wtorek, 24 maja 2011

Przeciw ciemności - cz. XXIV - Ostatnia

      A co z dzieckiem? – W ostatniej chwili odezwał się Raguel.
      A co ma być? – Zgniły Chłopiec zwrócił się w jego kierunku.
      Miałeś się nim zająć.
      A co ja jestem? Niańka jakaś?
      Mówiłeś, że zależy ci na tym dziecku.
      Mówiłem? – Nowy władca Głębi poskubał palcami swą brodę. – Być może. – Wzruszył ramionami. – Więc żegnam się z państwem. – Uśmiechnął się szelmowsko.
      Zależało ci na jego czystej duszy… - Nie dawał za wygraną Raguel. – Teraz tak nagle zmieniłeś swoje zdanie?
      Jak to, czystej duszy? – Oprzytomniał Rafael. – Przecież mówiłeś, Raguelu, że te Runy Baaliaha ochraniają jego nieczyste serce od naszej ingerencji!
      Tak naprawdę, to runy te ochraniają JEDYNIE czyste dusze przed złem. – Asmodeusz zrobił taką minę, jakby stał właśnie przed jakimś mało inteligentnym żakiem i po raz setny tłumaczył mu temat, który wałkowali przez ostatnie kilka lat. – Dodatkowo znajdują się one przy każdym niemowlaku, chroniąc je przez pewien czas przed naszą ingerencją w jego życie. Po kilku latach znikają one i wtedy do działania wkraczamy my. Ale jedyną prawdą w tym temacie jest to, że te runy nie istnieją od… przeszło dwóch tysięcy lat. – Spojrzał na Metatrona, Raguela i Razjela. Napawał się widokiem ich zaskoczonych, wręcz zszokowanych min. – Dziwię się Razjelu, że, jako królewski kronikarz, masz tak stare i, w gruncie rzeczy, nieprawdziwe informacje.
      Ale przecież one tam były! Widziałem je dobrze… W dodatku nie pozwalały nam uprowadzić dziecka… - Nie dawał za wygraną Razjel.
      A wiesz, co to jest magia? – westchnął Zgniły Chłopiec. – To jest coś takiego, co używacie będąc na ziemi. My, Upadli, stosujemy ją też w naszym królestwie, ale wasze zacofane prawa wam to w piękny sposób uniemożliwiają. Wracając jednak do tematu… wystarczyło jedynie podesłać ci nowego ucznia, który powoli przepisywał wszystkie twoje księgi. Niedawno go wyrzuciłeś, stwierdziwszy, że zbyt wolno wykonuje swoją pracę. Tym czasem on musiał wykonać dwa razy więcej roboty niż pozostałe żaki. Gdy opuścił wasz zamek, zebrał ze sobą wszystkie księgi, które udało mu się skopiować i przyniósł je prosto do mych rak.  Potem wystarczyło zapoznać się z nimi i… Voila! – Machnął dłońmi. – Wiedziałem, że kiedyś przydadzą mi się te bazgroły.
      Ale to dziecko nas widziało! – Raguel wyglądał żałośnie. Widać było, że rzeczywistość zaczyna go przygniatać. Nie mógł zrozumieć, dlaczego, bądź co bądź, Regent Światła, daje się manipulować w taki sposób przez przeklętego Upadłego.
      I nadal widzi. Mam wielką nadzieję, że nigdy już nie zapomni o tym, co tutaj zaszło. No co…  – Asmodeusz uniósł znacząco brwi, wpatrując się w twarze rozmówców. – Nie cieszycie się, że w przyszłości będzie miał kto waszą wiarę na ziemi szerzyć?
      Urielu… - wysyczał Michał. – Trzymaj mnie, bo mu ten głupi czerep rozpołowię! – Jakby na potwierdzenie tych słów, mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
      Nie piekl się tak, Misiu… Złość piękności szkodzi – zaśmiał się nowy Władca Głębi. – Poza tym, zawsze możecie zabić tego bachorka. Macie ku temu wspaniałą okazję.
      Lecz on jest nie winny… Nie można…
      I znów to „nie można”… Chyba jesteście wolnymi istotami. Ograniczyć was może jedynie brak dobrych chęci. Tak czy inaczej… ja wracam do swoich poddanych. Jeszcze gotowi są zemrzeć z tęsknoty do mnie. – Wyszczerzył swe równe, białe zęby w ironicznym grymasie. Odszedł kilka kroków, poczym zatrzymał się i jeszcze raz odwrócił się na pięcie. – Bym zapomniał… - Zamknął oczy, szepcząc pod nosem niezrozumiałe dla Archaniołów słowa. Gdy skończył, pstryknął palcami. W tym samym momencie w powietrzu uniósł się donośny płacz dziecka. – Karmcie go co trzy godziny i niezapominajce o zmianie pieluch. Dziecko nie Regent, w coś robić musi. – Wybuchnął śmiechem, opuszczając ostatecznie polane.
Deszcz przestał siąpić. Chmury postanowiły opuścić w końcu nieboskłon. Księżyc rozpoczął swe panowanie. Blade światło padało na ośmiu Archaniołów, stojących w miejscu, niczym marmurowe posągi. Wszyscy spoglądali za oddalającym się Asmodeuszem. Nadal nie mogli uwierzyć w to, co zaszło. Wiedzieli, że ich życie się zmieni… Wątpili, by Zgniły Chłopiec kłamał mówiąc o przyszłych wojnach, podczas których ziemia nasiąkać będzie posoką wysłanników Jasności i Ciemności. Kiedyś ograniczał go Lucyfer, teraz… Teraz ma totalną swobodę. Jeśli wszystkie jego słowa były prawdą, to w każdej chwili mogą spodziewać się przypuszczonego na nich szturmy niezliczonej rzeszy wojowników Głębi. I nic już ich wtedy nie uratuje…
Zatęsknili za Lucyferem… Za swym bratem, który, pomimo buntu, był o wiele bliżej Boga, niż oni. Razjel, Raguel i Metatron nie mogli uwierzyć, że zgodzili się na zniszczenie dziecka tylko dlatego, by ratować własne tyłki. Próbowali przekonać się w duszy, że czynili to dla dobra całego królestwa. Można jednak oszukać innego anioła, ale nie własne serce. Postąpili lekkomyślnie. Nie… Lekkomyślni może postąpić aniołek wbiegając na terytorium Głębi. Oni postąpili haniebnie… Czy wybaczą im przyjaciele? Czy wybaczą im poddani, gdy zrozumieją, że okłamywani byli przez wiele set lat? Czy wybaczy im historia? Czy oni wszyscy zdążą im wybaczyć? Może już za kilka dni konać będą w męczarniach z wbitymi mieczami w plecy, tak jak umierał Lucyfer?
      Urielu? – Zadkiel przerwał niemalże namacalną ciszę. – Odprowadź Gabryela do jego komnat.
Anioł Skruchy spojrzał na bladego brata, który stał, wpatrując się w martwego Lucyfera Po jego policzkach płynęły łzy. Uriel przez chwilę  zawahał się przed wykonaniem tego rozkazu. Pusty wzrok Siły Boga przyprawiał go o gęsią skórkę. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że to nadal stoi przed nim ten sam Gabi. Być może jest on w tym momencie zrozpaczony i załamany, lecz to wciąż jest jego kochany brat.
      Gabryjelu… - Podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Gdy wzrok Regenta skupił się na nim, gęsia skórka zmieniła się w lodowaty dreszcz przechodzący po jego kręgosłupie. Westchnął cicho, kontynuując: - Odprowadzę cię do zamku. Jesteś mokry i zmarznięty. Jeszcze choroby się jakiejś nabawisz.  – Myślał, że Siła Boga nadal będzie stał w miejscu, nie chcąc opuszczać tego, którego tak bardzo kochał, mimo iż na ziemi leżało wyłącznie puste ciało.
Gabryjel ruszył jednak przed siebie. Nie odezwał się słowem mijając tych, którzy przyczynili się do tej całej tragedii.
„Może to i lepiej – pomyślał Uriel. – Już wystarczająco padło tu dziś słów, które nie powinny być nigdy wypowiedziane.”
      Michale… - Zadkiel tym razem zwrócił się do dowódcy Wojsk Anielskich, który podniósł płaczące dziecko z błotnistej ziemi. Zaskoczył go ten widok. Pamiętał dobrze, jaki stosunek do niemowlaka miał Michał jeszcze kilkanaście chwil wcześniej. Gdyby nie sytuacja, w której się znaleźli, z pewnością wybuchnąłby teraz śmiechem i w odpowiedni sposób skomentował tą zmianę brata. Jednak nie był w stanie unieść nawet delikatnie kącików ust. – Oddaj dziecko Rafaelowi. Niech on zajmie się nim, dopóki nie powrócimy do zamku.
      Po co? – Michał spojrzał na brata zmęczonym wzrokiem, kołysząc w ramionach małe zawiniątko.
      Ktoś musi zająć się ciałem Lucyfera. Nie możemy go przecież tak tu zostawić. W końcu był on naszym bratem i… kiedyś był również najbliższym synem Boga. Należy mu się godna ceremonia pogrzebowa.
      Tak… - mruknął pod nosem dowódca Wojsk Anielskich. – Został zabity w tak haniebny sposób… I to w dodatku moją dłonią… Przynajmniej w taki sposób odkupię swe winy.
      Michale… Przecież nie ty go zabiłeś, lecz Asmodeusz i ci… - Najstarszy Wiary machnął lekceważąco w stronę Metatrona, Razjela i Raguela. – To oni mają splamione dusze… Ty po prostu byłeś dobrym bratem i uwierzyłeś im… Tak jak i my uwierzyliśmy…
      A jednak… - Archanioł wyjął jedną ręką miecz z pochwy, w którą wsunął go tuż przez podniesieniem dziecka. Na drugiej ręce spoczywała mała istotka płacząca z każdą chwilą coraz słabiej. Nikt nie wiedział jednak, czy to z powodu zmęczenia, czy też jednostajne, delikatne kołysanie zaczynał ją usypiać. – Ten miecz przebił ciało Lucyfera. Od dziś, za każdym razem gdy na niego spojrzę, przed mymi oczami pojawiać się będzie jego twarz… Twarz tego, który jako jedyny odważył się stanąć w obronie dziecka i przez to… przez to zgnął. – Zwrócił swe oczy w kierunku leżącego na ziemi ciała. – Władca Głębi… - mruknął cicho. – Leży teraz bez ducha w błocie niczym ostatni ochłap rzucony na pożarcie harpiom.  I tym właśnie wszyscy jesteśmy... ochłapami mięsa, niczym więcej.
      Michale… Nie zadręczaj się tymi myślami. – Rafael podszedł do swego brata, odbierając od niego kwilące niemowlę. – Lucyfer odszedł, lecz świat nadal istnieje… My nadal istniejemy. Teraz, jak nigdy wcześniej, potrzebny nam będzie twój jasny umysł. Sam słyszałeś z ust Asmodeusza, że nie chciał on naszej zguby. Zatem czyńmy wszystko, by jego starania nie poszły na marne.
      Już poszły… - Dowódca Wojsk Anielskich podszedł do martwego brata. Ukucnął przy nim i palcami prawej dłoni nakreślił na jego czole znak Przebaczenia. Następnie podniósł się i wziął ciało na swe ramiona. Zdziwił się, że było ono nader lekkie. – Schudłeś, mój bracie – mruknął cicho. – Mam nadzieję, że tam, gdzie się znajdujesz odpowiednio cię wykarmią. – Spróbował uśmiechnąć się, lecz grymas jaki pojawił się na jego twarzy wyglądał mało przekonywująco.
      A my? – Raguel niepewnie przypomniał o istnieniu swym oraz swoich towarzysz.
      A wy? – prychnął Zadkiel. – Nic mnie to nie obchodzi. Od dziś dla nas nie istniejecie. – Ruszył za swym bratem niknącym już w mroku.
Rafael pokiwał jedynie głową. Przymknął oczy i odwróciwszy się na pięcie odszedł w stronę zamku.

Zadkiel postanowił ogłosić odejście Pana. Michał i Rafael popierali jego zamierzenia. Raguel próbował odwieść ich od tego, jego zdaniem, lekkomyślnego posunięcia, lecz nigdy nie zwracał uwagi na jego słowa. Ku uldze Regentów, Anioły nie wszczęli żądnego buntu dowiedziawszy się o całej prawdzie. Byli przekonani, że jeśli sam Bóg w zamierzchłych czasach ofiarował tak wielką władzę tym Archaniołom, którzy zasiedli najbliżej Jego tronu, to najwidoczniej oni właśnie są godni sprawowania rządów nad całym Królestwem.
Co pewien czas do uszu Wybranych dochodziły pogłoski, jakoby wojska Asmodeusza zbierały się na ziemi niczyjej. Choć najczęściej były to jedynie bezpodstawne plotki, to jednak Michał trzymał swych żołnierzy w ciągłej gotowości. Czuł się całkowicie odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich wysłanników Jasności, dlatego też nie zamierzał bagatelizować siły ani sprytu wroga.
Gabryjel przez długie miesiące nie mógł dojść do siebie bo tym, co widział pewnej pochmurnej, deszczowej nocy. Rzadko widywano go na korytarzach zamku. Najczęściej przesiadywał za zamkniętymi drzwiami swej komnaty. Co pewien czas Uriel pukał do niego, pytając się czy aby wszystko w porządku. Za każdym razem słyszał tą samą regułkę: „Tak… Wszystko w porządku. Żyję  i nie martw się… Nie zamierzam tego zmienić”. Rafael martwił się jednak o swego brata. Gdy jakimś cudem dostrzegał jego postać sunącą powoli po kamiennej posadzce, przerażała go blada twarz Gabryjela i przeraźliwie pusty wzrok. Nie ofiarował mu jednak swej pomocy. Wiedział dobrze, że jego brat i tak jej odmówi.
Zadkiel starał się, by królestwo funkcjonowało tak samo, jak przed tymi wszystkimi strasznymi wydarzeniami. Nie był szczęśliwy z tego, że do pomocy miał wyłącznie Rafaela i Uriela, tym bardziej, że Anioł Uzdrowień nadal musiał zajmować się poważniejszymi przypadkami chorób, które nie oszczędzały ich poddanych, a Anioł Skruchy potrafił wprowadzić w papierach większy zamęt niż tornado wywołane przez skrzydła Michała. Nie poddawał się jednak. Wierzył, że pewnego dnia Bóg znów do nich wróci by przejąć ponownie całą władzę nad swymi włościami. I będzie wtedy dumny ze swych wiernych sług, bo poradzili sobie podczas jego nieobecności z wszystkimi problemami.
 Raguel, odtrącony przez swych braci, starał się za wszelką cenę naprawić nadszarpnięto w poważnym stopniu reputację. Stał zawsze przy Zadkielu, ofiarując mu swą pomoc. Ten jednak spoglądał na niego niczym na ostatniego zdrajcę i tchórza. Michał z Rafaelem starali się nie zwracać na niego uwagi, a Uriel przy każdej nadarzającej się okazji nie omieszkał podłożyć mu nogę, by ten padł na ziemię niczym zeschła kłoda. Archanioł wiedział, że nie będzie proste przekonać do swych szczerych zamiarów tych, którzy przecież kiedyś mu ufali, a których przez cały czas wodził za nos. Wierzył jednak, że pewnego dnia przemówi przez nich ta prawdziwa anielskość, która przecież nakazuje przebaczać i kochać.
Razjela nie widziano odkąd cała szóstka powróciła do zamku. Nie pozostawił po sobie żadnego śladu. Chodziły pogłoski, jakoby przyłączył się on do Upadłych, lecz Asmodeusz stanowczo temu zaprzeczał, informując jednocześnie, że gdyby jednak odważył się on zapukać do wrót jego posiadłości i poprosić o schronienie, z pewnością nie odmówiłby mu gościny. Niektóre Anioły mówiły, że widziały go na ziemi. Podobno stoczył się na samo dno. Przybrał cielesną postać i całe dnie spędza na upijaniu się do upadłego. Regenci nie wierzyli w te słowa. Razjel był stanowczo zbyt dumny, aby stać się jednym z ludzi i to w dodatku ludzi „tego typu”.
