wtorek, 7 sierpnia 2012

Początek końca, cz. XXXV


- Za ile sprzedacie tego lisa? - zadudnił tajemniczy, męski głos.
Przyjaciele jak na zawołanie odwrócili głowy w stronę autora tych słów. Od razu go poznali. Ten sam mężczyzna stał za stoiskiem z zwierzęcymi futrami. Był właścicielem tego kramu, który tak wystraszył Minkusa.
Lekko zgarbiony, wychudzony dryblas. Na oko miał może z trzydzieści pięć lat. Widać jednak było, że nie jedno już w życiu przeszedł. Kilka szram szpeciło jego mocno opaloną twarz. Nad czołem pojawiały się już zakola. Szare, zmęczone oczy spoglądały z dziwnym błyskiem na Minkusa.
Malec zaskomlał przeraźliwie.
„Nie pozwólcie mu zrobić mi krzywdy… Proszę… On jest zły… Nie oddawajcie mnie w jego ręce… On zrobi ze mną to, co zrobił z moimi braćmi i siostrami… A ja nie chcę… Nie chcę!”
- Spokojnie mały… - Sadiel odezwał się do rudzielca, niby to z przyzwyczajenia. Nie raz widział jak ludzie rozmawiają ze swymi pupilami. Dałby sobie rękę uciąć, że żadne z tamtych zwierząt nie rozumiało ani jednego słowa płynącego z ich ust. - Nie bój się… Nic ci nie grozi.
- Obawiam się, że ten lis nie jest na sprzedaż. - Duriom pomógł umieścić Minkusa w nosidełku znajdującym się na brzuchu chłopca.
- Nie jest na sprzedaż? - Kupiec uniósł brwi. Z takim wyrazem twarzy wyglądał jak zdziwiony, połamany strach na wróble. - Nie ma rzeczy, której nie dałoby się sprzedać i kupić. Odpowiednia ilość talarów załatwi całą tą sprawę, nie?
- Nie - odpowiedział stanowczo Sadiel. - Nie załatwi. Mój przy… znaczy się… mistrz jasno powiedział, że to zwierzę nie jest na sprzedaż.
- Nie znał jednak ceny, którą jestem w stanie zapłacić.
- Nie obchodzi nas żadna cena… Ten-lis-nie-jest-na-sprzedaż!
- Widzę, że z młodym sobie nie pogadam. - Mężczyzna spojrzał z powrotem na znachora. - Piętnaście talarów. Dałbym więcej, gdyby futro było już wyprawione.
- Piętnaście talarów? - Duriom uniósł do góry kąciki swych ust. - Całkiem znośna sumka.
- Mistrzu… - wystękał blondyn.
- No przecież nie mówię, że się zgadzam. Po prostu stwierdziłem, że ładna cena.
- Ładna, ładna… - zaśmiał się zgarbiony patyczak. - Aż żal nie skorzystać z takiej okazji.
- A jednak będziemy musieli z niej zrezygnować. Malec naprawdę nie jest na sprzedaż.
- A tam… A jak dam siedemnaście talarów?
Wędrowcy pokiwali przecząco głowami.
- Osiemnaście?
Taka sama reakcja.
Kupiec złapał nagle Minkusa za sierść na karku i uniósł go z nosidełka.
„Auuu… Zostaw… To boli!” - zaczął poszczekiwać lisek.
- Zostaw go, panie! - Chłopiec natychmiast ruszył na pomoc rudzielcowi. Podłożył swe dłonie pod łapki zwierzęcia tak, by nie wisiał on jedynie na swej skórze. - To jest żywa istota! To ją boli!
- Boli, boli… Ale już nie długo skończą się jej cierpienia - wysyczał straganiarz, wyjmując wolną ręką niewielki nożyk zza grubego, skórzanego pasa.
Błękitnooki, widząc to, przeraził się. Chyba ten szaleniec nie zamierza od tak zabić tego malca… Czy on nie ma żadnych uczuć? Przecież tak nie można! Co ten lisek mu wadzi?! Nie… Nie może tak się to zakończyć. Obiecał przecież Minkusowi, że się nim zaopiekuje… Obiecał, że nie stanie mu się żadna krzywda. Nie może zawieść… Nie może zawieść kolejnej istoty…
- Nie rób tego! Przecież on jest jeszcze za mały! - wykrzykiwał, próbując chwycić uwolnioną dłonią za przyszłe narzędzie kaźni.
- Może i mały, ale za to ma śliczne, mięciutkie futro. Nieźle na nim zarobię.
- Ale on nie jest twój, panie! Nie sprzedaliśmy ci go! Nie możesz…
- Ależ mogę… Jestem garbarzem burmistrza naszego miasta. Wszelkie zwierzęta futerkowe należą tu do mnie.
- Nie należą… - odezwał się Duriom przerażająco spokojnym głosem. - Prawo zakazuje zabijania zwierząt, które nie są wystarczająco dorosłe. Poza tym… Możesz dostać niezłą odsiadkę w lochach. O ile pamięć mnie nie myli, mordowanie lisic w okresie wiosennym również jest zabronione. Każdy szanujący się garbarz powinien wiedzieć, że w porze tej samice zajmują się jeszcze swymi młodymi. Bez nich zwierzaki poumierają, a wtedy, jesienią, będziecie mogli sobie zapolować jedynie na szaraki. Futro z zajęcy nie jest chyba specjalnie poszukiwanym towarem, nie?
- I co z tego? Nie rozumiem do czego zmierzasz.
- Na twym straganie jest wystarczająca liczba dowodów twej winy. Myślisz, że burmistrz, ba! władca będzie szczęśliwy, wiedząc, że to dzięki tobie coroczne polowania staną się bezsensownym uganianiem za szarakami?
- Nic się nie stanie, jeśli już teraz uśmierconych zostanie kilka lisic. - Kupiec spróbował przyjąć pewny siebie wyraz twarzy. Jednak nie wychodziło mu to najlepiej.
- Też tak myślę. Ja jednak nie jestem zmuszony do bezwzględnego przestrzegania praw tu obowiązujących. Jestem przecież tylko zwykłym włóczęgą. Co innego twój władca. Jestem więcej niż pewien, że nie może on sobie pozwolić na łamanie choć tak błahych zasad. Wiadome jest przecież, że gdy komuś się pobłaża w małym stopniu, już nie długo można spodziewać się postępowania ludności wbrew wszelkim przepisom. A to oznacza sodomę i gomorę. Wątpię, by król zgodził się  na takie zaniedbanie.
- Myślisz, że władca będzie zajmował się zwykłym garbarzem?
- Zwykłym to może i nie, ale swym własnym garbarzem, to i owszem. No chyba, że nas oszukałeś i nie jesteś nikim znaczącym w tym mieście. Jeśli to uczyniłeś, to ten lis nie należy do ciebie. Tak czy inaczej… na twoim miejscu zwróciłbym malca jego prawowitemu właścicielowi. - Duriom uśmiechnął się pojednawczo.
- Sam mówiłeś, że nie można polować teraz na lisy. Obawiam się, że ten zwierzak jest pięknym dowodem na złamanie przez was prawa. - Mężczyzna wyszczerzył swe pożółkłe zęby.
- Ależ owszem… Polowanie jest zabronione. Jednak my w żadnym wypadku na niego nie zapolowaliśmy. Inaczej nie byłby on żywy. Poza tym, nie trzymamy go na uwięzi. Jeśli sobie ktoś tego zażyczy, możemy wyjść na zewnątrz murów i zostawić go w spokoju. Wątpię jednak, by malec postanowił od nas uciec. Wyleczyliśmy mu łapkę. Pewnie jest nam niezmiernie wdzięczny za ten uczynek.
- Jesteś aż nazbyt pewny siebie.
- Owszem… Wiem, że w naszym małym sporze prawda leży po naszej stronie. Nie wiem więc, czemu mam nie być pewien swej niewinności.
Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się wzrokami. Sadiel nadal podtrzymywał liska, który wciąż popiskiwał z bólu, lecz przede wszystkim strachu. Chłopiec był pewien, że zapach śmierci pochodzi właśnie od tego człowieka.
- A… weźcie już go sobie - warknął garbarz, puszczając zwierzę. - Nie pierwszy i nie ostatni to lis, bym na niego nerwy swe tracił.
- I ja tak myślę, panie - delikatnie skłonił się Duriom. -  Byłbym jednak rad, gdybyś udzielił nam informacji na temat pobytu w tym mieście kartografa.
- Ta… A może jeszcze za ręce was tam zaprowadzić? Nic z tego… Radźcie sobie sami, skoroście tacy wyszczekani.
Na tym zakończyła się rozmowa. Minkus był co prawda cały i zdrowy, lecz podróżnicy nadal nie posiadali żadnej informacji. Woleli nie zaczepiać już kolejnych straganiarzy, ani klienteli, która topniała jak śnieg na wiosennym słońcu.
Wycofali się więc z targowiska i na powrót ruszyli do biedniejszej części miasta.
Krocząc po kolejnych uliczkach starali się odnaleźć w sobie resztki odwagi, pozwalające im podejść do kolejnego mieszkańca, zadając mu nurtujące ich pytanie. Nie byli jednak przekonani, czy i tu nie panuje jakieś szaleństwo.
- Może wstąpimy do karczmy? - westchnął Sadiel, wskazując palcem na chyboczący się nad drzwiami szyld, przedstawiający upieczonego dzika. Budynek wyglądał bardzo zachęcająco. Jeśli i wewnątrz jest tak schludnie, to… będzie to jedno z najprzyjemniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek odwiedził. - Gardło mi na wiór wyschło. Kubek soku owocowego… Tak… To by było coś… - mlasnął kilka razy językiem.
- Yhy… A Minkus? Chyba nie zostawisz go tu na pastwę losu? - Duriom złapał za swoją torbę. Otworzył ją i wyciągnął ze środka niewielki mieszek. - I z talarami krucho. Poza tym mam jeszcze nieco wody w bukłaczku. - Schował z  powrotem swój majątek.
- Oh… Woda, woda i woda… Wciąż tylko woda… Mam ochotę na coś innego. Mały kubek soku… Czy to aż tak wiele?
- Powtarzam: a co z Minkusem?
- A co ma być? Weźmiemy go ze sobą. Może skusisz się na jakieś mięsne danie i odstąpisz kawałek biednemu dzikusowi.
„Nie jestem głodny…” - mruknął lisek.
- Widzisz… - uśmiechnął się Sadiel. - Nawet Minkus ma ochotę coś przekąsić.
- Czy aby na pewno?
- A czy ja bym cię kiedykolwiek okłamał? - młodzieniec zrobił wielkie, maślane oczka.
- Tak… I to bez większych skrupułów.
Ostatecznie Duriom się zgodził. Z góry jednak poinformował,  że ich zamówienie będzie bardzo skromne. Sadiel nie miał więc co liczyć na kawałek ciasta, choć przez długą chwilę taka myśl błądziła po jego głowie.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

No to teraz z Polski! :)
Co prawda przeczytałem twoją notkę już na Chorwacji i nawet zabierałem się do napisania komentarza, ale jakoś tak spełzło na niczym. Więc sumiennie nadrabiam. :)
Poruszająca notka. Zastanawiam się, dlaczego temu facetowi od skór zwierzęcych tak bardzo zależało na kupieniu Mikrusa. No dobrze, ja rozumiem, że ładny "okaz", że by na tym zarobił i w ogóle... No ale posunąć się do tego stopnia, żeby chcieć odebrać zwierzaka siłą? Nie dość, że bez serca to jeszcze dziwne. Zresztą, jak całe to miasto. Nie wiem dlaczego, ale takie poczucie towarzyszy mi od samego początku.
I trzeba przyznać, że Duriom, choć młody potrafi bardzo dobrze polemizować, co zapewne jeszcze nie raz uratuje im (i nie tylko) skóry (dosłownie i w przenośni) :).
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nasi przyjaciele w końcu zlokalizują kartografa w tym mieści i jak najszybciej się stamtąd wyniosą.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalsze części.

PS. Mam problemy z zalogowaniem się na konto na blogspocie, więc póki co będę się odzywać z anonimowaca.
Prześladowca