niedziela, 1 lutego 2015

Początek końca, cz. 50

Sadiel podskoczył z przerażenia. Dopiero po chwili doszło do niego, że ten świst był dlatego tak głośny, gdyż przemknął tuż przy jego uchu. Natychmiast padł na ziemię, jakby w ten sposób mógł utrudnić wzięcie go na cel łowcy, bo to, że łowca ten będzie chciał poraz drugi utrafić w niego, było dla niego oczywiste.  Przeklęty Wybawiciel.
- Ra… Ra… Ratunku! – wrzasnął. Początkowo wyzwał się w myślach od głupków. Takimi krzykami mógł zwrócić na siebie uwagę innych nieporządanych ludzi. Choć z drugiej strony… Co miał do stracenia? Jeśliby nie zaczął wołać pomocy, to Wybawiciel prędzej czy później by go dopadł. A tak, może się wystraazy. Sadiel miał nadzieję, że zabójca jest świadom, że nieopodal stoi cały kontyngent uzbrojonych rycerzy i nie będzie chciał mieć z nimi bliższego kontaktu. Poza tym… gdzie są ci cholerni zwiadowcy, gdy są naprawdę potrzebni?
- Ratunku! – krzyknął jeszcze raz, znacznie głośniej. I wtedy… gdy ostatnie dźwięki wypływające z jego ust stały się przeszłością, usłyszał cichy szelest dobiegający gdzież z tyłu. Po chwili szelest ten zmienił się w szybkie, ale ostrożne kroki.
Nie wiedział, co zrobić. Nie miał już szans na ucieczkę. Nie mógł jednak tak leżeć i oddać się w łapska Wybawiciela niczym bezradna owieczka.  Musiał coś uczynić, ale… strach całkowicie go sparaliżował. Był w stanie jedynie unieść głowę i spoglądać przed siebie, wyszukując pierwszych oznak nadciągającej odsieczy.
Kroki stawały się coraz głośniejsze. Odległoś Sadiela od mordercy malała w zatrważającym tępie.
Chłopiec oczami wyobraźni widział sztylet zbliżający się do jego pleców, by przebić skórę, mięśnie… by pomóc krwi wyciec z jego ciała. Stęknął jedynie pod nosem, starając się opanować drżenie ciała, które pojawiło się nagle i to z taką siłą. Tak bardzo pragnął odwrócić się i poprosić tego człowieka, by, jeśli chce już go zabić, zrobił to szybko i bezboleśnie. I żeby pozostawił w spokoju wszystkich tych, którzy kiedyś mieli z nim coś wspólnego.
Poczuł, jak stopa napastnika kopie go delikatnie w bok. Nie był to kopniak mający skrzywdzić Sadiela, a przynajmniej chłopiec miał taką nadzieję. Gdy przed oczami jego ukazały się buty obcego, zapragnął unieść głowę i pierwszy raz spojrzeć w twarz tego, który od dłuższego czasu nastaje na jego życie. Powstrzymała go jednak obuta stopa, która, postawiona na głowie Sadiela, uniemożliwiła mu jakikolwiek ruch nią. Cisza, która do tej pory przerywana była jedynie szumem wiatru w koronach drzew, na których falowały ostatnie liście, zastąpiona była męskim głosem, zdającym się należeć do nadwyraz młodego mężczyzny.
- Leż spokojnie syrianinie, jeśli nie chcesz podzielić losu swego żołnierzyka.
- Czego ode mnie chcesz…? - nieomal wyskamlał Sadiel. – Dlaczego wciąż za mną kroczysz? Dlaczego nastajesz na życie moje i tych, którzy są mi bliscy?
Wybawiciel zdjął stopę z głowy chłopca, jednak dał jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie, by jego ofiara choć próbowała na niego spojrzeć.
- Do ciebie, jako do osoby nie mam nic. Tylko widzisz… Nie jest bezpiecznym światem ten, w którym istnieją dwie tak wielkie i równie potężne rasy. Wiadomo, że jedna musi zginąć, by przeżyła druga. Vivere est militare!
- Dlaczego? Dlaczego tak mówisz? Czy obie rasy nie mogą żyć w pokoju?
- Vis pacem, para bellum – odpowiedział mężczyzna.
- Czy musisz używać języka, którego nie rozumiem? – Sadiel chciał już unieść głowę, targany emocjami, lecz poczuł na niej dłoń, która lekko, lecz stanowczo przycisnęła potylicę chłopca do ziemi.
- Nie muszę – odpowiedział napastnik. – Chodzi o to, że wojna jest nieodzowną częścią naszego życia. Kolejny powód do tego, by was unicestwić. Nawet, jeśli dziś jesteście niczym bezradne robaki, które rozpełzły się po ziemi, to jutro… Jutro możecie stać się groźnymi bestiami, które tylko czekają na moment, by wbić swe ostre kły w nasze ciała.
- Ale czy nie rozumiesz, że walcząc z nami, sami bestiami się stajecie?
- Jesteśny gotowi przyjąć ten grzech na nasze barki, by tylko przyszłe pokolenia mogły żyć w spokoju, nie martwiąc się o ataki z waszej strony.
- Ale to jest śmieszne… - Sadiel w jednej chwili zerwał się na równe nogi, odpychając od siebie dło n napastnika. Nie zdąrzył jednak całkowicie się wyprostować i skupić swego wzroku na Wybawicielu, gdy twarda pięść mężczyzny uderzyła go w brzuch. To było jak uderzenie kamieniem wystrzelonym z dziwnej maszyny. Chłopiec zgiął się w puł i starając się złapać oddech, padł na kolana, a następnie na twarz. Szybko przewrócił się na bok, chwytając się oburącz w pasie.
- Sami jesteście śmieszni – warknął napastnik. – Jesteście nikim! Marnymi stworzonkami, które natura przez przypadek wydała na ten świat! A jak się zachowujecie?! – Mężczyzna odetchnął głęboko kilka razy, starając się opanować swoje nerwy. – Jesteś dobrym przykładem tego, kim tak naprawdę jesteście. Człowiek w twoim wieku wie dobrze, gdzie jest jego miejsce. Nie panoszy się tak i z pewnością jest mniej wyszczekany. I nie morduje ludzi. – Ostatnie słowa zostały nieomal wysyczane do ucha chłopca.
Sadiel mocniej zacisnął powieki. Więc on wie! A czemu się dziwić? Z pewnością kroczył za nim krok w krok, odkąd młody syrianin został opuszczony przez swego Mistrza. To, że zamordował magów, musiało dolać oliwy do ognia. Może właśnie dlatego Wybawiciel postanowił właśnie w tym momencie zakończyć wszystko raz na zawsze. Skoro w chłopcu już są takie siły, to co będzie za kolejnych kilka miesięcy?
- I co teraz zamierzasz ze mną zrobić? – wystękał, nie starając się już anwet unieść swej głowy.
- Ja? – Napastnik zaśmiał się gardłowo. – Ja nie zamierzam uczynić nic. Myślę, że przyjaciele tego o to tu leżącego wojaka lepiej się z tobą rozprawią.
Sadiel nagla otworzył swe oczy. Pojawiło się w nich przerażenie. Szybko jednak się opanował. Nie ma się czego obawiać. Nikt nie uwierzy w jego winę. Jednak Wybawiciel jakby czytał w jego myślach. Podszedł do martwego rycerza. Chłopiec zdecydował się spojrzeć na mężczyznę. Zauważył tylko długi, ciemnobrązowy płaszcz z kapturem, ciągnący się nieomal po ziemi. I włosy… Ciemne, krótko przystrzyżone włosy. Z perspektywy, w której znajdował się błękitnooki, jego prześladowca zdawał się być bardzo wysokim człowiekiem i… dobrze zbudowanym.  Napastnik pochylił się nad leżącymw krwawej kałuży zbrojnym i szybkim ruchem wyrwał strzałę z piersi martwego. Odszedł potem kawałek, uniósł z ziemi dość sługi i cienki patyk, wrócił z powrotem przed martwego i wepchnął trzymane w dłoni drewno w ranę po strzale. Sadiel patrzył na to wszystko z bezsilnością. Chciał się unieść, ale ból brzucha jeszcze nie do końca go przeszedł. W ostatniej chwili padł na ziemię. Gdyby jeszcze choć przez kilka sekund zamierzał przyglądać się swemu przyszłemu mordercy, ten z pewnością by to zauważył i odpowiednio ukarał chłopca za jego bezczelne nieposłuszeństwo.
- No cóż… - mruknął Wybawiciel. – Skoro tak dobrze władasz kamieniami, wydaje mi się, że i z takim niewielkim patykiem mógłbyś poradzić sobie bez większego trudu. Towrzysze twojego martwego znajomego z pewnością dojdą do tego samego wniosku.
- Nie uwierzą w to… Nie uwierzą, że to ja go zabiłem! – nie dawał za wygraną Sadiel.
- Masz racje – cmoknął mężczyzna. – Z pewnością uwierzą ci, że gdy spacerowałeś z nim sam na sam, jakiś bardzo zły Wybawiciel postanowił zaszczycić was swoją obecnością i radykalnie skrócić życie tego nieszczęśnika. Przecież tyle juest tu tych Wybawicieli i wszyscy oni polują na rycerzy towarzyszących małym, biednym syrianinkom. – Ton jego głosu aż ociekał od sarkazmu. – Dobrze wiesz, że będziej jedynym podejrzanym o zamordowanie tego rycerza. A teraz przypomnij sobie, jak zaczęli traktować was zbrojni, gdy nie byliście oskarżeni o szpiegostwo i… spróbuj wyobrazić sobie, jak zaczną z wami postępować teraz.
- Ale… Ale przecież to ja ich wołałem. Ja zacząłem wołać o pomoc. Nie robiłbym chyba tego, gdybym był winny.
- Och… Chwytasz się brzytwy mój drogi, mały przyjacielu. – Mężczyzna podszedł nieomal pod samą głowę niebieskookiego. Przykucnął przy nim. Sadiel poczół, jak skupia się na nim przerażające, puste spojrzenie mordercy. – Przecież nie zostawiłbyś tutaj Durioma, nie? Za to dobrze byłoby powoli pozbywać się tych, którzy mogą stanowić problem w razie organizowania jakiejś ucieczki.
- Nie… Nie wierzę w twoje słowa… Oni nie mogą… Przecież…
Przecież… Przecież co? Przecież Sadiel jest nie winny? Przecież nic złego nie zrobił? Przecież to jest tak oczywiste, że nie mogą mu nie uwierzyć? Sam się oszukuje. Wybawiciel miał racje. Zresztą, jak on sam by postąpił, gdyby znalazł z dala od obozu potencjalnego szpiega i leżącego obok martwego towarzysza broni? Wszyscy dojdą do tego samego zdania, że młody Syrianin, a co za tym idzie i jego towarzysz, są jak najbardziej winni całemu zajściu. A to z kolei prowadzi do prostej konkluzji, że oboje są szpiegawi w służbie wrogiego mocarstwa. Będą zgubieni. Nikt ich nie wysłucha. W najlepszym wypadku od razu ich zabiją, w najgorszym… Sadiel zacisnął powieki, potrząsając głową z bezsilności.
- Co jeszcze…? Jakie kłody żucisz mi pod nogi mój losie? – wymruczał pod nosem.
- Wydaje mi się, że właśnie zrozumiałeś w końcu, w jakiej nieciekawej sytuacji się znalazłeś.
Sadiel zamknął oczy, bezwiednie kładąc się na ziemi i rozluźniając wszystkie mięśnie. Zrezygnował z wszelkich prób dostrzeżenia twarzy mężczyzny. Po co mu to? Jak to powiedział mag, którego odesłał tak niedawno do, miał nadzieję, lepszego świata: Tam, gdzie za chwilę się znajdzie, ta informacja nie będzie mu do niczego przydatna.
- Dlaczego to robisz? Jesteśmy przecież tak podobnymi do siebie istotami. Tak samo odczuwamy ból, strach, radość…
- O nie, syrianinie… Nie jesteśmy podobnymi istotami – dobitnie stwierdził Wybawiciel. – My jesteśmy ludźmi, którzy mają jakieś zasady. Nie zabijamy nie potrzebnie… Nawet teraz, gdy myślę o tym, że w sumie to ja bezpośrednio przysłużyłem się do twojej śmierci… Uwierz mi, że nie jest mi z tą świadomością łatwo. A ty i tobie podobni? Czy czujecie co kolwiek, gdy patrzycie na ludzkie ciała, które sami oczyściliście z duszy?
„Gdybyś wiedział…” westchnął w duchu chłopiec.  Te koszmary po wypadku z magami… Te wyrzuty sumienia… Ta złość na cały świat, ale przede wszystkim na samego siebie… Jak więc ten parszywiec mógł mu wmawiać, że Sadiel jest tylko nieczułym mordercą?
Tą całą rozmowę przerwał odgłos krzyków kilku rycerzy, którzy, zbliżając się do polany, na której obecnie znajdował się Wybawiciel oraz młody syrianin, nawoływali swego towarzysza.
- O… Wydaje mi się, że zbliżają się twoi znajomi zbrojni. Z miłą chęcią zostałbym tutaj, ale… - Mężczyzna obszedł do okoła leżącego chłopca, ruszając potem w kierunku zarośli, z których wyszedł kilka chwil wcześniej. – Mam też inne obowiązki. A poza tym… Widok przemocy mnie osłabia.
Powolny chód przemienił się w bieg.
Gdy młody syrianin uniósł głowę i spojrzał za siebie, Wybawiciel niknął już w gęstych krzakach. Powoli i niepewnie uniósł się na wyprostowane nogi. Szybko swój wzrok skupił na leżącym nieopodał martwym rycerzu, a następnie zerknął na pierwszych wojaków wyłaniających się zza niewielkiego gaiku. Miał wielką ochotę coś uczynić… cokolwiek, lecz nie miał pojęcia co. Rzucić się od ucieczki i modlić się w duchu, by za jego chaniebne zachowanie nie został ukarany Duriom? A może wyruszyć w stronę nadchodzących zbrojnych, już z dala próbując wytłumaczyć im całą sytuację? A może tak usiąść na ziemi i po prostu czekać na dalszy bieg wydarzeń?
- Ej… Tam jest! – krzyknął jeden z rycerzy wskazując na niego dłonią.
Cała, kilkunastoosobowa zgraja ruszyła w jego kierunku.
- Doigrałeś się niebieskooki – wrzasnął inny, trzymający mocno swój miecz w dłoni.  – A jeszcze bardziej doigrał się Madarsin! Gdzie on w ogóle jest?
Z każdą kolejną chwilą odgłos kroków stawał się coraz bardziej wyraźny. Sadiel zauważył, że przypomina to równy, rycerski krok, świadkiem którego można być na wojskowych defiladach. Praktyka czyni mistrza – uśmiechnął się pod nosem chłopiec, choć nie było większego ku temu powodu.
- A mówiłem, żeby mnie wysłać z tym diabłem, to się dowódca uparł na Madara.
- Chciałbyś zostać z nim sam na sam i to z własnej, nieprzymuszonej woli?
- Wolałbym to, niż branie udziału w szykowaniu obozu do dalszej podróży. Rąk nie czuję… I ciekawe, kto będzie mieczem machał, jak ledwie ramiona do góry unoszę, a w każdej chwili Nanijani mogą pokazać swoje ostre ząbki.
- Gdybyśmy polegali jedynie i wyłącznie na twoich umiejętnościach, to rzeczywiście bylibyśmy w głębokiej dupie – rzekł któryś, a słowom jego zawtórowały głośnie śmiechy.
Rycerze pokonywali ostatnie trzysta metrów dzielących ich od Sadiela. Rozglądali się w koło, za pewne wyszukując wzrokiem swego brata broni.
- Dobra… Zbieraj się, młody. Wracasz do klatki. – Wojak z wyciągniętym mieczem, kiwnął wymownie głową w stronę, gdzie za krzakami, laskami i wysuszonymi już, lecz nadal dość wysokimi trawami, znajdowała się cała wyprawa rycerska.
Sadiel nie ruszył się. Nie mógł się ruszyć. Wodził jedynie po twarzach przybyłych, wyszukując w nich oznaki, że zauważyli leżące nieopodal ciało swego towarzysza.
- No słyszysz? Idziemy… Nie mamy całego dnia…
- Ja… Nie… To nie moja wina… - wyskomlał chłopiec.
Rycerz uniósł pytająco brwi.
- Lother… - puknął go stojący najbliżej zbrojny.
Gdy Lother spojrzał na swego druha, ten wskazał palcem na ciało Madarsina. Już po chwili wszyscy rycerze tępo wpatrywali się w martwego, jakby nie do końca wierząc temu, co przestawia się ich oczom.
- Ty parszywy potworze! – wysyczał rycerz o solidnej posturze, która niewróżyła niczego dobrego tym, co mieli wielką ochotę zepsuć mu nerwy. – Zabiłeś go!
- Nie zabiłem! – odkrzyknął Sadiel, choć dobrze wiedział, że jego słowa mają tu najmniejsze znaczenie.
- Był najbardziej tobie przychylny! Dzięki niemu nie siedzisz teraz w klatce! Dzięki niemu masz jedzenie i naszą opiekę, czego nie można powiedzieć o twoim towarzyszu! Dzięki niemu… - Wojak zacisnął ze złości pięści. – A teraz… Teraz leży martwy, bo… bo był dla ciebie za dobry! Stanowczo za dorby!
- Ja wiem, że był mi przychylny i… uwierzcie mi… Nie uczyniłbym mu krzywdy… - wyskomlał błękitnooki.
- A to? – Lother wskazał na ciało leżące w kałuży własnej krwi. – To jest najlepszym dowodem na to, że nie uczyniłbyś mu żadnej krzywdy!
- Naprawdę… - Chłopiec zwiesił głowę i… pozwolił napłynąć łzom do swych oczu. Nie liczył na to, że taki widok zmiększy serca rycerzy, jednak nie zamierzał zabraniać swemu ciału reagować na zaistniałą sytuacje w sposób taki, jaki był dla niego najodpowiedniejszy.
Trzech ze zbrojnych szybkimi ruchami wysunęło miecze z pochew i ruszyło hardymi krokami w kierunku Sadiela. Dwójka z nich pochwyciła go pod ramiona, trzeci stanął tuż za nim i wycelował ostrze swej broni w plecy młodzieńca.
- Żadnych nagłych ruchów, bo dołączysz do tego, którego zamordowałeś.
- Naprawdę… - nieomal wyszeptał chłopiec. Nie był w stanie wypowiedzieć niczego innego. – Naprawdę…
Czterech innych zbrojnych przykucnęło przy swym martwy towarzyszu, bez większej nadzieji wyszukując jakichkolwiek oznak życia swego przyjaciela.
Pozostali rozstąpili się, przepuszczając syrianina wraz z jego eskortą. Patrzyli na chłopca z nieukrywaną wściekłością i pogardą.
- Co mamy zrobić z ciałem Madarsina? – spytał jeden z tych, co przy zwłokach się znajdowali.
Ten, który stał za plecami chłopca, mocniej przycisnął ostrze miecza do pleców młodego chłopca.

- Pochowajcie go… Z wszystkimi należnymi honorami. Madarsin był dobrym człowiekiem i wspaniałym rycerzem. Nie możemy zostawić go jak jakiegoś psa, albo… - Sadiel poczuł jak na jego plecach koncentruje się również palący wzrok zbrojnego – syrianina.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Z tym czekaniem to masz zdecydowanie rację :D.

Ale poważnie, nie zaglądałem tu... Zdecydowanie za długo. Aż tu nagle wpadam wczoraj w pośpiechu i widzę, że i to miejsce nawiedził armagedon :D.
Więc wracam tu dziś na spokojnie, i im dalej, tym lepiej. Ale po kolei :).
Po pierwsze, musiałem sobie przypomnieć, w którym miejscu skończyłem czytać i o co właściwie chodziło, ale poszło mi nadzwyczaj szybko. No i zastartowałem do części 49.

Początek, porównywanie się Sadiela z rycerzami... Nie no, stara dobra Chasdija wróciła :). Zwracasz uwagę na fajne motywy i można sobie z nich wiele dla siebie wyciągnąć.

Kolejny świetny dla mnie fragment to rozmowa Sadiela z dzieciakami (bo jego dzieckiem już nie nazwę). Jakoś tak dobrze wyobraziłem sobie tę scenę... Uwięziony młody chłopak, zamknięty w klatce jak zwierze, a wokół niego tłum gapów... Dziwiący się, że w ogóle mówi w ich języku. Dobry, trudny motyw.

Madarasin - dobrze, że ktoś taki się pojawił i źle, że tak szybko zniknął. Na dodatek, dobre intencje tego człowieka wpakowały naszego Syrrianina i spore kłopoty.

Jedna rzecz mnie tylko gryzła, chociaż to może nie jest najlepsze słowo. Kurcze no, Sadiel! Była szansa, żeby coś zrobić, czegoś się dowiedzieć... Ja rozumiem, że dużo emocji i rozgoryczenia, ale... No chodzi mi o to, że można było lepiej wykorzystać tę przechadzkę :D. Ciężko czasem się dogadać po polsku, ale mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli :).

Tak sobie płynę do końca notki, widzę ostatnie zdania i myślę sobie, że następną przeczytam później, jak już wszystko, co mam do zrobienia, ogarnę... Ale po ostatnim zdaniu nie minęło 10 sekund, jak rzuciłem się na część 50.
Ty stara, pisarska wygo! :D Wiesz jak grać czytelnikowi na emocjach.

Tak więc, jak można się domyślić, takiego obrotu sprawy to się nie spodziewałem. Może też dlatego, że w ogóle umknął mi fakt, że ktoś Sadiela śledzi.
(Pytanie: Czy poznaliśmy już zabójców Mistrza? Możliwe, że tak, tylko po prostu o tym zapomniałem... Ale jeśli jednak nie, to ten Wybawiciel jest moim kandydatem numer 1.)

Chytra szuja z niego. Wrobił biednego chłopaka w morderstwo i jeszcze uciekł, żeby nie brudzić sobie rąk. Na stos z nim!
Teraz pojawia się pytanie, jak nasz Syriannin się z tego wybroni, bo jakoś to zrobi, prawda? W takiej sytuacji racjonalne argumenty raczej odpadają, zwłaszcza, że "dowody" zostały sfabrykowane, a te wszystkie uprzedzenia i stereotypy działają na niekorzyść Sadiela. Co zostaje? Ucieczka, ale jak, teraz, gdy będzie podwójnie strzeżony?...
Cud?
Nieciekawie...

Jeszcze mi gdzieś mignął fragment, chyba w wypowiedzi jednego z rycerzy, że Sadiel miał się stosunkowo dobrze dzięki Madarasinowi, w przeciwieństwie do Durioma... Boże, co oni mu tam robią??

No... whoh... Jakoś mi dużo się tego urodziło :D.
Chyba już rozumiesz, moja droga, że nie masz innego wyjścia, jak wrócić do regularnego i w miarę częstego publikowania kolejnych części?
Zwłaszcza, że pewną ważną pracę już zakończyłaś...
TERAZ TO CI JUŻ NIE ODPUSZCZĘ... Mwahahaha xD.

Trzymaj się :).