poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Przeciw ciemności - cz. XIX

Michał pewnym krokiem wszedł pomiędzy drzewa. Potrząsnął przypadkiem kilkoma gałęziami, strząsając z nich deszcz wprost na swoją głową. Miał wielką ochotę zakląć, ale ostatecznie z tego zrezygnował. W końcu już i tak był przemoknięty do suchej niteczki. Zmrużył powieki. Nie spodziewał się tutaj takiej ciemności.
      Cholerne chmury – syknął, ruszając przed siebie.
Nie starał się nawet ukryć swojej obecności. Miał wielką nadzieję, że nieproszony gość, słysząc zbliżającego się Regenta, sam postanowi ustąpić i uciec tam, gdzie jego miejsce. Nie… Nie bał się. Po prostu czekało go unicestwienie jednego, ziemskiego malca. Nie zamierzał odsyłać na drugą stronę jeszcze jednej duszy. Chociaż… Czy Anioł mają dusze? Czy, gdy umierają, trafiają do własnego, anielskiego Nieba?  Już tyle wysłanników Ciemności zginęło z jego ręki, a jednak nigdy nie zastanawiał się nad tym problemem. Może dlatego, że szczerze życzył piekielnym zdrajcom, by ich świadomość ginęła razem z iskierkami ich życia. Bo co to by było za Niebo, gdyby i on, po swej śmierci, znalazł się w miejscu gdzie Anioły Pana wspólnie z Upadłymi radują się i świętują wiecznie? Jak mógłby spojrzeć w oczy tych, którzy polegli od jego miecza? A może byliby mu wdzięczni, że skrócił ich nikczemne, pełne bólu życie doczesne? Eh… Za dużo Może…
„Stanowczo za dużo… – dodał w myślach. – Nie czas teraz na rozprawy filozoficzne.”
Omijał właśnie niewielkie skupisko krzaków i wysokich traw, gdy kątem oka spostrzegł kawałek czarnego materiału wystającego zza jednego z tysięcy drzew w tym miejscu. Mimowolnie schylił się i powolnym, delikatnym krokiem ruszył w tamtą stronę. Chwycił dłonią za pochwę.
„Cholera jasna…”. Przez chwilę pożałował, że zostawił swój miecz w rękach Zadkiela. Ale sam tak postanowił. Zero trupów dzisiaj… prócz jednego.
Jego zmysły nagle się wyostrzyły. Czuł każdy, nawet najmniejszy powiew wiatru muskający jego twarz. Widział kontury każdego malutkiego, zielonego liścia. Słyszał szum jaki wydają pędzące po niebie chmury. Słyszał też cichy, spokojny oddech. Był tuż obok drzewa, gdy jednym susem wyskoczył zza niego, chwytając tajemniczą istotę za długie szaty. Odruchowo zacisnął prawą dłoń w pięść, zamachując się przy tym, by po chwili móc zabrać się za przemeblowanie buźki intruza. Poczuł jego paniczny strach, który omal nie zmienił Michała w dowódcę Świętego Miecza. Regent ostatkiem sił powstrzymał się od spopielenia Upadłego swą mocą. A gdy mu się to udało…
      Asmodeusz?
      Michał… - Zgniły Chłopiec westchnął z ulgą. – Na wszelkie piekielne czeluście… Omal mnie do zawału nie doprowadziłeś. Następnym razem informuj mnie o swoim bycie za moimi plecami.
      Co ty tu robisz? – Brwi Archanioła uniosły się ku górze. – Nie-nie powinno ciebie tu być.
      A dlaczego by nie. – Asmodeusz delikatnie odczepił dłoń Regenta od swej szaty. Otrzepał ją delikatnie nie przestając mówić. -  Jesteśmy w tym momencie na ziemi niczyjej. Mam więc takie samo prawo na sterczenie tutaj, jak ty. I taaaaak… Też się cieszę, że cię widzę.
      Powinieneś natychmiast stąd odejść. – Michał starał się pozbyć zaskoczenia, które jeszcze całkowicie od niego nie odpłynęło. Stanął wyprostowany, niczym struna w harfie anielskiego chórzysty, przybierając groźny wyraz twarzy.
      Powinienem też być milutkim, słodziutkim, kochającym wszystko i wszystkich aniołkiem, ale… To by było nudne. Tak jak ślęczenie w zamku Lucka i liczenie goniących po korytarzach Upadłych. A tak nawiasem mówiąc, wiesz ile tego śmiecia pałęta się po zamku?
      Nie i szczerze powiedziawszy nie wiele mnie to teraz obchodzi.
      No skoro aż tak mnie prosisz… - Asmodeusz wyszczerzył dwa rzędy równych, białych zębów. – Tysiąc sześćset dziewięćdziesiąt dwie istoty. Wyobrażasz ty to sobie? Tysiąc sześćset dziewięćdziesiąt dwóch darmozjadów, którym Lucyfer zawdzięcza jedynie to, że na posadzce kurz się nie osadza. Płaci im za to astronomiczne sumy, a potem się wścieka, że na żołd dla wojska nie ma pieniędzy. Ja wiem, że wy się pewnie cieszycie z tego powodu, ale uwierz mi - słuchanie przez całe dnie, że jest się zbyt rozrzutnym, może doprowadzić do naprawdę głębokiej depresji. A ja tylko raz na jakiś czas uskubnę z jego kasy kilka talarów na kufel piwa i Upadłą do towarzystwa. Lucyfer już chyba zapomniał, że, jakby nie było, jestem jego pracownikiem i też potrzebuję forsy na odstresowanie się, bo, jak wiadomo, szczęśliwy niewolnik to wydajny niewolnik. Ale on uważa…
      Asmodeuszu… - Michałowi cudem udało się wejść w słowo Upadłemu. Niezmiernie go ten fakt uradował. – Naprawdę nie interesują mnie twoje problemy życiowe. Masz natychmiast wrócić do swego królestwa.
Zgniły Chłopiec zmrużył oczy. Przybliżył swą twarz do twarzy Archanioła i nie przestając się uśmiechać, szepnął:
      Nie jestem zaproszony na tą zabawę?
      Jaką zabawę? – Regent udał zaskoczenie.
      No nie wiesz? To ja mam cię o wszystkim informować? To chyba wy powinniście wysłać mi zaproszenie. Wydaje mi się, że jestem poniekąd sponsorem tego całego widowiska.
      Jakiego widowiska? O co ci chodzi?
      Nie rób ze mnie durnia – warknął Upadły. Jego mina zmieniła się radykalnie. – Ja też mam prawo być przy tobie, gdy będziesz uśmiercał tego bachora.
      Tak?  A ciekaw jestem, w czym pomoże nam twoja obecność tutaj.
      Uwierz mi, że pomoże. – Zakończył Asmodeusz, omijając Michała i kierując się w stronę, z której przybył Archanioł.
Archanioł zacisnął swe zęby. Przez ułamek sekundy miał ochotę podbiec do Zgniłego chłopca i pokazać mu, gdzie jest miejsce takiego szczura jak on. Ale…
„Zero trupów…” – powtórzył w myślach. Miał jedynie nadzieje, że cała reszta Regentów, gdy tylko wrócą z Ziemi, doprowadzi do porządku tego czarnowłosego wysłannika Ciemnosci.
Westchnął głęboko i ruszył w ślad za przyjacielem Lucyfera.

Brak komentarzy: