poniedziałek, 2 maja 2011

Przeciw ciemności - cz. XXII

Upadli wrócili do swego królestwa Ciemności zaraz po tym, jak oddali hołd nowemu królowi. Asmodeusz patrzył się na swych poddanych niczym na wymarzony prezent, który pozwolono mu w końcu otworzyć. Świadomość, że miliardy tych gnuśnych istot są wstanie nawzajem się wymordować, jeśli tylko on sobie tego zażyczy, doprowadzała go do ekstatycznej radości. Przez tysiące lat musiał chylić czoło przed Lucyferem, marnym Upadłym, który wciąż wierzył, że to dzięki miłości może zawojować cały świat. Durny, słaby Lucyfer… Choć, musiał przyznać, do końca miał małą nadzieję, że jednak Niosący Światło zachowa się jak prawdziwy Władca Zła. Wierzył, że pozwoli on zabić tego bachora, pokazując tym samym swoją nikczemność, która jeszcze nie do końca opuściła jego duszę. Zgniły Chłopiec byłby wstanie dać mu kolejną, być może ostatnią, szansę, nie dopuszczając do takiego obrostu sprawy. A jednak… Jednak Lucyfer okazał się zwykłą, żałosną namiastką tego, czemu hołdował Asmodeusz. Okazał się po prostu małym, obrażonym na Boga Aniołem.

Gdy Regenci zostali sam na sam z czerwonowłosym Upadłym, polana zatopiła się w prawie namacalnej ciszy. Minęło jeszcze kilka długich chwil, nim któryś z obecnych postanowił ją przerwać.
Gabryjel początkowo ruszył w stronę martwego brata, jednak ostatecznie zmienił kierunek swego biegu. Rzucił się z pięściami na Asmodeusza.
      Ty pieprzony Zgniłku…! Ty cholerny zdrajco…! Ty…! – krzyczał pomiędzy kolejnymi napadami płaczu, szarpiąc Upadłego za szatę. – Zabiłeś go! Zabiłeś swego przyjaciela!
Asmodeusz jakby od niechcenia uniósł dłoń i uderzył nią w twarz Archanioła, który odskoczył od niego jak oparzony.
      Jesteś żałosny… - Zgniły Chłopiec zmrużył oczy spoglądając z obrzydzeniem na tego, który miał czelność nazywać się Siłą Boga. – Gdyby nie to, że czuję do ciebie wstręt, już dawno posłałbym cię w tą samą drogę, w którą posłałem Lucyfera.
      Ty… ty… - Gabryjel zacisnął powieki, sycząc przy tym – Pożałujesz tego, Pożałujesz tego, że żyjesz…
      Twoje groźby nie wywołują na mnie żądnego wrażenia. Równie dobrze wymachiwać pięściami w moim kierunku mógłby wyliniały szczur. Chociaż nie… Wyliniały szczur mógłby mnie pogryźć, a ty? Ty możesz mi co najwyżej naubliżać.
      Żałuję, że podczas ostatniego spotkania w naszym zamku nie poderżnąłem ci gardła.
      Ty? Poderżnąć moje gardło? – Asmodeusz zaśmiał się drwiąco. – Nie byłbyś w stanie nawet mnie drasnąć. Jesteś na to zbyt słaby.
      Chcesz się przekonać? – W oczach Gabryjela pojawiły się nagle iskierki szału. Jego dłoń zaczęła obmacywać szatę w poszukiwaniu małego sztyletu. Ruchy te powstrzymał jednak Uriel.
Anioł Skruchy był nad wyraz poważny i spokojny. Mieszanka ta zupełnie do niego nie pasowała. Tak samo jak nie pasowały do niego oczy przepełnione smutkiem.
      Dlaczego? – spytał się omal bezdźwięcznie.
      Co dlaczego? – Zgniły chłopiec uniósł wymownie brwi.
      Dlaczego go zabiłeś?
Upadły miał już odpowiedzieć na to pytanie, jednak uprzedził go Raguel, który natychmiast zmienił kierunek rozmowy.
      Czyli tak jak ustalaliśmy. Od jutra ma miejsce całkowite zawieszenie broni w naszych obydwóch królestwach.
      Jakie zawieszenie broni? – Zadkiel jakby nagle przebudził się z głębokiego zamyślenia. – O jakim zawieszeniu broni ty mówisz?
      O tym, jakie podpisać ma z nami Asmodeusz. Obiecał nam uczynić to tuż po objęciu władzy nad Głębią.
      Zaplanowałeś z Asmodeuszem morderstwo Lucyfera? - Najstarszy Wiary nie mógł uwierzyć własnym uszom. Miał wielką nadzieję, że jego brat kłamie, że stroi sobie jedynie żarty, lecz… jaki był by ich cel?
       To była konieczność.
      Konieczność? Raguelu! Zamordowałeś naszego brata!
      Lucyfer przestał być naszym bratem w momencie gdy postanowił przeprowadzić bunt przeciwko naszemu Panu. Zresztą porozmawiamy o tym po powrocie do zamku. Teraz... – Przyjaciel Boga machnął dłonią, by po chwili pojawił się w niej zwój papieru. Wyciągnął go w stronę Asmodeusza.
      Co to jest? – Zgniły Chłopiec uniósł pytająco brwi.
      Nasz pakt rozejmowy. Wierzymy w twe słowa, lecz wolimy mieć wszystko udokumentowane.
Asmodeusz odeprał zwój natychmiast go rozwijając. Zaczął wodzić oczami po małym, równym piśmie. Przy czytaniu pewnych fragmentów uśmiechał się pod nosem, przy innych potakiwał delikatnie głową. Ostatecznie z powrotem złożył dokument, by przedrzeć go na pół.
Metatrona i Razjela zaskoczył taki obrót sprawy. Obydwoje stanęli z otwartymi ustami spoglądając to na przedarty zwój papieru, to na Zgniłego Chłopca.
      Dlaczego to zrobiłeś? – Otrząsnął się Głos Boży.
      No chyba nie wierzyliście w to, że podpiszę z wami rozejm? – Asmodeusz widząc zdezorientowane twarze Archaniołów, wybuchnął głębokim śmiechem. – Wy naprawdę w to wierzyliście?! Wierzyliście, że po objęciu tronu doprowadzę do zjednoczenia naszych królestw?! Nie po to odstawiłem tą całą szopkę, by teraz potulnie paść przed wami na kolana! Jeśli mam być szczery, to właśnie przypieczętowaliście swój marny koniec. Tylko dzięki Lucyferowi możecie jeszcze chodzić po tym świecie. Moje wojska już dawno gotowe są do ostatecznej walki. która już z góry przesądzona jest na waszą niekorzyść. Wciąż powtarzałem, by rozpocząć tą bitwę, ale Lucyfer… On wciąż mnie powstrzymywał. Mówił te swoje bajeczki, jakoby nie nadszedł jeszcze ten dzień, że być może nawrócicie się ku prawdzie. Oczywiście przytakiwałem mu, lecz w myślach pragnąłem by w końcu zamilkł… albo przejrzał na oczy.
      Ale obiecałeś! Przecież to dziecko… - Raguel zacisnął swe pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. – Mówiłeś, że jeśli go zabijemy, wtedy…
      Co? – Uriel podskoczył do swego brata, chwytając go za szatę i potrząsając nim z wielką siłą. – Obiecałeś temu parszywemu Zgniłkowi zamordowanie dziecka?! Czy ty, do cholery jasnej, wytłumaczysz nam to wszystko?!
Przyjaciel Boga nic jednak nie odpowiedział. Stał, wpatrując się twardo w oczy Anioła Skruchy.  
      Wiedzieliśmy, że Lucyfer nie będzie chciał zawrzeć z nami pokoju. – Metatron rozpoczął mowę, spoglądając na zrozpaczonego Gabryjela klęczącego i odmawiającego modlitwę zmarłych nad ciałem ich byłego brata. – Gdy razem z Raguelem i Razjelem przebywaliśmy na kolejnej rozmowie, dołączył się do niej Asmodeusz. Zgadzał się ze swoim panem we wszelkich sprawach, jednak gdy opuszczaliśmy zamek, zaprosił nas do swej posiadłości. Początkowo byliśmy temu przeciwni, lecz po chwili namowy zgodziliśmy się.  W końcu gdybyśmy nie wracali do Królestwa Jasności przez dłuższy czas, podjęlibyście odpowiednie kroki. I z pewnością Asmodeusz o tym wiedział. Podczas tego spotkania przekonał nas on, że ma inne zdanie na temat wojny niż Lucyfer. Powiedział, że ta cała walka również i Głębi sprawia wiele problemu, lecz jego Pan nie może tego zrozumieć. Postanowił nam pomóc. Wszyscy razem doszliśmy do wniosku, że pierwszym krokiem ku rozejmowi będzie usunięcie Lucyfera z tronu. Natychmiast podsunęliśmy pomysł, by doprowadzić do buntu w Królestwie Ciemności, który zmusi go do zrzeknięcia się władzy. Asmodeusz zaprzeczył. Jego zdaniem wielu Upadłych stanęłoby w obronie swego władcy… zbyt wielu. Musieliśmy wymyślić inne wyście. I wtedy… - Opuścił swą głowę, przymykając oczy. – Powiedział, że jedynym rozwiązaniem będzie usunięcie go z naszego świata.
      Zabicie go? – Uriel powoli zaczął rozumieć cały plan, jednak nadal nie mógł uwierzyć, że jego bracia posunęli się do tego stopnia, by mieć spokój z Upadłymi.
      Tak. Ale Asmodeusz nie chciał do tego doprowadzić. Mówił, że pomimo wszystko nadal jest przyjacielem Lucyfera i nie dałby rady dołożyć swej ręki do jego śmierci. Wiedzieliśmy, że my sami niczego nie dokonamy. Nie wkradniemy się przecież do zamku Króla Ciemności i nie poderżniemy mu gardła.
Jakimś cudem słowa te usłyszał Gabryjel. Przycisnął pięści do swych uszu
      Nie chcę tego słyszeć… - wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Nie wytrzymam tego!
      Urielu. – Zadkiel podszedł do swego przyjaciela, kładąc mu dłoń na  ramieniu. – Weź Gabryjela i wróćcie do naszego zamku.
      Nie mam zamiaru tego zrobić. Chcę znać całą prawdę o tym, co tu się wydarzyło. – Anioł Skruchy nie przestawał wpatrywać się w Metatrona wzrokiem, który cudem nie spopielił Regenta.
      Ale ktoś musi zaopiekować się Gabryjelem. – Najstarszy Wiary nie dawał za wygraną. – Wszyscy dobrze wiemy, że pomimo zdrady Lucyfera, Gadbryś nadal darzył go wielką, braterską miłością. Im dłużej będzie tutaj przebywał, tym dłużej trwać będzie jego powrót do normalności.
Uriel musiał przyznać mu rację. Już w tym momencie z ich przyjacielem nie było najlepiej. Przytaknął niechętnie głową. Idąc ku klęczącemu nad ciałem Lucyfera, biedakowi, minął Głos Boży stojący razem z Raguelem. Przechodząc tuż przy nich zatrzymał się na chwilę:
      Mam nadzieję, że Bóg srogo was za to wszystko ukaże… I, że zapewne nie skończy się na wygnaniu was z Jego Królestwa – wysyczał.

Brak komentarzy: