niedziela, 13 lutego 2011

Przeciw ciemności - cz. XII

Metatron nie mógł zasnąć. Miliony myśli kołatało się po jego głowie. Wszystko miało pójść tak prosto. Rozmowa z Asmodeuszem i Lucyferem... Ostatnia decyzja i... I koniec tego wszystkiego.
Co prawda Lucyfer oświadczył, że nie zamierza się z nimi bratać, ale... nie było to oświadczenie pewne. Czuł w jego głosie wahanie. Może się jeszcze rozmyślić.
Chyba już za daleko się posunął. Przekroczył granicę, za którą nie ma już powrotu.
Wstał ze swego posłania i podszedł do wielkiego okna. Srebrna , długa szata ciągnęła się za nim szeleszcząc przy tym nieprzyjemnie. Spojrzał w ciemne niebo.
A może by tak zniknąć? Zostawić to wszystko w... diabły? Niech reszta Regentów razem z Lucyferem martwią się o to wszystko. Niech w końcu wyjdzie na jaw to, co tak chce ukryć przed światem!
Czyżby odzywało się jego sumienie? Być może, ale nie o to chodzi.
Jest przecież tylko zwykłym aniołem... Archaniołem i Regentem Światła, ale... nadal zwykłym aniołem z kości i krwi.
Przygryzł lekko dolną wargę. Kiedyś to wszystko wydawało się tak łatwe... Kiedyś, to znaczy przed dniem, gdy Lucyfer postanowił zorganizować bunt. Potem to wszystko się tak... tak cholernie popieprzyło.
Nie... Dosyć tego użalania się nad sobą. Ktoś na tym zasmarkanym świecie musi być twardy. A skoro padło na niego, to...

Uriel pochrapywał smacznie w swym pokoju.
W snach siedział w wielkim, ociekającym złotem, teatrze. Spoglądał z zaciekawieniem na scenę. Śledził wzrokiem każdy, nawet najmniejszy ruch. Wyczekiwał z utęsknieniem na pierwszego aktora, który nagle wpadł na deski teatru zza krwistoczerwonej kotary. Był to Michał odziany w swoją srebrną zbroję. Siedział właśnie na koniu, zrobionym z kawałka drewna i worka wypełnionego sianem. Udając, że ujeżdża dzielnego rumaka, latał po całej scenie rżąc niczym parzystokopytny i co jakiś czas odchylając się do tyłu. Nagle dołącza do niego Lucyfer, dosiadając podobnego cudaka. Obydwoje zauważyli swą obecność. Natychmiast zmierzyli się wzrokiem i zaczęli pędzić ku sobie. Gdy stanęli twarzą w twarz, a raczej łbem konia w łeb konia, wyjęli ze swych pochew małe drewniane mieczyki i okładając się nimi, poczęli wyzywać się od dziewek w białych bądź czarnych fatałaszkach, oraz nieudanych eksperymentów Boga.
Uriel zaniósł się śmiechem. Dołączył do niego Asmodeusz siedzący po jego lewej stronie. Świetnie się bawili patrząc na swych przyjaciół. Archanioł żałował nawet, że częściej nie odbywają się takie przedstawienia. Wojna wojną, ale śmiech to zdrowie. A i może dzięki temu śmiechowi dojdą w końcu do wniosku, że ta cała walka w ogóle się nie opłaca i o wiele przyjemniej będzie posiedzieć wspólnie przy ognisku rozpalonym gdzieś w rajskich ogrodach.
Podczas rozmyślań Uriela ze sceny zeszli Michał z Lucyferem, a ich miejsce zajęli pozostali regenci ubrani w długie, rozłożyste kolorowe suknie z falbankami. Wbiegli oni na scenę tanecznymi krokami, po czym unosząc do góry dolne części garderoby, poczęli tańczyć Kankana. Rafael, Raguel, Zadkiel, Gabryjel, Metatron... Wszyscy oni podskakiwali do góry, unosili wysoko swe nogi i do tego popiskiwali niczym młode, niedoświadczone panienki do towarzystwa.
Co prawda sam Archanioł nie wiele zobaczył z tej całej maskarady, gdyż już po pierwszych kilkunastu sekundach znalazł się na podłodze, rechocząc i ocierając łzy spływające po jego policzkach, jednak odgłosy, które wydawał Asmodeusz dawały jasno do zrozumienia, że zabawa dopiero się rozkręca. Nie był jednak wstanie podnieść się i oglądać dalszych popisów swych przyjaciół. Śmiech całkowicie odebrał mu siły. No cóż... To co zobaczył do tej pory w zupełności mu wystarczy.

Mijały kolejne dni podczas których Regenci obradowali nad losem dziecka, swoim i całego świata. Nie mieli już żadnych złudzeń, że Lucyfer zgodzi się im pomóc. Zresztą... Niosący Światło nie pokazywał się im, odkąd opuścił ich zamek tamtego pamiętnego dnia. Sam Rafael nie miał okazji z nim porozmawiać, choć nawet gdyby taką miał, nie znalazłby zapewne odpowiedniego tematu. Próba rozpoczęcie gadki o pomocy przy neutralizacji mocy dziecka z pewnością znów skończyłaby się fiaskiem, bądź, co gorsze, wymianą ostrych zdań. Lepiej było nie pogarszać i tak już napiętej sytuacji.
Tak, czy inaczej, wszelkie narady Archaniołów kończyły się wciąż tym samym potwierdzeniem, że ostatecznym wyjściem z tego nieciekawego położenia jest zabicie ludzkiego malca. Sam Gabryjel ostatecznie zmuszony został do przyznania racji, że jest to jedyne dobre posunięcie w tym przypadku.
Należało więc jedynie ustalić odpowiedni czas, wybrać odpowiednią broń i dokonać tego... czynu.
- Im szybciej to zrobimy, tym lepiej dla nas, dla całego świata naszego, ludzkiego i dla samych rodziców tego dziecka. Im dłużej będą z nim przebywać, tym grubsza stawać się będzie nić miłości łącząca ich wszystkich - Razjel otarł twarz dłońmi ze zmęczenia - Najlepiej pewnej spokojnej nocy przenieść go do naszego wymiaru i tu pozbawić go życia. Czyniąc to w jego pokoju możemy narazić się na nakrycie nas przez jego opiekunów.
- Tylko kto zada ten ostateczny cios? - zatrząsł się Gabryel. Bał się, że to on będzie musiał dokonać tego przerażającego czynu. Jest na to za słaby... Wiedział, że prędzej zemdleje, niż zatopi miecz w małym, żyjącym jeszcze ciałku.
- Nie martw się Gabryelu - uśmiechnął się Razjel, jakby wyczytał myśli swego brata - Tobie to nie grozi. Potrzebny jest nam ktoś, kto w ostatniej chwili nie załamie się i nie upuści broni, przeciągając tym samym tą całą i tak straszną chwile. Ja mam raczej na myśli Michała - tu Regent zwrócił się w stronę Dowódcy Wojsk Anielskich - W końcu i tak nigdy nie pałał miłością do syna Adama, a przynajmniej nie taką jak Gabryjel czy większość z nas.
Michał spojrzał niepewnie na Razjela. Nie przypuszczał, że jego dosięgnie ten zaszczyt. Co prawda sam od początku był za unicestwieniem tego bachora, a jednak... Jednak co innego planować, a co innego samemu wykonać ten, swego rodzaju, rozkaz. Nigdy w życiu nie zabił człowieka. Upadłych - tak, ale nie człowieka. Przecież... anioły nie powinny tego czynić. Od tego są sami ludzie.
Zacisnął mocno powieki.
Ale jeśli wymaga tego chwila... On jest gotów to uczynić... Gotów jest postąpić wbrew swej anielskiej naturze, by ocalić ich Królestwo, a razem z nim i wszystkich synów Adama i córki Ewy, które żyją na Ziemi. W końcu jest Wodzem Wojsk Anielskich! Odwaga, nieugiętość i oddanie swemu jedynemu Władcy... Tymi cechami kieruje się w swym życiu. Dlatego też...
- Jeśli i inni się na to zgodzą, to mogę to uczynić - westchnął głęboko. Dopiero gdy wyrzekł te słowa, otworzył swe oczy.
Wszyscy zebrani w pokoju pokiwali twierdząco głowami.
- Więc pozostało ustalić nam jedynie dzień, w którym zakończymy tą całą koszmarną farsę.
- W sumie - Metatron, po chwili nasłuchiwania głosów, które tylko on był w stanie wyłapać z ciszy ogarniającej zebranych, wstał od stołu, poczym podszedł do wielkiego okna. Wyjrzał przez nie, unosząc swój wzrok ku płynącym po niebie obłokom, jakby to w nich miał znaleźć odpowiedź na wszelkie nurtujące go pytania - możemy uczynić to i dzisiejszej nocy. Sam mówiłeś, Razjelu, że nie powinniśmy odwlekać tego momentu.
Razjel przytaknął ruchem głowy.
- A co z Lucyferem? - Rafael starał się by pytanie to brzmiało jakby zadane zostało mimochodem. Nie uniósł nawet swego wzroku znad stołu, na którym, swym wskazującym palcem, rysował niewidzialne szlaczki.
- Nie rozumiem twego pytania - Głos Boży zwrócił się w jego kierunku -A co ma z nim być?
- No... Czy będziemy go powiadamiać o naszych planach?
- A dlaczego mamy to robić? Nie jest on nam niezbędny do zniszczenia dziecka.
- Jednak i on przyczynił się do takiego obrotu sprawy. – Gabryjel powoli dochodził do siebie. - Niech przybędzie i zobaczy, do czego doprowadził jego bezsensowny upór.
- Jeszcze na nas jakieś kłopoty sprowadzi. Nie… - Metatron pokręcił głową. – Nie będziemy go o niczym informować. A teraz, moi bracia, powinniśmy wziąć się do roboty. Noc już zapadła nad domem naszego dziecka.
Wszyscy przytaknęli, jednak było w nich wszystkich tyle zapału do działania, ile rozumu w pegazach.

Brak komentarzy: