To tak, żeby nie było, że zapomniałam o tych aniołolubnych czytelnikach :)
- Dziękuję ci za
wszystko, mój przyjacielu. Gdyby nie ty, już dawno gniłbym w lochach. Już nie
długo będziesz mógł zostać moim najbliższym doradcą. Minie kilka dni, a banda
idiotów mająca czelność nazywać się moimi przyjaciółmi powybija się nawzajem.
Nie mogę pozwolić, by stało za mną stado hien, które pod powłoczką potulnych
baranków szykują stryczek na moją szyję. - Asmodeusz zasiadywał na tronie,
który kiedyś należał do Lucyfera.
Początkowo
chciał go odrobinę przerobić. Ostatecznie zrezygnował z tego posunięcia. W
sumie... Lucyfer, jaki by nie był, miał całkiem dobry gust. Poza tym ten
właśnie tron oznaczał w królestwie pełną władzę. Nie powinno się od razu
dokonywać tak istotnych zmian. Dla niego samego byłaby to niegroźna przeróbka,
ale ten cały pomiot, który szlaja się w zapluskwionych norach Głębi mógłby
odebrać to jako napaść na ich... niemalże świętość.
Czarnowłosy Anioł
stojący tuż przed Zgniłym Chłopcem delikatnie skinął głową, uśmiechając się
szyderczo. Nie było to jednak szyderstwo przeznaczone dla demona, a dla jego
prawowitych zwierzchników bożego wysłannika.
"Prawowitych
– mruknął Anioł. - Do czasu".
- Służenie tobie,
Panie, jest dla mnie prawdziwą przyjemnością.
- A, powiedz
mi... nie boisz się, że twój dowódca cię rozgryzie?
- Nie... On zbyt
zajęty jest warczeniem na Raguela. Założę się, że gdybym zaczął wynosić plany
wojenne tuż pod jego nosem, grając przy tym na trąbie, on i tak by mnie nie
zauważył. A jeśli nawet, to tylko poprosiłby mnie, abym przypadkiem nie
pobrudził tych wszystkich papierów.
- Tak mówisz? To
może pewnego dnia przemycisz dla mnie kilka tych drogocennych zwoi.
- Co tylko rozkażesz,
Panie... - Anioł skłonił się po raz drugi.
Asmodeusz
zamyślił się. Nie był to głupi pomysł, ale... Michał nie był wcale ani
lekkomyślny, ani ślepy. Ten zdrajczyk aż nazbyt niedocenia tego Archanioła.
Właśnie teraz powinni trzymać się na baczności. Jeden fałszywy ruch, a wszelkie
podejrzenia przeniosą się z Raguela na właśnie tego doradcę wojennego sił
niebiańskich. I to wszystko zaważyło na decyzji Zgniłego Chłopca. Czarnowłosy
rozmówca nie stanie się jego prawą ręką. Nie chce, aby stał przy nim ktoś, kto
postępuje tak lekkomyślnie.
- Jeśli rozkażę.
A na razie możesz wracać do siebie. I bądź ostrożny. Jesteś jedyną szansą na
wygranie tej wojny bez większych strat po naszej stronie. Nie chciałbym ciebie
stracić. - Spojrzał na Anioła. Wiedział, że jego informator poczuł się w tej
chwili kimś ważnym. Uważa, że sam Władca Piekieł się o niego troszczy i sam
Władca Piekieł nie zamierzał go wyprowadzić z tego błędu, bo mile połechtany w
ego podwładny, to oddany podwładny.
- Powtarzam ci,
Panie, że nie ma obaw, by Michał zaczął cokolwiek podejrzewać.
- A jednak
nalegam. Ostrożności nigdy za wiele.
Anioł przez
chwilę miał zamiar nadal bronić swego zdania. Musiał jednak odpuścić. Wiedział
dobrze, jakie jest jego miejsce w tej hierarchii i wiedział też, co może się
stać, gdyby zachciało mu się wdrapać na sam szczyt tej piramidy. Skłonił się
więc po raz ostatni i wyszedł z sali.
Asmodeusz
odczekał chwilę po zamknięciu się wrót. Spoglądał na drewniane przejście jakby
to w nim wyszukiwał proroctw na najbliższe setki lat. Zmrużył delikatnie swe
oczy. Machnął dłonią, w której po chwili pojawiła się kiść słodkiego, zielonego
winogrona. Przez chwilę zatęsknił za czasami, kiedy te małe kuleczki wkładały
mu do buzi piękne, zgrabne Upadłe. Co prawda było to zaledwie kilka lat
wcześniej, ale dla kogoś uzależnionego od tego typu wygód, jest to nieomal
wieczność. Uśmiechnął się do siebie.
Po chwili
oprzytomniał. Nie był to odpowiedni moment na rozpamiętywanie starych, dobrych
czasów. Sam przecież chciał zostać władcą Piekieł. Wiedział dobrze z czym to
się wiąże. O dziwo większa władza wiązała się z mniejszą swobodą. Nie mógł już
korzystać z cielesnych przyjemności związanych z obcowaniem płci przeciwnej,
nie mógł wyruszać na kilkudniowe wypady na Ziemię, nie mógł opiekować się swym
ogrodem, który wymagał od niego zbyt wiele czasu... Zaczął zastanawiać się, czy
to wszystko było dobrym pomysłem. Czy nie lepiej było zostawić Lucyfera żywego,
by to on brudził się w tym całym bagnie. I ostatecznie doszedł do wniosku,
że... postąpił słusznie. Może i jego życie przestało być tak beztroskie jak
wcześniej, ale teraz mógł jednym skinieniem ręki uśmiercić każdego Upadłego,
ba, mógł uśmiercić tym gestem całe gromady swych poddanych i nikt nie mógłby
mieć do niego pretensji, bo i on wtedy znalazłby się w tej nieszczęsnej grupie.
To znaczy, że ta
cała afera z Lucyferem nie była złym posunięciem. Więc może i dalsze jego
poczynania też przyniosą mu wiele dobrego. Jak to mówią: bez ryzyka nie ma
zabawy.
- A więc bawimy
się dalej... - mruknął do siebie, szczerząc złowieszczo swe zęby.
Jakby na
zawołanie, tuż przed nim, na kamiennej posadzce usiadł dorodny, czarny kruk.
Ptak pojawił się z nikąd, a przynajmniej Asmodeusz nie widział przez jaką
dziurę dostało się tam to ptaszysko. Kruk spoglądał swymi czarnymi, małymi
oczkami na Władcę Piekieł, przekrzywiając jedynie nieznacznie swój łepek, jakby
chciał przejrzeć myśli upadłego na wylot.
Władca Głębi
wyciągnął swą głowę do przodu, mrużąc oczy i przyglądając się z zaciekawieniem
temu tajemniczemu okazowi. Uniósł do góry prawą brew.
- Taś, taś... -
zawołał. Nie chciał przywoływać kruka, poza tym był pewien, że w akurat taki
sposób nie przywołuje się tego typu ptaków. Ale wolał to niż bezsensowne
wgapianie się w czarnego skrzydlatego. - A tak poza tym, to odkąd na tym
świecie kruki istnieją?
- Odkąd zaprasza
się samego Cienia w swoje progi. - Po sali rozległ się tajemniczy, lekko
stłumiony, męski głos. - Unisie... Natychmiast do mnie.
Wielkie, czarne
ptaszysko zniknęło w półmroku jednego z rogów sali.
Asmodeusz
nieomal natychmiast poczuł zimno ogarniające jego ciało. Nie był z tego powodu
szczęśliwy. Nikt nie miał prawa wpływać na niego w taki sposób. Nikt! A jednak
organizm jego sam ukazywał strach. Skurcz w okolicach brzucha, pot na czole
i... i szybszy oddech.
- Mortusie... -
Upadły postarał się przyjąć lekceważącą postawę. - Szybko przybyłeś na moje
wezwanie. - Po chwili dodał już z wyczuwalnym napięciem w głosie - Od jak dawna
tu jesteś?
- Wystarczająco,
by podsłuchać co nie co. Ale nie bój się. Nie będę cię szantażował. Przybyłem
oddać pokłon nowemu władcy Piekieł. - Istota o wysokiej, szczupłej sylwetce,
otulona długim, czarnym płaszczem, pojawiła się nagle w rogu sali. Nieomalże
wypłynęła z cienia.
"Z
cienia... - pomyślał Asmodeusz uśmiechając się półgębkiem. - Wiadomo już, czemu
każe tak na siebie mówić."
- Nowemu władcy?
O ile mi wiadomo, ty nie należysz pod moją władzę. Odkąd pamiętam tułasz się po
naszym świecie i wykonujesz zlecenia, których nie podjęłaby się żadna inna
istota.
- Bo te
"inne istoty" są słabe.
- A ty taki nie
jesteś?
Mortus podszedł
bliżej do Asmodeusza. Pomimo to udało się dostrzec jedynie szelmowski uśmiech
spod naciągniętego na oczy kaptura. Było to znakiem, że Upadły sam powinien
odpowiedzieć sobie na zadane pytanie.
Asmodeusz
westchnął tylko. Nie chciał zatrudniać do tej roboty demona, ale tylko demon
był wstanie uczynić to, czego nie mogłaby uczynić żadna inna istota. Musiał
więc zacisnąć pięści i udawać, że ta cała zabawa była mu jak najbardziej na
rękę.
- Słyszałem, że
to przez tą waszą odwagę i nadanielską siłę jesteście gatunkiem zagrożonym.
Mógłby przysiąc,
że w tym samym momencie kąciki ust Mortusa leciutko zadrżały.
- Może więc
przejdziemy do interesów, dopóki jeszcze przynajmniej jeden przedstawiciel tego
gatunku żyje i stoi przed tobą w całkiem dobrym stanie - rzekł spokojnie
przybyły.
- Jeśli taka twa
wola. - Władca Głębi odetchnął z ulgą. A więc i demony mają słabe punkty, które
można wykorzystać przeciwko nim. Trzeba to zapamiętać. - Wezwałem cię tutaj, by
prosić cię o pomoc.
- O pomoc? -
Przybysz po raz kolejny uśmiechnął się półgębkiem. - Czyżby wielki Asmodeusz
miał jakieś problemy ze swymi poddanymi? A może jego najbliżsi doradcy
zaczynają pokazywać swoją prawdziwą naturę, tak odległą od natury potulnego
baranka?
- Nie zgadłeś,
mój przyjacielu.
- O... I pokorny
Mortus awansował na przyjaciela. Chyba nie będę potrafił ci odmówić. - skłonił
się nisko, acz ironicznie.
- Też tak myślę,
lecz moim zdaniem inna tego jest przyczyna.
- Zamieniam się
w słuch.
- Jeśli wykonasz
moje polecenie, twoja tułaczka skończy się raz na zawsze. - Asmodeusz
wypowiedział te słowa lekkim tonem. Zauważył, że demon zbliżył delikatnie swą
głowę w jego kierunku, tak jakby chciał lepiej usłyszeć dalsze słowa. -
Będziesz mógł zasiąść na tym tronie, na którym ja teraz zasiadam.
Cisza, która
zapanowała w sali, miała w sobie coś niepokojącego. Tak jakby wulkan w ciszy przygotowywał
się do wielkiego wybuchu. Gdyby w Głębi istniały muchy, to może tylko je byłoby
słychać. A może i nie...
- Uważasz -
Demon powrócił do swej pierwotnej postawy - że za jakiś marny stołeczek wykonam
twoje polecenie? Nie za bardzo się cenisz?
- Nie o to
chodzi, czy ja się cenie i w jaki sposób. Po prostu wiem, że poniekąd zadanie,
przed którym staniesz, sprawi ci wiele radości. Ta posiadłość i te tereny do
władania, będą tylko małym do tego dodatkiem.
- Więc słucham
twoich wytycznych. - Mortus wiedział, że wysłuchanie tego, co ma mu do
powiedzenia Asmodeusz, nie równa się wcale z zapewnieniem o podjęciu wyzwania.
* *
*
- I znów
będziemy czekać, aż ten zgniłek uczyni kolejny krok? Przecież... Znów
pokazujemy mu, że jest ponad nami! Jesteśmy obrońcami Królestwa Niebieskiego,
czy tylko pozorantami?!
- Tak na dobrą
sprawę, to tylko ty, Misiu, jesteś obrońcą królestwa i twoi rycerze - rzekł
Rafael, wciąż zastanawiając się nad przyszłymi losami malca.
Sam zakończyłby
już to całe zebranie. I tak już do niczego nowego nie dojdą, a zamiast siedzieć
na tyłkach, mogliby zapewnić jaką-taką przyszłość Estachielowi. Wiedział, że
tak samo uważa Gabryjel, ale gdy tylko chłopiec zszedł z jego oczu, Regent znów
stał się jedynie bojaźliwym Archaniołem.
- Ale co ja sam
mogę zrobić? Bez waszej zgody mogę co najwyżej urządzić ćwiczenia przy murach
Piekieł i modlić się, by Upadli przestraszyli się na śmierć na nasz widok.
Anioł Skruchy
miał już coś odpowiedzieć, ale Michał wycelował w jego stronę palcem
wskazującym i wysyczał przez zęby:
- Spróbuj tylko,
a zawlokę cię na plac ćwiczebny, przywiążę cię do pala zamiast worka
treningowego i rozkażę swoim żołnierzom podszkolić się na tobie!
- Ale o co ci
chodzi? - Uriel przybrał zaskoczoną minę.
- Już ty wiesz
dobrze, o co.
- Jeśli
zaczniemy bawić się z Asmodeuszem w tą jego grę od siedmiu boleści, to
powybijamy się nawzajem. - Rafael podszedł do wielkiego okna, za którym
roztaczał się widok na Rajski Ogród. Spojrzał przed siebie. W czasie zachodu
słońca teren ten wyglądał przepięknie, jakby wszystkie rośliny, włącznie z
najmniejszymi źdźbłami trawy, obsypane zostały złotym pyłem. Niebo zdawało się
być okryte jedwabnym, ciemnopomarańczowym szalem, które delikatnie falowało na
ledwie wyczuwalnym wietrze. Grupa małych aniołków biegała pomiędzy drzewami,
śmiejąc się beztrosko. Bóg potrafił stworzyć tak piękny krajobraz, a Upadli
potrafiliby je bez problemu zniszczyć. - Dla Lucyfera jednostka jeszcze coś
znaczyła. Dla Zgniłego Chłopca znaczy mniej niż ziarenko piasku. Dlatego nie
cofnie się nawet przed wysłaniem wszystkich swych poddanych na bój z nami.
- Przecież i my
mamy niezliczone rzesze Aniołów. Jeśli będzie taka potrzeba, rozdamy każdemu z
nich miecz i pokażemy jak nim walczyć.
- I poślemy ich
wszystkich na śmierć.
- Każda wojna
wymaga poświęceń - nie dawał za wygraną Michał.
- Miliardy
poświęceń - do rozmowy dołączył się Gabryjel. - O ile Upadli nie będą mieli
żadnych skrupułów by zatopić swe oręża w ciałach naszych wojaków, o tyle
wciągnięte do wojsk Anioły... Dla nich Głębianie są nadal braćmi, a braci się
nie zabija.
- Jeśli poczują
na swych karkach zimno ostrza, ich światopogląd radykalnie się zmieni.
- Nie możesz być
tego pewien.
- A jednak
jestem, więc uważam, że...
- Nie będziemy
organizować żadnej armii ze zwykłych Aniołów, Misiek. - Uriel wstał ze swego
krzesła, kładąc dłonie na blacie stołu i spoglądając po twarzach zebranych.
Widać było, że chciał nadać tej chwili podniosłości. - Wystarczy, że
sprowadzimy Boga z powrotem.
Trzy pary oczu
spojrzały się na niego. Nikt nie wiedział jak zareagować na zaistniałą
sytuację. Każdy myślał już nad tym rozwiązaniem, a jednak... Jednak, choć
ustalony byłby cel, nie było żadnej drogi, która do tego celu wiedzby mogła. Bo
i jak? Nie zstąpią na ziemię i nie wezmą Boga od tak do Królestwa Niebieskiego.
