wtorek, 8 lutego 2011

Przeciw ciemności - cz. XI

Lucyfer leżał spokojnie pod nakryciem uszytym ze złotych nici. Miarowy oddech i powolne bicie serca dawały podstawy do tego, by stwierdzić, że sen jego przebiega bez żądnych napięć i stresów. Jedynie drżące ręce zdradzały, że Władca Głębi przeżywa w swym umyśle mało idylliczne przygody.
Siedzi na swym tronie, w sali, która choć od wieków należy do niego, to jednak tym razem wydaje się być złowieszczo obca. Zasłony z czerwonego jedwabiu porozwieszane po kamiennych ścianach zaczynają przypominać krwawe ochłapy mięsa. Złote kolumny stają się jasnymi płomieniami, chcącymi pochłonąć jego marną osobę. Przeciera dłońmi swe oczy. Ten gest nic nie pomaga, a wręcz przeciwnie. Uświadamia mu, że to, co dzieje się dookoła niego, jest koszmarną prawdą.
Nagle przed jego tronem pojawiają się Regenci światła, odziani w swe kolorowe szaty. Stoją po prawo, wpatrując się w niego z nadzieją. Lekko skłaniają się, tak jak przystało witać anioła równego sobie stopniem. On również schyla swą głowę. Chce coś powiedzieć, pozdrowić swych gości, lecz kątem oka zauważa jeszcze jedną osobę znajdującą się w tym pomieszczeniu.
Po jego lewej stronie, tuż przed tronem, stoi Asmodeusz. Jego krótkie, kruczoczarne włosy stoją jakby na baczność. Ciemne oczy nie wyrażają kompletnie nic, choć kąciki ust unoszą się lekko. Ciemnogranatową szatą zaczyna targać lekki podmuch wiatru. On też skłania się ku swemu władcy.
Lucyfera ogarnia jeszcze większy niepokój, pomieszany z niedowierzaniem.
W jakim celu zaszczyciliście mnie swoją obecnością?” - pyta, a głos płynący z jego gardła wydaje się należeć do kogoś innego... Kogoś, kto nie potrafi zapanować nad swymi nerwami.
Wybierz, Lucyferze, po której stronie chcesz stanąć! Kogo chcesz wesprzeć swymi siłami! Do kogo wyciągniesz swą dłoń, która losy świata zmienić może!” - choć dziesięć ust porusza się zgodnie z mówionymi słowami, to jednak męskie, poważne głosy rodzą się bezpośrednio w jego głowie.
Przecież już stawałem po jednej ze stron...”
Lecz chcemy byś jeszcze raz potwierdził swe słowa... Chcemy wiedzieć, kogo popierasz ponad wszystko!”.
Już zamierzał wstać... Już zamierzał ogłosić swój jedyny i niepodważalny wybór, gdy za obiema stronami pojawiły się wielkie kłęby dymu, w których po chwili zaczął przesuwać się obraz.
Za Asmodeuszem, film, który leciał, przedstawiał obydwóch przyjaciół. Oboje wspierających, wysłuchujących oraz szanujących się. Zgniły Chłopiec siedział wraz z Lucyferem przy niewielkim stoliku, popijając wino z kryształowych kielichów. Obydwoje śmieli się i rozmawiali na bagatelne tematy. Po chwili stali razem nad wielką płachtą, która okazała się być planami wojennymi. Dwie wrogie armie pozaznaczane były białymi i czarnymi plamkami. Asmodeusz tłumaczył coś swemu przyjacielowi, który słuchał go uważnie. I ten obraz się rozmazuje. Tym razem na chmurze pojawia się siedzący na swym tronie Władca Głębi, chowający twarz w swych dłoniach. Nagle podchodzi do niego Zgniły Chłopiec. Kładzie mu rękę na ramieniu. Uśmiecha się. Załzawione oblicze Lucyfera zaczyna znów promieniować szczęściem.
Zwraca swe spojrzenie na obłok dymu znajdujący się za Regentami. Tam widać małego, ślicznego chłopczyka, mającego zaledwie kilka lat. Uśmiechnięte twarze jego rodziców. Widać było, jak od całej tej rodziny emanuje miłość... Miłość do siebie nawzajem. Następnie, przez obraz przebiega kilkunastolatek. Krótkie blond włosy, schowane pod czapką postanawiają się jednak spod niej wydostać. Roześmiane, niebieskie oczy spoglądają na dwóch szarpiących się kolegów. Po chwili młodzieniec dołącza się do nich. Choć padają dość mocne razy, od razu widać, że to nie żadna szarpanina, lecz zwykła koleżeńska przepychanka.
Kolejna scena jakby z filmu: dwudziestokilkulatek tak podobny do poprzedniego blondyna. Idzie długą, parkową aleją, trzymając za rękę młodą, śliczną dziewczynę o długich rudych włosach i zielonych oczach. Uśmiechają się do siebie, po czym zwracają się w stronę wózka w którym spoczywa ich mały synek.
Twarz blondyna nagle się zmienia. Jego skóra staje się poorana zmarszczkami oraz poznaczona starczymi plamami. Dziewięćdziesięcioletni starzec leży w swym jasnym pokoju w świeżo przebranej pościeli. Dookoła niego stoją jego najbliżsi. Wszyscy uśmiechają się do mężczyzny. Staruszka o siwych włosach i szarozielonych oczach trzyma go za rękę. Czuć aurę miłości, ale też i smutku unoszącą się w powietrzu. Nagle dziewięćdziesięciolatek zamyka oczy, wzdycha głęboko, po czym opada bezsilnie na swe posłanie. Nad ciałem unosi się szara mgiełka przypominającą starca.
- Chcecie bym wybierał między przyjaźnią, a szczęśliwym życiem jednego człowieka?
Choć nie słychać odpowiedzi, to jednak Lucyfer wie dobrze, że tego właśnie od niego pragną. Wybrać jedno dobro, spośród dwóch. Niby proste... Można przecież poświęcić jedno z nich... Można pozbawić życia człowieka, by utrzymać przy sobie Upadłego, który może ocalić w przyszłości nie tylko jego życie, ale i życie wszystkich Demonów i diabłów. Tak... To będzie najlepsze wyjście.
Więc już postanowione... Choć dziecko jest niczemu nie winne, lecz czymże jest los jednej istoty w porównaniu do całych zastępów Upadłych.
Spojrzał wymownie na Regentów, próbując dać im do zrozumienia, że nie jest zachwycony z podjętej przez siebie decyzji, ale jest to decyzja z pewnością najlepsza dla jego królestwa.
Jednak nim zdążył wypowiedzieć choćby słowo, za plecami Archaniołów znów zmienił się obraz.
Tym razem widać było na szarej chmurze obraz przypominający Apokalipsę. Po ciemno granatowym niebie zaczęły przewijać się czarne chmury. Poznał budynki należące do królestwa, w którym żył przez wiele tysięcy lat... Poznał, choć może nie same budynki a to, co po nich pozostało. Dopalające się zgliszcza powoli zaczęły zrównywać się z ziemią... ziemią, która przybrała kolor purpury.
Krew...” pomyślał Lucyfer, a jego źrenice rozszerzyły się ze strachu „Czyżby... Czyżby to była...” nie dokończył, gdyż w tej samej chwili zauważył stos Skrzydlatych. Anioły leżały jeden na drugim tworząc makabryczną górę. Jasne szaty mieniły się wszelkimi odcieniami czerwieni. Połamane skrzydła sterczały z barków martwych, a wiele z nich pozbawione były piór. W skupisku tym udało mu się dostrzec kilka twarzy... twarzy wykrzywionych w grymasie nieopisanego bólu i strachu. Wolał nie wiedzieć, co wywołało w tych aniołach takie przerażenie. Sam zamek najjaśniejszego przypominał raczej cztery nagie mury, nie mające ze sobą nic wspólnego. Jasność, która od wszechczasów otaczała ten budynek, odeszła gdzieś w nieznane i widać było, że nie zamierza nigdy tu powrócić. A może i ona została zamordowana...
Widok zamku zaczął rozmazywać się. Tym razem na pierwszym planie znajdowały się budynki należące do jego podwładnych. Tak samo popalone, tak samo sterczące wśród ognia i tak samo raniące serce Lucyfera. I tu wszyscy zamordowani Upadli zostali zniesieni w jedno miejsce... miejsce ich wiecznego spoczynku, bo któż miałby ich pochować?
Jego wzrok przykuł jedne mały element: kawałek złotej szaty... Tak bardzo chciał odwrócić swój wzrok, by nie spoglądać na to, co ukazało się jego oczom. Wśród martwych Upadłych dostrzegł siebie samego. Z jego podciętego gardła spływała stróżka krwi. Widział, jak jego ciało drży agonalnie... Widział oczy, które spoglądały w ogarniającą je ciemność.
W końcu udało mu się odwrócić wzrok. Po policzkach popłynęły wielkie łzy.
Więc tak ma wyglądać przyszłość, jeśli odmówi pomocy Regentom? Więc dobrze... Zgodzi się na to. Zgodzi się uratować to dziecko. Nie może dopuścić, by cały anielski świat ogarnęła ciemność, a wraz z nią ogień. krew i śmierć.
Lecz w takim razie co się stanie, jeśli pozostawi Asmodeusza?
Zerknął ze strachem w stronę swego przyjaciela.
Za jego plecami pojawił się obraz tak podobny do tego, który widział spoglądając w stronę Archaniołów. Ta sama góra usypana z ciał Upadłych... Te same wykrzywione w strachu i bólu twarze... Te same połamane skrzydła i spływające strumienie krwi... Te same palące się budynki i tylko istoty w białych szatach stojące i spoglądające z radością na ten Armagedon uświadomiły Lucyfera, że nie patrzy się na rzeź uczynioną przez ludzi.
Te zdradzieckie Anioły... To one zaczną bawić się w synów Adama, jeśli to dziecko tego nie uczyni. I jak Rafael mógł mówić o przyjaźni?! Zdradziecka żmija! Zdradziecka tak samo, jak jego bracia, którzy pragną nie pokoju, lecz całkowitego unicestwienia wszystkich tych, którzy nie zgadzają się na rządy jednego Boga.
Nie... Nie pozwoli na to. Jeśli mają umierać w męczarniach, to umrą tak wszyscy. Niech i anioły poczują na sobie oddech przerażenia i nicości!

Wszystkich, których interesują wcześniejsze losy Archaniołów, Upadłych i jednego dziecka, zapraszam na mój poprzedni blog --> Opowieści piórem pisane Pozdrawiam :)

Brak komentarzy: