środa, 2 listopada 2011

Początek końca, cz. XIX


Obydwoje dorosłych wieśniaków zaproponowali Duriomowi i Sadielowi odpoczynek w ich domostwie. Bądź co bądź, uratowali dziewczynkę należącą do ich wielkiej rodziny. Nietaktem byłoby nakazanie im opuszczenia terytorium wioski.
- Przygotuję coś ciepłego dla Sonyi i chłopca – rzuciła kobieta, wchodząc do drewnianej chatki. – Powinni rozgrzać swe ciała.
Sadiel z uśmiechem na twarzy podążył w ślad za nią. W wyobraźni czuł już smak gorącej potrawki na języku. Chodził już w suchych ciuchach, ale wnętrze organizmu nadal utrzymywało niską temperaturę, którą ofiarowała mu woda rzeczna. Jednak od przestąpienia progu powstrzymała go dłoń na ramieniu.
- My poczekamy na zewnątrz. – Duriom wymownie spojrzał na chłopca.
- Ale mi jest zimno…
- Nic ci się nie stanie. Poza tym… chyba musimy porozmawiać. – Zmrużył oczy.
- Nie możemy uczynić tego w pomieszczeniu?
- Nie, nie możemy. Nie zostaliśmy zaproszeni do środka.
- Rzeczywiście… – Mężczyzna natychmiast podszedł do znachora. – Zupełnie zapomniałem o podstawach kultury. – Uśmiechnął się szeroko, wyciągając rękę do Durioma. – Na imię mam Samir. A ta kobieta – tu wskazał wejście do swego domostwa, za którym zniknęła białogłowa – jest moją żoną. Jej imię brzmi Lumia.
Znachor natychmiast uścisnął dłoń. Delikatnie skinął głową.
- Ja jestem Duriom, a to… - przysunął do siebie blondyna. – To jest mój uczeń.
- Uczeń? – Uniósł brwi wieśniak.
- Tak, panie… - Sadiel skłonił się niepewnie.
- A można znać twoje imię, młodzieńcze? W końcu uratowałeś bliskie memu serce dziecko. Chciałbym wiedzieć, komu mam prawo i obowiązek serdecznie podziękować za ten czyn.
- Sa… - chłopiec chciał już odpowiedzieć na zadane pytanie, lecz poczuł jak Duriom mocniej przyciska go do siebie.
- Uważam, że ta wiadomość nie jest nikomu potrzebna. – Znachor uśmiechnął się szeroko.
Samir zmarszczył delikatnie czoło. Widać było, że trybiki w jego głowie zaczynają pracować, jednak ostatecznie zrezygnował z dalszego drążenia tego tematu.
- Zapraszam więc do środka. – Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi. – Jakkolwiek ma na imię nasz bohater, z pewnością należy mu się sowity posiłek. Oczywiście gwarantuję też miejsce do spania na najbliższą noc. Jeśli nie u nas, to z pewnością ugoszczą was rodzice Sonyi.
Sadiel spojrzał błagalnie na swojego wybawiciela. Po tylu nocach spędzonych na zimnej, twardej ziemi, choćby jeden sen na miękkim, ciepłym posłaniu byłby nie lada ulgą dla jego pleców.
Ten i bez tego natychmiast skinął przytakująco głową.
- Będziemy zaszczyceni. A teraz pozwolisz, panie, że porozmawiam na osobności ze swym uczniem.
- Czyżby szykowało się mycie głowy urwisowi?
- Tak… - westchnął Duriom. – Muszę przyznać, że wybrałem sobie dość niesfornego podopiecznego. Niestety powiedziało się „A”… - Zamaszystym ruchem poprawił kaptur spoczywający na głowie chłopca, a który groźnie zsunął się z oczu. – Ale zważając na fakt, że ocalił człowieka… Nie będzie chyba aż tak źle. No nie? – mrugnął do Sadiela. – Jak tylko skończymy, natychmiast przybędziemy na poczęstunek – potwierdził.

- Czy ten koń musi tu być? – Duriom niepewnie spojrzał na wierzchowca, który stał nieopodal nich.
- To jest Strzała – mruknął Sadiel. – Już nie pamiętasz? Sam jakiś czas temu karmiłeś go sianem.
- Nie mam pamięci do imion. Jednak nie pytałem o to.
- Ale czy on ci w czymś przeszkadza?
- Niby nie, ale… Tak mu dziwnie z pyska patrzy. Czasami zdaje mi się, jakby rozumiał każde moje słowo. – stanął przy przewalonym drzewie, znajdującym się za tylną bramą wioski. Po chwili usiadł na nim, klepiąc miejsce obok siebie.
Chłopiec natychmiast przysiadł się do znachora.
- Rozumie każde twoje słowo? – Uniósł pytająco brwi. – Koń? Przesadzasz… - Musiał powstrzymać się, by nie wybuchnąć śmiechem.
„Nie zamierzasz mu o tym powiedzieć?” – zdziwił się Strzała. Słychać było zniesmaczenie w jego głosie.
- Przecież to jest tylko głupie zwierze – dodał z przekąsem młodzieniec.  – Może i posłuszne, ale i z pewnością głupie.
„Wiesz, że to wcale śmieszne nie jest? Nie mówi się w taki sposób o przyjaciołach… nawet w żartach.”
- No może jednak nie aż tak głupi – poprawił się natychmiast Sadiel. – Ale czy przyszliśmy tutaj, by rozmawiać o moim wierzchowcu?
- Nie… Chciałem porozmawiać z tobą o twojej dalszej podróży.
Chłopiec nagle całkowicie skupił się na słowach znachora. Ten, widząc że osiągnął oczekiwany cel, zaczął kontynuować:
- Po tym jak odjechałeś, to znaczy kilka dni później, przyszedł do mnie Sarivian. W sumie… to prawie się czołgał. – Widząc zaskoczone spojrzenie chłopca, mówił dalej. – Nocą po waszej rozmowie miał nieproszonych gości... Bardzo nieprzyjemnych, nieproszonych gości – zaakcentował ostatnie zdanie. – Pytali się o ciebie. Dokładniej to pytali się o syrianina, z którym przyszło mu rozmawiać. Sarivian oczywiście nie był skłonny do pogawędki z nimi. Najwidoczniej zauważyli to i chcieli mu uświadomić, że więcej zyska z współpracy z nimi, niż siedząc w swym fotelu i udając durnia. Ale mój przyjaciel nie takim ludziom się przeciwstawiał. Jak na zrzędliwego staruszka, to ma on całkiem zwinne ruchy. Oberwało mu się podczas starcia, ale i napastnicy nie wyszli z niego bez szwanku. Tak czy inaczej… Po aż nazbyt długiej kontemplacji postanowił odwiedzić mnie i opowiedzieć o tym całym zajściu. Pewnie nie dowiedziałbym się niczego, gdyby nie rany na jego ciele, które zaczęły puchnąć. Sarivian nie ufa tak żadnemu znachorowi jak mi. Przyszedł więc do mnie po pomoc, a ja przy okazji wyciągnąłem od niego kilka informacji.
- Jakich informacji?
- Na przykład takich, że grozi ci niebezpieczeństwo.
- No jakoś tego nie zauważyłem – Sadiel z przekąsem zmrużył oczy. – Myślałem, że ten liścik i ten mój niedoszły morderca… no i ten syrianin, którego nie zdążyłem ocalić, to takie zwykłe zbiegi okoliczności.
- Liścik? Syrianin? – Tym razem Duriom spojrzał pytająco na młodzieńca.
- Nie ważne… - machnął ręką Sadiel. – Ale kim byli ci napastnicy?
- No tak się składa, że kultura u nich leżała i nawet się nie przedstawili – mruknął znachor, przewracając oczami.
- Oh… Nie pytam się przecież o ich imiona.
- Wiem, wiem… - Duriom spojrzał na blondyna, potem na Strzałę. Przymknął oczy i westchnął głęboko. – Chyba przyszedł czas, aby ci wyjaśnić pewne kwestie.
- No w końcu… - Sadiel uśmiechnął się krzywo. – Nadstawiam więc uszu.
- Otóż… - zaczął mężczyzna. –  Ludzie dzielą się na dwie grupy: ci, którym syrianie nie przeszkadzają i ci, którzy są wrogo nastawieni do waszej rasy. Ten podział zresztą pewnie znasz. Jednak w grupie waszych wrogów są trzy… jakby to powiedzieć… podgrupy. Jedna z nich zajmuje się wyszukiwaniem takich jak ty i odsyłaniem ich w odpowiednie miejsce. I tu pojawiają się kolejne dwie podgrupy: Wybawcy i Sprzymierzeńcy.
- Wybawcy i sprzymierzeńcy? I że niby oni nas nie znoszą?
- Po pierwsze, nie znosić to można zupy jarzynowej. Oni was… nienawidzą, niecierpią. Po drugie, to choć nazwy wydają się całkiem sympatyczne, to jednak ludzie należący do tych grup już tacy sympatyczni nie są. Wybawcy… - Duriom podrapał się kciukiem i palcem wskazującym po brodzie. Zastanawiał się najwidoczniej, jak opisać tą wspólnotę. – Wybawcy – zaczął po krótkiej przerwie – mają jeden, jedyny cel: wybawić nasz świat od waszej ingerencji. Znaczy to, że chcą was po prostu stąd usunąć. – Spojrzał na chłopca, a widząc jego niepewny wyraz twarzy pokręcił głową z rezygnacją. – Chcą was po prostu zabić... Wszystkich bez wyjątku. Zrozumiałeś?
Sadiel przytaknął gorliwie.
- Druga grupa zwie się Sprzymierzeńcami. Tu już sprawa wygląda bardziej złożenie. Sprzymierzeńczy początkowo mieli stać się organizacją, która doprowadzić miała do zjednoczenia naszych obu ras. Chcieli, byśmy żyli razem w zgodzie. Jedynym warunkiem była współpraca między obiema rasami. I początkowo nawet zdawało to swój egzamin. Nawet we władzach była równa ilość przedstawicieli ludzi i błękitnookich. A potem wszystko zaczęło się psuć. Nasza rasa i tak nie wiele miała do przekazania syrianinom. Za to oni wspierali nas na każdym kroku. Z czasem ludzie zorientowali się, że równie dobrze mogą nic nie robić, opierając się wyłącznie na wykorzystywaniu potencjału syrianinów. Usunięto błękitnookich z władz i wszystkich tych, którzy pracowali dla Sprzymierzeńców, pojmano i ulokowano w specjalnych zagrodach otoczonych wielkimi murami. Jednak nie zatrzymało się to tylko na tych byłych współpracownikach. Zaczęto polować na tych błękitnookich, którzy jeszcze czuli ten powiew całkowitej wolności. 

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ciężko mi rozszyfrować dalszą akcje.
Napisałaś kiedyś,że sama nie wiesz jak potoczy się ta historia.
No to ładnie pojechałaś xD
Co z tym Mu...o co chodziło z gildią?
Zadałaś pytania sama sobie? hehe
Zapewne masz odpowiedzi tylko nie chcesz się pochwalic..przynajmniej narazie:D
Durion jest nie typowym człowiekiem.Nie zna odpowiedzi na każde pytanie co go wyróżnia od wielu przykładów z literatury.
No i o dziwo to bardziej on wzbudza podejrzliwość u ludzi niż sam Sadiel xD
No i kiedy dowie się iż strzała go doskonale rozumie?hehe
Cieżko mi zawsze wybrać ocene twojej notki.Bo nie wiem co jest lepsze...interesujące czy zabawne.
Według mnie zabawne jest jednym z czynników interesujacego opowiadania.
Pozdrawiam,serce

Anonimowy pisze...

Już trzeci raz piszę ten komentarz, więc jak się teraz nie doda, to nie wiem, co mu kurczę zrobię.
Nie wiem, od czego zaczynałem ten poprzedni i jeszcze poprzedni, ale wiem, co chciałem przekazać.
Przekazać chciałem to, że postać Durioma jest bardzo... Jakby to ująć, zagadkowa. Zawsze, gdy nie wiadomo, co się wydarzy na horyzoncie pojawia nam się znajomy znachor. I skąd on znał tego starego Syriannina, u którego gościł niedawno Sadiel? A poza tym, jakiś taki dziwnie poinformowany, jak na takiego człowieczka, mieszkającego w chatce w lasach. I ten fragment, gdzie mu się wydaje, że go Strzała rozumie. On ma coś do ukrycia. Albo nie mówi całej prawdy. W jakim celu? Zobaczymy...
Pozdrowienia, Prześladowca (z anonimowca, bo z blogspotu coś nie włazi :/ :)