wtorek, 24 maja 2011

Przeciw ciemności - cz. XXIV - Ostatnia

      A co z dzieckiem? – W ostatniej chwili odezwał się Raguel.
      A co ma być? – Zgniły Chłopiec zwrócił się w jego kierunku.
      Miałeś się nim zająć.
      A co ja jestem? Niańka jakaś?
      Mówiłeś, że zależy ci na tym dziecku.
      Mówiłem? – Nowy władca Głębi poskubał palcami swą brodę. – Być może. – Wzruszył ramionami. – Więc żegnam się z państwem. – Uśmiechnął się szelmowsko.
      Zależało ci na jego czystej duszy… - Nie dawał za wygraną Raguel. – Teraz tak nagle zmieniłeś swoje zdanie?
      Jak to, czystej duszy? – Oprzytomniał Rafael. – Przecież mówiłeś, Raguelu, że te Runy Baaliaha ochraniają jego nieczyste serce od naszej ingerencji!
      Tak naprawdę, to runy te ochraniają JEDYNIE czyste dusze przed złem. – Asmodeusz zrobił taką minę, jakby stał właśnie przed jakimś mało inteligentnym żakiem i po raz setny tłumaczył mu temat, który wałkowali przez ostatnie kilka lat. – Dodatkowo znajdują się one przy każdym niemowlaku, chroniąc je przez pewien czas przed naszą ingerencją w jego życie. Po kilku latach znikają one i wtedy do działania wkraczamy my. Ale jedyną prawdą w tym temacie jest to, że te runy nie istnieją od… przeszło dwóch tysięcy lat. – Spojrzał na Metatrona, Raguela i Razjela. Napawał się widokiem ich zaskoczonych, wręcz zszokowanych min. – Dziwię się Razjelu, że, jako królewski kronikarz, masz tak stare i, w gruncie rzeczy, nieprawdziwe informacje.
      Ale przecież one tam były! Widziałem je dobrze… W dodatku nie pozwalały nam uprowadzić dziecka… - Nie dawał za wygraną Razjel.
      A wiesz, co to jest magia? – westchnął Zgniły Chłopiec. – To jest coś takiego, co używacie będąc na ziemi. My, Upadli, stosujemy ją też w naszym królestwie, ale wasze zacofane prawa wam to w piękny sposób uniemożliwiają. Wracając jednak do tematu… wystarczyło jedynie podesłać ci nowego ucznia, który powoli przepisywał wszystkie twoje księgi. Niedawno go wyrzuciłeś, stwierdziwszy, że zbyt wolno wykonuje swoją pracę. Tym czasem on musiał wykonać dwa razy więcej roboty niż pozostałe żaki. Gdy opuścił wasz zamek, zebrał ze sobą wszystkie księgi, które udało mu się skopiować i przyniósł je prosto do mych rak.  Potem wystarczyło zapoznać się z nimi i… Voila! – Machnął dłońmi. – Wiedziałem, że kiedyś przydadzą mi się te bazgroły.
      Ale to dziecko nas widziało! – Raguel wyglądał żałośnie. Widać było, że rzeczywistość zaczyna go przygniatać. Nie mógł zrozumieć, dlaczego, bądź co bądź, Regent Światła, daje się manipulować w taki sposób przez przeklętego Upadłego.
      I nadal widzi. Mam wielką nadzieję, że nigdy już nie zapomni o tym, co tutaj zaszło. No co…  – Asmodeusz uniósł znacząco brwi, wpatrując się w twarze rozmówców. – Nie cieszycie się, że w przyszłości będzie miał kto waszą wiarę na ziemi szerzyć?
      Urielu… - wysyczał Michał. – Trzymaj mnie, bo mu ten głupi czerep rozpołowię! – Jakby na potwierdzenie tych słów, mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
      Nie piekl się tak, Misiu… Złość piękności szkodzi – zaśmiał się nowy Władca Głębi. – Poza tym, zawsze możecie zabić tego bachorka. Macie ku temu wspaniałą okazję.
      Lecz on jest nie winny… Nie można…
      I znów to „nie można”… Chyba jesteście wolnymi istotami. Ograniczyć was może jedynie brak dobrych chęci. Tak czy inaczej… ja wracam do swoich poddanych. Jeszcze gotowi są zemrzeć z tęsknoty do mnie. – Wyszczerzył swe równe, białe zęby w ironicznym grymasie. Odszedł kilka kroków, poczym zatrzymał się i jeszcze raz odwrócił się na pięcie. – Bym zapomniał… - Zamknął oczy, szepcząc pod nosem niezrozumiałe dla Archaniołów słowa. Gdy skończył, pstryknął palcami. W tym samym momencie w powietrzu uniósł się donośny płacz dziecka. – Karmcie go co trzy godziny i niezapominajce o zmianie pieluch. Dziecko nie Regent, w coś robić musi. – Wybuchnął śmiechem, opuszczając ostatecznie polane.
Deszcz przestał siąpić. Chmury postanowiły opuścić w końcu nieboskłon. Księżyc rozpoczął swe panowanie. Blade światło padało na ośmiu Archaniołów, stojących w miejscu, niczym marmurowe posągi. Wszyscy spoglądali za oddalającym się Asmodeuszem. Nadal nie mogli uwierzyć w to, co zaszło. Wiedzieli, że ich życie się zmieni… Wątpili, by Zgniły Chłopiec kłamał mówiąc o przyszłych wojnach, podczas których ziemia nasiąkać będzie posoką wysłanników Jasności i Ciemności. Kiedyś ograniczał go Lucyfer, teraz… Teraz ma totalną swobodę. Jeśli wszystkie jego słowa były prawdą, to w każdej chwili mogą spodziewać się przypuszczonego na nich szturmy niezliczonej rzeszy wojowników Głębi. I nic już ich wtedy nie uratuje…
Zatęsknili za Lucyferem… Za swym bratem, który, pomimo buntu, był o wiele bliżej Boga, niż oni. Razjel, Raguel i Metatron nie mogli uwierzyć, że zgodzili się na zniszczenie dziecka tylko dlatego, by ratować własne tyłki. Próbowali przekonać się w duszy, że czynili to dla dobra całego królestwa. Można jednak oszukać innego anioła, ale nie własne serce. Postąpili lekkomyślnie. Nie… Lekkomyślni może postąpić aniołek wbiegając na terytorium Głębi. Oni postąpili haniebnie… Czy wybaczą im przyjaciele? Czy wybaczą im poddani, gdy zrozumieją, że okłamywani byli przez wiele set lat? Czy wybaczy im historia? Czy oni wszyscy zdążą im wybaczyć? Może już za kilka dni konać będą w męczarniach z wbitymi mieczami w plecy, tak jak umierał Lucyfer?
      Urielu? – Zadkiel przerwał niemalże namacalną ciszę. – Odprowadź Gabryela do jego komnat.
Anioł Skruchy spojrzał na bladego brata, który stał, wpatrując się w martwego Lucyfera Po jego policzkach płynęły łzy. Uriel przez chwilę  zawahał się przed wykonaniem tego rozkazu. Pusty wzrok Siły Boga przyprawiał go o gęsią skórkę. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że to nadal stoi przed nim ten sam Gabi. Być może jest on w tym momencie zrozpaczony i załamany, lecz to wciąż jest jego kochany brat.
      Gabryjelu… - Podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Gdy wzrok Regenta skupił się na nim, gęsia skórka zmieniła się w lodowaty dreszcz przechodzący po jego kręgosłupie. Westchnął cicho, kontynuując: - Odprowadzę cię do zamku. Jesteś mokry i zmarznięty. Jeszcze choroby się jakiejś nabawisz.  – Myślał, że Siła Boga nadal będzie stał w miejscu, nie chcąc opuszczać tego, którego tak bardzo kochał, mimo iż na ziemi leżało wyłącznie puste ciało.
Gabryjel ruszył jednak przed siebie. Nie odezwał się słowem mijając tych, którzy przyczynili się do tej całej tragedii.
„Może to i lepiej – pomyślał Uriel. – Już wystarczająco padło tu dziś słów, które nie powinny być nigdy wypowiedziane.”
      Michale… - Zadkiel tym razem zwrócił się do dowódcy Wojsk Anielskich, który podniósł płaczące dziecko z błotnistej ziemi. Zaskoczył go ten widok. Pamiętał dobrze, jaki stosunek do niemowlaka miał Michał jeszcze kilkanaście chwil wcześniej. Gdyby nie sytuacja, w której się znaleźli, z pewnością wybuchnąłby teraz śmiechem i w odpowiedni sposób skomentował tą zmianę brata. Jednak nie był w stanie unieść nawet delikatnie kącików ust. – Oddaj dziecko Rafaelowi. Niech on zajmie się nim, dopóki nie powrócimy do zamku.
      Po co? – Michał spojrzał na brata zmęczonym wzrokiem, kołysząc w ramionach małe zawiniątko.
      Ktoś musi zająć się ciałem Lucyfera. Nie możemy go przecież tak tu zostawić. W końcu był on naszym bratem i… kiedyś był również najbliższym synem Boga. Należy mu się godna ceremonia pogrzebowa.
      Tak… - mruknął pod nosem dowódca Wojsk Anielskich. – Został zabity w tak haniebny sposób… I to w dodatku moją dłonią… Przynajmniej w taki sposób odkupię swe winy.
      Michale… Przecież nie ty go zabiłeś, lecz Asmodeusz i ci… - Najstarszy Wiary machnął lekceważąco w stronę Metatrona, Razjela i Raguela. – To oni mają splamione dusze… Ty po prostu byłeś dobrym bratem i uwierzyłeś im… Tak jak i my uwierzyliśmy…
      A jednak… - Archanioł wyjął jedną ręką miecz z pochwy, w którą wsunął go tuż przez podniesieniem dziecka. Na drugiej ręce spoczywała mała istotka płacząca z każdą chwilą coraz słabiej. Nikt nie wiedział jednak, czy to z powodu zmęczenia, czy też jednostajne, delikatne kołysanie zaczynał ją usypiać. – Ten miecz przebił ciało Lucyfera. Od dziś, za każdym razem gdy na niego spojrzę, przed mymi oczami pojawiać się będzie jego twarz… Twarz tego, który jako jedyny odważył się stanąć w obronie dziecka i przez to… przez to zgnął. – Zwrócił swe oczy w kierunku leżącego na ziemi ciała. – Władca Głębi… - mruknął cicho. – Leży teraz bez ducha w błocie niczym ostatni ochłap rzucony na pożarcie harpiom.  I tym właśnie wszyscy jesteśmy... ochłapami mięsa, niczym więcej.
      Michale… Nie zadręczaj się tymi myślami. – Rafael podszedł do swego brata, odbierając od niego kwilące niemowlę. – Lucyfer odszedł, lecz świat nadal istnieje… My nadal istniejemy. Teraz, jak nigdy wcześniej, potrzebny nam będzie twój jasny umysł. Sam słyszałeś z ust Asmodeusza, że nie chciał on naszej zguby. Zatem czyńmy wszystko, by jego starania nie poszły na marne.
      Już poszły… - Dowódca Wojsk Anielskich podszedł do martwego brata. Ukucnął przy nim i palcami prawej dłoni nakreślił na jego czole znak Przebaczenia. Następnie podniósł się i wziął ciało na swe ramiona. Zdziwił się, że było ono nader lekkie. – Schudłeś, mój bracie – mruknął cicho. – Mam nadzieję, że tam, gdzie się znajdujesz odpowiednio cię wykarmią. – Spróbował uśmiechnąć się, lecz grymas jaki pojawił się na jego twarzy wyglądał mało przekonywująco.
      A my? – Raguel niepewnie przypomniał o istnieniu swym oraz swoich towarzysz.
      A wy? – prychnął Zadkiel. – Nic mnie to nie obchodzi. Od dziś dla nas nie istniejecie. – Ruszył za swym bratem niknącym już w mroku.
Rafael pokiwał jedynie głową. Przymknął oczy i odwróciwszy się na pięcie odszedł w stronę zamku.

Zadkiel postanowił ogłosić odejście Pana. Michał i Rafael popierali jego zamierzenia. Raguel próbował odwieść ich od tego, jego zdaniem, lekkomyślnego posunięcia, lecz nigdy nie zwracał uwagi na jego słowa. Ku uldze Regentów, Anioły nie wszczęli żądnego buntu dowiedziawszy się o całej prawdzie. Byli przekonani, że jeśli sam Bóg w zamierzchłych czasach ofiarował tak wielką władzę tym Archaniołom, którzy zasiedli najbliżej Jego tronu, to najwidoczniej oni właśnie są godni sprawowania rządów nad całym Królestwem.
Co pewien czas do uszu Wybranych dochodziły pogłoski, jakoby wojska Asmodeusza zbierały się na ziemi niczyjej. Choć najczęściej były to jedynie bezpodstawne plotki, to jednak Michał trzymał swych żołnierzy w ciągłej gotowości. Czuł się całkowicie odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich wysłanników Jasności, dlatego też nie zamierzał bagatelizować siły ani sprytu wroga.
Gabryjel przez długie miesiące nie mógł dojść do siebie bo tym, co widział pewnej pochmurnej, deszczowej nocy. Rzadko widywano go na korytarzach zamku. Najczęściej przesiadywał za zamkniętymi drzwiami swej komnaty. Co pewien czas Uriel pukał do niego, pytając się czy aby wszystko w porządku. Za każdym razem słyszał tą samą regułkę: „Tak… Wszystko w porządku. Żyję  i nie martw się… Nie zamierzam tego zmienić”. Rafael martwił się jednak o swego brata. Gdy jakimś cudem dostrzegał jego postać sunącą powoli po kamiennej posadzce, przerażała go blada twarz Gabryjela i przeraźliwie pusty wzrok. Nie ofiarował mu jednak swej pomocy. Wiedział dobrze, że jego brat i tak jej odmówi.
Zadkiel starał się, by królestwo funkcjonowało tak samo, jak przed tymi wszystkimi strasznymi wydarzeniami. Nie był szczęśliwy z tego, że do pomocy miał wyłącznie Rafaela i Uriela, tym bardziej, że Anioł Uzdrowień nadal musiał zajmować się poważniejszymi przypadkami chorób, które nie oszczędzały ich poddanych, a Anioł Skruchy potrafił wprowadzić w papierach większy zamęt niż tornado wywołane przez skrzydła Michała. Nie poddawał się jednak. Wierzył, że pewnego dnia Bóg znów do nich wróci by przejąć ponownie całą władzę nad swymi włościami. I będzie wtedy dumny ze swych wiernych sług, bo poradzili sobie podczas jego nieobecności z wszystkimi problemami.
 Raguel, odtrącony przez swych braci, starał się za wszelką cenę naprawić nadszarpnięto w poważnym stopniu reputację. Stał zawsze przy Zadkielu, ofiarując mu swą pomoc. Ten jednak spoglądał na niego niczym na ostatniego zdrajcę i tchórza. Michał z Rafaelem starali się nie zwracać na niego uwagi, a Uriel przy każdej nadarzającej się okazji nie omieszkał podłożyć mu nogę, by ten padł na ziemię niczym zeschła kłoda. Archanioł wiedział, że nie będzie proste przekonać do swych szczerych zamiarów tych, którzy przecież kiedyś mu ufali, a których przez cały czas wodził za nos. Wierzył jednak, że pewnego dnia przemówi przez nich ta prawdziwa anielskość, która przecież nakazuje przebaczać i kochać.
Razjela nie widziano odkąd cała szóstka powróciła do zamku. Nie pozostawił po sobie żadnego śladu. Chodziły pogłoski, jakoby przyłączył się on do Upadłych, lecz Asmodeusz stanowczo temu zaprzeczał, informując jednocześnie, że gdyby jednak odważył się on zapukać do wrót jego posiadłości i poprosić o schronienie, z pewnością nie odmówiłby mu gościny. Niektóre Anioły mówiły, że widziały go na ziemi. Podobno stoczył się na samo dno. Przybrał cielesną postać i całe dnie spędza na upijaniu się do upadłego. Regenci nie wierzyli w te słowa. Razjel był stanowczo zbyt dumny, aby stać się jednym z ludzi i to w dodatku ludzi „tego typu”.
Metatron… Ten, podobnie jak Gabryjel, przesiadywał całymi dniami w swej komnacie. Do jego drzwi nie pukał jednak ani Uriel, ani Rafael. Zostawiono go samego sobie. Jednak dnia pewnego Raguel, jako że również maczał swe palce w tym całym pomylonym przedstawieniu, postanowił porozmawiać ze swym bratem i wskrzesić w nim choć iskierki nadziei. Gdy stanął przed jego pokojem, niepewnie zastukał w drewniane wrota. Nie usłyszał jednak ani pozwolenia na wejście, ani zapewnienia o zdrowiu Głosu Bożego. Postanowił spróbować następnego ranka, lecz i wtedy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Przez kilka kolejnych dni powtarzała się taka sytuacja, aż w końcu Raguel postanowił naruszyć prywatność swego przyjaciela, bez żadnego pozwolenia. Swą mocą otworzył drzwi i gdy zajrzał do środka, jego serce przeszył ogromny ból. Natychmiast zwołał pozostałych Regentów. Gdy wszyscy stanęli w progu komnaty Metatrona, zauważyli jego, leżące na wielkim łożu, ciało z wbitym w serce złotym sztyletem. W dłoni Głosu Bożego spoczywała niewielka kartka zapełniona drobnym pismem:
„Przyjaciele, Bracia…
Przez te kilka dni zastanawiałem się nad swoim karygodnym postępowaniem. Zrozumiałem jaki błąd, a zarazem i grzech uczyniłem względem Was, Lucyfera i samego Boga. Byłem zaślepiony słowami Asmodeusza. Wierzyłem, że tylko unicestwienia naszego brata – Lucyfera, pozwoli nam odetchnąć powietrzem przesiąkniętym spokojem i pewnością dnia jutrzejszego. W waszej miłości i pobożności zacząłem upatrywać słabości i przyczyny wciąż nieustających walk z Upadłymi.
Byłem głupi i dopiero teraz to zrozumiałem. Wiem jednak, że ani moje słowa, ani szczera chęć zmiany i naprawienia swych błędów nie zmażą mych wszelkich grzechów.
Nie jestem godzien żyć pomiędzy wami… Nie jestem godzien żyć na ziemi, po której kroczycie… Ne jestem godzien patrzeć na piękno świata stworzonego przez jedyną, prawdziwą, niczym nieograniczoną miłość – Boga naszego.
Wiem, że gdy czytać będziecie te słowa, mnie nie będzie już pomiędzy wami. Błagam was jednak, byście naznaczyli me czoło znakiem Przebaczenia, tak jak uczynił to Michał względem Lucyfera.
Przepraszam was za wszystko. Obiecuję że już nigdy nie popełnię zła… żadnego zła.”
Archaniołowie nie byli przygotowani na takie odkrycie. Powoli ich głowy zaprzątała myśl, że to właśnie przez nich Metatron popełnił samobójstwo. Gdyby go nie zostawili… Gdyby okazali mu choć odrobinę dobrych uczuć... Gdyby… Lecz skąd mogli wiedzieć, że ich brat targnie się na własne życie?
Ciało Metatrona pochowano w Rajskich ogrodach, tuż przy grobie Lucyfera. Wiedzieli dobrze, że każda istota posiadająca w sobie choć iskierkę dobroci, powinna zostać pogrzebana z wszelkimi honorami w ziemi po której stąpał Bóg. Lucyfer i Metatron byli Aniołami Jasności, jednak trudy i pułapki życia codziennego stłumiły ją w ich sercach. Nie byli źli, nie byli zdrajcami… Byli być może słabymi, lecz nadal synami jedynego Pana.

A co stało się z dzieckiem?
Regenci doszli do wniosku, że odesłanie go z powrotem na ziemię równało się założeniem sobie stryczka na szyję. W czyny zmieniły się słowa wypowiedziane przez Głos Boży tamtej pamiętnej nocy.
Urządzono mu w zamku mały, niebieski pokoik i nadano mu imię Estachiel. Archaniołowie nie spostrzegli się, gdy połączyła ich z malcem gruba nić przepełniona miłością. Z czasem mały Estachiel stał się nieodłącznym mieszkańcem Królestwa Niebieskiego i… pupilkiem wszystkich Regentów.



KONIEC

Brak komentarzy: