed
niechybną śmiercią, gdy zamiast wykonać rozkaz jednego z wrogów Zgniłego
Chłopca, poinformował go o całym tym zajściu. Inne Cienie nie były z tego
powodu zachwycone. Uważały, że nie przedstawiciel ich rasy nie powinien
przyjaźnić się z przedstawicielem Upadłych. Dlatego też wykorzystywali każdą
okazję, aby uprzykrzyć życie Upadłemu. Mortusa ostrzegali, że jeśli
kiedykolwiek postawi życie swojego znajomego ponad życie swego brata, gorzko
tego pożałuje. Demon mając te słowa na uwadze, nadal spotykał się jednak z
Asmodeuszem.
- Nadal mam
wrażenie - mówił wtedy - że nie jesteś zwykłym pionkiem w tej całej grze.
Jeszcze świat o tobie usłyszy. I tylko to powstrzymuje mnie przed zadaniem
ostatecznego ciosu.
- A ja myślałem,
że po prostu mnie lubisz - komentował ze śmiechem Asmodeusz.
Z czasem jednak
ich kontakty coraz bardziej się oziębiały. Asmodeusz obwiniał za to braci
Mortusa, którzy wciąż nalegali aby zerwał kontakt z Upadłym. Mortus uważał, że
cała wina leży po stronie Zgniłego Chłopca. Wciąż postępował wbrew zasadom,
które powinny być przestrzegane przez wszystkie istoty żyjące. Wiele razy
przymykał oko na jego poczynania, lecz każdy taki ruch oddalał ich od siebie.
Pomimo wszystko, nadal utrzymywali ze sobą kontakt, rzadszy bo rzadszy, ale gdy
była taka konieczność, stawiali się wspólnie w wcześniej wyznaczonym miejscu.