niedziela, 17 kwietnia 2011

Przeciw ciemności - cz. XX

Zadkiel wypatrywał ze zniecierpliwieniem dowódcę wojak anielskich. Zastanawiało go to, że z lasu nie dobiegają żadne odgłosy. Znał dobrze Michała i wiedział, że jeśli pomiędzy drzewami znalazł on błąkającego się Upadłego, to w tym momencie po całej okolicy powinny rozchodzić się błagalne o litość krzyki. Miał już ruszyć w stronę zarośli, by sprawdzić, czy jego brat jest bezpieczny, gdy poczuł nadnaturalnie silny wiatr, pchający go do tyłu. Po chwili, to tego podmuchu dołączyła oślepiająca jasność, zmuszająca Regenta do zamknięcia oczu.
Tą całą kotłowaninę zakończyły głuche stęknięcia, poprzedzone łomotami upadających na ziemię ciał.
      Od jutra biorę sobie urlop… - wysyczał Uriel, wstając na równe nogi, ocierając przy tym swój obolały tyłek. – Wieczny urlop.
      Ty mi to mówisz? – Razjel leżał na swych plecach, trzymając w uniesionych ku gurze rękach śpiącego niemowlaka. – Mógłby ktoś go ode mnie wziąć? Muszę swój kręgosłup w jedną całość złożyć, a ten oto mały balast skutecznie mi to uniemożliwia. I jeszcze ten cholerny deszcz.
Najstarszy Wiary otrząsnął się z szoku i natychmiast odebrał dziecko z rąk Anioła Tajemnic, osłaniając ją szczelniej kocem przed zimnymi kroplami. Gdy poczuł ciężar małego ciałka, ogarnęło go tajemnicze ciepło. Nie… Nie miało ono nic wspólnego z nadprzyrodzonymi siłami. Po prostu spokojny oddech i równie spokojne bicie serduszka ludzkiego dziecka, sprawiło, że sam Regent poczuł ulgę a jednocześnie uniesienie. I miłość… Miłość, która pojawiła się tak nagle i jako swój nadrzędny cel upatrzyła sobie tą małą, bezbronną, śpiącą istotkę. Spojrzał niepewnie po swoich towarzyszach, przygryzając dolną wargę. Starał się odsunąć od siebie to ogarniające go uczucie… słabości?
      A Michał gdzie się podział? – Raguel omiótł wzrokiem najbliższe otoczenie. – Nie mów tylko, że postanowił sobie zrobić przerwę.
      E… Nie… Nie zrobił. – Zadkiel starał się powrócić do rzeczywistości. – Jest w parku.
Sześć par oczu zwróciło się w kierunku skupiska drzew, które ledwie dało się zauważyć w coraz gęstszym zmroku.
      A co on tam robi?
Regent wzruszył ramionami.
      Świetnie… - Metatron chciał jeszcze coś dodać, ale postanowił sobie odpuścić. Przewrócił jedynie oczami wzdychając ciężko.
      To może tak korzystając z okazji… skoro mamy czekać na Michała, to ja wrócę do zamku i odświeżę  się po pobycie na ziemi. – Uriel jakby nigdy nic skierował swe kroki w kierunku bramy prowadzącej do Królestwa Bożego.
      Masz rację… - Tym razem Głos Boży nie dał rady ograniczyć się jedynie do ukazania swej aprobaty gestami. – Idź… Obmyj z siebie kurz. Niech Rafael idzie razem z tobą i zajmie się swymi miksturami. Razjel niech też do was dołączy. Jego księgi nie mogą przecież na niego czekać. Zadkiel niech idzie tworzyć nowe zaklęcia, a Gabryjel niech leci poużalać się nad sobą…  A dziecko? Dziecko poczeka, aż znajdziemy wolną chwilkę. W końcu to nie jest nic naglącego. - Prychnął kpiąco.
      W sumie to nie jest zły pomysł z przesunięciem tej egzekucji o kilka dni – odezwał się Rafael. Po chwili krył się już za Zadkielem przed piorunującym wzrokiem swego brata.
      Kolejny wspaniały pomysł. Urządźmy mu od razu mały, niebieski pokoik, dajmy mu jakieś anielskie imię i zróbmy z niego Królewskiego pupilka!
      Co dziś cię ugryzło? Stajesz się nieznośny. Na początku atakujesz i krytykujesz Uriela, a teraz czepiasz się wszystkich po kolei.
      Nie, Rafaelu… Nic mnie nie ugryzło i nie czepiam się wszystkich. Po prostu nie mogę znieść tego, że tylko nieliczni z nas naprawdę nadają się na stanowisko Regenta, a jednak wszyscy się na nim utrzymujemy! – Metatron nie starał się już ukryć swej wściekłości.
      Wiesz, że tymi słowami podważasz decyzje samego Boga?
      Boga? Ja… - zatrzymał potok słów płynących z jego ust. Pochylił swą głowę, przymykają lekko powieki. – Ja nie chciałem. Po prostu za dużo się dzieje. Wydaje mi się, że przestaję nad tym wszystkim panować.
      Ależ skądże, bracie. – Raguel podszedł do swego przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Wydaje mi się, że radzisz sobie z zaistniałą sytuacją lepiej, niż my wszyscy razem wzięci. – Spojrzał prosto w oczy Metatrona, gdy ten ponownie uniósł swój wzrok. – Nikt z nas tak długo nie wytrzymałby mając tak wielką wiedzę, jaką posiadasz.- Ostatnie słowa wypowiedział niskim, cichym głosem.
      Tak… Nie wytrzymałby… - Głos Boży nie wydawał się w ogóle w to wierzyć. – Może więc czym prędzej zakończymy to wszystko? Im szybciej stanie się to, co nieuniknione, tym szybciej my sami będziemy mogli powrócić to normalnego życia.
      My już nigdy nie powrócimy do normalnego życia – westchnął Gabryjel. - Zwłaszcza po tym, co mamy zamiar zrobić.
Nikt nie zamierzał odpowiadać na te słowa. Wiedzieli, że ich brat będzie jeszcze przez pewien czas powracać z łzami w oczach do tego zajścia, rozmyślając nad tym, czy jednak naprawdę było to słuszne rozwiązanie. Pewni byli jednak, że kiedyś mu to minie, a być może i zapomni o tym, by na powrót stać się Regentem, który całym swym sercem wierzy w mądrość Boga i nie zamierza podważać jego słów.
      A kogoż my tu widzimy. – Z mroku dało się słyszeć spokojny, lekko rozbawiony męski głos. – Wrócili już nasi kidnaperzy.
Wszyscy zwrócili swe głowy w stronę coraz bardziej wyraźnych konturów nadchodzącej istoty.
      Nie potrzebujemy żadnej widowni – warknął Metatron.
      Myślę jednak, że nie odmówicie mi uczestnictwa w tym wiekopomnym wydarzeniu. – W ciemnościach zalśniły białe zęby Upadłego.
      Asmodeusz? – Zaskoczenie wymalowało się na twarzach wszystkich stojących tam Archaniołów.
      Tak samo na mój widok zareagował Michał. Jak widać… po rodzinie nic nie ginie.
      Co ty tu robisz? – Rafael ściągnął wymownie brwi.
      I nawet pytania takie same zadajecie. – Asmodeusz ominął Regentów, podchodząc do dziecka spoczywającego w ramionach Zadkiela. – Fajny dzieciak. – Uśmiechnął się delikatnie. – Nawet nie przypuszczałem, że mali ludzie mogą być tacy, jak to mówicie, słodcy, śliczni…
      Te słowa płynące z twych ust nie brzmią wcale tak miło. – Najstarszy Wiary odsunął się od przybysza.
Zgniły Chłopiec cmoknął z niesmakiem, przeczesując  dłonią swe mokre od deszczu włosy.
      Też to zauważyłem, ale nie mogłem się powstrzymać.
      Czy mógłbyś odpowiedzieć na moje pytanie? – dopominał się fioletowo włosy Archanioł.
      Mogę, ale jeśli powiem, że stoję, to pewnie nie zadowoli cię ta odpowiedź.
Rafael zmrużył gniewnie oczy.
      Tak też myślałem.
      Przepraszam za niego. – Do całego zgromadzenia dołączył się Michał, odpinając natychmiast swoją pochwę z mieczem od pasa Zadkiela. – Sam się zaprosił. Mówiłem mu, że nie jest tu mile widziany.
      I teraz pewnie żałujesz, że nie miałeś ze sobą swojej broni. – Tym razem Uriel wyszczerzył swe zęby.
Dowódca wojsk anielskich puścił ten tekst mimo uszu.
      Radziłbym czym prędzej wyprosić stąd tego błazna i wziąć się do roboty.
      Błazna? -  Zdziwił się Anioł Skruchy. – Miałeś na myśli mnie?
      W sumie to można wyprosić stąd dwóch błaznów. – Natychmiast poprawił się Michał.
      Nie… - Metatron zaprzeczył ruchem głowy. – Nie mamy na to czasu. Jeśli już wróciłeś, Michale, to możemy zająć się ostatecznie dzieckiem.
Zadkiel przeniósł swój wzrok z Asmodeusza na malca spoczywającego w jego ramionach. Kilka kropel deszczu spadło na policzki dziecka.
      Nawet niebo płacze… - wyszeptał pod nosem.
      Zadkielu… - Raguel podszedł do swego brata, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Nie przedłużaj tego.
      Ale może jeszcze coś się wydarzy… coś, dzięki czemu nie będziemy musieli tego robić.
      Cuda zdarzają się tylko w bajkach. – Zaśmiał się Asmodeusz. On jako jedyny wyglądał dostojnie, pomimo deszczu, który nie pozostawił na nim suchej nitki.
Przeciwieństwem jego był Gabryjel. Archanioł wyglądał tak, jakby to jego samego czekała śmierć. I to śmierć poprzedzona wielkim bólem. Siedział drżąc cały na niewielkim kamieniu z dala od pozostałych aniołów. Nikt nie zauważył nawet, kiedy odszedł na bok. A on się z tego cieszył. Im krócej będzie musiał tam stać, tym lepiej dla niego. W dodatku obecność Zgniłego Chłopca. Nadal nie mógł uwierzyć, że Lucyfer jest w stanie ufać takiemu kłamliwemu, obłudnemu demonowi, który już dawno sprzedałby swą matkę, gdyby tylko ją miał. A może by go tak usunąć? Nie… On sam by tego nie zrobił. Być może Michał by się na to zgodził. I wtedy, gdy Asmodeusz latać będzie sobie w nicości, Lucyfer z powrotem stanie się starym, dobrym bratem słuchającym własnego serca, a nie jakiegoś tępego Upadłego. Lecz jeśli Lucyfer już na zawsze pozostanie takim zimnokrwistym draniem? Jeśli już na zawsze został skreślony przez Boga? Wtedy śmierć Zgniłego Chłopca na niewiele się zda. Jednak satysfakcja zostanie. Gabryjel uśmiechnął się smutno pod nosem.
      Gabryjelu! – Raguel zawołał niepewnie. – Czy mógłbyś…?!
      Chyba nie mam innego wyjścia, jak tylko móc… - Wstał z kamienia. Jeszcze raz spojrzał na deszczowe niebo. Zamrugał kilkakrotnie, gdy zimne krople spadły wprost na jego oczy. Nawet jeśli zapłacze, będzie mógł udawać wtedy, że to tylko spływający po jego policzkach deszcz.

Brak komentarzy: