poniedziałek, 17 października 2011

Początek końca, cz. XVII

Z tych rozmyślań wybudził go zbliżający się tętent kopyt. Bał się spojrzeć w kierunku, z którego dobiegał ten odgłos. Wiedział, że kiedyś będzie musiał stanąć twarzą w twarz z pozostałymi mieszkańcami wsi. Nie przypuszczał jednak, że nastąpi to aż tak szybko.
Jakież więc było jego zdziwienie, gdy usłyszał głos jeźdźca.
- Pozwól, panie, że zajmę się nią. Myślę, że moja wiedza szybciej nam ja przywróci, niż twe dobre chęci.
Sadiel opuścił dłoń, zamykając uprzednio oczy, i skierował swą twarz w kierunku nowo przybyłego. Znał ten głos… Pamiętał go dobrze… Przecież to…
- Duriom… - wyszeptał, czując jak fala ciepła ogarnia całe jego szczęście.
Gdy spojrzał na twarz przybyłego, nieomal nie zerwał się na równe nogi, by ruszyć w stronę znachora z chęcią gorącego go przywitania. Najwidoczniej jego zamiary przewidział Strzała, gdyż natychmiast zwrócił się do niego:
„Ani mi się waż. Siedź tam gdzie siedzisz i ani piśnij.”
- Ale dlaczego…? – mruknął Sadiel.
- Co dlaczego? – zdziwiła się kobieta.
Chłopiec wyczuł w jej głosie narastającą ulgę. Oto przecież pojawił się obcy człowiek, który ofiaruje swą pomoc w ratowaniu Sonyi. W dodatku zna się na tym, a przynajmniej takie sprawia wrażenie.
- Dlaczego musiało się to stać? – Błękitnooki starał się przybrać jak najbardziej zmartwiony wyraz twarzy. Nie mogło przecież wyjść na jaw, że potrafi on rozmawiać ze swym wierzchowcem.
- Nie ważne, moje dziecko… Teraz Sonya jest w dobrych rękach. Módlmy się więc do bogów, by natchnęli wiedzą tego mężczyznę.
Strzała parsknął tylko. Najwidoczniej nie miał zamiaru po raz kolejny pouczać swego młodszego przyjaciela, że oto znajduje się wśród ludzi, którzy być może nie pałają do niego miłością, czy choćby szacunkiem.
Sadiel znów uniósł dłoń do czoła, dziękując w duszy, że przez tą chwilę nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Spoglądał na Durioma, który rozcierając tajemnicze ziele w małym, glinianym naczyńku, uważnie przyglądał się dziewczynce. Wsypał drobny proszek do jej ust, wlewając po chwili odrobinkę wody. Zsunął z blondyneczki tunikę, kremem smarując jej nagi tors.  Po tych zabiegach wziął Sonye w swe ręce, podszedł do wystającego z ziemi kamienia, usiadł na nim i przełożył dziecko przez kolana. Powoli i systematycznie opukiwał jej plecki.
Temu wszystkiemu przyglądały się zaniepokojone twarze młodych mieszkańców wsi. Starszy mężczyzna podszedł do kobiety, kładąc jej czule dłoń na ramieniu. Nie zwrócił nawet uwagi na siedzącego na ziemi chłopca.
- Wszystko będzie dobrze. – Jego głos był chrypliwy i gardłowy. Zdawało się jakby mówił nieznanym nikomu akcentem.
- A jeśli ten obcy jej nie uratuje? – Pytanie to kobieta zadała jakby z przymusu. Sama najwidoczniej również ufała bogom. Nie potrzebowała więc żadnych potwierdzeń z ust swego towarzysza.
Jakież więc było ich szczęście, gdy ramiona Sonyi zaczęły delikatnie drżeć. Duriom natychmiast przewrócił ją na plecki, przytrzymując jej głowę swymi rękoma.
- Połknij to, co masz w ustach… - Znachor przemawiał do dziewczynki delikatnie, lecz stanowczo.
Blondyneczka otworzyła oczy, spoglądając na mężczyznę ze strachem. Po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy.
- Nie bój się… Chcę ci pomóc… Połknij to co masz w ustach.
Sonya, kwiląc, zaczęła rozglądać się dookoła. Widząc oddalonych starszych mieszkańców wsi, wyciągnęła do nich swoje rączki. Kobieta natychmiast ruszyła w jej stronę. Klękając przy niej, powtarzała słowa Durioma.
- Połknij to co masz w ustach… Słyszysz Sonyu? Połknij to…
Blondyneczka z niemałym trudem przełknęła ślinę, wraz z tajemniczym proszkiem. Po chwili wstrząsnęły nią konwulsję. Znachor czym prędzej zdjął ją z kolan, stawiając ją na równe nogi i przytrzymując ją w lekko zgiętej pozycji. Dziewczynka wymiotowała.
Kobieta spojrzała niepewnie na zbliżającego się mężczyznę, a następnie na znachora.
- Tak miało być – odpowiedział Duriom, uprzedzając pytanie. – Musi pozbyć się z żołądka całego świństwa, które połknęła będąc w rzece. A teraz… - dał znać ręką, by siwowłosy wieśniak przejął od niego Sonye – pozwolicie, że zajmę się swoim czeladnikiem. – Spojrzał wymownie na wciąż siedzącego na ziemi Sadiela.
Sadiel uniósł powieki.
- Swoim czeladnikiem? – Pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy znachor znalazł się tuż przy nim. – Przecież nie jestem…
- No tak… - mruknął Duriom. – Pierwsze oznaki paraliżu po zetknięciu z lodowatą wodą – stwierdził cicho, lecz na tyle donośnie,  by usłyszeli go pozostali mieszkańcy wsi.
- Paraliżu? – Chłopiec uniósł swe brwi, nieomal opuszczając dłoń znad oczu.
- E, e, e… – Mężczyzna pokiwał karcąco palcem. Natychmiast podbiegł do konia zdejmując z niego niewielki pakunek. Powracając do blondyna, rzucił zawiniątko tuż przed nim. – Twój płaszcz.
- Mój płaszcz?
- Jeszcze jedno takie durne pytanie, a zacznę zastanawiać się nad tym, czy aby nie popełniłem błędu biorąc cię na swego ucznia. – Twarz Durioma przybrała gniewny wyraz.
Sadiel pamiętał, że taka sama mina towarzyszyła znachorowi, gdy ten złapał go na aż nazbyt długim spacerze, gdy znajdował się jeszcze pod jego opieką.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Pojawia się postać którą już dobrze znamy...postać Durioma.Znachora który dobrze zna swój nietypowy zawód.Trudny zawód.Znachorstwo...
Ale co ważne pomógł tej małej dziewczynce...muszę przyznać,że w bardzo nietypowy sposób xD
Przez chwilę zastanawiałem się do czego to dojdzie... xD
Ale..ale..alee pomógł i kropka:D:D
Jeszcze potem te konwulsje i inne sprawy niczym opętana osoba.
Mamy nowego znachora a raczej ucznia znachora a raczej chłopca który nie ma pojęcia o znachorstwie a może ja się mylę..:)
A i mi się wydawało że Sadiel ma brązowe włosy...tzn na początku był szatynem,potem wydawało mi się,że padł wyraz,brązowe a teraz wiem,że tak naprawdę jest blondynem.To ja sobie go wyobrażę jako chłopca o kolorowej czuprynie:D
Pozdrawiam
Serduszko

Anonimowy pisze...

Na początek Prześladowca serdecznie przepraszać Chasdija, że nie czytać jej notek. Po prostu żywnie brakować Prześladowcy czasu... Ale jak już mieć ten czas, to go tutaj spożytkować...
A tak pisać... eee... pisząc normalnie :), to ta akcja ze znachorem totalnie zbiła mnie z tropu. Aż się prosiło, żeby ktoś o zdolnościach leczniczych, nawet niepotwierdzonych naukowo tam się pojawił. Ale, że to miał być Duriom, to bym się nie domyślił. Szczerze mówiąc myślałem, że ta postać zakończyła się na jednorazowej pomocy Sadielowi. A to się okazuje, że fantazja Chasdiji ma inne upodobania. Okazuje się, że ta postać powie nam o wiele więcej, niż można było się tego dowiedzieć... Bo po co brałby Sadiela na swojego czeladnika, tak na szybko? Albo po to, żeby go uchronić przed czymś, albo dlatego, że ma wobec niego jakieś zamiary. Czy pozytywne, czy negatywne to się zobaczy :)
I tak nieodparcie nasuwa mi się to zapomniane MU. Co do MU*** to ma znaczyć xD?
Pozdrawiam...