piątek, 2 grudnia 2011

Początek końca, cz. XXI


- Czy więc i ja mogę to robić? Mogę rozmawiać z nimi w myślach? – Sadiel poczuł ciepło w okolicach serca. Czuł, że taka zdolność mogłaby mu dopomóc w dalszej wędrówce.
- Nie wiem. Być może. Otóż… wy jesteście pod tym względem jak ludzie. Różnicie się od siebie w zdolnościach tak jak i ja różnię się z pewnością od innego człowieka. Jeden pokonałby dystans kilku kilometrów bez większego zmęczenia, inny wybudowałby solidny most w przeciągu kilku dni… Ja bez problemu zapamiętuję składniki na napary i maści, o których inni ludzie nawet nie słyszeli i… nie ma szans bym się w nich pogubił. Nie przebiegłbym jednak odległości dłuższej niż kilometr i nie zbudowałbym niczego, co by przetrzymało choćby dzień. Tak jak i wy. Jeden potrafi rozmawiać telepatycznie z ludźmi, inny syrianin z pewnością jest lepszy w innej nadludzkiej umiejętności, ukazując jednak niewielkie uzdolnienia w przypadku innych.
- A jeszcze inny potrafi rozmawiać z koniem… - mruknął pod nosem Sadiel.
- Taaak… - westchnął przeciągle Duriom. – A inny potrafi rozmawiać ze Strzałą.
Blondyn, słysząc te słowa, natychmiast zogniskował swój wzrok na znachorze.
- Wiedziałeś? – spytał niepewnie.
- Domyślałem się już wtedy gdy u mnie przebywałeś. Potrafiłeś siedzieć godzinami u swego parzystokopytnego przyjaciela, nie pokazując się u mnie ani na chwilę. Nie wierzyłem, że spędzasz z nim aż tyle czasu, patrząc się jak on pochłania kolejne snopki siana. Musiało więc łączyć was coś więcej. Umiejętność porozumiewania się między wami była jedynie jedną z możliwości, które brałem pod uwagę. Czekałem więc, aż uświadomisz mnie, co takiego tajemniczego was łączy. Dzisiaj otrzymałem upragnioną odpowiedź. – Spojrzał wymownie na Strzałę, który posilał się soczyście zieloną trawą. – Mam nadzieję, że nie obgadywaliście mnie wtedy.
- Nie, nie… - natychmiast zaprzeczył Sadiel. – Rozmawialiśmy wtedy zazwyczaj o planach na najbliższą przyszłość. – Miał już zapytać się o sytuację, którą przekazał Strzale wierzchowiec znachora. Chciał wiedzieć dlaczego został pobity przez dziwnych ludzi, którzy wypytywali go o tajemnicze Mu. Postanowił jednak zaczekać z tym pytaniem. Będą mieli przed sobą jeszcze całą noc, podczas której padnie zapewne wiele pytań i odpowiedzi. Teraz wolał usłyszeć o dalszych losach Broula.
Duriom nie pozwalał się długo prosić. Prawie że natychmiast zaczął kontynuować przerwaną powieść.
- Gdy więc zrozumiał, że połączył się ze mną telepatycznie, natychmiast spytał się mnie, czy może wpaść do mnie w odwiedziny. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki wtedy poczułem się szczęśliwy. Po pięciu latach przebywania pomiędzy obcymi ludźmi miałem okazję zobaczyć znajomą twarz. Gdy się spotkaliśmy, nie mogłem uwierzyć, że oto stoi przede mną ten sam wesoły, zawsze uśmiechnięty Broul. Widać było, że wiele przeżył i wycierpiał przez ten okres, gdy nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Choć miał wtedy dwadzieścia trzy lata, wyglądał na o wiele starszego. Jego twarz poorana byłą pierwszymi, drobnymi zmarszczkami, ramiona przygarbiły się, a oczy stały się jakby bardziej szare. Nawet sposób jego mówienia… Na niektóre zadane przeze mnie pytania reagował grymasem twarzy, inne zbywał zwykłym „Nie chcę mi się o tym gadać”. Głupio więc mi było, gdy ja sam z radością opowiadałem mu o tym, jak zmieniło się moje życie przez te kilka lat. Oczywiście pozwoliłem mu przespać się w mojej chatce. Chciałem nawet, by został u mnie na dłużej, jednak on stwierdził stanowczo, że nie chce narażać życia swojego brata. Wtedy zrozumiałem, że jego codzienność polegała na ukrywaniu się przed bandami Sprzymierzeńców bądź Wybawców, oraz na próbie przeżycia z dnia na dzień. Było mi go okropnie żal. Nie mogłem jednak mu nijak pomóc. Gdy wyjeżdżał następnego dnia ofiarowałem mu prowiant na czas podróży, kilka talarów i paczkę z leczniczymi specyfikami. Podziękował mi za nie i… odszedł. Później nie kontaktował się ze mną ani razu. Choć wyjaśnił mi, że ta umiejętność działa jedynie na niewielkich odległościach, jednak nie wierzyłem by tak szybko je przekroczył. Potem wiele razy o nim myślałem. Czasami chciałem wyruszyć w świat, by go odnaleźć i towarzyszyć mu w tak trudnym życiu. Innym razem zamierzałem wytruć wszystkich tych, którzy nastawali na szczęście i zdrowie syrianinów. Jeszcze innym razem po prostu się modliłem… Modliłem by jakaś pozaziemska siła opiekowała się moim bratem. Ostatecznie zrezygnowałem z tego wszystkiego. Miałem inne problemy na głowie. Ludzie wciąż przychodzili do mnie, prosząc o leki, bądź poskładanie w jedną całość swoich braci i przyjaciół. Teraz tego żałuję…  - Zamknął oczy. Kąciki jego ust drżały delikatnie. – Pamiętasz dzień, gdy przyłapałeś mnie na cichej rozmowie?
Sadiel przytaknął głową.
- To właśnie z Broulem wtedy rozmawiałem. Był niedaleko i postanowił się ze mną skontaktować. Gdy opowiedziałem mu o tobie, nakazał mi z tobą porozmawiać, wyjaśniając przy tym, w jakim niebezpieczeństwie się znalazłeś. Nie mogłem się jednak z nim zgodzić. Wystarczająco wiele wtedy przeżyłeś, by straszyć cię Wybawcami. Powtarzał mi, że jesteś już wystarczająco dorosły i przyjmiesz te wieści ze spokojem i powagą. Ale… Przecież ty masz dopiero… ile? Czternaście lat?
- Trzynaście – poprawił go chłopiec.
- Trzynaście… I jak ty masz w tym wieku sprostać ponurej rzeczywistości?
- Tak naprawdę, to sprostałem jej w dniu, gdy został zamordowany mój Mistrz. Teraz staram się dotrzymywać jej kroku.
- Tak… - Duriom spojrzał w górę.
Szare obłoki sunęły leniwie po niebie, przybierającym ciemno pomarańczową barwę. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. „Pora wspaniała na rozklejanie się nad swym położeniem” – uśmiechnął się w duchu.
Sadiel też nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar zerwać się nagle z przewalonego drzewa i tańczyć z radości dookoła niewielkiej polanki.
- No to teraz weselsza część naszej rozmowy.
- Weselsza? – Błękitnooki spojrzał na znachora rozkojarzonym wzrokiem.
- No… Do tej pory powiedziałem ci, co mi na żołądku leżało. Teraz czas nas coś radośniejszego. – Duriom postarał się, by jego uśmiech wyglądał jak najbardziej naturalnie. Gdy zobaczył, że i chłopcu zaczyna udzielać się to nikłe szczęście, rzekł niby od niechcenia – Zamierzam towarzyszyć ci podczas dalszej podróży.
Sadiel nijak nie zareagował na te słowa. Wpatrywał się w swego rozmówce, niczym w arcydzieło sztuki, które niewiele go interesowało.
- Nie cieszysz się?
- E… To znaczy… Nie… Chciałem powiedzieć, tak… Ale… - potok słów zaczął płynąć z ust chłopca, niczym woda w pobliskiej rzece. I z pewnością nie dałoby się go w żaden sposób zatrzymać. – Bo ja… I ja obiecywałem… Ale nie żeby… No chyba rozumiesz mnie, prawda…? Rozumiesz mnie?
- Tak szczerze powiedziawszy, to zrozumiałem jedynie ostatni znak zapytania. – Duriom wyszczerzył dwa rzędy białych, równych zębów. – Byłbym ci wdzięczny, gdybyś przetłumaczył to wszystko na nasz wspólny język. Wydaje mi się, że będzie mi wtedy łatwiej połączyć to wszystko w jedną całość.
Sadiel westchnął głęboko. Przez chwilę zastanawiał się, jakby przekazać Duriomowi to, co w tym momencie myśli. Ostatecznie wzruszył ramionami i zaczął mówić bez żadnych ogródek.
- Bo ja nie potrzebuję żadnego opiekuna. Jestem już dorosłym syrianinem. Poza tym to ja sam obiecałem, że pomszczę swojego Mistrza i moich braci… i siostry. Sam obiecałem, więc i sam muszę tą obietnicę wypełnić. W dodatku nie chcę cię narażać na żadne niebezpieczeństwo. Dobrze wiem, jaki los spotkał mojego opiekuna. To samo może niedługo spotkać i ciebie, jeśli ze mną wyruszysz w dalszą drogę. I… W sumie to się już przyzwyczaiłem do tej swojej małej samotności. Mam Strzałę i on mi zupełnie do szczęścia wystarczy. No i masz przecież swoje obowiązki. Co zrobią chorzy ludzie, gdy zobaczą, że niema ciebie w twojej chatce?
- O nich martwić się nie musisz. – Mężczyzna postanowił przystąpić do obrony swojej racji. – Nie tylko ja jestem znachorem. Nie ja, to zajmą się nimi pozostali uzdrowiciele. Będą jeszcze szczęśliwi z tego powodu. Nie wiem czemu, ale większość chorych mieszczan i wieśniaków przybywało do mnie. Dziwne jest to tym bardziej, że jestem najmłodszym znachorem w okolicy. Co do pozostałych twoich prawd, to… Jeśli pomogę ci odrobinę w wypełnieniu obietnicy to, uwierz mi, twoja rola w tym całym spektaklu nie zostanie umniejszona. Narażony i tak już jestem wystarczająco. Jeśli w księdze mojego życia zapisane zostało, że mam zginąć ze sztyletem w sercu, to czy zamknę się w swej chacie, czy będę wędrował po świecie, i tak mnie to nie ominie. A jeśli mam dożyć starości, to żaden człowiek tego nie zmieni, choćby stał przede mną z mieczem w ręku i wymachiwał tym całym żelastwem z zamiarem skrócenia mnie o głowę. Mogą też przydać ci się moje umiejętności. Nie będziesz musiał martwić się już, że jakaś nieznośna choroba pomoże ci przeprawić się na ten drugi świat. A jeśli chodzi o twoją samotność, to… Ty może i jesteś do niej przyzwyczajony, ale wydaje mi się, że Strzała będzie uradowany myślą, że tuż koło niego stąpać będzie mój konik.
- A jednak… Wolę iść sam – nie dawał za wygraną młodzieniec. – W pojedynkę zawsze łatwiej wtopić się w tłum. Jeśli będę wędrował z tobą, może więcej osób zwracać na nas uwagę. A uwaga obcych osób jest tym, czego mi najmniej akurat potrzeba.
- Tak… Dzisiejszym popisem pokazałeś właśnie, że nierzucanie się innym w oczy jest przez ciebie perfekcyjnie opanowane. Poza tym… - Duriom wstał z drzewa i, zwracając się w stronę chłopca, przybrał marsowy wyraz twarzy. – Jestem od ciebie o dwanaście lat starszy. W takim wypadku nie masz tu nic do gadania. Od dziś twoja droga jest moją drogą. A teraz skończmy to i ruszajmy na posiłek. Chyba obydwóm nam przyda się miska ciepłej strawy.
- Dobrze… - Sadiel również wstał na równe nogi. – Ale i tak podróżować będziemy sami – wymamrotał pod nosem.
- Coś mówiłeś? – zmarszczył brwi znachor.
- Mówiłem, że najchętniej zjadłbym konia z kopytami.
„I to stwierdzenie było nie na miejscu.” – Strzała nagle przerwał konsumowanie świeżej trawy, dając o sobie znak.
- Nie ma to jak włączenie się do rozmowy w najbardziej odpowiednim momencie, nie? – burknął Sadiel.
Duriom spojrzał na niego, przeniósł swój wzrok na wierzchowca, po czym ruszył w stronę bramy prowadzącej na teren wioski, unosząc do góry swe dłonie w błagalnym geście.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No i wszystko jasne. Cała historia stanęła przed nami otworem, wszyscy wszystko wiedzę... Tylko nie ja! xD
No bo chyba nie wyczytałem w tej notce najważniejszego; Co znaczy to MU???
Ja nie wiem, ale mnie to MU prześladuje od początku jak się o nim tylko dowiedziałem. Zawsze jak dowiadujemy się czegoś nowego to rozmowa MUsi się przerwać... I od razu reklamy na polsacie stają przed oczami xD.
A tak na poważnie to notka bardzo fajna i przyjemna. Czekam na rozwinięcie i pozdrawiam.

Ps. Jeżeli w następnych notka nie dowiem się, co to cholerne MU znaczy to tu chyba zMUczeje xDD!
---------------
Prześladowca

hubert pisze...

"- Dobrze… - Sadiel również wstał na równe nogi. – Ale i tak podróżować będziemy sami – wymamrotał pod nosem.
- Coś mówiłeś? – zmarszczył brwi znachor.
- Mówiłem, że najchętniej zjadłbym konia z kopytami."
Fajny rym wyszedł:)
Początek smętny,środek już lepszy a zakończenie zabawne.
"Muczą krowy, muczą
Na zielonej łące
Zajadają zioła świeże i pachnące!
Muczą krowy, muczą słychać je z daleka
Każda zdrowa krowa to fabryka mleka!"
I tylko z tymi sie kojarzy słowo MU xD
A i jeszcze z Manchesterem United
xD
Tyle czasu minęło a ja nadal sobie nie moge tego wyobraźić,za każdym razem się śmieje:D
Mu!
Pozdrawiam