Nie daliby rady go nawet odszukać, jeśli Pan wyzbył się całej swej Boskości. A
jeśli i to jakimś cudem by się udało, to nie wiadomo by było, czy dzięki swej
sile przenieśliby go do swego świata. A gdyby ktoś to zauważył? Kolejne
wniebowzięcie? Taki czyn miał być przeznaczony dla Jezusa i jego matki.
Musieliby potem odkręcić tą całą sytuację. Nie... Za dużo problemów by z tego
wynikło. Dlaczego więc Uriel sam do tego nie doszedł?
- To się nie
uda, Urielu. - Z szoku ocknął się Rafael.
- A dlaczegoby
nie? Sprawdzaliście to rozwiązanie?
- Nie, ale nie
trzeba tego robić, by wiedzieć, czym może się to zakończyć.
- A czym takim?
Znów przewagę zdobędziemy nad Upadłymi.
- Ty na prawdę
nie widzisz, ile komplikacji może wystąpić podczas takiego przedsięwzięcia? -
Michał ściągnął brwi. Chciał po raz kolejny uderzyć pięścią w stół, lecz w
ostatniej chwili się powstrzymał.
- Nikt nie
mówił, że będzie łatwo. Ale chyba lepsze takie wyjście, niż rzeź o której
moglibyśmy wspominać przez kolejne milenia, oczywiście pod warunkiem, że byśmy
ją przeżyli.
- Ale to nie
jest takie proste... Nie zstąpisz po prostu na ziemię i nie weźmiesz Boga od
tak, jak jakiegoś niesfornego aniołka.
- Bo? - Uriel
uniósł swoje brwi.
- Bo Boga widać!
- warkną Michał, zdenerwowany tą całą sytuacją. Choć gdyby tak spojrzeć na to z
boku, to Michał rzadko kiedy nie był wściekły. - Nie weźmiesz go z powrotem do
Królestwa Niebieskiego, bo w naszych planach nie ma kolejnego wniebowzięcia i
to w dodatku człowieka, który dla innych ludzi z pewnością nie wiele ma z nami
wspólnego.
- O ludzi wam
chodzi? - Prychnął Uriel, nadal szczerząc swoje zęby. - Zrobimy to w nocy.
- W nocy! -
Dowódca wojsk anielskich popukał się palcem w czoło.
- W sumie...
Może to nie jest najgłupszy pomysł. - Siła Boga zmarszczył delikatnie swoje
czoło. Widać było, że zaczynają pracować trybiki w jego głowie. - Musielibyśmy
go tylko odnaleźć.
- Tylko
odnaleźć... - Rafael odwrócił się do pozostałych Archaniołów. Westchnął głęboko
spoglądając po zebranych. - Nie będzie to proste. Już raz próbowaliśmy go
przecież odszukać. I na nic nasze starania. Bóg porzucił całą swoją moc...
Tylko dzięki niej mogliśmy mieć z Nim jakieś połączenie. Teraz... teraz może On
być wszędzie, na całej ziemi. Tylko Metatron mógłby go odszukać i to tylko
jeśli Bóg nie zmienił też swego wyglądu.
Gabryjel opuścił
swą głowę, zamykając oczy. Widać było, że za wszelką cenę stara się, by nie
uronić łzy. Wciąż pamiętał tamtą chwilę, gdy dowiedział się, co uczynił Głos
Boży. Obwiniał się wtedy za całe to zajście. Mógł przecież okazać swemu bratu
choć odrobinę czułości. Metatron źle postąpił, tego nie można było podważyć,
ale przecież był dzieckiem Bożym i jako takie zasługiwało na nieograniczoną
miłość. Ale jak wybaczyć komuś, kto oszukiwał swych przyjaciół i doprowadził do
śmierci Lucyfera? Przecież Gabryjel nie jest Bogiem... Nie potrafi wybaczać aż
tak wielkich przewinień.
- Czyli jedynym
możliwym wyjściem jest urządzenie Upadlakom apokalipsy, o jakiej w najgorszych
koszmarach nie śnili - rozpromienił się Michał. Już od dawna nosił się z tym
zamiarem, ale żaden z braci go nie popierał. Może w momencie, gdy wszystkie
inne pomysły okażą się bezsensowne, staną za nim murem i wszystko w końcu wróci
do porządku. O ile jakikolwiek porządek jest możliwy, bo jeśli Bóg już nigdy
więcej nie pojawi się w swym zamku, to on sam, Archanioł Michał, Regent
Światła, wraz z Urielem - pierwszym błaznem Królestwa Jasności, Gabryjelem -
największym trzęsityłkiem świata i Rafaelem - Pierwszą Pomocą Medyczną i
Zadkielem- Anielskim Urzędasem, nie będzie w stanie zawładnąć tymi wszystkimi
aniołami, które wcześniej czy później dojdą do wniosku, że wojna z Upadłymi nie
była najlepszym posunięciem, bo to przecież bracia... Upadli, ale bracia. Choć
gdyby tak dać amnestię tym, którzy będą żałować swoich występków przeciw
Jasności...? Nie. Każdy staje się potulny, gdy miecz nad jego karkiem wisi. A
gdy miecz zostaje odsunięty i w kąt odstawiony, wtedy znów ostre kły i pazury
się pokazuje. Nie z nim te numery. Ktoś kto raz odwrócił się przeciw Bogu, bez
problemu uczyni to i po raz kolejny. Trzeba być twardym. Inaczej świat może cię
zdeptać niczym zgniłą śliwkę.
- Czasami mi się
wydaje, Michale - westchnął Anioł Uzdrowień - że ty masz tylko jedno lekarstwo
na wszystkie dolegliwości życia. I tym lekarstwem jest przemoc.
- Jeśli chodzi o
Upadłych, to... rzeczywiście uważam, że najlepiej byłoby po prostu ponabijać
ich na drewniane pale i patrzeć jak im wykałaczki nosami wylatują.
Uriel na te
słowa wybuchnął głośnym śmiechem. Natychmiast został spiorunowany wzrokiem
Michała.
- A nie
uważacie, że można by było po prostu z nimi pogadać? - Siła Boga niepewnie
spojrzał na przyjaciół.
- Od razu
zapiszmy się na terapię grupową - żachnął się Michał. - A psychiatrze powiemy,
że mamy niezgodność charakterów i mnóstwo uzbrojonych rycerzy po obydwóch
stronach, gotowych w każdej chwili zgotować światu Apokalipsę przy której ta,
opisana przez Jana, byłaby niczym dolegliwość żołądkowa.
Anioł Skruchy wyszczerzył
dwa rzędy równych, białych zębów w szerokim, szyderczym uśmiechu.
- Misiek właśnie
znajduje się w fazie sarkazmu, więc radziłbym panować nad swymi językami,
bracia, bo potem to już tylko krew i pożoga czekać nas będzie.
- Nie chcę być w
stosunku do ciebie nieuprzejmy, Urielu, ale twoja tu obecność radykalnie obniża
średni poziom intelektualny zebranych, więc gdybyś był tak łaskawy i policzył
wszystkie kamienie w murach korytarza, byłbym ci bardzo wdzięczny - wysyczał
dowódca wojsk anielskich.
- Nie musisz nigdzie
iść - rzekł Gabryjel, podnosząc się z krzesła. - Wydaje mi się, że do niczego
dziś nie dojdziemy. Jeśli więc mam tu siedzieć i słuchać jak obrzucacie się
błotem, to wolę już iść do Estachiela i choć próbować go podnieść na duchu. -
Jego twarz przybrała niemal białej barwy. Gdyby tak przyjrzeć się bliżej, można
by było zauważyć nawet kilka siwych włosów na jego skroniach.
Rafael je
zauważył, gdy przechodził obok niego, i bardzo mu się to nie podobało. Niedobry
to znak, gdy objawy starości zaczynały pojawiać się wśród samych Regentów
Światła. Miał złe przypuszczenia, ale wolał odsunąć od siebie te myśli. Na
panikę przyjdzie jeszcze czas.