niedziela, 24 kwietnia 2011

Przeciw ciemności - cz. XXI

Ośmiu Archaniołów – Regentów Światła obstąpiło dookoła leżące na mokrej ziemi dziecko. Michał, dowódca Wojsk Anielskich, stanął na wprost malca. Spojrzał po twarzach swych braci. Każde z nich przedstawiało inne uczucie, począwszy od strachu i smutku, na pewności skończywszy. Wyciągnął powolnym ruchem swój miecz z pochwy. Odgłos szorującego o skórę metalu, przyprawił Archaniołów o gęsią skórkę i ledwie zauważalny dreszcz.
Wiatr, który do tej pory nieprzyjemnie smagał twarze zgromadzonych, w tej chwili stawał się coraz bardziej uciążliwy. Płachty kolorowych szat falowały w powietrzu niczym skrzydła. Ciemność stała się pożerać cały otaczający świat. Regenci zmuszeni byli oświetlić najbliższy teren swymi mocami. Modlili się, by anioły niższych chórów nie zauważyli błysków dobiegających zza granic królestwa. Nie potrzebna im była większa widownia niż jeden Asmodeusz.
      Michale? – Raguel kiwnął lekko głową w stronę swego brata.
Ten uniósł ku niebu swój miecz. Pragnął poczuć tą boską siłę, która ogarnia go w momentach, gdy bronią nie on ma kierować, lecz sam Dowódca Wojsk Anielskich, ten, który wrogów gromi Świętym Mieczem, ten, który jest posłańcem samego Boga i towarzyszem kroczącej za nim Śmierci. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Stał wciąż wyprostowany z uniesionym nad głowę mieczem, wpatrując się w śpiącego niemowlaka.
      Michale… - Ponaglał Raguel.
      Ale ja nic nie czuję…
      Czy to w tym momencie ważne? Nie potrzebujesz żadnej boskiej siły by zgładzić tego dzieciaka, więc… - Nie dokończył, gdyż oślepił go błysk światła.
Regenci cofnęli się o kilka kroków, zasłaniając dłońmi swe oczy. Stojący obok Michała Razjel spojrzał na niego kątem oka. Ten tylko wzruszył ramionami, a mina jego mówiła sama za siebie.
„To nie moje sprawka”.
      Zostawcie go… - zadudnił niski głos.
Archaniołowie nie potrafili rozpoznać istoty zwracającej się do nich. Samo światło też im w tym przeszkadzało. Dopiero słowa Asmodeusza uświadomiły ich, kto przed nimi stoi.
      Lucyfer?
      Lucyfer? – Uriel i Gabryjel nie kryli zdziwienia. Ich wzrok powoli przyzwyczajał się do blasku. A może to sam blask zaczął słabnąć?
      Nie zabijecie go! – Władca Głębi stanął między Regentami a dzieckiem, zasłaniając je własnym ciałem.
      Lucyferze… - Metratron zbliżył się do przybysza, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. – Nie mamy innego wyjścia.
      Ale macie! Zgadzam się wam pomóc. Zrobię wszystko, co będzie trzeba, by to dziecko przeżyło...
      Już stanowczo za późno. Porwaliśmy to dziecko. Jak mamy teraz je zwrócić jego rodzicom?
      Metatronie… Wiem jaką siłą dysponujecie i jeśli tylko będziecie tego chcieli, sprawicie, że wszystko wróci do pierwotnego stanu. – Lucyfer nie dawał za wygraną. Nie mógł pozwolić, by niewinny człowiek zginął z powodu jego głupoty.
Przemyślał wszystko… Przemyślał całą sytuację w której się znalazł i… Nie możliwe, by jego, bądź co bądź, bracia targnęli się na jego życie. Wychowywali się razem przez tysiące lat. Znał ich dobrze i wiedział, że pomimo wygnania go z Królestwa Niebieskiego, Archaniołowie nadal darzą go miłością. Co gorsze… on też nadal ich kochał. Nie wiedział jedynie, czemu Asmodeusz nie może zrozumieć tego uczucia. On nigdy nikogo nie miłował. Dla niego liczyli się tylko ci, dzięki którym może osiągnąć zamierzone cele. A skoro jest tak, jak myśli Lucyfer, to i ich przyjaźń nie opiera się na żądnych uczuciach, prócz żądzy władzy. Asmodeusz wiedział, że stojąc tak blisko Władcy Królestwa, sam w pewnym stopniu włada tym całym bagnem. A co by się stało, gdyby Niosący Światło musiał odstąpić od tronu? Czy Zgniły Chłopiec nadal stał by u jego boku? Czy nadal byliby przyjaciółmi? A może odwróciłby się od niego, chyląc czoła przed nowym władcą? A może… może on sam zająłby jego  miejsce?
Jakby rzeczywistość nie wyglądała, ludzki malec nie jest niczemu winien. Nie powinien ginąć tylko dlatego, że pomiędzy Lucyferem a Regentami pojawił się gruby mur niezgody.
      Wiesz dobrze, że zabroniono nam ingerować w umysły ludzi. Gdyby Bóg…
      Bóg! Znowu Bóg! – Władca Głębi zacisnął pięści. - Czy mi się wydaje, czy tylko jego słowa się liczą?! Dał nam wolną wolę, a teraz chce ją nam ograniczyć! W dodatku czyni wszystko, aby uprzykrzyć nam życie. Mam już dosyć jego panowania! Dziwię się, że wy sami nie zauważyliście jeszcze tego wszystkiego! Zaślepiły was Jego kłamliwe zapewnienia o szczerej miłości!
      Lucyferze… zważ na swe słowa. – Michał zsunął kosmyk mokrych włosów ze swych oczu.. – Pamiętaj, że to On cię stworzył.
      Jesteś tego pewny, Michale? A pamiętasz tą chwilę, gdy po raz pierwszy odetchnąłeś Świerzym powietrzem?
Nie pamiętał. Jakby daleko nie cofnął się myślami w swą przeszłość, po prostu był. Był, gdy Bóg tworzył świat, był, gdy Bóg tworzył Ziemię i był, gdy Bóg tworzył ludzi. A co było wcześniej? Pamięć o tak dawnych czasach zdążyła zmienić się już w szarą mgłę niepamięci. Lucyfer widocznie podążał tą samą drogą rozumowania, gdy po chwili kontynuował dalej:
      A co, jeśli to nie Bóg był pierwszy? A co jeśli On również jest zwykłym Aniołem?
      Anioł nie mógłby stworzyć świata.
      Nie możesz tego wiedzieć. Nigdy nie próbowałeś. A dlaczego nie próbowałeś? Bo wiesz dobrze, że On byłby wściekły. I tylko ten strach ogranicza cię przed dokonaniem tego, co od niepamiętnych czasów przypisuje się Jemu!
      Lucyferze! Rozkazuję ci zamilknąć! – wrzasnął Metatron, omal nie rzucając się z wściekłości na Władcę Głębi.
      Co… Prawda w oczy kole? – Niosący Światło zaśmiał się szyderczo. – Założę się, że to dziecko ma po stokroć czystsze serce od samego Boga.  
      A od kiedy to tak bardzo przejmujesz się życiem jakiegoś ludzkiego śmiecia? – Do rozmowy dołączył się Raguel. Czekał na odpowiedź ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
      Tak niewinnymi ludzkimi śmieciami przejmuję się od zawsze. Boleję jednak nad tym, że wasz Pan nadal próbuje nastawić was przeciwko mnie. Co wam jeszcze mówi? Może to, że zstępuję na ziemię by mordować niewinnych i wysysać krew z niemowląt?
      Sam zasłużyłeś sobie na taką renomę.
      Bo jako jedyny potrafiłem stanąć po stronie prawdy?
      Koniec tej całej bezsensownej wymiany zdań. – Razjel otarł spływające po jego twarzy strumyki utworzone z wciąż siąpiącego deszczu. – Michale… Zakończ tą całą farsę.
Dowódca wojsk anielskich po raz drugi uniósł nad głowę swój miecz.
      Lucyferze, zejdź mi z drogi – rozkazał, a przynajmniej starał się by właśnie tak stanowczo zabrzmiały jego słowa.
      Nie, Michale… Nikomu nie zamierzam ustąpić.
      Lucyferze ostrzegam cię… Nie chcę cię zranić.
      Więc mnie nie rań. Schowaj miecz i przyłącz się do mnie.
      Nigdy nie odstąpię od swego Pana.
      A ja nigdy nie pozwolę, by to dziecko zginęło z twoich rąk.
      Lucyferze! – Archanioł uniósł swój głos. Pragnął poczuć tak wyczekiwaną siłę Świętego Miecza, która pozwoliłaby mu na uczynienie ostatniego kroku. – Rozkazuję ci!
      Nie jestem twoim żołnierzykiem! – wrzasnął władca Głębi. Zacisnął swe zęby. Deszcz, który padał wprost w jego twarz, nadał mu tragiczny wyraz… Wyraz kogoś, kto straciwszy radość ze swego istnienia, znalazł promyk nadziei, że jednak może poczuć jeszcze szczęście. I teraz znów ktoś chce go zgasić. A on… On nie pozwoli na to. Nie pozwoli, by ktoś wbił mu zatruty sztylet prosto w serce i zostawił go, konającego w cierpieniach. Uratuje to dziecko i jeśli nie uda mu się zwrócić go rodzicom, zatrzyma niemowlę u siebie. Obdarzy go miłością, której on sam już od dawna na sobie nie doświadczył. Uczyni wszystko, aby życie tego człowieczka upływało w radości, uczuciu bezpieczeństwa i przede wszystkim szacunku… szacunku do tego, kim się stanie, bez względu na jego wady. Bo nikt nie jest doskonały, ale każdy zasługuje na bycie szczęśliwym.
      Ostrzegam cię, Lucyferze!
      Nie boję się ani ciebie, ani twoich zaślepionych braci, ani tym bardziej Boga! – Odwrócił się na pięcie, by podnieść dziecko z mokrej ziemi.
      Lucy… - nie dokończył Michał, gdy jego dłonie, trzymające miecz, bezwiednie poszybowały w kierunku Niosącego Światło..
Lucyfer poczuł niewyobrażalny ból, ogarniający całe jego ciało. Oczy rozszerzyły się z przerażenia. Płuca zaczęły płonąć, jakby to nie powietrze napłynęło do nich, lecz sam ogień, który powoli zaczął rozprzestrzeniać się po wszystkich komórkach ciała. Wzrok Lucyfera stał się nadanielsko ostry, by po chwili zacząć mętnieć. Nie wiedział, kiedy upadł na ziemię tuż obok śpiącego niemowlaka. Czuł, jak powoli uchodzi z niego świadomość… Świadomość i życie. W pewnym momencie przestał czuć już cokolwiek. Był przekonany, że padł w objęcia Śmierci, która przytuliła go do siebie i pozwoliła uspokoić skołatane nerwy. Kolejna fala bólu jednak temu zaprzeczyła. Stęknął cicho zagryzając wargi. Kilka łez spłynęło po jego policzkach, wsiąkając po chwili w ziemię. Ktoś przewrócił go na plecy,
Z ledwością rozpoznawał twarze swych byłych braci. Uriel i Zadkiel spoglądali na niego z niedowierzaniem. Gabryjel zakrył swe usta dłońmi. Z trudem przychodziło mu powstrzymywanie się od krzyku. Michał stał wyprostowany, trzymając w dłoniach miecz, po którym ciekła krew Lucyfera. Pozostali Archaniołowie patrzyli się na postać, która, stojąc tuż za plecami dowódcy wojsk anielskich, trzymała nadal swą dłoń na rękojeści białej broni.
      Asmodeusz… - wyszeptał Lucyfer spierzchniętymi ustami.
Zgniły Chłopiec jakby usłyszał swe imię. Uniósł szelmowsko do góry kąciki ust..
      Jakby to ująć… – Zmrużył oczy, nie zmieniając wyrazu swej twarzy. – Umarł król, niech żyje król. – Wybuchnął ostrym, głębokim śmiechem, który zmroził krew w żyłach wszystkich stojących tam Archaniołów.
W tym samym momencie na polanie rozbłysnęło światło zmuszające Regentów do zamknięcia oczu. Ich serca poczuły rosnącą z każdą następną sekundą nienawiść. Wydawało im się, jakby to sama esencja zła pojawiła się w tym zgromadzeniu. Nie wiedzieli czym to wszystko jest spowodowane, lecz pragnęli czym prędzej usunąć źródło bólu ze swego otoczenia.
Gdy blask stał się o wiele słabszy, rozejrzeli się z trwogą dookoła. Otaczały ich niezliczone rzesze Upadłych. Ich długie, czarne płaszcze łopotały na wietrze, sprawiając wrażenie, jakby samo czarne morze przybyło tam, by pochłonąć w swych odmętach bezbronnych Regentów. Ich oczy jarzyły się czerwienią, a usta wykrzywiały się w grymasie tak bardzo przypominającym uśmiech samego Asmodeusza. Stali spoglądając na całe to zdarzenie. Nie próbowali nawet ukryć swego rozbawienia zaistniałą sytuacją. Do uszu Aniołów dobiegały donośne chichoty i szyderstwa pod adresem konającego.
      Bracia!  - Zgniły Chłopiec zwrócił się do tłumów. – Oddajcie ostatni pokłon swemu władcy!
Wszyscy Upadli uklęknęli w błocie, nie pozbawiając tego gestu ironii.
      Panie… - Sam Asmodeusz padł na kolana, chyląc głowę przed Lucyferem.
Lucyfer nie widział już zachowania tego, którego uważał za swego przyjaciela. Jego serce przestało bić, a nadal otwarte oczy spoglądały w zatrważającą nicość.

Brak komentarzy: