środa, 21 sierpnia 2013

Początek końca, cz. 42

Nadszedł wreszcie dzień, gdy wędrowcy musieli opuścić swego przyjaciela, a razem z nim o wiele mniej przyjazne miasto. Dni wystarczająco dużo upłynęło, by mieszczenie i strażnicy miejscy zapomnieli o syriańskim chłopcu i podróżującym razem z nim znachorze. Jednak przejście przez bramy podczas dnia nie było dobrym rozwiązaniem. Może i ludzie pozapominali, ale pamięć ma to do siebie, że może wrócić do właściciela w każdej chwili i w bardzo krótkim momencie.  Trzeba więc było wyruszyć nocą, gdy miasto całe oddaje się błogiemu snu. Jak wiadomo strażnicy też ludzie i gdy nie było realnego zagrożenia ze strony wojsk wroga, woleli zdrzemnąć się na warcie niż niepotrzebnie sterczeć przy bramach. Tym bardziej sami ich dowódcy nie przejawiali większej ochoty do przeprowadzania nocnych kontroli.  I tylko kilku zbrojnych wędrowało po samym terenie miasta. Może i wróg żaden nie zagrażał, ale i sami mieszczanie nierzadko potrafili w porze nocnej zmienić się w czarne charaktery, by zapełnić własny mieszek kosztem mieszka sąsiada.
Sadiel z utęsknieniem czekał na tą chwilę, w której będzie mógł odetchnąć Świerzym powietrzem. Czasami zdawało mu się, że znów zapada na tą dziwną chorobę, którą Duriom nazywał klaustrofobią. Odkąd pamiętał, wychowywał się na łonie natury i miesięczne przesiadywanie w murach miasta stawało się dla niego z kolejnym dniem prawdziwą katorgą. Tym czasem lato zawitało już nad tereny królestwa. O tej porze siedzenie w czterech ścianach równało się, jego zdaniem, wielkiemu, niewybaczalnemu grzechowi.
Pomimo tej całej radosnej chwili, która nieubłaganie się zbliżała, chłopiec wciąż nie zapomniał o Minkusie. Tiriam wiele razy maszerował po mieście w poszukiwaniu małego rudzielca, lecz za każdym razem wracał do przyjaciół z pustymi rękoma. Niebieskooki miał tylko nadzieję, że liskowi udało się uciec z miasta, inaczej złapanie go przez garbarza mogło stać się kwestią czasu. A powtarzał mu, by nigdzie nie odchodził… Powtarzał. Ale Minkus był o wiele mądrzejszy i proszę bardzo jak to się skończyło.
- Nie martw się… Znajdziesz sobie innego zwierzęcego przyjaciela – pocieszał go Duriom.
- Wiesz… Ty to potrafisz pocieszać ludzi… - parsknął Sadiel, biorąc się dalej za zmywanie podłogi.
Choć w ten sposób chcieli odwdzięczyć się Tiriamowi, za wszystko to, co dla nich zrobił. Dwie pracownie kartografa, z których korzystali podczas całego pobytu w mieście, nieomal lśniły z czystości. Oczywiście była to w większości zasługa Sadiela, gdyż znachor, gdy tylko młodzieniec prosił go o pomoc, natychmiast zaczynał odczuwać bóle w ramieniu i ogólnie… baaaardzo źle się czuć.

Gdy w końcu nadeszła noc, dwójka wędrowców była gotowa do dalszej podróży. Obydwoje dostali od kartografa w prezencie torby nieomalże po brzegi wyładowane prowiantem i kilkoma niezbędnymi mapami. Duriom z całego serca zaczął dziękować mu za wszystko co dla nich zrobił. Sam Tiriam nie widział w swych poczynaniach niczego godnego podziwu, ot, pomógł bliźnim w potrzebie. Tak właśnie powinien zachowywać się każdy człowiek.
Sadiel założył na siebie swój świeżo uprany płaszcz. Odzwyczaił się już od chodzenia w nim.  Poza tym coraz częściej pojawiały się upalne dni. Jeśli w czasie takiego skwaru przyjdzie mu maszerować okrytym wśród ludzi, to nie dość, że się ugotuje, to w dodatku będzie zwracał na siebie uwagę. Duriom poinformował go, że w niektórych królestwach, gdzie tak wysokie temperatury są na porządku dziennym, mieszkańcy wciąż chodzą w różnego rodzaju płaszczach ochraniających ich przed upalnym słońcem. I jakby co, to będą mówić, że właśnie z takiego miejsca pochodzą. W końcu są wędrowcami.
Tiriam wyprowadził ich w sam środek nocy. Szli powoli, delikatnie kładąc stopy na kolejnych kamieniach brukowanej uliczki.  Nie tylko sami nie chcieli robić hałasu, który mógłby pobudzić wszystkich dookoła, ale też dzięki temu bez trudu usłyszeliby nadchodzących z naprzeciwka ludzi.
Sadielowi miasto w czasie nocy wydawało się dziwnie tajemnicze. Gdy wkroczyli na znane sobie tereny, chłopiec nieomal ich nie rozpoznał.  Mijane za dnia uliczki wyglądały niczym ciemne rowy o zboczach obitych drewnianymi deskami. Fontanna, która przypadła mu do gustu na początku gościny, teraz zdawała się skrywać w sobie tajemnicze moce, które czekały tylko aby zadomowić się w ciele jakiegoś przechodnia. Wyrzeźbione na murze konie przypominały parzystokopytne bestie dla niepoznaki zastygłe w ruchu. A okna domostw? Wszystkowidzące oczy wielkich troli. Cała atmosfera z czasem z magicznej zmieniła się w mroczną.
- Strasznie tu… - mruknął do podążającego za nim Durioma.
- Gdybyś nie myślał o tym, że w każdej chwili może spotkać nas grupka strażników i wpakować do lochów, zupełnie inaczej byś na to spoglądał.
Być może i było w tym trochę racji, ale ciemne budynki przypominające opuszczone ruiny nie nastrajały go optymistycznie. W dodatku ten blask księżyca… Jakby jakiś wielki, okrutny bóg chciał w ten sposób ożywić te piekielne stosy kamieni. Nawet otoczenie leśne w nocnej porze nie wyglądały tak przerażająco.
Gdy w końcu doszli w pobliże bramy, Tiriam dał im znać, by schowali się pomiędzy dwoma budynkami i przez chwilę tam pozostali.  Sam poprawił swe odzienie, poczym ruszył do przodu. Wędrowcy postąpili zgodnie z zaleceniem. Ukryli się w ciemnym zaułku. Starali skoncentrować się na większych i mniejszych dźwiękach dobiegających z otoczenia. Nie usłyszeli jednak nic, prócz szumu nielicznych tam drzew. Po chwili coś przemknęło w oddali, pomiędzy przerwą między ścianami. Oboje spojrzeli po sobie. Nie mogli jednak spostrzec swoich wyrazów twarzy z powodu panującej tam ciemności.
Nieomal nie krzyknęli z przerażenia, gdy w tym samym prześwicie pojawiła się tajemnicza postać.
- Ruszajcie się, na wszelkie bóstwa… Mamy nie wiele czasu – nieomal wyszeptał w ich stronę Tiriam.
- Co się stało? Widziałem jak ktoś biegnie w stronę centralnej części miasta – zaniepokoił się Sadiel. Wychodził właśnie z ukrycia, rozglądając się dookoła. Bał się, że zostali zauważeni i ostatecznie zaraz rozlegną się wrzaski strażników, alarmujących wszystkich mieszkańców o nieproszonych gościach.
- Nie ważne… Biegnijcie w stronę bramy. I nie zatrzymujcie się.
- A ty? – wyszeptał Duriom.
- Ja będę już wracał, bo chyba nic tu po mnie.  To… - uśmiechnął się delikatnie - uważajcie na siebie i starajcie się nie zatrzymywać na dłużej w miastach – uścisnął prawicę znachora, a młodego syrianina poklepał po ramieniu. – Mam nadzieję, że już więcej nie wpadniesz w żadne kłopoty. Następnym razem mogę nie znaleźć się w pobliżu.
- Następnego razu nie będzie. Obiecuję. – Młodzieniec położył otwartą dłoń na swej piersi w geście przysięgi.
- No mam taką nadzieję. A ty, Duriomie, nie musisz się już o nic martwić. Wszystko zostało uporządkowane.
- Naprawdę ci dziękuję, przyjacielu. – Mężczyzna zarzucił na plecy jedną z torb trzymaną do tej pory przez Sadiela.  – Jeśli tylko nadejdzie okazja, bym to ja mógł pomóc tobie, uczynię wszystko, aby spłacić ten wielki dług wdzięczności.
- Ja mam wielką nadzieję, że nigdy taka okazja się nie nadarzy – Tiriam uśmiechnął się jeszcze szerzej. – A teraz naprawdę powinniście już ruszać. Strażnik może ocknąć się w każdej chwili.
- Ocknąć? – Sadiel spojrzał na kartografa niepewnie. – Co to ma… - nie dokończył, gdyż Duriom pociągnął go za rękę.
- Nie mamy już czasu na pogawędki, Sadiel. Skup się teraz na biegu.
- Ale on powiedział…
- Oh… Już nie ważne co powiedział. Biegnij… - zakończył, ruszając przed siebie w szybkim tempie.
Chłopiec musiał odpuścić. Poszedł w ślady swego przyjaciela. W biegu próbował zarzucić wypełniony worek na plecy, jednak bez skutku. Stanął by porządnie przygotować się do dalszej podróży. Duriom nieomal zniknął mu z oczu, co doprowadziło go prawie do wybuchu paniki. Miał dziwne przeczucie, że jeśli choć na chwilę jego przyjaciel zniknie w ciemności, już nigdy więcej go nie zobaczy. Szybko się jednak otrząsnął. W tym momencie ich bezpieczeństwo było najważniejsze. A żeby byli bezpieczni, musiał w końcu ruszyć się z miejsca.

Gdy przebiegł przez bramę, odruchowo rozejrzał się w boki. Tuż przy wyjściu z miasta mógł czekać na niego ten sam Wybawiciel, który nieomal nie wpędził Durioma do grobu. Na szczęście nie było tam nikogo, kto by mógł im zagrozić, bo z pewnością nieprzytomny strażnik nie był w stanie choćby zastąpić im drogi, nie mówiąc już o pojmaniu ich i zaprowadzić do lochów.  Pomimo, że ten właśnie strażnik mógł być przyczyną ich kłopotu, zrobiło mu się go żal. Uczucie to wzmogło się jeszcze bardziej, gdy zbliżył się ku niemu i zauważył płynącą po policzku stróżkę krwi, której źródło znajdowało się gdzieś pod metalowym hełmem. Najwidoczniej tym razem taka ochrona głowy nie sprawdziła się. Albo materiał słaby, albo cios bardzo mocny. Ale czy Tiriam posunąłby się aż tak daleko? Otumanić… Co tam otumanić?! Zabić strażnika, który pełnił tylko swoją służbę?
Nachylił się nad nieprzytomnym. Zaczął zastanawiać się, czy aby w worku nie znalazło się coś, czym można by było opatrzyć ranę. Chciał już zdjąć z pleców torbę z zamiarem wyszukania w niej czystego materiału, gdy powieki strażnika drgnęły delikatnie, po czym uniosły się ukazując błyszczące w świetle księżyca źrenice.
Stęknięcia, które przerwały ciszę zdawały się wzlatywać aż do koron drzew. Chłopiec był święcie pewien, że dźwięki te bez problemu dobiegły do uszu śpiących mieszczan, nie wspominając już o innych straganikach pełniących służbę w tym samym czasie.
- Cooo… Co się stało? – wychrypiał mężczyzna, próbując unieść dłoń do swej głowy.
- Y… - Sadiel cofnął się, próbując oszacować możliwość ucieczki. Nie był to trudne, bo wiele czasu zdołałoby minąć nim ranny odnalazłby się w całej sytuacji. Ale chłopiec był pewien, że strażnik za chwilę zerwie się z ziemi i bez większego problemu go pochwyci i ta pewność odbierała mu możliwość kierowania własnym ciałem.
- Ciebie nie można na moment z oczu spuścić. – Duriom wyrósł obok niego jakby spod ziemi. Złapał syrianina za rękę i zaczął go ciągnąć w stronę lasu.
- Ale Duriomie… Ten strażnik… - Sadiel ruszył potulnie za swym przyjacielem.
- Co znowu nie tak z tym strażnikiem?
- On krwawi…
- I co z tego?
- No a jeśli wykrwawi się na śmierć?
- W takim tempie, z jakim posoka spływa po jego twarzy, to przewiduje jego śmierć za jakieś kilka dni i to pod warunkiem, że wcześniej ranka mu się nie zasklepi. A i tak już za kilka chwil znajdzie się on w odpowiednich rękach, które doprowadzą go do całkowitego zdrowia.
- Ale jak Tiriam mógł to zrobić? Przecież to był człowiek.
Znachor zatrzymał się nagle. Chwilę postał nieruchomo, po czym odwrócił się do chłopca, wzdychając przy tym ciężko.
- Musisz zrozumieć, że czasami użycie siły jest jedynym możliwym rozwiązaniem, aby wyjść cało z groźnej sytuacji. Nie popieram oczywiście krzywdzenia innych istot, ale… życie niestety nie jest takie, jakiego sobie życzymy i zdarza się, że musimy postąpić wbrew własnym przekonaniom na rzecz o wiele ważniejszego celu, rozumiesz? – spojrzał prosto w oczy młodzieńca.
Sadiel poczuł, że Duriomowi nie chodzi w tej chwili jedynie o poczynania Tiriama, ale również o coś, o czym sam chłopiec nie miał bladego pojęcia.
- Rozumiem – przytaknął delikatnie głową.
Znachor uśmiechnął się smutno.
- No to teraz chyba możemy zająć się ucieczką.
- Możemy, możemy… - mruknął syrianin ruszając biegiem przed siebie. Po chwili słyszał za sobą miarowy tupot stup przyjaciela.

Maszerowali przez całą noc. Rankiem byli już całkowicie wykończeni. Nie mogli jednak pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Las w którym się znajdowali należał do burmistrza miasta, w którym nabawili sobie już ładną grupkę wrogów. Strażnicy z pewnością nie omieszkają przeszukać tych wszystkich chaszczy, by odnaleźć złoczyńców. Zatrzymali się dopiero wieczorem, gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem. Byli wykończeni, brudni i głodni. Mieli wielką ochotę paść gdzieś pod rozłożystym drzewem i przespać całą noc.  Choć Sadiel nie miał ani sił ani ochoty na przygotowywanie jakiegoś posiłku, jednak Duriom twardo nalegał, aby młodzieniec przekąsił choćby suchara z kawałkiem suszonego sera. Powinni w każdej chwili być gotowi do szybkiego opuszczenia miejsca, w którym postanowili zatrzymać się na odpoczynek. Gdy będą głodni, ich organizmy nie będą w stanie produkować wystarczającej ilości energii by umknąć pościgowi.
Sadiel z westchnieniem ulgi ściągnął z siebie płaszcz. Przez to durne okrycie, pot lał się z niego ciurkiem. Oddałby wszystko co posiadał (pomijając fakt, że tak naprawdę nie posiadał nic) za możliwość zanurzenia się w letniej wodzie. Tereny po których wędrowali był ubogi w jeziora, a rzeki… No cóż. Były całkiem spokojne potoki, ale pamiętał dobrze pewne wydarzenie sprzed kilku miesięcy, gdy musiał zmagać się nie tylko z skutkiem trucizny jaka pojawiła się w jego organizmie, ale też z zapaleniem płuc, którego dorobił się podczas wiosennej ulewy. Duriom z ledwością przywrócił go do świata żywych. Poza tym już raz skąpał się w pewnej rwącej rzece i nie wspominał tego zdarzenia z uśmiechem na twarzy. Nie… Albo jezioro, albo nici z kąpieli.
Kolejne dni przypominały nieomal jeden, wciąż powtarzający się sen. Długie marsze z krótkimi przerwami na odpoczynek i posilenie się tym, co Tiriam zapakował im do torb. Czasami letni deszcz sycił zeschniętą ziemię. To właśnie w tym czasie marsz wydawał się o wiele mniej dokuczliwy niż gdy słońce świeciło prosto w ich twarze. A i Sadiel cieszył się wtedy ze swojego płaszcza. Gdy po ulewie materiał zaczynał schnąć, chłopiec czuł na swym ciele przyjemne zimno. I tylko spoglądanie na mapy potrafiło zepsuć dobry humor obydwóch wędrowców. Wątpili, by w takim tempie doszli do portu w Arasusie przed pierwszymi jesiennymi deszczami. Może zbyt pesymistycznie oceniali swe położenie, ale nie przeszli nawet połowy drogi to pierwszego celu, a z każdym dniem ich podróż stawała się jakby wolniejsza. W czasie upałów nie można przecież maszerować bez przerwy, prąc do przodu niczym galopujące konie, chyba że ma się zamiar zemdleć gdzieś po drodze czy odwodnić się i… zemdleć gdzieś po drodze.
A najgorsza była ta samotność. Tak, tak moi drodzy, samotność! Bo przebywając całe dnie w towarzystwie wciąż tego samego człowieka, miało się coraz mniejszą ochotę na rozpoczynanie kolejnych rozmów. Tematów nie przybywało, a te, które wciąż można było obgadać, kończyły się zazwyczaj sprzeczką. Coraz częściej więc maszerowali w zupełnej ciszy. Sadiel zastanawiał się, czy Duriom przypadkiem nie zaczyna żałować, że wyruszył razem z młodzieńcem w tą podróż. I jakby potoczyły się jego losy, gdyby znachor mu nie towarzyszył.  Ciekawe też, czy Duriom postąpił tak tylko dlatego, że bał się pozostawić go samego. Może ma też inny powód swojego wymarszu z cichej, spokojnej i w miarę bezpiecznej chatki. Może chce pomścić Broula? Ale przecież odnalazł go we wiosce jeszcze przed tym, jak dowiedział się o śmierci swojego brata. Więc musi być inny powód takiego zachowania. Zresztą… Wszystko jedno co takiego skłoniło go do podjęcia tej decyzji. Wszystko jedno, jeśli ostatecznie nie okaże się, że i ten mężczyzna ma jakieś powiązania ze Sprzymierzeńcami.
„Nie… Dość tego, Sadiel… Zaczynasz się dopatrywać zdrady w poczynaniach własnego druha, który nie raz uchronił cię przed śmiercią. Duriom jest twoim przyjacielem i nawet nie próbuj doszukiwać się żadnych spisków w jego zachowaniu” – Sadiel spojrzał na swojego towarzysza i uśmiechnął się.
- A ty coś taki wesoły? Minęła już poranna chandra? – prychnął Duriom. On najwidoczniej jeszcze nie odżył po ostatniej nocy, podczas której przemokli do suchej niteczki.
- Tak. Minęła. I powinieneś iść w moje ślady.
- Tak… No sam nie pojmuję, dlaczego czuję się tak paskudnie. Przecież posiadamy jedynie zapasy które ofiarował nam Tiriam, musimy pokonać setki mil na własnych nogach by znaleźć się w Malencji i w dodatku wszędzie, gdzie się nie znajdziemy, czyhają na nas nasi wrogowie. Czy o czymś zapomniałem?
- Że w sumie życie nie jest takie złe? Zawsze moglibyśmy znaleźć się w łapach sprzymierzeńców – młodzieniec wyszczerzył swoje zęby.
Znachor nic nie odpowiedział, za to spiorunował towarzysza wzrokiem.

Kolejny deszczowy dzień zepsuł humor nawet Sadielowi. Miło było czasami pomaszerować w strugach letnich kropel, ale co za dużo, to nie zdrowo. Nie można było nawet rozpalić ogniska, by przygotować zupę z suchych kawałków mięsa, które ofiarował im kartograf. Jedynym plusem był mały ruch po okolicach. Jeśli nawet gdzieś w pobliżu znajdowały się większe bądź mniejsze skupiska ludzi, to najwidoczniej ich wędrówki ograniczały się jedynie do granic swych terytoriów.
- Zgodnie z mapą powinniśmy niedługo znaleźć się w pobliżu małego miasteczka – rzekł Duriom, wpatrując się w płachtę papieru rozłożonego pod jednym z gęstych, rozłożystych drzew ochraniających wędrowców przez deszczem.
- I znam już chyba twoje pytanie – westchnął Sadiel. –Od razu mówię, że nie wiem, ale nie chce mi się znów żyć w przeświadczeniu, że w każdej chwili może odnaleźć mnie strzała wysłana z kuszy Wybawiciela.
- Też tak uważam, ale jednak można by było zarobić kilka talarów na podróż statkiem do Malencji.
- I w jaki sposób chcesz to zrobić?
- A choćby w taki, że w końcu wykorzystam swoje prawdziwe umiejętności. Nie na darmo przez tyle lat wprawiałem się w fachu znachora.
- Nie zamierzasz chyba leczyć ludzi z tego miasteczka, które, twoim zdaniem, ma znajdować się niedaleko stąd?
- Tak. Zamierzam.  Chyba, że ty będziesz potem świecić oczami kapitanowi łajby, którą będziemy mieli zamiar przedostać się do celu naszej podróży.  A świecić będziesz mieć czym, oj… będziesz mieć… - Duriom uśmiechnął się półgębkiem.
- A żebyś wiedział, że będę miał czym. Ale przynajmniej dotrwamy do tego momentu cali i zdrowi.
- Nie… - Znachor złożył mapę kilkoma zwinnymi ruchami, po czym schował ją do torby. – W tym momencie nie przekonasz mnie do swojej racji. Naprawdę nie będę latał za talarami, gdy dojdziemy już do Arasusu. W mieście portowym każdy obcy jest bez przerwy obserwowany. Nie uda nam się ukryć twojego prawdziwego pochodzenia, jeśli będziemy chcieli nawiązać jakąś znajomość z tamtejszymi mieszkańcami.
- W takim razie nie wiem, jakim cudem uda nam się dostać na jakiś statek. Przecież jego kapitan będzie chciał wiedzieć, kogo przyjmuje na swój pokład.
- Jeśli uda mi się choć w połowie napełnić mój skórzany mieszek, każdy kapitan z wielką ochotą wciągnie na swój pokład każdą parę podróżnych, choćby i okazali się oni ściganymi przez króla zabijakami.
Sadiel przez chwilę zaczął się nad czymś zastanawiać. Ostatecznie nachmurzył się, spoglądając prosto w oczy swojego przyjaciela.
– Monety rzeczywiście mają taką moc? Rzeczywiście mogą sprawić, że człowiek będzie postępował wbrew wszelkim zasadom? – spytał.
- Niestety tak – Duriom uśmiechnął się delikatnie – choć w tym momencie ta prawda działa na naszą korzyść. Uwierz mi, że gdybym posiadał milion talarów, z pewnością przekonałbym wszystkich Sprzymierzeńców i Wybawców, by zostawili cię w spokoju.
- Gdybyś miał tyle pieniędzy, z pewnością nie szkoliłbyś się na znachora, nie wyprowadził ze swego domu i na pewno nasze drogi nie złączyłyby się w tym życiu.


Przed wieczorem znaleźli się w pobliżu kolejnego lasu. Zgodnie z mapą, to pobliskie miasto znajdowało się po jego drugiej stronie. Nadszedł więc czas, by podjąć decyzję czy iść nadal do przodu i w ostateczności na nocny spoczynek zatrzymać się gdzieś w gęstwinie, czy też do następnego poranka przeczekać u podnóża lasu. Obydwóm wędrowcom nie uśmiechało się maszerować po ciemku między wysokimi drzewami i gęstymi krzakami. Jeśli już stracić kilka zębów, jak mówił Duriom, to przynajmniej z jakiegoś sensownego powodu. Sadiel dodawał, że co do życia, to nawet z sensownego powodu nie trzeba od razu go narażać. Przez resztę dnia myśleli nad tym, jak rozpalić niewielkie ognisko. Niestety deszcz, który dokładnie zlał całą tą przestrzeń, nie dawał żadnych nadziei ani na znalezienie suchego miejsca, ani tym bardziej na znalezienie suchych gałęzi. I nawet nie było im dane przygotować ciepłej strawy czy wysuszyć swych przemoczonych ciuchów. Musieli więc zadowolić się ułożeniem głowy na mokrych torbach, okrywając się mokrymi płaszczami, mając pod sobą mokrą trawę i równie mokrą ziemię.  I nawet powietrze zdawało się być znacznie mokrzejsze niż zazwyczaj. Pozostało im czym prędzej zasnąć, by obudzić się razem z nastaniem nowego dnia. Nie było to łatwe, ale jakimś cudem odpłynęli w objęcia morfeusza.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Cześć Chas :).

Przeczytałem całą notkę dwa razy. Musiałem się jakoś ponownie wkręcić w klimat tej historii, żeby sklecić w miarę przystępny komentarz, który nie spowoduje strat w ludziach. W końcu nie chcę uśmiercić Ci czytelników... Przynajmniej na razie, póki są grzeczni... Ale wiesz, jakby co, daj znać, Prześladowca zawsze do usług :).
Nie na darmo mam taki nick, czyż nie? :D
Przechodząc już do zasadniczej części komentarza. Jak się okazuje, kartografowie (albo przynajmniej ten jeden) są bardzo mili i pomocni... Szkoda, że w mojej okolicy żadnego nie ma, bo chętnie zaprosiłbym go na kawę. Fajny gość, a w dodatku nie zgubisz się przy nim... Chociaż, przy erze GPS'ów pewnie nie wytrzymali konkurencji i musieli zwinąć interes. No cóż, kryzys to kryzys, jak to było w którejś bajce "to jest wojna, a łzy na wojnie to normalka".
Swoją drogą współczuję Sadielowi sprzątania... Znam ten syndrom "Ała-boli-mnie", gdy trzeba się wziąć do robty... I co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
Mikrus. Mikrus przepadł, co oznacza... Że go nie ma. Wiem, inteligentne, ale jakoś lis nigdy nie wzbudził mojej szczególnej sympatii. Nie to, żebym mu źle życzył, ale bardzo ubolewać nie będę. Taki jestem niedobry :D.
Nocna ucieczka z miasta została przeprowadzona szybko, sprawnie i opisana jak należy. Wstawka, kiedy to Duriom tłumaczył Sadielowi, że czasem trzeba coś zrobić wbrew sobie, przypomniała mi, że mam coś z głową. Ostatnio wszystko do mnie gada o.O. Wszystkie wydarzenia do mnie mówią, ludzie do mnie mówią, nawet jak do mnie nie mówią, pogoda do mnie mówi, blogi do mnie mówią... Zastanawiam się nad jakąś sprawą, wchodzę na takiego bloga Chas, czytam, czytam, aż tu kurcze, jedno zdanie jest odpowiedzią na to, o czym teraz myślę... Bardziej nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać, bo to chyba pod jakąś psychozę podchodzi, ale najlepiej, to niech nie przestaje... Normalnie już czuję tę moc gadającego do mnie wszechświata! :D
Po długiej wędrówce naszych bohaterów, postanowili oni wybrać drogę morską. Na pewno będzie znacznie szybciej, ale czy bezpiecznie - nie wiadomo. Przekonamy się o tym w najbliższych częściach, której (sugestia) pojawią się już niebawem :).

Pozdrawiam Cię serdecznie, przepraszam za nieskładny komentarz i uprzedzam, że jak się przez ten weekend nie spiszemy (czyli dziś... Bo potem niezbyt :/) to następnym razem będzie jeszcze gorzej :D. Taki mały szantażyk motywacyjny. Trzymaj się :)
Prześladowca