- Za ile sprzedacie tego lisa? - zadudnił
tajemniczy, męski głos.
Przyjaciele jak na zawołanie odwrócili głowy w
stronę autora tych słów. Od razu go poznali. Ten sam mężczyzna stał za
stoiskiem z zwierzęcymi futrami. Był właścicielem tego kramu, który tak
wystraszył Minkusa.
Lekko zgarbiony, wychudzony dryblas. Na oko
miał może z trzydzieści pięć lat. Widać jednak było, że nie jedno już w życiu
przeszedł. Kilka szram szpeciło jego mocno opaloną twarz. Nad czołem pojawiały
się już zakola. Szare, zmęczone oczy spoglądały z dziwnym błyskiem na Minkusa.
Malec zaskomlał przeraźliwie.
„Nie pozwólcie mu zrobić mi krzywdy… Proszę… On
jest zły… Nie oddawajcie mnie w jego ręce… On zrobi ze mną to, co zrobił z
moimi braćmi i siostrami… A ja nie chcę… Nie chcę!”
- Spokojnie mały… - Sadiel odezwał się do
rudzielca, niby to z przyzwyczajenia. Nie raz widział jak ludzie rozmawiają ze
swymi pupilami. Dałby sobie rękę uciąć, że żadne z tamtych zwierząt nie
rozumiało ani jednego słowa płynącego z ich ust. - Nie bój się… Nic ci nie
grozi.
- Obawiam się, że ten lis nie jest na sprzedaż.
- Duriom pomógł umieścić Minkusa w nosidełku znajdującym się na brzuchu
chłopca.
- Nie jest na sprzedaż? - Kupiec uniósł brwi. Z
takim wyrazem twarzy wyglądał jak zdziwiony, połamany strach na wróble. - Nie
ma rzeczy, której nie dałoby się sprzedać i kupić. Odpowiednia ilość talarów
załatwi całą tą sprawę, nie?
- Nie - odpowiedział stanowczo Sadiel. - Nie
załatwi. Mój przy… znaczy się… mistrz jasno powiedział, że to zwierzę nie jest
na sprzedaż.
- Nie znał jednak ceny, którą jestem w stanie
zapłacić.
- Nie obchodzi nas żadna cena… Ten-lis-nie-jest-na-sprzedaż!
- Widzę, że z młodym sobie nie pogadam. -
Mężczyzna spojrzał z powrotem na znachora. - Piętnaście talarów. Dałbym więcej,
gdyby futro było już wyprawione.
- Piętnaście talarów? - Duriom uniósł do góry
kąciki swych ust. - Całkiem znośna sumka.
- Mistrzu… - wystękał blondyn.
- No przecież nie mówię, że się zgadzam. Po
prostu stwierdziłem, że ładna cena.
- Ładna, ładna… - zaśmiał się zgarbiony
patyczak. - Aż żal nie skorzystać z takiej okazji.
- A jednak będziemy musieli z niej zrezygnować.
Malec naprawdę nie jest na sprzedaż.
- A tam… A jak dam siedemnaście talarów?
Wędrowcy pokiwali przecząco głowami.
- Osiemnaście?
Taka sama reakcja.
Kupiec złapał nagle Minkusa za sierść na karku
i uniósł go z nosidełka.
„Auuu… Zostaw… To boli!” - zaczął poszczekiwać
lisek.
- Zostaw go, panie! - Chłopiec natychmiast
ruszył na pomoc rudzielcowi. Podłożył swe dłonie pod łapki zwierzęcia tak, by
nie wisiał on jedynie na swej skórze. - To jest żywa istota! To ją boli!
- Boli, boli… Ale już nie długo skończą się jej
cierpienia - wysyczał straganiarz, wyjmując wolną ręką niewielki nożyk zza
grubego, skórzanego pasa.
Błękitnooki, widząc to, przeraził się. Chyba
ten szaleniec nie zamierza od tak zabić tego malca… Czy on nie ma żadnych
uczuć? Przecież tak nie można! Co ten lisek mu wadzi?! Nie… Nie może tak się to
zakończyć. Obiecał przecież Minkusowi, że się nim zaopiekuje… Obiecał, że nie
stanie mu się żadna krzywda. Nie może zawieść… Nie może zawieść kolejnej
istoty…
- Nie rób tego! Przecież on jest jeszcze za mały!
- wykrzykiwał, próbując chwycić uwolnioną dłonią za przyszłe narzędzie kaźni.
- Może i mały, ale za to ma śliczne, mięciutkie
futro. Nieźle na nim zarobię.
- Ale on nie jest twój, panie! Nie sprzedaliśmy
ci go! Nie możesz…
- Ależ mogę… Jestem garbarzem burmistrza
naszego miasta. Wszelkie zwierzęta futerkowe należą tu do mnie.
- Nie należą… - odezwał się Duriom przerażająco
spokojnym głosem. - Prawo zakazuje zabijania zwierząt, które nie są
wystarczająco dorosłe. Poza tym… Możesz dostać niezłą odsiadkę w lochach. O ile
pamięć mnie nie myli, mordowanie lisic w okresie wiosennym również jest
zabronione. Każdy szanujący się garbarz powinien wiedzieć, że w porze tej
samice zajmują się jeszcze swymi młodymi. Bez nich zwierzaki poumierają, a
wtedy, jesienią, będziecie mogli sobie zapolować jedynie na szaraki. Futro z
zajęcy nie jest chyba specjalnie poszukiwanym towarem, nie?
- I co z tego? Nie rozumiem do czego zmierzasz.
- Na twym straganie jest wystarczająca liczba
dowodów twej winy. Myślisz, że burmistrz, ba! władca będzie szczęśliwy,
wiedząc, że to dzięki tobie coroczne polowania staną się bezsensownym
uganianiem za szarakami?
- Nic się nie stanie, jeśli już teraz
uśmierconych zostanie kilka lisic. - Kupiec spróbował przyjąć pewny siebie
wyraz twarzy. Jednak nie wychodziło mu to najlepiej.
- Też tak myślę. Ja jednak nie jestem zmuszony
do bezwzględnego przestrzegania praw tu obowiązujących. Jestem przecież tylko
zwykłym włóczęgą. Co innego twój władca. Jestem więcej niż pewien, że nie może
on sobie pozwolić na łamanie choć tak błahych zasad. Wiadome jest przecież, że
gdy komuś się pobłaża w małym stopniu, już nie długo można spodziewać się
postępowania ludności wbrew wszelkim przepisom. A to oznacza sodomę i gomorę.
Wątpię, by król zgodził się na takie
zaniedbanie.
- Myślisz, że władca będzie zajmował się
zwykłym garbarzem?
- Zwykłym to może i nie, ale swym własnym
garbarzem, to i owszem. No chyba, że nas oszukałeś i nie jesteś nikim znaczącym
w tym mieście. Jeśli to uczyniłeś, to ten lis nie należy do ciebie. Tak czy
inaczej… na twoim miejscu zwróciłbym malca jego prawowitemu właścicielowi. -
Duriom uśmiechnął się pojednawczo.
- Sam mówiłeś, że nie można polować teraz na
lisy. Obawiam się, że ten zwierzak jest pięknym dowodem na złamanie przez was
prawa. - Mężczyzna wyszczerzył swe pożółkłe zęby.
- Ależ owszem… Polowanie jest zabronione.
Jednak my w żadnym wypadku na niego nie zapolowaliśmy. Inaczej nie byłby on
żywy. Poza tym, nie trzymamy go na uwięzi. Jeśli sobie ktoś tego zażyczy,
możemy wyjść na zewnątrz murów i zostawić go w spokoju. Wątpię jednak, by malec
postanowił od nas uciec. Wyleczyliśmy mu łapkę. Pewnie jest nam niezmiernie
wdzięczny za ten uczynek.
- Jesteś aż nazbyt pewny siebie.
- Owszem… Wiem, że w naszym małym sporze prawda
leży po naszej stronie. Nie wiem więc, czemu mam nie być pewien swej
niewinności.
Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się
wzrokami. Sadiel nadal podtrzymywał liska, który wciąż popiskiwał z bólu, lecz
przede wszystkim strachu. Chłopiec był pewien, że zapach śmierci pochodzi
właśnie od tego człowieka.
- A… weźcie już go sobie - warknął garbarz,
puszczając zwierzę. - Nie pierwszy i nie ostatni to lis, bym na niego nerwy swe
tracił.
- I ja tak myślę, panie - delikatnie skłonił
się Duriom. - Byłbym jednak rad, gdybyś
udzielił nam informacji na temat pobytu w tym mieście kartografa.
- Ta… A może jeszcze za ręce was tam
zaprowadzić? Nic z tego… Radźcie sobie sami, skoroście tacy wyszczekani.
Na tym zakończyła się rozmowa. Minkus był co
prawda cały i zdrowy, lecz podróżnicy nadal nie posiadali żadnej informacji.
Woleli nie zaczepiać już kolejnych straganiarzy, ani klienteli, która topniała
jak śnieg na wiosennym słońcu.
Wycofali się więc z targowiska i na powrót
ruszyli do biedniejszej części miasta.
Krocząc po kolejnych uliczkach starali się
odnaleźć w sobie resztki odwagi, pozwalające im podejść do kolejnego
mieszkańca, zadając mu nurtujące ich pytanie. Nie byli jednak przekonani, czy i
tu nie panuje jakieś szaleństwo.
- Może wstąpimy do karczmy? - westchnął Sadiel,
wskazując palcem na chyboczący się nad drzwiami szyld, przedstawiający
upieczonego dzika. Budynek wyglądał bardzo zachęcająco. Jeśli i wewnątrz jest
tak schludnie, to… będzie to jedno z najprzyjemniejszych miejsc, jakie
kiedykolwiek odwiedził. - Gardło mi na wiór wyschło. Kubek soku owocowego… Tak…
To by było coś… - mlasnął kilka razy językiem.
- Yhy… A Minkus? Chyba nie zostawisz go tu na
pastwę losu? - Duriom złapał za swoją torbę. Otworzył ją i wyciągnął ze środka
niewielki mieszek. - I z talarami krucho. Poza tym mam jeszcze nieco wody w
bukłaczku. - Schował z powrotem swój
majątek.
- Oh… Woda, woda i woda… Wciąż tylko woda… Mam
ochotę na coś innego. Mały kubek soku… Czy to aż tak wiele?
- Powtarzam: a co z Minkusem?
- A co ma być? Weźmiemy go ze sobą. Może
skusisz się na jakieś mięsne danie i odstąpisz kawałek biednemu dzikusowi.
„Nie jestem głodny…” - mruknął lisek.
- Widzisz… - uśmiechnął się Sadiel. - Nawet
Minkus ma ochotę coś przekąsić.
- Czy aby na pewno?
- A czy ja bym cię kiedykolwiek okłamał? -
młodzieniec zrobił wielkie, maślane oczka.
- Tak… I to bez większych skrupułów.
Ostatecznie Duriom się zgodził. Z góry jednak
poinformował, że ich zamówienie będzie
bardzo skromne. Sadiel nie miał więc co liczyć na kawałek ciasta, choć przez
długą chwilę taka myśl błądziła po jego głowie.
1 komentarz:
No to teraz z Polski! :)
Co prawda przeczytałem twoją notkę już na Chorwacji i nawet zabierałem się do napisania komentarza, ale jakoś tak spełzło na niczym. Więc sumiennie nadrabiam. :)
Poruszająca notka. Zastanawiam się, dlaczego temu facetowi od skór zwierzęcych tak bardzo zależało na kupieniu Mikrusa. No dobrze, ja rozumiem, że ładny "okaz", że by na tym zarobił i w ogóle... No ale posunąć się do tego stopnia, żeby chcieć odebrać zwierzaka siłą? Nie dość, że bez serca to jeszcze dziwne. Zresztą, jak całe to miasto. Nie wiem dlaczego, ale takie poczucie towarzyszy mi od samego początku.
I trzeba przyznać, że Duriom, choć młody potrafi bardzo dobrze polemizować, co zapewne jeszcze nie raz uratuje im (i nie tylko) skóry (dosłownie i w przenośni) :).
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nasi przyjaciele w końcu zlokalizują kartografa w tym mieści i jak najszybciej się stamtąd wyniosą.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalsze części.
PS. Mam problemy z zalogowaniem się na konto na blogspocie, więc póki co będę się odzywać z anonimowaca.
Prześladowca
Prześlij komentarz