piątek, 5 kwietnia 2013

Początek końca, cz. 40


Przez kolejne dni młodzieniec na przemian czuwał przy Duriomie, ocierając jego rozpalone czoło szmatką maczaną w lodowatej wodzie, ukrywał się przed gośćmi odwiedzającymi kartografa lub towarzyszył mężczyźnie przy jego pracy, zastanawiał się, co stało się z Minkusem. Kilka razy chciał opuścić budynek, by wyruszyć na poszukiwanie małego liska.
- Wszyscy strażnicy dostali rozkazy, by ciebie odszukać. Za informację o twoim pobycie można odebrać z rąk naszego burmistrza pokaźną sumkę talarów, a i bez tego mieszczanie z miłą chęcią powiesiliby cię na szubienicy, bo w twojej rasie widzą jedynie zło wcielone. Czy ty myślisz, że poszukiwanie twojego futrzanego pupilka jest warte twojego życia? – Tiriam skrzyżował ręce na swej piersi.
- Przecież już chodziłem po tym mieście i nikt nie rozpoznał we mnie syrianina. – Sadiel próbował przekonać kartografa do swej racji.
- A jednak rozpoznał, skoro nieomal nie złapali was strażnicy.
- To mam zostawić go samego? Przecież on jest jeszcze mały… A jak znajdzie go garbarz?
- Ja odnajdę go pierwszy. Będę go wypatrywał spacerując po mieście. Chyba rudego liska nie jest tak trudno zauważyć, zwłaszcza, jeśli się go poszukuje. – Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
Błękitnookiemu pozostało więc jedynie czekać.

Co i rusz próbował świadomie obudzić w sobie tą moc, która mogłaby dopomóc mu w dalszym życiu. Próbował koncentracji, zaklęć które gdzieś, kiedyś usłyszał od bajarzy… Na nic jednak jego starania. A im częściej próbował, tym bardziej popadał w złość. Czasami myślał, że na tym właśnie polegają jego umiejętności: pojawiają się wtedy, gdy same tego chcą. Nie było to pocieszające. Mógł przecież znaleźć się w tragicznej sytuacji, a mimo to jego moce mogły spać sobie spokojnie w jego umyśle. Mogły też wyjść na światło dzienne wtedy, gdy sprawiłyby one jedynie problemy.  Zamiast być ich panem, stałby się ich niewolnikiem.
„Dobrze przynajmniej, że ze zwierzętami rozmawiać mogę… A przynajmniej z niektórymi z nich” – uśmiechnął się półgębkiem.
Pomimo to nadal czuł się nieszczęśliwy. W pewnym momencie zrozumiał, że to przez niego Duriom leżał nieprzytomny, walcząc z trucizną. Gdyby wtedy użył swoich sił… Gdyby przekierował tor strzały… Gdyby uczynił cokolwiek…
Ze złości, a przede wszystkim bezsilności, rzucił w przeciwległą ścianę niewielkim naczyńkiem, w którym Tiriam mieszał proszki potrzebne do zrobienia tuszów.
Mężczyzna spojrzał kątem oka na błękitnookiego siedzącego na ziemi, opierającego się o jedną z nóg stołu.
- Co doprowadza cię do takiej złości, mój syriański przyjacielu.
- Ile razy mam ci, panie, powtarzać, że na imię mam Sadiel – nieomal wrzasnął z wściekłości chłopiec. – Sa-diel… Czy to takie trudne do zapamiętania?
- Więc… Sadielu… - Kartograf odłożył na bok pióro umaczane w ciemnoczerwonym płynie. – Co doprowadza cię do takiej złości.
- Po co mam ci, panie, o tym mówić, skoro i tak w żaden sposób nie będziesz mógł mi pomóc.
- Skąd wiesz? Może i nie jestem wiekowym człowiekiem, ale jak na swoje dwadzieścia kilka lata już wiele przeżyłem. Inaczej nie zostałbym tym kim jestem.
„I właśnie z powodu tego, kim jesteś, nie powinienem się przed tobą otwierać” – pomyślał błękitnooki.
- Boję się o swojego przyjaciela. Przeze mnie teraz cierpi. Nie mogę mu nawet pomóc. Denerwujące jest takie uczucie.
- Uczucie bezsilności? Jest ono bardzo denerwujące, ale jest nieodłączną częścią naszego życia. Nie możesz przecież sprawić, by słońce zawsze nas ogrzewało. Nie możesz też sprawić, by po jesieni nie nadchodziła zima i nie możesz sprawić, by ludzie żyli wiecznie. Czy przez to czujesz rozgoryczenie?
- Nie… Ale to nie to samo.
- Otóż nie, Sadielu. Nie czujesz przez to rozgoryczenia, bo właśnie dobrze wiesz, że nie masz na to żadnego wpływu. Nawet gdybyś bardzo chciał, nie zatrzymasz, ani nie cofniesz czasu, więc nie martwisz się tym.  To samo odnosi się do twojej pomocy Mistrzowi. Niczego nie zmienisz, nie wyleczysz go, nie sprawisz, by odzyskał świadomość, więc nie powinieneś zaprzątać sobie tym głowy. Powinieneś zając się czymś innym, o wiele pożyteczniejszym.
- Czyli?
- Ile ty masz w ogóle lat? – Tiriam zmienił nagle temat rozmowy, a przynajmniej Sadielowi tak się początkowo wydawało.
- Trzynaście.
- O ile się nie mylę, a mylę się bardzo rzadko, w tym wieku syrianie uczą się panować nad swoją mocą.
- Uczą się? – błękitnooki uniósł brwi z zaskoczenia.
- A coś ty taki zdziwiony? Myślałeś, że te wszystkie umiejętności opanowujecie tuż po urodzeniu?
- No nie… Wiadomo, że nie… Chodziło mi o to, że…
- Że posiadłeś już władzę nad swymi wszystkimi zdolnościami?
- Otóż to… - Sadiel uśmiechnął się szeroko. Chciałby mieć jakąś przewagę nad Tiriamem, choćby i była to przewaga ulotna.
Chociaż kartograf, przez kilkudniowy okres pobytu dwójki wędrowców pod jego opieką, nie dawał żadnych podstaw do powątpiewania w jego zamiary, nie oznaczało to jednak, że można mu powierzać wszystkie swe tajemnice. Być może właśnie o to mu chodziło… Może chce jedynie wyciągnąć od biednego chłopca całą prawdę dotyczącą jego wyprawy. Może pragnie dowiedzieć się czegoś o Błękitnej Księdze… Może chce…
- Czyli potrafisz już przechodzić przez mury i czytać w myślach ludzi? – Tiriam otworzył szerzej swe oczy,  spoglądając na syrianina.
Sadiel przytaknął głową.
- I wpływać na naturę? Sprowadzać deszcze, burze lub huragany?
Chłopiec znów potwierdził słowa mężczyzny.
Twarz tego ostatniego jeszcze przez chwilę wyrażała zdumienie, by po tym czasie zmienić się nie do poznania. Oczy zwęziły się w małe szparki, szczęka została mocniej zaciśnięta, a nozdrza poruszały się w szybkim tempie.
- Zaczynasz mnie denerwować szczeniaku… - warknął kartograf zrywając się ze swego krzesła, stając naprzeciw młodzieńca i celując w niego palcem wskazującym.
Niebieskooki jeszcze mocniej przycisnął się do regału. Więc miał racje… Ten mieszczanin rzeczywiście pracuje dla Sprzymierzeńców. Koniec jest już bliski i Sadiel nie obroni przed nim ani siebie, ani swego przyjaciela.
- Panie… Proszę cię… - Chłopiec nie mógł opanować drżenia swego ciała. Zacisnął pięści, by powstrzymać się od wybuchu paniki. – Nie czyń krzywdy Duriomowi… Oddaj mnie komu chcesz, ale nie rób mu krzywdy… Błagam cię tylko o to…
- Błagasz mnie? – Wychrypiał mężczyzna. – Przestań się w końcu wydurniać… Po raz setny powtarzam, że nie chcę uczynić wam krzywdy. CHCĘ WAM POMÓC! Ale jak mam to uczynić, jeśli nie mogę tobie zaufać.
- Zaufać? Panie… A czy ja cię zawiodłem?
- Nie, ale mnie okłamujesz!
- Kiedy ja cię okłamałem?
- A choćby przed chwilą.
Niebieskooki spojrzał pytająco na swego rozmówcę, a przynajmniej pragnął aby tak było. W rzeczywistości wyglądał jak ktoś, kto właśnie stanął przed narzędziem tortur, którego działania nie rozumie, a które ma zakończyć jego krótki żywot.
- Stwierdziłeś, że potrafisz przechodzić przez mury i czytać w myślach…
Sadiel przytaknął ruchem głowy.
- … tylko, że nie znam syrianina, który by opanował te umiejętności. Macie może nadludzkie moce, ale nie posiadacie mocy boskich. Jeśli więc oszukałeś mnie w tak błahej kwestii, to dlaczego nie miałbyś mnie okłamać w sprawie, od której zależałoby nie tylko wasze, ale też i moje życie. – Tiriama powoli zaczął dochodzić do siebie. Ton jego głosu złagodniał, choć nie został pozbawiony wyrazu złości i poniekąd rozczarowania.
- Nie chciałem wyjść na nieudacznika.
- Na nieudacznika? Masz dopiero trzynaście lat… To, że nie potrafisz korzystać z tego, co najcenniejszego dała ci natura, nie jest w żadnym wypadku hańbą. A jeśli tak, to inni syrianie w twoim wieku też powinni się za siebie wstydzić.
- To może mi wytłumaczysz, panie, w jaki sposób mam uczyć się korzystania ze swoich mocy?
- Nie potrafię. Nie można tłumaczyć czegoś, czego samemu się nie umie i nigdy umieć się nie będzie. Powinieneś mieć starszego syrianina za przewodnika.
- Nie znam nikogo takiego.
- Więc pozostało ci liczyć na własną naturę. Prędzej czy później sam pojmiesz jak swą siłą kierować. Chyba, że… - kartograf przerwał, zastanawiając się nad czymś usilnie.
- Chyba, że co? – ponaglał go Sadiel.
- Chyba, że znajdziesz Błękitną Księgę. Podobno to w niej zawarta jest cała syriańska wiedza.
Chłopiec poczuł przyjemne mrowienie, które opanowało nagle całe jego ciało. Czyżby ten mężczyzna wiedział coś więcej o tajemniczej księdze? A może wie, gdzie dokładnie się ona znajduje? Gdyby do tego dodał im mapę, a Duriom wyzdrowiał w najbliższym czasie… I gdyby Tiriam pomógł im wydostać się z tego miasta… I…
„Opanuj się, Sadielu… - mruknął do siebie młodzieniec. – Nie oczekuj od losu aż tak wielkiego i pięknego daru”.
- Czy wiesz, Panie, gdzie się ona znajduje?
- Nie… Nie jestem pewien nawet, czy ona rzeczywiście istnieje. Nigdy jej nie widziałem, a jeśli czegoś nie dotknę i nie zobaczę, to po prostu w to nie wierzę.
- A mógłbyś ofiarować nam informację, jak dotrzeć do Malencji?
- Do Malencji? – Kartograf uniósł brwi na znak zdumienia. – A na cóż wam tam się udać?
- Mamy swe powody. Nie wiemy jednak, gdzie znajduje się to miasto.
- Miasto to znajduje się daleko, mógłbym rzec, że nawet bardzo daleko. Macie jakieś konie?
- Nie… Ukradziono je nam. Do dyspozycji jedynie własne nogi mamy.
- To powinniście się do Arasusu dostać, a stamtąd łodzią dopłynąć do Brawinarii. Od Brawinarii droga do Malencji już o wiele krótsza jest.
- Być może, ale nie mamy pieniędzy na zakupienie miejsca choćby na dziurawej łajbie. Nawet na posiłek ciepły nas nie stać, ani na znachora, który wyleczyłby mojego Mistrza.
Jakby na potwierdzenie tych słów, z posłania dobiegł do uszu obojga rozmówców, stłumione, przeciągłe stęknięcie.
Sadiel natychmiast zerwał się z podłogi. Ominął Tiriama, ruszając w stronę misy leżącej tuż przy głowie Durioma.  Wziął do rąk materiał przesiąknięty zimną wodą, wyżął ją delikatnie, po czym otarł twarz przyjaciela.
Znachor powoli dochodził do siebie. Nadal nie miał kontaktu z rzeczywistością, ale jego ciało nie było już tak rozpalone jak przez pierwsze dni. W dodatku coraz rzadziej pojawiały się dziwne napady, podczas których mężczyzna oddychał głęboko, niejednokrotnie majacząc i trzęsąc się niczym osika.
Chłopiec przez chwilę znów zaczął zastanawiać się, co by się stało, gdyby to jednak jego dosięgnęła ta strzała. Jego młody organizm z pewnością nie zwalczyłby tak mocnej dawki trucizny, w której umoczona została strzała, nawet gdyby cały zastęp znachorów siedział nad nim, próbując go wyratować z rąk kostuchy.  Mógłby rzec, że dobrze się stało, iż to właśnie Duriom został zraniony, ale wcale tak nie uważał. Choć widział poprawę zdrowia przyjaciela, to jednak nadal z łzami w oczach spoglądał na nieprzytomne oblicze Durioma. Ile czasu minęło, odkąd zamienił z nim ostatnie słowa? Osiem, dziewięć dni? Zdawało mu się, jakby choroba znachora trwała od wieków. Tymczasem miastowy uzdrowiciel zapewniał jedynie, że stan mężczyzny powoli się poprawia. Powoli… Co to znaczy: powoli? Czy Duriom wyzdrowieje, nim nad krainę tą nadejdzie zima?  Myśl mało optymistyczna.
- Gdy tylko skończę tworzyć mapy dla jednego z posłów, który niedługo w podróż do sąsiednich królestw wyrusza wraz ze swoją świtą, zajmę się mapami dla was. Czasu mam pod dostatkiem, bo nawet jeśli twój Mistrz odzyska świadomość, to i tak przez kilkanaście dni nie będzie w stanie samodzielnie pokonywać dłuższe odległości na własnych nogach. – Mężczyzna powrócił do stołu, kontynuując przerwaną pracę.
- Myślisz, Panie, że strażnicy nie dowiedzą się jednak o naszym tu pobycie? - spytał chłopiec po chwili namysłu.
- A czemuż miałoby być inaczej?
- Bo nie da się ukrywać tak długo kogoś, kogo poszukuje całe miasto.
- Nie całe miasto. Rozmawiałem już ze strażnikami. Powiedziałem im, że widziałem jak was Sprzymierzeńcy wyprowadzali z miasta w środku nocy.
- I uwierzyli? Przecież widziałaby nas straż przy bramie.
- Nie wiem, czy uwierzyli, ale ze Sprzymierzeńcami gadać na pewno nie będą, a nawet jeśli, to i tak Sprzymierzeńcy trzymać będą język za zębami. Rozumiesz… Kwestia zamkniętej społeczności. A jeśli chodzi o to, czy by was widzieli… Strażnicy z obydwóch bram będą święcie przekonani, że to nie pod ich nosami zostaliście wyprowadzeni. A jeśli drudzy wartownicy będą zaprzeczać, jakoby żegnali was na wyjściu, to oznaką jedynie będzie, że w czasie służby zasnęli i bojąc się stracić źródło dochodu, nie wspominając już o głowie. Po prostu będą się wszystkiego wypierać. Nikt nie będzie donosił na druha. Lepiej trzymać się razem i nawzajem się wspierać, niż pod innymi dołki kopać w które samemu później wpaść można.
Sadiel westchnął, płukając szmatkę w zimnej wodzie, by po chwili dalej otrzeć nią twarz chorego.
- Czy myślenie dorosłych musi być aż tak pokrętne?
- Tak… Ale dzięki temu możecie spokojnie mieszkać tu, dopóki nie będziecie w stanie opuścić naszego miasta – odpowiedział Tiriam, rozwijając na stole czysty zwój papieru. – A nie nastąpi to szybko.
Pierwsze ruchy dłoni naznaczyły koryto długiej, krętej rzeki.




I zobaczymy, czy jeszcze ktoś tu zagląda ;)
Pozdrawiam cieplutko, 
Ja :*

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Witaj Chas!
Kurcze, jak ja tu dawno nie zaglądałem... Ale uwierz mi, naprawdę, naprawdę wiele się działo :). Na szczęście już się trochę uspokoiło, egzaminy gimnazjalne mam za sobą (chociaż kosztowało mnie to wiele nerwów, ale daliśmy radę :) ). Także ogólnie można by powiedzieć, że jest MOC. A jak jest MOC, jest prąd i jest internet, to nawet bloga starej (dla jasności, chodzi mi o nasz "wspólny staż" :) ) znajomej można wpaść.

Jak widzę, też nie miałaś zbyt wiele czasu, żeby się tutaj rozpisywać. Jednak jedna część "Początku końca" się ostała i z przyjemnością przypomniałem sobie fabułę powieści. Pozostaje tylko cierpliwie czekać aż ukażą się kolejne części, które mam nadzieję trochę więcej nam wyjaśnią.

Co do drugiej części opowiadania "Przeciw Ciemności" to... Należy zacząć od tego, że nie przeczytałem pierwszej. Sama wiesz, że mnie jakoś nieszczególnie ciągnie w te klimaty... Dlatego też póki co darowałem sobie następną notkę, żeby nie zaczynać czytać od środka. Obiecuję, że gdy zamknę już oceny i sprawy związane z nową szkołą, zagłębie się w poprzednie i obecne części tego opowiadania.

Tobie życzę pomyślnego zaliczenia wszystkich obowiązków i oceanu weny. Do usłyszenia w najbliższym czasie :).

Prześladowca

Hubert pisze...

Nie ogarnięty jestem trochę jak widać bo dopiero zauważyłem,że dalej są jeszcze jakieś notki.

Jak ja bym chciał potrafić rozmawiać z zwierzętami.Tak bym memu psu nawtykał..no ale mniejsza z tym.

Młody ten kartograf.Miałem mylne wyobrażenie o nim;p
Tak się zastanawiam..jaką zdolność chciałbym mieć.Do głowy przychodzi mi latanie i bycie niewidzialnym.

Arasusu,Brawinarii( to mi się z Bawarią kojarzy tak jakoś ;p ),Malecnja...czemu ja wcześniej nie wpadłem na takie kreatywne nazwy xD

Może coś mnie natchnie,czytając twoją historyjkę.

Pozdrawiam