Metatron… Ten, podobnie jak Gabryjel, przesiadywał całymi dniami w swej komnacie. Do jego drzwi nie pukał jednak ani Uriel, ani Rafael. Zostawiono go samego sobie. Jednak dnia pewnego Raguel, jako że również maczał swe palce w tym całym pomylonym przedstawieniu, postanowił porozmawiać ze swym bratem i wskrzesić w nim choć iskierki nadziei. Gdy stanął przed jego pokojem, niepewnie zastukał w drewniane wrota. Nie usłyszał jednak ani pozwolenia na wejście, ani zapewnienia o zdrowiu Głosu Bożego. Postanowił spróbować następnego ranka, lecz i wtedy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Przez kilka kolejnych dni powtarzała się taka sytuacja, aż w końcu Raguel postanowił naruszyć prywatność swego przyjaciela, bez żadnego pozwolenia. Swą mocą otworzył drzwi i gdy zajrzał do środka, jego serce przeszył ogromny ból. Natychmiast zwołał pozostałych Regentów. Gdy wszyscy stanęli w progu komnaty Metatrona, zauważyli jego, leżące na wielkim łożu, ciało z wbitym w serce złotym sztyletem. W dłoni Głosu Bożego spoczywała niewielka kartka zapełniona drobnym pismem:
„Przyjaciele, Bracia…
Przez te kilka dni zastanawiałem się nad swoim karygodnym postępowaniem. Zrozumiałem jaki błąd, a zarazem i grzech uczyniłem względem Was, Lucyfera i samego Boga. Byłem zaślepiony słowami Asmodeusza. Wierzyłem, że tylko unicestwienia naszego brata – Lucyfera, pozwoli nam odetchnąć powietrzem przesiąkniętym spokojem i pewnością dnia jutrzejszego. W waszej miłości i pobożności zacząłem upatrywać słabości i przyczyny wciąż nieustających walk z Upadłymi.
Byłem głupi i dopiero teraz to zrozumiałem. Wiem jednak, że ani moje słowa, ani szczera chęć zmiany i naprawienia swych błędów nie zmażą mych wszelkich grzechów.
Nie jestem godzien żyć pomiędzy wami… Nie jestem godzien żyć na ziemi, po której kroczycie… Ne jestem godzien patrzeć na piękno świata stworzonego przez jedyną, prawdziwą, niczym nieograniczoną miłość – Boga naszego.
Wiem, że gdy czytać będziecie te słowa, mnie nie będzie już pomiędzy wami. Błagam was jednak, byście naznaczyli me czoło znakiem Przebaczenia, tak jak uczynił to Michał względem Lucyfera.
Przepraszam was za wszystko. Obiecuję że już nigdy nie popełnię zła… żadnego zła.”
Archaniołowie nie byli przygotowani na takie odkrycie. Powoli ich głowy zaprzątała myśl, że to właśnie przez nich Metatron popełnił samobójstwo. Gdyby go nie zostawili… Gdyby okazali mu choć odrobinę dobrych uczuć... Gdyby… Lecz skąd mogli wiedzieć, że ich brat targnie się na własne życie?
Ciało Metatrona pochowano w Rajskich ogrodach, tuż przy grobie Lucyfera. Wiedzieli dobrze, że każda istota posiadająca w sobie choć iskierkę dobroci, powinna zostać pogrzebana z wszelkimi honorami w ziemi po której stąpał Bóg. Lucyfer i Metatron byli Aniołami Jasności, jednak trudy i pułapki życia codziennego stłumiły ją w ich sercach. Nie byli źli, nie byli zdrajcami… Byli być może słabymi, lecz nadal synami jedynego Pana.

A co stało się z dzieckiem?
Regenci doszli do wniosku, że odesłanie go z powrotem na ziemię równało się założeniem sobie stryczka na szyję. W czyny zmieniły się słowa wypowiedziane przez Głos Boży tamtej pamiętnej nocy.
Urządzono mu w zamku mały, niebieski pokoik i nadano mu imię Estachiel. Archaniołowie nie spostrzegli się, gdy połączyła ich z malcem gruba nić przepełniona miłością. Z czasem mały Estachiel stał się nieodłącznym mieszkańcem Królestwa Niebieskiego i… pupilkiem wszystkich Regentów.



KONIEC

niedziela, 8 maja 2011

Przeciw ciemności - cz. XXIII

      Poczekajcie… - Asmodeusz uniósł do góry swe dłonie, dając tym samym znak, by wszelka uwaga Archaniołów skierowała się na niego. – Metatronie, nie powiedziałeś im o niczym? – Na jego ustach pojawił się ten sam złowrogi i lodowaty uśmiech.
      Zamilcz Asmodeuszu… - W oczach Głosu Bożego pojawiły się iskierki paniki.
Zgniły chłopiec nie zamierzał jednak uciszyć się.
      Czyżby wasz ukochany brat i przyjaciel nie poinformował was o tym, że wasz najmiłościwszy Pan już od tysiącleci nie zasiada na swym tronie? Ba! Nie ma go nawet w Królestwie.
      O czym on Mówi, Metatronie? – Rafael. Pomimo swych drżących dłoni, starał się wypowiadać kolejne słowa powoli i spokojnie.
      Wiecie co? Zaczynacie mi się podobać. – Zgniły Chłopiec wybuchnął szyderczym śmiechem. – Myślałem, że to Upadli są najbardziej nikczemnymi, kłamliwymi i obłudnymi istotami na tym świecie, a tu taka miła niespodzianka! Kochani, niemalże święci Archaniołowie – Regenci Jasności, spiskują, okłamują siebie nawzajem, ukrywają przed sobą tak ważne sprawy… Jestem z was dumny. Głębia byłaby zaszczycona mając w swych szeregach tak przebiegłe istoty, jak was. – Skłonił się ironicznie.
      Gdzie jest Bóg! – wrzasnął Raguel, chwytając Metatrona za szatę
I potrząsając nim.
      On… Bóg… On jest…- plątał się Regent. Nie mógł wytrzymać spojrzenia brata.
Czuł się podle. Zdawało mu się, jakby cała siła, która do tej pory pozwalała mu brać udział w tym przedstawieniu, nagle od niego odpłynęła. Tracił grunt pod nogami. Zaczął żałować, że nie wycofał się z tej gry tamtego dnia, gdy coś mówiło mu, że posunął się stanowczo za daleko. Lecz wtedy jeszcze wierzył… Wierzył, że uśmiechający się do niego los nigdy nie odwróci się, pozostawiając go samemu sobie. Tak pragnął cofnąć się do tamtego dnia. Postąpiłby zupełnie inaczej. Nie stałby teraz nad granicą, za którą czeka go wieczne potępienie przez tych, których kochał. Dlaczego był taki lekkomyślny? Dlaczego był zadufany w sobie? Teraz przyjdzie mu za to wszystko odpokutować.
      Boga niema… - wyszeptał, zamykając swe oczy, by nie musieć patrzeć na zrozpaczone twarze najbliższych.
      Jak to… nie ma Boga? – Uriel pozostawił Gabryjela, wracając przed Metatrona. – A kto siedzi na jego tronie?
      Nikt… - Przełknął ślinę Głos Boży. – Tron jest całkowicie pusty.
      To gdzie jest Bóg?!
      Na ziemi.
      Na ziemi?! Jak to… na ziemi?!
      On… - Regent powoli otworzył swe oczy. Czerwona od wściekłości twarz Anioła Skruchy wypleniła z niego ostatnie iskierki pewności. Niestety, nie mógł wycofać się z tej gry… Już nie mógł. – On zstąpił na ziemię.
Uriel wybuchnął śmiechem. Kilka łez poleciało po jego policzkach.
      Ależ mnie nastraszyłeś, Tronek. Już myślałem, że Bóg rzeczywiście nas opuścił. A kiedy wróci z powrotem do swojego królestwa?
      Nie rozumiesz mnie, Urielu. On już nie wróci.
      Jak to nie? Przecież Sam mówiłeś…
      Nasz Pan wyrzekł się swojej Boskości. Tak bardzo ukochał istoty człowiecze, że zapragnął żyć razem z nimi i wśród nich.
      To znaczy, że… - Michał stał z boku, wpatrując się w zakrwawiony miecz. Miał nadzieje, że od momentu, gdy z pomocą Asmodeusza przebił ostrzem ciało Lucyfera, wyłączy się po prostu z tej całej makabrycznej farsy. Chciał znaleźć się na marginesie, nie zauważany przez nikogo, nie zauważany przez samo życie i historię. A jednak był ich małą częścią i on sam nie mógł tego zmienić. – To znaczy, że Bóg…
      … że Bóg jest człowiekiem. – dokończył Razjel. Wydawało się, jakby nie dotyczyła go ta cała sytuacja. Zdezorientowanie, które malowało się na jego twarzy w momencie, gdy Asmodeusz przedarł pakt rozejmowy, zniknęło, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Stał wyprostowany, patrząc się na wszystko z nienaturalną trzeźwością i spokojem. – Wyrzekł się swych mocy. Można by rzec, że przestał być Bogiem, naszym Panem i Królem.
      Kiedy zamierzałeś nam o tym powiedzieć Metatronie? – Uriel podszedł do swego brata, Gdy Głos boży po raz kolejny opuścił swój wzrok, ten zacisnął dłoń na jego ramieniu, zmuszając go tym samym do spojrzenia mu prosto w oczy. – Kiedy chciałeś to wyjawić?!
      Ja… Ja tylko… Ja chciałem… - Głos Boży plątał się a jego dłonie to zaciskały się w pięści, to rozluźniały się. Pragnął jeszcze raz uciec wzrokiem od tych wszystkich istot wpatrujących się w niego. Gdy zrozumiał, że jest to niemożliwe, odepchnął od siebie Anioła Skruchy, zmarszczył brwi i zaczął mówić twardym, niskim tonem. – Miałem wam o tym powiedzieć? Wam? – Ściągnął swe brwi. – A wy byście stanęli potem przed zamkiem i ogłosili wszem i wobec, że nasz Pan odszedł. I jak myślicie? Co by się wtedy stało? – Zamilknął. Nikt jednak nie zamierzał odpowiadać na to RETORYCZNE pytanie. – Wszystkie anioły zbuntowałyby się! Tak! To by się właśnie stało! Nastałaby totalna anarchia, bo nasza ósemka nie dałaby sobie rady z rozwścieczonymi, pełnymi chęci zemsty, aniołami! Nie ma Boga, nie ma więc praw, które on na nas nałożył, a co za tym idzie, nic już nas nie chroni! Chcielibyście tego?! Chcielibyście by nasze królestwo zmieniło się w drugą Głębię?!
      Mogłeś nam jednak powiedzieć… - Uriel zdawał się nie przejmować tonem przyjaciela. Nadal zagryzał swoje zęby, by wybuchem wściekłości nie doprowadzić do tragicznej w skutkach wymiany zdań.
      Nie rozumiesz mnie, bracie… - Głos Boży zaakcentował ostatnie słowo, wypowiadając je znacznie delikatniej. – Jesteście ogarnięci jeszcze tą swoją anielską infantylnością. Myślicie, że tylko dzięki miłości i szczerości można zjednoczyć sobie cały świat. Tym czasem rzeczywistość wygląda inaczej. Najwidoczniej wy jeszcze do niej nie dorośliście. Dziwi mnie więc, że nadal siedzicie na stołkach Regentów. Jednocześnie wiem, że tylko dzięki mnie Razjelowi i Raguelowi, utrzymujemy swoją pozycję w nienaruszonym stanie. Wasza lekkomyślność może to szybko zmienić. I nie mówię tu tylko o sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nasze problemy dopiero się zaczynają. Momenty, w których będziemy musieli postąpić wbrew naszym anielskim zasadom, będą pojawiać się coraz częściej i coraz większych wyrzeczeń będą od nas wymagać. Jeśli w tym momencie czujecie, że nie dacie sobie rady w nowej rzeczywistości, to już teraz powinniście zrezygnować ze swych stanowisk.
      I pozwolić wam objąć całkowitą władzę nad naszym królestwem?! – wybuchnął Zadkiel.  
      Tak. Chyba, że wolicie przyczynić się do upadku tego, co jest przecież dla was najcenniejsze.
Najstarszy Wiary spojrzał na zaciskającego pięści Uriela, na trzęsącego się z rozpaczy Gabryjela, na Rafaela ruszającego bezdźwięcznie ustami, w końcu na Michała, który znów wpatrywał się w swój ubrudzony w krwi miecz.
      Nie widzisz ile już zła uczyniłeś? – Przeniósł swój wzrok z powrotem na Metatrona. Jego twarz pozbyła się wszelkich oznak wściekłości. Teraz promieniował z niej smutek… zwykły, głęboki smutek, który ogarnia istotę w momencie, gdy dowiaduje się ona, że otaczający ją świat nie wygląda ani wspaniale, ani radośnie… Smutek, którego źródłem jest rozczarowanie. – Doprowadziłeś do zamordowania naszego brata, rozpocząłeś nowy rozdział naszego istnienia, przepełniony krwią, łzami, cierpieniem… Zraniłeś swych najbliższych przyjaciół, swych braci. Przez ciebie na ziemi dwójka rodziców rozpacza po zaginięciu swego synka. Jedyną osobą, która z pewnością wiele ci zawdzięcza, jest Asmodeusz.
Zgniły Chłopiec, słysząc swe imię, wyszczerzył radośnie białe zęby.
      Źle na to patrzysz… - Do rozmowy próbował dołączyć się Razjel. Jednak Zadkiel natychmiast mu przerwał.
      Zamilcz Razjelu! I ty doprowadziłeś do tego wszystkiego! Jesteś z siebie dumny?! Myślałem… myślałem, że… - Po twarzy Regenta zaczęły płynąć łzy. Po raz drugi w jego życiu ktoś doprowadził go do płaczu. Za pierwszym razem uczynił to Lucyfer, lecz wtedy… Wtedy ból był mniejszy. Najstarszy Wiary wiedział, że Niosący Światło, choć odwrócił się od Boga, to jednak nie wyzbył się swych anielskich uczuć. Tym razem… Tym razem sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Archanioły, które stały na straży Boskich praw, sami zaczęli je łamać, odrzucając miłość, prawdę i sprawiedliwość. Tak… Ten ból był o wiele gorszy. Ranił nie tylko serce, ale i całą duszę. – Myślałem, że jesteście inni. Myślałem, że wszyscy jesteśmy jednością. Wierzyłem w każde wasze słowo… - Spoglądał to na Razjela, to na Głos Boży. – Wierzyłem, że przez wasze usta przemawia ta Boskość, którą obdarował nas Pan. Jakżebym miał więc w was powątpiewać? Byłem w stanie w każdej chwili oddać za was życie. Zresztą… nie tylko ja skoczyłbym za wami w ogień. Gabryjel był gotów przełamać swój strach, jeśli tylko wy byście tego pragnęli. Michał zawsze ochraniał was, gdy maszerowaliście przez ziemie niczyje, aż do samej Głębi. Ile to razy Rafael mdlał z wysiłku, by utrzymać was przy życiu, gdy zostaliście ranni podczas kolejnej bitwy z Upadłymi. A Uriel? Nie mógł przejść obok, gdy widział narastający w was smutek. Każdy z nas czynił wszystko, abyście tylko byli szczęśliwi i zdrowi. Bo na tym polega bycie rodziną… Na tym polega bycie Aniołem.
      Nigdy nie lubiłem łzawych przemów – mruknął Asmodeusz, lecz na dyle donośnie, by wszyscy go usłyszeli. -  Nie będę chyba wam więcej potrzebny. Pozwolicie zatem, że powrócę do swego królestwa. Swego… - powtórzył z rozmarzeniem. – Jak to pięknie brzmi. Moje królestwo… Pozostało mi więc jedynie się z wami pożegnać i… - Tu skłonił się z ironią. – Do następnego spotkania na polu bitwy. – Odwrócił się na pięcie, by ruszyć w kierunku bramy prowadzącej do Głębi. 

poniedziałek, 2 maja 2011

Przeciw ciemności - cz. XXII

Upadli wrócili do swego królestwa Ciemności zaraz po tym, jak oddali hołd nowemu królowi. Asmodeusz patrzył się na swych poddanych niczym na wymarzony prezent, który pozwolono mu w końcu otworzyć. Świadomość, że miliardy tych gnuśnych istot są wstanie nawzajem się wymordować, jeśli tylko on sobie tego zażyczy, doprowadzała go do ekstatycznej radości. Przez tysiące lat musiał chylić czoło przed Lucyferem, marnym Upadłym, który wciąż wierzył, że to dzięki miłości może zawojować cały świat. Durny, słaby Lucyfer… Choć, musiał przyznać, do końca miał małą nadzieję, że jednak Niosący Światło zachowa się jak prawdziwy Władca Zła. Wierzył, że pozwoli on zabić tego bachora, pokazując tym samym swoją nikczemność, która jeszcze nie do końca opuściła jego duszę. Zgniły Chłopiec byłby wstanie dać mu kolejną, być może ostatnią, szansę, nie dopuszczając do takiego obrostu sprawy. A jednak… Jednak Lucyfer okazał się zwykłą, żałosną namiastką tego, czemu hołdował Asmodeusz. Okazał się po prostu małym, obrażonym na Boga Aniołem.

Gdy Regenci zostali sam na sam z czerwonowłosym Upadłym, polana zatopiła się w prawie namacalnej ciszy. Minęło jeszcze kilka długich chwil, nim któryś z obecnych postanowił ją przerwać.
Gabryjel początkowo ruszył w stronę martwego brata, jednak ostatecznie zmienił kierunek swego biegu. Rzucił się z pięściami na Asmodeusza.
      Ty pieprzony Zgniłku…! Ty cholerny zdrajco…! Ty…! – krzyczał pomiędzy kolejnymi napadami płaczu, szarpiąc Upadłego za szatę. – Zabiłeś go! Zabiłeś swego przyjaciela!
Asmodeusz jakby od niechcenia uniósł dłoń i uderzył nią w twarz Archanioła, który odskoczył od niego jak oparzony.
      Jesteś żałosny… - Zgniły Chłopiec zmrużył oczy spoglądając z obrzydzeniem na tego, który miał czelność nazywać się Siłą Boga. – Gdyby nie to, że czuję do ciebie wstręt, już dawno posłałbym cię w tą samą drogę, w którą posłałem Lucyfera.
      Ty… ty… - Gabryjel zacisnął powieki, sycząc przy tym – Pożałujesz tego, Pożałujesz tego, że żyjesz…
      Twoje groźby nie wywołują na mnie żądnego wrażenia. Równie dobrze wymachiwać pięściami w moim kierunku mógłby wyliniały szczur. Chociaż nie… Wyliniały szczur mógłby mnie pogryźć, a ty? Ty możesz mi co najwyżej naubliżać.
      Żałuję, że podczas ostatniego spotkania w naszym zamku nie poderżnąłem ci gardła.
      Ty? Poderżnąć moje gardło? – Asmodeusz zaśmiał się drwiąco. – Nie byłbyś w stanie nawet mnie drasnąć. Jesteś na to zbyt słaby.
      Chcesz się przekonać? – W oczach Gabryjela pojawiły się nagle iskierki szału. Jego dłoń zaczęła obmacywać szatę w poszukiwaniu małego sztyletu. Ruchy te powstrzymał jednak Uriel.
Anioł Skruchy był nad wyraz poważny i spokojny. Mieszanka ta zupełnie do niego nie pasowała. Tak samo jak nie pasowały do niego oczy przepełnione smutkiem.
      Dlaczego? – spytał się omal bezdźwięcznie.
      Co dlaczego? – Zgniły chłopiec uniósł wymownie brwi.
      Dlaczego go zabiłeś?
Upadły miał już odpowiedzieć na to pytanie, jednak uprzedził go Raguel, który natychmiast zmienił kierunek rozmowy.
      Czyli tak jak ustalaliśmy. Od jutra ma miejsce całkowite zawieszenie broni w naszych obydwóch królestwach.
      Jakie zawieszenie broni? – Zadkiel jakby nagle przebudził się z głębokiego zamyślenia. – O jakim zawieszeniu broni ty mówisz?
      O tym, jakie podpisać ma z nami Asmodeusz. Obiecał nam uczynić to tuż po objęciu władzy nad Głębią.
      Zaplanowałeś z Asmodeuszem morderstwo Lucyfera? - Najstarszy Wiary nie mógł uwierzyć własnym uszom. Miał wielką nadzieję, że jego brat kłamie, że stroi sobie jedynie żarty, lecz… jaki był by ich cel?
       To była konieczność.
      Konieczność? Raguelu! Zamordowałeś naszego brata!
      Lucyfer przestał być naszym bratem w momencie gdy postanowił przeprowadzić bunt przeciwko naszemu Panu. Zresztą porozmawiamy o tym po powrocie do zamku. Teraz... – Przyjaciel Boga machnął dłonią, by po chwili pojawił się w niej zwój papieru. Wyciągnął go w stronę Asmodeusza.
      Co to jest? – Zgniły Chłopiec uniósł pytająco brwi.
      Nasz pakt rozejmowy. Wierzymy w twe słowa, lecz wolimy mieć wszystko udokumentowane.
Asmodeusz odeprał zwój natychmiast go rozwijając. Zaczął wodzić oczami po małym, równym piśmie. Przy czytaniu pewnych fragmentów uśmiechał się pod nosem, przy innych potakiwał delikatnie głową. Ostatecznie z powrotem złożył dokument, by przedrzeć go na pół.
Metatrona i Razjela zaskoczył taki obrót sprawy. Obydwoje stanęli z otwartymi ustami spoglądając to na przedarty zwój papieru, to na Zgniłego Chłopca.
      Dlaczego to zrobiłeś? – Otrząsnął się Głos Boży.
      No chyba nie wierzyliście w to, że podpiszę z wami rozejm? – Asmodeusz widząc zdezorientowane twarze Archaniołów, wybuchnął głębokim śmiechem. – Wy naprawdę w to wierzyliście?! Wierzyliście, że po objęciu tronu doprowadzę do zjednoczenia naszych królestw?! Nie po to odstawiłem tą całą szopkę, by teraz potulnie paść przed wami na kolana! Jeśli mam być szczery, to właśnie przypieczętowaliście swój marny koniec. Tylko dzięki Lucyferowi możecie jeszcze chodzić po tym świecie. Moje wojska już dawno gotowe są do ostatecznej walki. która już z góry przesądzona jest na waszą niekorzyść. Wciąż powtarzałem, by rozpocząć tą bitwę, ale Lucyfer… On wciąż mnie powstrzymywał. Mówił te swoje bajeczki, jakoby nie nadszedł jeszcze ten dzień, że być może nawrócicie się ku prawdzie. Oczywiście przytakiwałem mu, lecz w myślach pragnąłem by w końcu zamilkł… albo przejrzał na oczy.
      Ale obiecałeś! Przecież to dziecko… - Raguel zacisnął swe pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. – Mówiłeś, że jeśli go zabijemy, wtedy…
      Co? – Uriel podskoczył do swego brata, chwytając go za szatę i potrząsając nim z wielką siłą. – Obiecałeś temu parszywemu Zgniłkowi zamordowanie dziecka?! Czy ty, do cholery jasnej, wytłumaczysz nam to wszystko?!
Przyjaciel Boga nic jednak nie odpowiedział. Stał, wpatrując się twardo w oczy Anioła Skruchy.  
      Wiedzieliśmy, że Lucyfer nie będzie chciał zawrzeć z nami pokoju. – Metatron rozpoczął mowę, spoglądając na zrozpaczonego Gabryjela klęczącego i odmawiającego modlitwę zmarłych nad ciałem ich byłego brata. – Gdy razem z Raguelem i Razjelem przebywaliśmy na kolejnej rozmowie, dołączył się do niej Asmodeusz. Zgadzał się ze swoim panem we wszelkich sprawach, jednak gdy opuszczaliśmy zamek, zaprosił nas do swej posiadłości. Początkowo byliśmy temu przeciwni, lecz po chwili namowy zgodziliśmy się.  W końcu gdybyśmy nie wracali do Królestwa Jasności przez dłuższy czas, podjęlibyście odpowiednie kroki. I z pewnością Asmodeusz o tym wiedział. Podczas tego spotkania przekonał nas on, że ma inne zdanie na temat wojny niż Lucyfer. Powiedział, że ta cała walka również i Głębi sprawia wiele problemu, lecz jego Pan nie może tego zrozumieć. Postanowił nam pomóc. Wszyscy razem doszliśmy do wniosku, że pierwszym krokiem ku rozejmowi będzie usunięcie Lucyfera z tronu. Natychmiast podsunęliśmy pomysł, by doprowadzić do buntu w Królestwie Ciemności, który zmusi go do zrzeknięcia się władzy. Asmodeusz zaprzeczył. Jego zdaniem wielu Upadłych stanęłoby w obronie swego władcy… zbyt wielu. Musieliśmy wymyślić inne wyście. I wtedy… - Opuścił swą głowę, przymykając oczy. – Powiedział, że jedynym rozwiązaniem będzie usunięcie go z naszego świata.
      Zabicie go? – Uriel powoli zaczął rozumieć cały plan, jednak nadal nie mógł uwierzyć, że jego bracia posunęli się do tego stopnia, by mieć spokój z Upadłymi.
      Tak. Ale Asmodeusz nie chciał do tego doprowadzić. Mówił, że pomimo wszystko nadal jest przyjacielem Lucyfera i nie dałby rady dołożyć swej ręki do jego śmierci. Wiedzieliśmy, że my sami niczego nie dokonamy. Nie wkradniemy się przecież do zamku Króla Ciemności i nie poderżniemy mu gardła.
Jakimś cudem słowa te usłyszał Gabryjel. Przycisnął pięści do swych uszu
      Nie chcę tego słyszeć… - wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Nie wytrzymam tego!
      Urielu. – Zadkiel podszedł do swego przyjaciela, kładąc mu dłoń na  ramieniu. – Weź Gabryjela i wróćcie do naszego zamku.
      Nie mam zamiaru tego zrobić. Chcę znać całą prawdę o tym, co tu się wydarzyło. – Anioł Skruchy nie przestawał wpatrywać się w Metatrona wzrokiem, który cudem nie spopielił Regenta.
      Ale ktoś musi zaopiekować się Gabryjelem. – Najstarszy Wiary nie dawał za wygraną. – Wszyscy dobrze wiemy, że pomimo zdrady Lucyfera, Gadbryś nadal darzył go wielką, braterską miłością. Im dłużej będzie tutaj przebywał, tym dłużej trwać będzie jego powrót do normalności.
Uriel musiał przyznać mu rację. Już w tym momencie z ich przyjacielem nie było najlepiej. Przytaknął niechętnie głową. Idąc ku klęczącemu nad ciałem Lucyfera, biedakowi, minął Głos Boży stojący razem z Raguelem. Przechodząc tuż przy nich zatrzymał się na chwilę:
      Mam nadzieję, że Bóg srogo was za to wszystko ukaże… I, że zapewne nie skończy się na wygnaniu was z Jego Królestwa – wysyczał.