niedziela, 8 maja 2011

Przeciw ciemności - cz. XXIII

      Poczekajcie… - Asmodeusz uniósł do góry swe dłonie, dając tym samym znak, by wszelka uwaga Archaniołów skierowała się na niego. – Metatronie, nie powiedziałeś im o niczym? – Na jego ustach pojawił się ten sam złowrogi i lodowaty uśmiech.
      Zamilcz Asmodeuszu… - W oczach Głosu Bożego pojawiły się iskierki paniki.
Zgniły chłopiec nie zamierzał jednak uciszyć się.
      Czyżby wasz ukochany brat i przyjaciel nie poinformował was o tym, że wasz najmiłościwszy Pan już od tysiącleci nie zasiada na swym tronie? Ba! Nie ma go nawet w Królestwie.
      O czym on Mówi, Metatronie? – Rafael. Pomimo swych drżących dłoni, starał się wypowiadać kolejne słowa powoli i spokojnie.
      Wiecie co? Zaczynacie mi się podobać. – Zgniły Chłopiec wybuchnął szyderczym śmiechem. – Myślałem, że to Upadli są najbardziej nikczemnymi, kłamliwymi i obłudnymi istotami na tym świecie, a tu taka miła niespodzianka! Kochani, niemalże święci Archaniołowie – Regenci Jasności, spiskują, okłamują siebie nawzajem, ukrywają przed sobą tak ważne sprawy… Jestem z was dumny. Głębia byłaby zaszczycona mając w swych szeregach tak przebiegłe istoty, jak was. – Skłonił się ironicznie.
      Gdzie jest Bóg! – wrzasnął Raguel, chwytając Metatrona za szatę
I potrząsając nim.
      On… Bóg… On jest…- plątał się Regent. Nie mógł wytrzymać spojrzenia brata.
Czuł się podle. Zdawało mu się, jakby cała siła, która do tej pory pozwalała mu brać udział w tym przedstawieniu, nagle od niego odpłynęła. Tracił grunt pod nogami. Zaczął żałować, że nie wycofał się z tej gry tamtego dnia, gdy coś mówiło mu, że posunął się stanowczo za daleko. Lecz wtedy jeszcze wierzył… Wierzył, że uśmiechający się do niego los nigdy nie odwróci się, pozostawiając go samemu sobie. Tak pragnął cofnąć się do tamtego dnia. Postąpiłby zupełnie inaczej. Nie stałby teraz nad granicą, za którą czeka go wieczne potępienie przez tych, których kochał. Dlaczego był taki lekkomyślny? Dlaczego był zadufany w sobie? Teraz przyjdzie mu za to wszystko odpokutować.
      Boga niema… - wyszeptał, zamykając swe oczy, by nie musieć patrzeć na zrozpaczone twarze najbliższych.
      Jak to… nie ma Boga? – Uriel pozostawił Gabryjela, wracając przed Metatrona. – A kto siedzi na jego tronie?
      Nikt… - Przełknął ślinę Głos Boży. – Tron jest całkowicie pusty.
      To gdzie jest Bóg?!
      Na ziemi.
      Na ziemi?! Jak to… na ziemi?!
      On… - Regent powoli otworzył swe oczy. Czerwona od wściekłości twarz Anioła Skruchy wypleniła z niego ostatnie iskierki pewności. Niestety, nie mógł wycofać się z tej gry… Już nie mógł. – On zstąpił na ziemię.
Uriel wybuchnął śmiechem. Kilka łez poleciało po jego policzkach.
      Ależ mnie nastraszyłeś, Tronek. Już myślałem, że Bóg rzeczywiście nas opuścił. A kiedy wróci z powrotem do swojego królestwa?
      Nie rozumiesz mnie, Urielu. On już nie wróci.
      Jak to nie? Przecież Sam mówiłeś…
      Nasz Pan wyrzekł się swojej Boskości. Tak bardzo ukochał istoty człowiecze, że zapragnął żyć razem z nimi i wśród nich.
      To znaczy, że… - Michał stał z boku, wpatrując się w zakrwawiony miecz. Miał nadzieje, że od momentu, gdy z pomocą Asmodeusza przebił ostrzem ciało Lucyfera, wyłączy się po prostu z tej całej makabrycznej farsy. Chciał znaleźć się na marginesie, nie zauważany przez nikogo, nie zauważany przez samo życie i historię. A jednak był ich małą częścią i on sam nie mógł tego zmienić. – To znaczy, że Bóg…
      … że Bóg jest człowiekiem. – dokończył Razjel. Wydawało się, jakby nie dotyczyła go ta cała sytuacja. Zdezorientowanie, które malowało się na jego twarzy w momencie, gdy Asmodeusz przedarł pakt rozejmowy, zniknęło, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Stał wyprostowany, patrząc się na wszystko z nienaturalną trzeźwością i spokojem. – Wyrzekł się swych mocy. Można by rzec, że przestał być Bogiem, naszym Panem i Królem.
      Kiedy zamierzałeś nam o tym powiedzieć Metatronie? – Uriel podszedł do swego brata, Gdy Głos boży po raz kolejny opuścił swój wzrok, ten zacisnął dłoń na jego ramieniu, zmuszając go tym samym do spojrzenia mu prosto w oczy. – Kiedy chciałeś to wyjawić?!
      Ja… Ja tylko… Ja chciałem… - Głos Boży plątał się a jego dłonie to zaciskały się w pięści, to rozluźniały się. Pragnął jeszcze raz uciec wzrokiem od tych wszystkich istot wpatrujących się w niego. Gdy zrozumiał, że jest to niemożliwe, odepchnął od siebie Anioła Skruchy, zmarszczył brwi i zaczął mówić twardym, niskim tonem. – Miałem wam o tym powiedzieć? Wam? – Ściągnął swe brwi. – A wy byście stanęli potem przed zamkiem i ogłosili wszem i wobec, że nasz Pan odszedł. I jak myślicie? Co by się wtedy stało? – Zamilknął. Nikt jednak nie zamierzał odpowiadać na to RETORYCZNE pytanie. – Wszystkie anioły zbuntowałyby się! Tak! To by się właśnie stało! Nastałaby totalna anarchia, bo nasza ósemka nie dałaby sobie rady z rozwścieczonymi, pełnymi chęci zemsty, aniołami! Nie ma Boga, nie ma więc praw, które on na nas nałożył, a co za tym idzie, nic już nas nie chroni! Chcielibyście tego?! Chcielibyście by nasze królestwo zmieniło się w drugą Głębię?!
      Mogłeś nam jednak powiedzieć… - Uriel zdawał się nie przejmować tonem przyjaciela. Nadal zagryzał swoje zęby, by wybuchem wściekłości nie doprowadzić do tragicznej w skutkach wymiany zdań.
      Nie rozumiesz mnie, bracie… - Głos Boży zaakcentował ostatnie słowo, wypowiadając je znacznie delikatniej. – Jesteście ogarnięci jeszcze tą swoją anielską infantylnością. Myślicie, że tylko dzięki miłości i szczerości można zjednoczyć sobie cały świat. Tym czasem rzeczywistość wygląda inaczej. Najwidoczniej wy jeszcze do niej nie dorośliście. Dziwi mnie więc, że nadal siedzicie na stołkach Regentów. Jednocześnie wiem, że tylko dzięki mnie Razjelowi i Raguelowi, utrzymujemy swoją pozycję w nienaruszonym stanie. Wasza lekkomyślność może to szybko zmienić. I nie mówię tu tylko o sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nasze problemy dopiero się zaczynają. Momenty, w których będziemy musieli postąpić wbrew naszym anielskim zasadom, będą pojawiać się coraz częściej i coraz większych wyrzeczeń będą od nas wymagać. Jeśli w tym momencie czujecie, że nie dacie sobie rady w nowej rzeczywistości, to już teraz powinniście zrezygnować ze swych stanowisk.
      I pozwolić wam objąć całkowitą władzę nad naszym królestwem?! – wybuchnął Zadkiel.  
      Tak. Chyba, że wolicie przyczynić się do upadku tego, co jest przecież dla was najcenniejsze.
Najstarszy Wiary spojrzał na zaciskającego pięści Uriela, na trzęsącego się z rozpaczy Gabryjela, na Rafaela ruszającego bezdźwięcznie ustami, w końcu na Michała, który znów wpatrywał się w swój ubrudzony w krwi miecz.
      Nie widzisz ile już zła uczyniłeś? – Przeniósł swój wzrok z powrotem na Metatrona. Jego twarz pozbyła się wszelkich oznak wściekłości. Teraz promieniował z niej smutek… zwykły, głęboki smutek, który ogarnia istotę w momencie, gdy dowiaduje się ona, że otaczający ją świat nie wygląda ani wspaniale, ani radośnie… Smutek, którego źródłem jest rozczarowanie. – Doprowadziłeś do zamordowania naszego brata, rozpocząłeś nowy rozdział naszego istnienia, przepełniony krwią, łzami, cierpieniem… Zraniłeś swych najbliższych przyjaciół, swych braci. Przez ciebie na ziemi dwójka rodziców rozpacza po zaginięciu swego synka. Jedyną osobą, która z pewnością wiele ci zawdzięcza, jest Asmodeusz.
Zgniły Chłopiec, słysząc swe imię, wyszczerzył radośnie białe zęby.
      Źle na to patrzysz… - Do rozmowy próbował dołączyć się Razjel. Jednak Zadkiel natychmiast mu przerwał.
      Zamilcz Razjelu! I ty doprowadziłeś do tego wszystkiego! Jesteś z siebie dumny?! Myślałem… myślałem, że… - Po twarzy Regenta zaczęły płynąć łzy. Po raz drugi w jego życiu ktoś doprowadził go do płaczu. Za pierwszym razem uczynił to Lucyfer, lecz wtedy… Wtedy ból był mniejszy. Najstarszy Wiary wiedział, że Niosący Światło, choć odwrócił się od Boga, to jednak nie wyzbył się swych anielskich uczuć. Tym razem… Tym razem sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Archanioły, które stały na straży Boskich praw, sami zaczęli je łamać, odrzucając miłość, prawdę i sprawiedliwość. Tak… Ten ból był o wiele gorszy. Ranił nie tylko serce, ale i całą duszę. – Myślałem, że jesteście inni. Myślałem, że wszyscy jesteśmy jednością. Wierzyłem w każde wasze słowo… - Spoglądał to na Razjela, to na Głos Boży. – Wierzyłem, że przez wasze usta przemawia ta Boskość, którą obdarował nas Pan. Jakżebym miał więc w was powątpiewać? Byłem w stanie w każdej chwili oddać za was życie. Zresztą… nie tylko ja skoczyłbym za wami w ogień. Gabryjel był gotów przełamać swój strach, jeśli tylko wy byście tego pragnęli. Michał zawsze ochraniał was, gdy maszerowaliście przez ziemie niczyje, aż do samej Głębi. Ile to razy Rafael mdlał z wysiłku, by utrzymać was przy życiu, gdy zostaliście ranni podczas kolejnej bitwy z Upadłymi. A Uriel? Nie mógł przejść obok, gdy widział narastający w was smutek. Każdy z nas czynił wszystko, abyście tylko byli szczęśliwi i zdrowi. Bo na tym polega bycie rodziną… Na tym polega bycie Aniołem.
      Nigdy nie lubiłem łzawych przemów – mruknął Asmodeusz, lecz na dyle donośnie, by wszyscy go usłyszeli. -  Nie będę chyba wam więcej potrzebny. Pozwolicie zatem, że powrócę do swego królestwa. Swego… - powtórzył z rozmarzeniem. – Jak to pięknie brzmi. Moje królestwo… Pozostało mi więc jedynie się z wami pożegnać i… - Tu skłonił się z ironią. – Do następnego spotkania na polu bitwy. – Odwrócił się na pięcie, by ruszyć w kierunku bramy prowadzącej do Głębi. 

2 komentarze:

hubert pisze...

Tak czytając twoje opowiadania człowiek ma wrażenie że autor pisał je z taką łatwością i bez żadnego wysiłku.Tak jak byś wstała,właczyłą komputer i zaczęła pisać bez zastanowienia,tak jak byś już miała wszystko zaplanowane co do joty.
Ważny jest pomysł który można szlifować.Ty taki znalazłaś a ja nadal błądzę szukając odpowiedniego tematu.
Jak dla mnie rozdział bardzo przyjemny.Gubię się trochę w wszystkich imionach ale kiedyś mi je wytłumaczysz,kto kim,jak z kim i dlaczego:)

Anonimowy pisze...

A ja nic nie kumam...bo nie czytałam od początku...Miałam dostać ksiażkę z dedykacją i co?? nadal nic nie dostała:(