poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Przeciw Ciemności. Ziemska Walka. Cz. 1

To tak, żeby nie było, że zapomniałam o tych aniołolubnych czytelnikach :)


- Dziękuję ci za wszystko, mój przyjacielu. Gdyby nie ty, już dawno gniłbym w lochach. Już nie długo będziesz mógł zostać moim najbliższym doradcą. Minie kilka dni, a banda idiotów mająca czelność nazywać się moimi przyjaciółmi powybija się nawzajem. Nie mogę pozwolić, by stało za mną stado hien, które pod powłoczką potulnych baranków szykują stryczek na moją szyję. - Asmodeusz zasiadywał na tronie, który kiedyś należał do Lucyfera.

Początkowo chciał go odrobinę przerobić. Ostatecznie zrezygnował z tego posunięcia. W sumie... Lucyfer, jaki by nie był, miał całkiem dobry gust. Poza tym ten właśnie tron oznaczał w królestwie pełną władzę. Nie powinno się od razu dokonywać tak istotnych zmian. Dla niego samego byłaby to niegroźna przeróbka, ale ten cały pomiot, który szlaja się w zapluskwionych norach Głębi mógłby odebrać to jako napaść na ich... niemalże świętość.
Czarnowłosy Anioł stojący tuż przed Zgniłym Chłopcem delikatnie skinął głową, uśmiechając się szyderczo. Nie było to jednak szyderstwo przeznaczone dla demona, a dla jego prawowitych zwierzchników bożego wysłannika.
"Prawowitych – mruknął Anioł. - Do czasu".
- Służenie tobie, Panie, jest dla mnie prawdziwą przyjemnością.
- A, powiedz mi... nie boisz się, że twój dowódca cię rozgryzie?
- Nie... On zbyt zajęty jest warczeniem na Raguela. Założę się, że gdybym zaczął wynosić plany wojenne tuż pod jego nosem, grając przy tym na trąbie, on i tak by mnie nie zauważył. A jeśli nawet, to tylko poprosiłby mnie, abym przypadkiem nie pobrudził tych wszystkich papierów.
- Tak mówisz? To może pewnego dnia przemycisz dla mnie kilka tych drogocennych zwoi.
- Co tylko rozkażesz, Panie... - Anioł skłonił się po raz drugi.
Asmodeusz zamyślił się. Nie był to głupi pomysł, ale... Michał nie był wcale ani lekkomyślny, ani ślepy. Ten zdrajczyk aż nazbyt niedocenia tego Archanioła. Właśnie teraz powinni trzymać się na baczności. Jeden fałszywy ruch, a wszelkie podejrzenia przeniosą się z Raguela na właśnie tego doradcę wojennego sił niebiańskich. I to wszystko zaważyło na decyzji Zgniłego Chłopca. Czarnowłosy rozmówca nie stanie się jego prawą ręką. Nie chce, aby stał przy nim ktoś, kto postępuje tak lekkomyślnie.
- Jeśli rozkażę. A na razie możesz wracać do siebie. I bądź ostrożny. Jesteś jedyną szansą na wygranie tej wojny bez większych strat po naszej stronie. Nie chciałbym ciebie stracić. - Spojrzał na Anioła. Wiedział, że jego informator poczuł się w tej chwili kimś ważnym. Uważa, że sam Władca Piekieł się o niego troszczy i sam Władca Piekieł nie zamierzał go wyprowadzić z tego błędu, bo mile połechtany w ego podwładny, to oddany podwładny.
- Powtarzam ci, Panie, że nie ma obaw, by Michał zaczął cokolwiek podejrzewać.
- A jednak nalegam. Ostrożności nigdy za wiele.
Anioł przez chwilę miał zamiar nadal bronić swego zdania. Musiał jednak odpuścić. Wiedział dobrze, jakie jest jego miejsce w tej hierarchii i wiedział też, co może się stać, gdyby zachciało mu się wdrapać na sam szczyt tej piramidy. Skłonił się więc po raz ostatni i wyszedł z sali.
Asmodeusz odczekał chwilę po zamknięciu się wrót. Spoglądał na drewniane przejście jakby to w nim wyszukiwał proroctw na najbliższe setki lat. Zmrużył delikatnie swe oczy. Machnął dłonią, w której po chwili pojawiła się kiść słodkiego, zielonego winogrona. Przez chwilę zatęsknił za czasami, kiedy te małe kuleczki wkładały mu do buzi piękne, zgrabne Upadłe. Co prawda było to zaledwie kilka lat wcześniej, ale dla kogoś uzależnionego od tego typu wygód, jest to nieomal wieczność. Uśmiechnął się do siebie.
Po chwili oprzytomniał. Nie był to odpowiedni moment na rozpamiętywanie starych, dobrych czasów. Sam przecież chciał zostać władcą Piekieł. Wiedział dobrze z czym to się wiąże. O dziwo większa władza wiązała się z mniejszą swobodą. Nie mógł już korzystać z cielesnych przyjemności związanych z obcowaniem płci przeciwnej, nie mógł wyruszać na kilkudniowe wypady na Ziemię, nie mógł opiekować się swym ogrodem, który wymagał od niego zbyt wiele czasu... Zaczął zastanawiać się, czy to wszystko było dobrym pomysłem. Czy nie lepiej było zostawić Lucyfera żywego, by to on brudził się w tym całym bagnie. I ostatecznie doszedł do wniosku, że... postąpił słusznie. Może i jego życie przestało być tak beztroskie jak wcześniej, ale teraz mógł jednym skinieniem ręki uśmiercić każdego Upadłego, ba, mógł uśmiercić tym gestem całe gromady swych poddanych i nikt nie mógłby mieć do niego pretensji, bo i on wtedy znalazłby się w tej nieszczęsnej grupie.
To znaczy, że ta cała afera z Lucyferem nie była złym posunięciem. Więc może i dalsze jego poczynania też przyniosą mu wiele dobrego. Jak to mówią: bez ryzyka nie ma zabawy.
- A więc bawimy się dalej... - mruknął do siebie, szczerząc złowieszczo swe zęby.
Jakby na zawołanie, tuż przed nim, na kamiennej posadzce usiadł dorodny, czarny kruk. Ptak pojawił się z nikąd, a przynajmniej Asmodeusz nie widział przez jaką dziurę dostało się tam to ptaszysko. Kruk spoglądał swymi czarnymi, małymi oczkami na Władcę Piekieł, przekrzywiając jedynie nieznacznie swój łepek, jakby chciał przejrzeć myśli upadłego na wylot.
Władca Głębi wyciągnął swą głowę do przodu, mrużąc oczy i przyglądając się z zaciekawieniem temu tajemniczemu okazowi. Uniósł do góry prawą brew.
- Taś, taś... - zawołał. Nie chciał przywoływać kruka, poza tym był pewien, że w akurat taki sposób nie przywołuje się tego typu ptaków. Ale wolał to niż bezsensowne wgapianie się w czarnego skrzydlatego. - A tak poza tym, to odkąd na tym świecie kruki istnieją?
- Odkąd zaprasza się samego Cienia w swoje progi. - Po sali rozległ się tajemniczy, lekko stłumiony, męski głos. - Unisie... Natychmiast do mnie.
Wielkie, czarne ptaszysko zniknęło w półmroku jednego z rogów sali.
Asmodeusz nieomal natychmiast poczuł zimno ogarniające jego ciało. Nie był z tego powodu szczęśliwy. Nikt nie miał prawa wpływać na niego w taki sposób. Nikt! A jednak organizm jego sam ukazywał strach. Skurcz w okolicach brzucha, pot na czole i... i szybszy oddech.
- Mortusie... - Upadły postarał się przyjąć lekceważącą postawę. - Szybko przybyłeś na moje wezwanie. - Po chwili dodał już z wyczuwalnym napięciem w głosie - Od jak dawna tu jesteś?
- Wystarczająco, by podsłuchać co nie co. Ale nie bój się. Nie będę cię szantażował. Przybyłem oddać pokłon nowemu władcy Piekieł. - Istota o wysokiej, szczupłej sylwetce, otulona długim, czarnym płaszczem, pojawiła się nagle w rogu sali. Nieomalże wypłynęła z cienia.
"Z cienia... - pomyślał Asmodeusz uśmiechając się półgębkiem. - Wiadomo już, czemu każe tak na siebie mówić."
- Nowemu władcy? O ile mi wiadomo, ty nie należysz pod moją władzę. Odkąd pamiętam tułasz się po naszym świecie i wykonujesz zlecenia, których nie podjęłaby się żadna inna istota.
- Bo te "inne istoty" są słabe.
- A ty taki nie jesteś?
Mortus podszedł bliżej do Asmodeusza. Pomimo to udało się dostrzec jedynie szelmowski uśmiech spod naciągniętego na oczy kaptura. Było to znakiem, że Upadły sam powinien odpowiedzieć sobie na zadane pytanie.
Asmodeusz westchnął tylko. Nie chciał zatrudniać do tej roboty demona, ale tylko demon był wstanie uczynić to, czego nie mogłaby uczynić żadna inna istota. Musiał więc zacisnąć pięści i udawać, że ta cała zabawa była mu jak najbardziej na rękę.
- Słyszałem, że to przez tą waszą odwagę i nadanielską siłę jesteście gatunkiem zagrożonym.
Mógłby przysiąc, że w tym samym momencie kąciki ust Mortusa leciutko zadrżały.
- Może więc przejdziemy do interesów, dopóki jeszcze przynajmniej jeden przedstawiciel tego gatunku żyje i stoi przed tobą w całkiem dobrym stanie - rzekł spokojnie przybyły.
- Jeśli taka twa wola. - Władca Głębi odetchnął z ulgą. A więc i demony mają słabe punkty, które można wykorzystać przeciwko nim. Trzeba to zapamiętać. - Wezwałem cię tutaj, by prosić cię o pomoc.
- O pomoc? - Przybysz po raz kolejny uśmiechnął się półgębkiem. - Czyżby wielki Asmodeusz miał jakieś problemy ze swymi poddanymi? A może jego najbliżsi doradcy zaczynają pokazywać swoją prawdziwą naturę, tak odległą od natury potulnego baranka?
- Nie zgadłeś, mój przyjacielu.
- O... I pokorny Mortus awansował na przyjaciela. Chyba nie będę potrafił ci odmówić. - skłonił się nisko, acz ironicznie.
- Też tak myślę, lecz moim zdaniem inna tego jest przyczyna.
- Zamieniam się w słuch.
- Jeśli wykonasz moje polecenie, twoja tułaczka skończy się raz na zawsze. - Asmodeusz wypowiedział te słowa lekkim tonem. Zauważył, że demon zbliżył delikatnie swą głowę w jego kierunku, tak jakby chciał lepiej usłyszeć dalsze słowa. - Będziesz mógł zasiąść na tym tronie, na którym ja teraz zasiadam.
Cisza, która zapanowała w sali, miała w sobie coś niepokojącego. Tak jakby wulkan w ciszy przygotowywał się do wielkiego wybuchu. Gdyby w Głębi istniały muchy, to może tylko je byłoby słychać. A może i nie...
- Uważasz - Demon powrócił do swej pierwotnej postawy - że za jakiś marny stołeczek wykonam twoje polecenie? Nie za bardzo się cenisz?
- Nie o to chodzi, czy ja się cenie i w jaki sposób. Po prostu wiem, że poniekąd zadanie, przed którym staniesz, sprawi ci wiele radości. Ta posiadłość i te tereny do władania, będą tylko małym do tego dodatkiem.
- Więc słucham twoich wytycznych. - Mortus wiedział, że wysłuchanie tego, co ma mu do powiedzenia Asmodeusz, nie równa się wcale z zapewnieniem o podjęciu wyzwania.

                                *      *     *
  
- I znów będziemy czekać, aż ten zgniłek uczyni kolejny krok? Przecież... Znów pokazujemy mu, że jest ponad nami! Jesteśmy obrońcami Królestwa Niebieskiego, czy tylko pozorantami?!
- Tak na dobrą sprawę, to tylko ty, Misiu, jesteś obrońcą królestwa i twoi rycerze - rzekł Rafael, wciąż zastanawiając się nad przyszłymi losami malca.
Sam zakończyłby już to całe zebranie. I tak już do niczego nowego nie dojdą, a zamiast siedzieć na tyłkach, mogliby zapewnić jaką-taką przyszłość Estachielowi. Wiedział, że tak samo uważa Gabryjel, ale gdy tylko chłopiec zszedł z jego oczu, Regent znów stał się jedynie bojaźliwym Archaniołem.
- Ale co ja sam mogę zrobić? Bez waszej zgody mogę co najwyżej urządzić ćwiczenia przy murach Piekieł i modlić się, by Upadli przestraszyli się na śmierć na nasz widok.
Anioł Skruchy miał już coś odpowiedzieć, ale Michał wycelował w jego stronę palcem wskazującym i wysyczał przez zęby:
- Spróbuj tylko, a zawlokę cię na plac ćwiczebny, przywiążę cię do pala zamiast worka treningowego i rozkażę swoim żołnierzom podszkolić się na tobie!
- Ale o co ci chodzi? - Uriel przybrał zaskoczoną minę.
- Już ty wiesz dobrze, o co.
- Jeśli zaczniemy bawić się z Asmodeuszem w tą jego grę od siedmiu boleści, to powybijamy się nawzajem. - Rafael podszedł do wielkiego okna, za którym roztaczał się widok na Rajski Ogród. Spojrzał przed siebie. W czasie zachodu słońca teren ten wyglądał przepięknie, jakby wszystkie rośliny, włącznie z najmniejszymi źdźbłami trawy, obsypane zostały złotym pyłem. Niebo zdawało się być okryte jedwabnym, ciemnopomarańczowym szalem, które delikatnie falowało na ledwie wyczuwalnym wietrze. Grupa małych aniołków biegała pomiędzy drzewami, śmiejąc się beztrosko. Bóg potrafił stworzyć tak piękny krajobraz, a Upadli potrafiliby je bez problemu zniszczyć. - Dla Lucyfera jednostka jeszcze coś znaczyła. Dla Zgniłego Chłopca znaczy mniej niż ziarenko piasku. Dlatego nie cofnie się nawet przed wysłaniem wszystkich swych poddanych na bój z nami.
- Przecież i my mamy niezliczone rzesze Aniołów. Jeśli będzie taka potrzeba, rozdamy każdemu z nich miecz i pokażemy jak nim walczyć.
- I poślemy ich wszystkich na śmierć.
- Każda wojna wymaga poświęceń - nie dawał za wygraną Michał.
- Miliardy poświęceń - do rozmowy dołączył się Gabryjel. - O ile Upadli nie będą mieli żadnych skrupułów by zatopić swe oręża w ciałach naszych wojaków, o tyle wciągnięte do wojsk Anioły... Dla nich Głębianie są nadal braćmi, a braci się nie zabija.
- Jeśli poczują na swych karkach zimno ostrza, ich światopogląd radykalnie się zmieni.
- Nie możesz być tego pewien.
- A jednak jestem, więc uważam, że...
- Nie będziemy organizować żadnej armii ze zwykłych Aniołów, Misiek. - Uriel wstał ze swego krzesła, kładąc dłonie na blacie stołu i spoglądając po twarzach zebranych. Widać było, że chciał nadać tej chwili podniosłości. - Wystarczy, że sprowadzimy Boga z powrotem.
Trzy pary oczu spojrzały się na niego. Nikt nie wiedział jak zareagować na zaistniałą sytuację. Każdy myślał już nad tym rozwiązaniem, a jednak... Jednak, choć ustalony byłby cel, nie było żadnej drogi, która do tego celu wiedzby mogła. Bo i jak? Nie zstąpią na ziemię i nie wezmą Boga od tak do Królestwa Niebieskiego. Nie daliby rady go nawet odszukać, jeśli Pan wyzbył się całej swej Boskości. A jeśli i to jakimś cudem by się udało, to nie wiadomo by było, czy dzięki swej sile przenieśliby go do swego świata. A gdyby ktoś to zauważył? Kolejne wniebowzięcie? Taki czyn miał być przeznaczony dla Jezusa i jego matki. Musieliby potem odkręcić tą całą sytuację. Nie... Za dużo problemów by z tego wynikło. Dlaczego więc Uriel sam do tego nie doszedł?
- To się nie uda, Urielu. - Z szoku ocknął się Rafael.
- A dlaczegoby nie? Sprawdzaliście to rozwiązanie?
- Nie, ale nie trzeba tego robić, by wiedzieć, czym może się to zakończyć.
- A czym takim? Znów przewagę zdobędziemy nad Upadłymi.
- Ty na prawdę nie widzisz, ile komplikacji może wystąpić podczas takiego przedsięwzięcia? - Michał ściągnął brwi. Chciał po raz kolejny uderzyć pięścią w stół, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale chyba lepsze takie wyjście, niż rzeź o której moglibyśmy wspominać przez kolejne milenia, oczywiście pod warunkiem, że byśmy ją przeżyli.
- Ale to nie jest takie proste... Nie zstąpisz po prostu na ziemię i nie weźmiesz Boga od tak, jak jakiegoś niesfornego aniołka.
- Bo? - Uriel uniósł swoje brwi.
- Bo Boga widać! - warkną Michał, zdenerwowany tą całą sytuacją. Choć gdyby tak spojrzeć na to z boku, to Michał rzadko kiedy nie był wściekły. - Nie weźmiesz go z powrotem do Królestwa Niebieskiego, bo w naszych planach nie ma kolejnego wniebowzięcia i to w dodatku człowieka, który dla innych ludzi z pewnością nie wiele ma z nami wspólnego.
- O ludzi wam chodzi? - Prychnął Uriel, nadal szczerząc swoje zęby. - Zrobimy to w nocy.
- W nocy! - Dowódca wojsk anielskich popukał się palcem w czoło.
- W sumie... Może to nie jest najgłupszy pomysł. - Siła Boga zmarszczył delikatnie swoje czoło. Widać było, że zaczynają pracować trybiki w jego głowie. - Musielibyśmy go tylko odnaleźć.
- Tylko odnaleźć... - Rafael odwrócił się do pozostałych Archaniołów. Westchnął głęboko spoglądając po zebranych. - Nie będzie to proste. Już raz próbowaliśmy go przecież odszukać. I na nic nasze starania. Bóg porzucił całą swoją moc... Tylko dzięki niej mogliśmy mieć z Nim jakieś połączenie. Teraz... teraz może On być wszędzie, na całej ziemi. Tylko Metatron mógłby go odszukać i to tylko jeśli Bóg nie zmienił też swego wyglądu.
Gabryjel opuścił swą głowę, zamykając oczy. Widać było, że za wszelką cenę stara się, by nie uronić łzy. Wciąż pamiętał tamtą chwilę, gdy dowiedział się, co uczynił Głos Boży. Obwiniał się wtedy za całe to zajście. Mógł przecież okazać swemu bratu choć odrobinę czułości. Metatron źle postąpił, tego nie można było podważyć, ale przecież był dzieckiem Bożym i jako takie zasługiwało na nieograniczoną miłość. Ale jak wybaczyć komuś, kto oszukiwał swych przyjaciół i doprowadził do śmierci Lucyfera? Przecież Gabryjel nie jest Bogiem... Nie potrafi wybaczać aż tak wielkich przewinień.
- Czyli jedynym możliwym wyjściem jest urządzenie Upadlakom apokalipsy, o jakiej w najgorszych koszmarach nie śnili - rozpromienił się Michał. Już od dawna nosił się z tym zamiarem, ale żaden z braci go nie popierał. Może w momencie, gdy wszystkie inne pomysły okażą się bezsensowne, staną za nim murem i wszystko w końcu wróci do porządku. O ile jakikolwiek porządek jest możliwy, bo jeśli Bóg już nigdy więcej nie pojawi się w swym zamku, to on sam, Archanioł Michał, Regent Światła, wraz z Urielem - pierwszym błaznem Królestwa Jasności, Gabryjelem - największym trzęsityłkiem świata i Rafaelem - Pierwszą Pomocą Medyczną i Zadkielem- Anielskim Urzędasem, nie będzie w stanie zawładnąć tymi wszystkimi aniołami, które wcześniej czy później dojdą do wniosku, że wojna z Upadłymi nie była najlepszym posunięciem, bo to przecież bracia... Upadli, ale bracia. Choć gdyby tak dać amnestię tym, którzy będą żałować swoich występków przeciw Jasności...? Nie. Każdy staje się potulny, gdy miecz nad jego karkiem wisi. A gdy miecz zostaje odsunięty i w kąt odstawiony, wtedy znów ostre kły i pazury się pokazuje. Nie z nim te numery. Ktoś kto raz odwrócił się przeciw Bogu, bez problemu uczyni to i po raz kolejny. Trzeba być twardym. Inaczej świat może cię zdeptać niczym zgniłą śliwkę.
- Czasami mi się wydaje, Michale - westchnął Anioł Uzdrowień - że ty masz tylko jedno lekarstwo na wszystkie dolegliwości życia. I tym lekarstwem jest przemoc.
- Jeśli chodzi o Upadłych, to... rzeczywiście uważam, że najlepiej byłoby po prostu ponabijać ich na drewniane pale i patrzeć jak im wykałaczki nosami wylatują.
Uriel na te słowa wybuchnął głośnym śmiechem. Natychmiast został spiorunowany wzrokiem Michała.
- A nie uważacie, że można by było po prostu z nimi pogadać? - Siła Boga niepewnie spojrzał na przyjaciół.
- Od razu zapiszmy się na terapię grupową - żachnął się Michał. - A psychiatrze powiemy, że mamy niezgodność charakterów i mnóstwo uzbrojonych rycerzy po obydwóch stronach, gotowych w każdej chwili zgotować światu Apokalipsę przy której ta, opisana przez Jana, byłaby niczym dolegliwość żołądkowa.
Anioł Skruchy wyszczerzył dwa rzędy równych, białych zębów w szerokim, szyderczym uśmiechu.
- Misiek właśnie znajduje się w fazie sarkazmu, więc radziłbym panować nad swymi językami, bracia, bo potem to już tylko krew i pożoga czekać nas będzie.
- Nie chcę być w stosunku do ciebie nieuprzejmy, Urielu, ale twoja tu obecność radykalnie obniża średni poziom intelektualny zebranych, więc gdybyś był tak łaskawy i policzył wszystkie kamienie w murach korytarza, byłbym ci bardzo wdzięczny - wysyczał dowódca wojsk anielskich.
- Nie musisz nigdzie iść - rzekł Gabryjel, podnosząc się z krzesła. - Wydaje mi się, że do niczego dziś nie dojdziemy. Jeśli więc mam tu siedzieć i słuchać jak obrzucacie się błotem, to wolę już iść do Estachiela i choć próbować go podnieść na duchu. - Jego twarz przybrała niemal białej barwy. Gdyby tak przyjrzeć się bliżej, można by było zauważyć nawet kilka siwych włosów na jego skroniach.

Rafael je zauważył, gdy przechodził obok niego, i bardzo mu się to nie podobało. Niedobry to znak, gdy objawy starości zaczynały pojawiać się wśród samych Regentów Światła. Miał złe przypuszczenia, ale wolał odsunąć od siebie te myśli. Na panikę przyjdzie jeszcze czas.

Brak komentarzy: