poniedziałek, 10 marca 2014

Przeciw Ciemności. Ziemska walka. Cz. 2

- Zawsze myślałem, że ktoś, kto w dłoniach swych władzę tak wielką dzierży, musi być również całkiem rozsądny. Tym czasem bardzo mnie zaskoczyłeś.
Asmodeusz oddałby wszystko, aby tylko zobaczyć twarz Mortusa, którą okrywał cień nałożonego na głowę kaptura.
- Zaskoczyłem cię... ale raczej pozytywnie czy negatywnie? - Władca Ciemności uniósł delikatnie swe brwi.
- Wiesz... Po prostu mnie zaskoczyłeś i tyle. I stwierdzić muszę z wielką przykrością, że nie podejmę się tego zadania.
- A czemóż twoja odpowiedź brzmi negatywnie? Czyżbym za małą nagrodę ci przedstawił?
- Nie. Nie o to chodzi. Po prostu... - Mortus wzruszył ramionami, nie pozbawiając tego gestu pewnej dozy nonszalancji.
- Boisz się? - na twarzy Upadłego pojawił się szyderczy uśmiech.
- Ja jestem CIENIEM - zaakcentował Mortus - a to do czegoś zobowiązuje.
- Więc jeżeli się nie boisz, jeżeli nagroda jest odpowiednia, to... - Władca Głębi powtórzył gest swego rozmówcy, w pewnym stopniu parodiując go - nie rozumiem twej decyzji.
- Można by rzec, że nawet demony mają jakieś zasady, których przestrzegają.
- Na prawdę? - rzucił kpiąco Asmodeusz. - Bo ja myślałem, że zasady ograniczają tylko waszą wolność.
- Bo ograniczają, ale tylko harpie nie posiadają własnego kodeksu.
- A co powiesz na to przysłowie, Mortusie, brzmiące następująco: - tu Upadły podniósł prawą dłoń, wyciągając ku górze swój wskazujący palec - zasady są po to, aby je łamać - rzekł sentencjonalnie.
- Powiem, że takie motto wyznają ci, którzy za nic swój honor mają. Nawet Lucyfer ustalił sobie granice, których nigdy nie przekroczył.
- Więc, że niby to ja jestem niehonorowy? Bo uważam, że każdy chwyt dozwolony jest, jeśli tylko prowadzi do wyznaczonego celu? - Upadły zacisnął swe pięści. Starał się być nadal opanowanym, ale z każdą następną chwilą coraz trudniej było mu utrzymać spokojny wyraz twarzy.
- Zależy jeszcze, czy cel ten jest słuszny, czy tylko ma za zadanie zadowolić czyjeś wygórowane ambicje.
- Zdawało mi się, że demony są bez stronnicze w naszej walce.
- I są... - kąciki ust Mortusa powędrowały do góry. - Gdyby tak nie było, jedna ze stron leżałaby już od dawna kilka stóp pod ziemią.
- Koniec tego dobrego - Asmodeusz zerwał się z tronu. Podszedł do gościa i wycelował wskazującym palcem w jego pierś. - Myślisz, że jesteś jedynym demonem na tym świecie? Nie ty, to inny zgodzi się wypełnić moje polecenie w zamian za to całe królestwo.
- Wątpię. Jak już mówiłem, my też mamy swoje zasady. Ale cię nie zatrzymuję. Chcę jednak przypomnieć ci, że jestem jedynym Cieniem tak bardzo ci przychylnym. Jeśli przedstawisz tą sytuację moim bracią, niechybnie mogą ci poderżnąć gardło nim spostrzeżesz ich ruch.
- Myślisz, że się was boję? Jestem władcą Ciemności! Jestem królem wszystkich Upadłych! Jestem Panem Zła!
- I jesteś przede wszystkim Asmodeuszem, istotą stworzoną przez Boga, którą można zabić bez większego problemu.
- Ty mi grozisz?
- Nie... My, demony, nigdy nie grozimy. Nie mamy takiej potrzeby. Wszyscy wiedzą, że z nami nie warto pogrywać. - Choć słowa te wypowiedziane były spokojnym tonem, to Upały wiedział, że było to ostrzeżenie zarazem pierwsze i ostatnie. - A teraz usiądź na swym tronie, o panie - Cień skłonił się ironicznie - i wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia.
Władca Ciemności posłuchał, choć niechętnie tej "prośby". Opadł z powrotem na siedzisko. Co dziwne, w tym samym momencie znów poczuł tą moc, która na chwilę odeszła od niego, gdy znajdował się twarzą w twarz z przybyłym. A raczej twarzą w kaptur.
- No? Cóż takiego chcesz więc mi powiedzieć?
- Otóż... nie wykonam twego zadania, lecz mogę pomóc twoim sługom w osiągnięciu tego celu.
- A to nie to samo? - Asmodeusz uniósł do góry brwi.
- Nie. Nie to samo. Powiedzmy, że pokaże im drogę, jak tego dokonać, ale nie będę ani ich namawiać, ani ich rękoma władać. Równie dobrze mogą w każdej chwili zaprzestać działań, a ja nie będę miał im tego za złe. W ogóle to ich poczynania będą mi obojętne, tak samo jak to, czy zamierzony przez ciebie cel zostanie osiągnięty.
- Ale jeśli go nie osiągnę, ty będziesz musiał pożegnać się z władaniem królestwem Ciemności.
- Wydaje mi się, że nawet jeśli wszystko się uda, i tak nie przyjmę tego hojnego podarunku. Jestem Cieniem... Nie w mojej naturze osiedlać się w jednym miejscu i mieć do swej dyspozycji ogrom durnych Upadłych, którzy gotowi są tylko problemów przysparzać.
- Zawsze można odbić sobie na nich swój zły humor - zaśmiał się Zgniły Chłopiec.
- Mścić się na kimś z powodu swojego złego samopoczucia? Zachowanie godne ostatniego nieudacznika.
Śmiech Asmodeusza ucichł. Zamiast niego pojawił się wściekły wyraz twarzy. Po raz drugi podczas tej jednej rozmowy.
"Jak ja go nie cierpię - syknął w myślach Upadły. - Gdybym miał inne wyjście... Gdybym mógł rozmawiać z innymi Cieniami..." Ale nie mógł. Mortus miał rację mówiąc, że w przypadku spotkania z innym demonem, Zgniły Chłopiec mógłby nigdy go nie przeżyć.

                                                                                                 *             *             *

Pamiętał dobrze tamten dzień, gdy nie był on jeszcze tak znanym i dostojnym mieszkańcem Królestwa Ciemności. Lucyfer dopiero organizował swoje mocarstwo i z pewnością nie zwracał większej uwagi na kręcącego się tuż przy nim upadłego o włosach koloru płonącego ognia.
A sam Asmodeusz miał już wtedy wielkie plany. Dobrze wiedział, że jeśli chce cokolwiek znaczyć w tym królestwie, musi stanąć tuż przy boku Niosącego Światło. A nie było to takie proste bo i inni Upadli węszyli w tym całkiem dobry interes.
Samael, Belial, Lewiatan, Mefistofeles... to tylko nie liczni chcący usiąść po prawicy Władcy Ciemności. Byli też i inni, ale to ci pierwsi stanowili dla Zgniłego Chłopca największą konkurencję. Zaczął więc działać, by tom że konkurencję czym prędzej odsunąć na bok. Starał się ich oczernić w oczach Władcy, kłamał, robił przekręty, czynił wszystko, aby wysłać ich gdzieś poza teren królestwa, a nawet posuwał się czasem do aktów przemocy. I to chyba ten jeden akt spowodował, że pewnej nocy do jego małej chatki zapukała istota okryta czarnym płaszczem i nasuniętym na oczy kapturem.
Nie spodziewał się żadnego zagrożenia ze strony przybysza, dlatego też lekkomyślnie wpuścił go do środka. Gość natychmiast przeszedł do konkretów. Złapał Asmodeusza za gardło i przycisnął do drewnianej ściany, unosząc go do góry tak, by pojmany nie mógł dotknąć ziemi choćby małym palcem od stopy.
- Ktoś jest bardzo niezadowolony z twoich poczynań, Asmodeuszu - nieomal wysyczał do jego ucha.
Upadły chciał coś odrzec, ale przez ściśnięte gardło wydobywały się jedynie nieartykułowane dźwięki.
- Można organizować spiski, można podkładać nieprawdziwe dowody winy, można nawet oczerniać innych patrząc prosto w oczy Lucyfera, ale przeprowadzać zamachy na swych braci? Czy aż tak szybko zapomniałeś o zasadach, które tak niedawno kierowały twoim życiem?
- K-k-kto ciebie n-n-nasłal - wychrypiał Asmodeusz, starając się przy okazji nabrać pełne płuca świeżego powietrza.
- Nie potrzebna ci jest ta wiadomość. Na nic ci ona w świecie, w którym za chwilę się obudzisz - mówiąc to, przybysz wyciągnął spod płaszcza niedługi, złoty sztylet, który pomimo swego niepozornego wyglądu, mógł uczynić wiele szkody w organizmie Upadłego. Ostry przedmiot delikatnie ukłuł Zgniłego Chłopca w sam środek brzucha.
Niewyobrażalny strach pojawił się w oczach Upadłego.
- B-b-błagam... Z-z-zlituj się...
- A dlaczego mam to uczynić? Dlaczego mam pozostawić przy życiu kogoś, kto za nic ma życie innych?
- J-j-już nie będę. P-p-przyrzekam! - Objął swymi dłońmi rękę trzymającą go za szyję. Nie starał się nawet jej od siebie odsunąć. Może gdyby spróbował na początku, gdy jeszcze płuca nie paliły go z powodu braku tlenu. Ale teraz nie zdołałby nawet ściągnąć kaptura z twarzy nieznajomego.
- Znam takie pluskwy jak ty i wiem dobrze, że twoje obietnice są równie lekkie co pióra ze skrzydeł pegazów.
- U... Uwierz mi. Z-z-zrobię wszystkooo co t-t-tylko zechceeeesz.
- Były pytania i obietnicę. Teraz przekupstwa się pojawiły. To jeszcze tylko na łzy twoje poczekam, a potem... - Sztylet mocniej wbił się w ciało Zgniłego Chłopca.
Ten poczuł, jakby coś ciepłego zaczęło spływać po jego brzuchu. Rozszerzył swe oczy. Przerażenie i panika zaczęły oplatać wszystkie jego myśli. "Zabije mnie... Zabije mnie... On mnie zabije..." wciąż kołatało mu się w głowie. Zaczął machać swymi nogami, niczym harpia dygocząca w ostatnich spazmach, po których była już tylko ciemność.
- Nie wyrywaj się, bo ci kark skręcę - warknął przybysz.
Asmodeusz bez zastanowienia wykonał ten rozkaz. Nogi znów zwisały bezwładnie. Tylko dłonie wciąż obejmowały nadgarstek wroga.
- Powinieneś się wstydzić. Lucyfer pragnie stworzyć królestwo równości i braterstwa. Ale jak ma tego dokonać, skoro ci, którzy chcą stać się jego doradcami, za nic mają te piękne hasła? Czy dla Upadłych twego pokroju nie liczy się nic prócz władzy?
Zgniły Chłopiec nic nie odpowiedział. Przestał już cokolwiek rozumieć ze słów wypowiadanych przez zakapturzonego. Słyszał tylko szum... Szum krwi, która nie mogąc przedostać się przez gardło do płuc, szalała w żyłach oplatających jego mózg. Źrenice z każdą chwilą stawały się coraz bardziej mętne, a oddech chrapliwy.
Przestał już dbać o swoje życie. Skoro i tak ma zostać zabity, to przynajmniej niech stanie się to czym prędzej.
- Chcesz zginąć? - wyszeptał mu do ucha obcy.
Asmodeusz ostatkiem sił potrząsnął przecząco głową. Niemalże w tej samej chwili dłoń trzymająca go za gardło otworzyła się. Diabeł upadł na podłogę z cichym stęknięciem. Nie miał siły wstać na równe nogi. Nie miał nawet siły unieść swą głowę. Siedział więc tylko na zimnych kamieniach, spazmatycznie chwytając powietrze.
- Wiesz już więc, jak czuli się ci, na których nasłałeś swoich zapchlonych sługusów. Jak to powiadają: nie czyń drugiemu co tobie nie miłe. Masz wielkie szczęście, że to mnie do ciebie przysłano. - Przybysz usiadł na jednym z chybotliwych krzeseł stojących tuż przy niewielkim, drewnianym stoliku. - Dostałem wolną rękę jeśli chodziło o twoją nauczkę i na prawdę miałem zamiar pozbyć się choć jednej szui z tego świata. Ale mnie, w przeciwieństwie do ciebie, nie bawi takie okrucieństwo. Ostrzegę cię jedynie, że jeśli jeszcze raz nastaniesz na kogoś życie, czy to osobiście, czy to poprzez swoich wysłanników, znów tu przybędę i na lekkim podduszeniu się nie skończy.
Asmodeusz powoli dochodził do swojej całkowitej sprawności. Przyglądał się nieznajomemu. Chciał wiedzieć, któż to dołączył właśnie do jego długiej, czarnej listy. Nie potrafił jednak odszyfrować tak cennej w tej chwili informacji. Czarny płaszcz, kaptur zasłaniający twarz, ta siła i... umiejętności. Nie... To nie mógł być żaden Upadły. Przecież oni wszyscy byli Aniołami, zepchniętymi do Głębi, ale nadal aniołami. Brzydzili się okrucieństwem, a przynajmniej większość z nich unikała przemocy. Poza tym broń. Jakikolwiek miecz czy sztylet mogli mieć jedynie bliscy Lucyfera i to wyłącznie za jego pozwoleniem. Nie było też mowy o wypożyczeniu ostrego narzędzia komuś innemu. Broń była dla nich niczym piąta kończyna. Więc... Tylko jedne istoty mogły zachowywać się tak, jak ten nieproszony gość. Jeśli Zgniły Chłopiec się nie mylił, to na prawdę musi zastanowić się nad swym zachowaniem, bo nie warto toczyć swych wojen z kimś, kto ma kontakty z...
- Jesteś demonem?
Głowa zakapturzonego zwróciła się w jego kierunku. Można było przysiąc, że kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- No cóż... Myślałem, że szybciej odkryjesz tą prawdę. Tak... Jestem demonem. Jestem Cieniem.
- Cieniem? Nigdy... nigdy o tobie nie słyszałem.
Przybysz zaśmiał się gardłowo.
- Nie o mnie, a o nas i to, że do tej pory nie słyszałeś o Cieniach przemawia tylko na twoją korzyść. Spotkania z nami nie są przyjemne, a ci, którzy mieli zaszczyt ugościć nas w swoich progach, zazwyczaj w szybki i nie zawsze bezbolesny sposób musieli rozstawać się ze swoim życiem.
- Jesteście mordercami? - oburzył się Asmodeusz.
- Nie mniejszymi niż ty sam. Różnica między nami polega na tym, że ty kierujesz się osobistymi pobudkami, nasyłając na nieszczęśników swoich podwładnych, my... My nie wysługujemy się innymi, a naszymi ofiarami są ci, którzy naszym zdaniem mogliby zagrozić panującemu tu porządkowi.
- Nie jestem żadnym mordercą - oburzył się Upadły. Wyglądało to jednak jak gest rozgniewanego aniołka, na którego nałożono szlaban na wyjścia ze swojego pokoju - za to ty zapłacisz za to wszystko!
- Tak? A do kogo udasz się ze skargą? Do Lucyfera? - Cień schylił się w kierunku Asmodeusza. - Pamiętaj, że to ty rozpocząłeś tą wojnę. Poza tym nie jestem żadnym podwładnym Lucyfera, aby miał on na mnie jakiś wpływ. My... My nie mamy żadnych panów ani władców. Służymy jedynie porządkowi na tym świecie.
- Tkliwe, nic nieznaczące słowa - parsknął Upadły. - Jeżeli zamieszkujesz tereny Głębi, należysz pod władzę Lucyfera. Takie jest prawo!
- A kto powiedział, że zamieszkujemy Głębie? Nic bardziej mylnego. Naszym domem jest ten świat.
- Banał, banał i jeszcze raz banał! - Asmodeusz powoli wstał na równe nogi. Odzyskał już prawie wszystkie siły. Znów poczuł się silny i pewny siebie. Nikt nie będzie wpadał do jego pokoju i nastawał na jego życie, choćby i nazywał się Archaniołem Michałem. Powoli przesunął dłonią na tył swej szaty, gdzie do lnianego paska przywiązana była niewielka pochwa chowająca w sobie ostry, złoty sztylet. - Znalazła się kolejna niebiańska straż! Ku chwale Boga i inne tego typu durnoty! To was się powinno powybijać jak limbijskie szczury!
- Radziłbym ci, panie, zważać na swój język. Nie pozwolę by takie ścierwo jak ty obrażało mnie i moich braci... - wysyczał przybysz. Nie zmienił jednak swej postawy, co Asmodeusz przyjął z wielką radością. Nie było żadnej oznaki, że chce zaatakować.
Upadły podszedł jeszcze bliżej, sącząc przez swe usta kolejne obraźliwe słowa. Chciał wyprowadzić Demona z równowagi, aby ten nie mógł się bronić przed zadanym mu ciosem.
- Jesteście głupi i ślepi! Mówicie, że nie służycie nikomu, a przed Bogiem swe karki chylicie, niczym pegazy przed swymi jeźdźcami! Nie macie ani honoru, ani odwagi przeciwstawić się mu! Boicie się, że was zniszczy! Boicie się zrezygnować z łatwego, miłego życia na rzecz prawdy! Jesteście tchórzami! Zwykłymi tchórzami!
- Ostrzegam cię po raz ostatni! Zamilcz! - Zakapturzony zerwał się z krzesła. Zacisnął swe pięści oddychając głęboko z wściekłości.
Asmodeusz wykorzystał tą chwilę. Prawą dłonią wyciągnął sztylet z pochwy. W mgnieniu oka wyciągnął ją przed siebie z zamiarem pchnięcia demona prosto w serce. Nim jednak broń przebyła połowę drogi, ręka Upadłego została zatrzymana przez dłoń Cienia. Zakapturzony uderzył wolną pięścią w brzuch atakującego. Cios był na tyle silny, aby Zgniłego Chłopca zemdliło i zamroczyło. Upadł na podłogę. Sztylet został wyrwany z jego dłoni i zniknął gdzieś pod połami płaszcza demona.
- Ty bezczelny Upadlaku! - warknął Cień. - Powinienem cię zabić za pierwszym razem!
- Więc zabij mnie teraz... Inaczej cię odnajdę i to ja poderżnę ci gardło... - Zgniły Chłopiec pomimo poniżającego położenia, nie dawał wyprowadzić się z równowagi.
Przez dłuższą chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza. Powietrze jakby nagle zgęstniało. Asmodeusz w myślach żegnał się już ze swym życiem. Czekał tylko, aż jego uszy usłyszą świst stali. Uniósł twarz w kierunku swego przyszłego mordercy. Ten stał tylko, jakby nagle ktoś zamienił go w kamienny posąg okryty czarnym płaszczem. I wszystko to mogłoby tak pozostać aż do końca wszechświata, gdyby nie wybuch śmiechu Cienia. O dziwo, nie był on ani szyderczy ani złowróżebny. Ot, śmiech który zostaje wywołany usłyszanym dobrym żartem. Zgniły Chłopiec spojrzał na demona z niezrozumieniem. Przecież nie wydarzyło się nic zabawnego, a wręcz przeciwnie. Przybysz powinien teraz stać nad jego ciałem i ćwiartować je na małe kawałeczki.
- Muszę ci przyznać, że pomimo tragicznej sytuacji, ty nadal potrafisz trzymać fason. O ile można trzymać fason leżąc na podłodze niczym rzucona od niechcenia szmata. Ale masz w sobie to coś, co nie pozwala mi cię zabić. Może w przyszłości przysłużysz się temu światu... Może zmienisz bieg życia miliarda istnień... Nie wiem co to będzie, ale dzięki temu pozostaniesz przy życiu. Jednak nalegałbym, abyś zaprzestał swoich niegodnych poczynań względem swych braci. Ktoś, kto następnym razem odwiedzi cię niespodziewanie w twej chatce, może nie być już tak przyjaźnie do ciebie nastawiony.
- Niby ty jesteś nastawiony przyjaźnie? - prychnął Upadły. - Włazisz do mnie jakby nigdy nic, szarpiesz mnie i dusisz, ranisz mnie swym sztyletem, grozisz śmiercią i... i mówisz, że jesteś przyjaźnie nastawiony?! - zaśmiał się nieomal przez łzy.
- Musiałem cię odrobinę zranić. Gdybym puścił cię całego i zdrowego, mój najemca nie byłby rad z tego powodu i nie wynagrodziłby moich poczynań. - Zakapturzony podszedł do Asmodeusza, wyciągając w jego stronę rękę.
Zgniły Chłopiec przez chwilę spoglądał na nią sceptycznie, jednak ostatecznie skorzystał z pomocy. Stanąwszy na równych nogach otrzepał swój ciemnogranatowy strój, rozglądając się dookoła.
- Czy nie taktem byłoby poczęstować cię kubkiem ziemskiego wina? - niepewnie zerknął na gościa.
- Nie powinienem... Jestem, jakby to powiedzieć, na służbie, jednak... - uśmiechnął się szeroko - nic chyba się nie stanie, jeśli przepłuczę sobie gardło słodkim napojem.
- Nie wiem czy takim słodkim. - Asmodeusz podszedł do niewielkiej półki, zdejmując z niej kryształową karafkę i dwa szklane kubki. - Niestety nie mam wystarczających środków aby zaopatrzyć się w trunki z wyższych półek.
- Nie szkodzi. Ja też nie jestem wytrawnym smakoszem. Demony z natury nie przykładają większej uwagi do smaków i zapachów.
Rozmawiali aż do samego świtu. Z czasem zapomnieli już o dość nieprzyjemnym incydencie, który wydarzył się na samym początku ich spotkania. Asmodeusz opowiedział Cieniowi o swoich zamiarach, o tym, że będąc po prawicy Lucyfera nie zamierza nastawać na bezpieczeństwo Królestwa Niebieskiego, choć pragnie wyswobodzić z ciemności mieszkające tam anioły. Ale nic na przymus. Wie poza tym, że Lucyfer, choć dobry to władca i z pewnością mądry, potrzebuje on kogoś, kto wspomoże go swą siłą. Sam jeden nigdy nie dokona tego, co dokonać zamierza. Demon poinformował go, że prawdą jest iż nie ma on żadnego władcy. Jest po prostu wolnym strzelcem i za dobrą sumę uczyni wszystko, co nie koliduje z jego zasadami i moralnością. Nie ma też własnego miejsca na tym, ani innym świecie. Wędruje pomiędzy królestwami, a czasami przebywa też na Ziemi, i to tam poszukuje pracy dla siebie. Trochę zachmurzył się, gdy rozmówca zapytał go o powstanie rasy demonów.
- Sam nie jestem pewien, w jaki sposób zostaliśmy stworzeni. Podobno Bóg dał nam życie nim w jego planach pojawiliście się wy. Byliśmy jednak... - tu zawahał się ze słowami - niezbyt posłuszni. Nie występowaliśmy oczywiście przeciw Bogu. Po prostu... mieliśmy własne drogi i własne zasady, które były dla nas ponad tym, co mówił On. Nie wiele różniły się od Boskich przykazań, ale... nie ma na tym świecie rzeczy pośrednich. Mieliśmy przyjąć albo Jego zakazy i nakazy, albo mieliśmy przestać istnieć. Oczywiście odmówiliśmy Mu, prawiąc jednocześnie, że nie będziemy w jego plany ingerować. Będziemy po prostu żyli własnym życiem. Nie spodobały się te słowa Bogu i... początkowo chciał nas rzeczywiście unicestwić. Ale zajął się tworzeniem nowej rasy...
- Rasy Aniołów - przerwał mu Asmodeusz.
- Tak, rasy Aniołów. Dzięki temu nie zesłał na nas śmierci. Przestał się po prostu mami interesować. Nie otaczał nas swoją opieką, ale też nie zabijał.
- I w końcu postanowiliście się sprzysiąc przeciw niemu?
- Nic z tych rzeczy - odparł dobrodusznie Cień. - Nadal staramy się unikać wszelkich konfrontacji z Nim. W końcu jesteśmy Jego stworzeniami. Nie możemy tedy czyhać na śmierć kogoś, kto dał nam życie. Jest to sprzeczne z naszymi zasadami, z naszymi sumieniami. Istniejemy sobie w tym świecie i staramy się jak najdłużej na nim przebywać, nie wadząc przy tym Jemu.
Asmodeusz nie rozumiał poniekąd słów demona. Skoro Bóg tak bardzo chciał ograniczyć ich wolność, dlaczego nie pokazać Bogu, że mają takie samo do niej prawo jak On sam. Należało stanąć naprzeciw Stworzyciela i stawić czoła jego bezsensownym prawdom, choćby miało to oznaczać walkę. Tak postąpiłby on, ale niestety nie miał obok siebie popleczników. Nie był też na tyle głupi, aby samemu próbować zmienić świat. I właśnie dlatego chciał, aby Lucyfer uznał go za swojego bliskiego brata, z którego słowem należy się liczyć.
Po tej długiej rozmowie nie uważali siebie może jako przyjaciół, ale na pewno jako dobrych znajomych. Rozstając się zaczęli żartować z własnego spotkania. Cień wyraził swą nadzieję, że nie spotkają się już nigdy z tak... niedogodnego powodu. Asmodeusz również miał taką nadzieję, bo drugiego takiego napadu z pewnością nie przeżyje. Jeśli nawet demon go nie zabije własnoręcznie, to z pewnością on sam umrze na skutek zawału serca.
Mieli okazję jeszcze wiele razy stanąć ze sobą twarzą w twarz. Podczas jednego z tych spotkań Asmodeusz dowiedział się, jak brzmi imię tego Cienia, który ponoć tak przyjaźnie jest nastawiony względem niego. Mortus kilka razy uratował go przed niechybną śmiercią, gdy zamiast wykonać rozkaz jednego z wrogów Zgniłego Chłopca, poinformował go o całym tym zajściu. Inne Cienie nie były z tego powodu zachwycone. Uważały, że nie przedstawiciel ich rasy nie powinien przyjaźnić się z przedstawicielem Upadłych. Dlatego też wykorzystywali każdą okazję, aby uprzykrzyć życie Upadłemu. Mortusa ostrzegali, że jeśli kiedykolwiek postawi życie swojego znajomego ponad życie swego brata, gorzko tego pożałuje. Demon mając te słowa na uwadze, nadal spotykał się jednak z Asmodeuszem.
- Nadal mam wrażenie - mówił wtedy - że nie jesteś zwykłym pionkiem w tej całej grze. Jeszcze świat o tobie usłyszy. I tylko to powstrzymuje mnie przed zadaniem ostatecznego ciosu.
- A ja myślałem, że po prostu mnie lubisz - komentował ze śmiechem Asmodeusz.

Z czasem jednak ich kontakty coraz bardziej się oziębiały. Asmodeusz obwiniał za to braci Mortusa, którzy wciąż nalegali aby zerwał kontakt z Upadłym. Mortus uważał, że cała wina leży po stronie Zgniłego Chłopca. Wciąż postępował wbrew zasadom, które powinny być przestrzegane przez wszystkie istoty żyjące. Wiele razy przymykał oko na jego poczynania, lecz każdy taki ruch oddalał ich od siebie. Pomimo wszystko, nadal utrzymywali ze sobą kontakt, rzadszy bo rzadszy, ale gdy była taka konieczność, stawiali się wspólnie w wcześniej wyznaczonym miejscu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ostanio dużo czytam blogów, stron a także bywam na forum dyskusyjnym gazety.pl.
Ta strona mnie bardzo zaciekawiła, dodałam sobie ją do ulubionych. Pozdrawiam Anita :)
Nie gram w [url=http://gry.wpyte.pl]fajne gry online[/url] na facebooku!