poniedziałek, 22 października 2012

Początek końca, cz.38


Sadiel starał się biec równym tempem, oddychając przy tym rytmicznie. Wbrew pozorom nie było to proste. Serce chciało wyrwać się z piersi, a nogi jakby same chciały czym prędzej wydostać się z tego miejsca. Dodatkowo te myśli… Duriom chciał go pocieszyć. Właśnie… Tylko pocieszyć. Przecież wiadome było, że nie zdążą dobiec do drugiej bramy. Nie, gdy na karku mają co najmniej kilkunastu strażników. Gdy tylko wyściubią nosy spomiędzy budynków, znów przywita ich ściana ustawiona z rosłych, wściekłych i gotowych na wszystko zbrojnych. Najgorsi są właśnie tacy. Sadiel nigdy nie miał z nimi do czynienia, ale to nie przeszkadzało w ustaleniu prawdy, że zły rycerz to niebezpieczny rycerz. I w końcu ich złapią. Jego oddadzą Sprzymierzeńcom, Durioma zabiją, a Minkusa obedrą ze skóry, z której później zrobią sobie ciepłe rękawice.
Kilka razy przebiegał koło drewnianych drzwi. Zapewne prowadziły one do mieszkań lub pracowni mieszczan. Może by tak zakraść się do jednego z nich i przeczekać tam tą całą burzę? Nie… Lepiej nie zatrzymywać się. Strzała kiedyś mu mówił, że nieuchwytny cel to ruchomy cel.
I nagle poczuł ucisk w żołądku. Jak on tęsknił za Strzałą… Tymi sprzeczkami z nim i jego kpin z nieudolności młodego przyjaciela. I tego, jak opiekował się chłopcem, starając się odsunąć od niego widmo cierpienia i śmierci. To był naprawdę oddany druh. Sadiel miał nadzieje, że chłopi opiekują się nim troskliwie.  Inaczej nie chciałby być na ich miejscu, gdy tylko dorwie ich w swoje ręce. O ile oczywiście przeżyje…
Nagle coś przeleciało tuż przy uchu młodzieńca, wytwarzając przy tym cichy świst. Chłopiec stanął natychmiast, wytężając swój słuch.
- Co to było? – zapytał się siebie samego.
„Coś nie ładnie pachnie… Tak jak wtedy… Przed bramą do miasta…” – Minkus mocniej wtulił się w Sadiela. Pomimo to jego pyszczek został odsłonięty przez opadającą połę płaszcza.
- Co to może być? – Tym razem pytanie zostało skierowane bezpośrednio do małego liska. – Znowu ten garbarz?
„Nie… Nie on… Ale coś tak samo złe.”
Blondyn obrócił się dookoła siebie. Jedyną istotą którą zobaczył, był dobiegający do niego Duriom. Gdy znów zwrócił się twarzą w stronę, w którą miał zamiar dalej kroczyć, po raz drugi usłyszał ten sam świst. Tym razem nieco cichszy, co jednak nie zmieniało postaci rzeczy, że poczuł jak po jego plecach przechodzi zimny dreszcz.
- Słyszałeś to Duriomie?
- Oh… Coś ci się wydawało. Biegnij dalej. Założę się, że strażnicy już depczą nam po piętach.
- Ale ja na pewno słysz… - nie dokończył, gdyż coś przeleciało przed jego oczami. Natychmiast powiódł wzrokiem za tajemniczym przedmiotem.
Najwidoczniej i znachor to zauważył. Jego wzrok zatrzymał się na pustej, dębowej beczce, a raczej tym, co z niej sterczało.
- Biegiem Sadiel! – pchnął błękitnookiego do tyłu i tylko dzięki temu w młode ciało nie wbiła się strzała.
- Co to było? – Pytanie to nie było potrzebne. Sadiel przyglądał się strzale, a jego twarz momentalnie pobladła.
- Rusz się, na wszelkie bóstwa!
Kolejna strzała drasnęła Durioma w ramię. Mężczyzna natychmiast położył swą dłoń na płytkiej, ale za to bardzo piekącej ranie. Zasyczał, unosząc jednak swą głowę do góry, jakby chcąc odnaleźć napastnika.
Sadiel nie miał ochoty wypatrywać swego przyszłego zabójcy, przyszłego, jeśli nadal sterczeć będzie w tym miejscu.
„To on… To on rozsyła ten zapach…” – warknął Minkus.
- Domyśliłem się… - wydyszał młodzieniec, chwytając swego przyjaciela za ramię, próbując przy tym nie upuścić zwierzaka. – Duriom… Wszystko w porządku.
- Do cholery jasnej… Ruszysz się w końcu, czy i ciebie też musi dosięgnąć jakieś nieszczęście?! – Znachor odtrącił pomocną dłoń.
Ten wybuch otrzeźwił blondyna. Jeszcze przez chwile się zawahał, lecz ostatecznie ruszył biegiem w dalszą drogę. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że przecież nie miał dokąd uciekać. Strażnicy za plecami, u góry morderca z łukiem… Na dodatek brak jakiegokolwiek ukrycia, nie mówiąc już o bramie prowadzącej za mury miasta. A jednak coś nakazywało mu nie poddawać się. Przeszedł już tyle… Śmierć Mistrza, napad we wiosce, w której początkowo tak serdecznie go przyjęli, zakażenie trucizną, nieomal utopienie się w rzece, pogoń przez chłopów i teraz ta ucieczka. Jeśli teraz mieli go ot tak po prostu złapać, to…  Nie… On się nie podda. Nie teraz. Obiecał przecież… Obiecał, a każdy syrianin dotrzymuje raz danego przyrzeczenia. Tak mówił mu Mistrz, a on przecież nigdy nie kłamał.
Spojrzał za siebie. Duriom starał się ustać na prostych nogach. Przez chwile się zawahał.
- Biegnij Sadiel!
Tyle wystarczyło. Chłopiec skręcił w lewo, unikając zderzenia z murem wysokiego budynku. Stracił znachora ze swych oczu. Coś nakazywało mu się cofnąć. Nie mógł przecież zostawić swego druha. Zostawił już Strzałę, nie mógł opuścić Durioma. Lecz przyjaciel sam kazał mu uciekać. Jest starszy, mądrzejszy, silniejszy… Na pewno da sobie radę. Da sobie radę i gdy wszystko przycichnie, odnajdzie go. 
A mimo to znów poczuł łzy płynące po jego policzkach. Po raz kolejny płakał. Było mu wstyd, choć miał przecież dopiero trzynaście lat. Potrzebował kogoś dorosłego, kto otoczy go opieką i ciepłem. Takim kimś był Mistrz… Takim kimś był Duriom.
„Jest Duriom! Nie był, tylko jest!” - krzyczał sam do siebie, chcąc dodać sobie odwagi.
W pewnym momencie stracił całkowitą orientację w terenie. Stanął jak skamieniały, rozglądając się dookoła z paniką wymalowaną na twarzy. Czy nadal ucieka w pożądanym kierunku? A może biegnie wprost w łapska strażników.  Gdyby umiał klnąć, teraz właśnie posłał by w świat kilka siarczystych słów. 
- Miknus… Wiesz, gdzie się znajdujemy?
„W mieście…” – parsknął lisek, jakby usłyszane przez niego pytanie było co najmniej głupie.
- Minkus… Przecież wiesz dobrze, że nie o to pytam. – Chłopiec starał się zapanować nad swymi emocjami. – Chodziło mi o to, czy wiesz w jakim kierunku biegniemy.
„Nie wiem… Cały czas czuję ten zły zapach… Przez niego nie mogę się skupić.”
- Czy to znaczy, że strzelec nadal jest na naszym tropie?
„Nie musi… Wystarczy, że nie dawno tu był. Zapach pozostaje…”
- No nic… Musimy iść dalej. Jeśli staniemy tutaj, to z pewnością odnajdzie nas ktoś niepowołany.
„Możesz mnie wypuścić?” – niepewnie szczeknęło zwierzątko.
- Co takiego?
„Puścić mnie. Pójdę się… rozejrzeć. Może coś wywęszę.”
- Ani mi się śnij. Straciłem Strzałę, być może straciłem Durioma… Nie chcę abyś i ty mnie zostawił.
„Ja cię nie zostawię… Ja tu wrócę…”
- Nie wiadomo czy tak się stanie, poza tym… Nie ma czasu na rozglądanie się. Musimy iść do przodu… - zawyrokował Sadiel, nadal przytrzymując Minkusa przy sobie.
Skręcili w następne przejście między budynkami. Znów drewniane drzwi i znów ta ochota wejścia przez nie do środka budowli i przeczekania tam burzy.
- Zdaje mi się, że błądzimy w kółko.
„To ja się rozejrzę.”
- Chyba powiedziałem ci, że mowy nie ma.
„Ale ja już dorosły jestem… Poradzę sobie.”
- Którego słowa nie zrozumiałeś? – Młodzieniec ostatkiem sił powstrzymywał się przed wybuchem złości.
„To ty nie rozumiesz… Ja sam mogę podejmować decyzję!”
- Ależ oczywiście, że… Ah… Koniec tego! Nie ma mowy, żebyś gdziekolwiek poszedł sam. Dopóki masz chorą ła… - nie dokończył, gdyż w tym samym momencie małe, ostre kiełki liska wbiły się w jego dłoń. – Ty niewdzięczniku! – krzyknął, lecz Minkus zniknął już za rogiem, kulejąc na tylną łapę. – I świetnie! Dam sobie radę sam! Nie potrzebuję żadnej pomocy!
Przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie sprowadzi tymi wrzaskami nieszczęścia na siebie. Ostatecznie nie miało to dla niego większego znaczenia. A może gdyby tak odnaleźli go strażnic… Złapaliby go i uwięzili razem z Duriomem. Wtedy może udałoby im się wyrwać z tego miasta. Duriom przecież miał głowę na karku. Na pewno coś by wymyślił. W końcu to znachor, a znachorem nie zostaje pierwszy lepszy człowiek. Pomimo to, odgłos zbliżających się kroków doprowadził do szybszego bicia jego serca. Wcale nie takiej reakcji oczekuje się na nadciągające wybawienie. Z przerażeniem spojrzał w kierunku, z którego kilka chwil wcześniej przyszedł. A więc to na pewno strażnicy. Usłyszeli jego krzyki.  I bardzo się z tego powodu cieszył… a przynajmniej chciał się sam do tego przekonać.
Oparł się o jedną ze ścian, po czym powoli się po niej osunął. Nagle poczuł zimno ogarniające całe jego ciało.
Kroki stały się coraz bardziej wyraźne. Mógł już stanowczo stwierdzić, że na jego ślad natrafiło co najmniej dwóch ludzi. O dziwo, jakoś się nie spieszyli, a wręcz przeciwnie. Pewnie stąpali ostrożnie, by w chwili gdy go odnajdą, móc wycofać się, unikając oberwania kamieniem w głowę.
„Szybko się uczą…” – uśmiechnął się nieomal przez łzy. Przez chwilę chciał jeszcze unieść siłą swej woli niewielki kamień, który leżał nieopodal niego. Zaciskał powieki, przygryzał wargi, a nawet machał dłońmi nad przedmiotem, ale nic to nie dawało. I tak nie miał zamiaru walczyć. Choć gdyby tak ich nastraszyć… Tak odrobinkę… Żeby jeszcze raz zobaczyć panikę w ich oczach.
Strażnicy pokonywali ostatnie zakręty.
A co jeśli nie będzie przy nich znachora? Co wtedy? Sam nie da rady uciec z niewoli. Będzie musiał służyć ludziom aż po kres swego życia. Przynajmniej będzie przebywał razem z innymi syrianinami. I wtedy razem uciekną… Choć gdyby tak mogli w jakiś sposób wydostać się stamtąd, to Sprzymierzeńcy nie mieliby kim władać.  A skoro oni nie dali rady wyswobodzić się spod jarzma oprawców, to w jaki sposób ma to się udać jemu samemu? Dlatego nie powinien się poddawać. Powinien się bronić. Jeśli mu się uda, będzie mógł kiedyś wyzwolić swych braci, jeśli nie, to przynajmniej polegnie w boju, tak jak wielcy bohaterowie o których czasami słyszał z ust klientów karczm.
Wstał na równe nogi, chwytając wcześniej upatrzony kamień. Jeden na dwóch strażników i to o ile tuż za nimi nie kroczą następni? To tak jakby porywał się z motyką na słońce. A jednak od razu poczuł się o wiele pewniej. Tanio swej skóry nie odda.
„Losie… Przybywaj” – pomyślał z ironią.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Zamurowało mnie.
Ta ciągła ucieczka, ukrywanie się, potem zranienie Durioma, a na końcu ucieczka Mikrusa.
W innym wypadku rozpisałbym się co do każdego z tych wydarzeń, ale nie w teraz. Nie to, że mi się nie chce, albo rozdział nie taki, po prostu... Nie chcę wychodzić przez szereg. Sama najlepiej to rozwiniesz, a mnie pozostaje tylko cierpliwie czekać.
Ps. Mam chyba kontakt telepatyczny ze Strzałą :).
Pozdrawiam :). Prześladowca