niedziela, 27 lutego 2011

Przeciw ciemności - cz. XIV

Na korytarzu Uriel z trwogą nasłuchiwał zbliżających się kroków mężczyzny. Prowizorycznie  przyjął niewidzialną formę  Po chwili całe pomieszczenie oblało się światłem, którego źródłem był niewielki żyrandol wiszący u sufitu. Ojciec dziecka był o kilka lat młodszy niż przypuszczał Archanioł. Krótkie, kruczoczarne włosy przedstawiały istne pole bitwy tuż po walce. Zaspane, piwne oczy z ledwością spoglądały na obite panelami ściany.
            „Myśl Uriel... Myśl...” ponaglał się w myślach Regent. Miał nadzieję, że dla ludzkiego wzroku światło, które roztaczają w pokoju jego bracia, jest niezauważalne. Potwierdził to sam ojciec, który szedł nadal w kierunku drzwi wolnym krokiem.
            Uriel wzruszył ramionami, by ostatecznie łączyć się z myślami człowieka.
Chce ci się spać... Chce ci się bardzo spać... - zaczął mruczeć pod nosem.
Człowiek ziewnął głęboko. Dobry znak.
Możesz wrócić do łóżka. Dziecko jest bezpieczne... Leży w swoim pokoiku i niczego mu nie brakuje...
            „Żona mnie zabije, jeśli nie sprawdzę co u Oscara” - Regent usłyszał w swej głowie myśli mężczyzny.
Nic ci nie zrobi. Wrócisz do sypialni i powiesz, że wszystko jest w porządku.
            Ojciec się zatrzymał. Odwrócił głowę w stronę z której przed chwilą przyszedł.
            „Zajrzę tylko do synka i... I wrócę do cieplutkiego łóżeczka”.
            Uriel zaklął siarczyście, lecz nie dał za wygraną:
Przez ten czas łóżeczko ci wystygnie. A dziecko naprawdę jest bezpieczne. Poza tym... ty nie wstałeś wcale po to, by dojrzeć swego synka..
            „Po co ja w ogóle wstałem?” - dwudziestokilkulatek zaczął drapać się po brodzie, na której widniał już jednodniowy zarost.
E... Siku! Tak! - Archanioł uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie słowa, które niedawno wypowiedział do Raguela. - Tak bardzo  ciśnie cię na pęcherz. Spieszysz się bardzo do ubikacji...
            Człowiek zaczął pocierać swój kark, spoglądając już znacznie trzeźwiej w stronę skrzydlatej postaci, za którą znajdowały się drzwi do pokoju dziecinnego.
Ale to tak BARDZO spieszy ci się do ubikacji... - wysyczał Uriel.
            Udało się. Kochający tatuś zaczął drobić nogami, by po chwili ruszyć szybkim truchtem w stronę, gdzie, jak przypuszczał Archanioł, miała znajdować się ubikacja.
Tragedia została zażegnana. - Wyszczerzył swoje zęby, wypinając dumnie pierś.


Więc co? - westchnął głęboko Rafael, spoglądając na swych towarzyszy. - Mamy się od tak po prostu poddać? A może... - Na jego twarzy pojawił się nagle delikatny uśmiech. - A może to jakiś znak?
Znak?
No... Wiecie... Bóg ostatecznie zmienia swoje zdanie. Nie ma jednak czasu by nas z powrotem zbierać przed swym obliczem, więc zakłada na tego malca tą całą osłonę  i...
Wszystko by się zgadzało – przerwał mu Razjel – tylko, że znaki te, jak już chyba wspominałem, pojawiają się przy dziecku tuż po jego narodzinach. Gdyby Bóg już wtedy wiedział o tym całym przypadku, to chyba wszystko by nam wytłumaczył osobiście, a nie przysparzał nam nowe problemy.
Dobrze... Ja już się więcej nie odzywam – mruknął oburzony Rafael. - Nie to nie... Sami sobie myślcie nad rozwiązaniem tego problemu.
            W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Wszystkie problemy były rozpatrywane, gdy przygotowywali się do tej misji, jednak o tym, który miał miejsce, nawet nie pomyśleli.
To ja idę po Uriela – westchnął Anioł Uzdrowień. - Skoro i tak dziś do niczego więcej nie dojdziemy, głupotą by było sterczenie tutaj do rana.
Może jednak do czegoś dojdziemy... - Raguel podrapał się po brodzie, koncentrując swój wzrok na niewidzialnym dla innych punkcie. - Czytałem kiedyś o Mocy Dziesięciu.  Używali jej Serafini nim to my stanęliśmy nad nimi. Podobno potrafi ona unieszkodliwić wszelkie zaklęcia. Jest tylko jeden problem...
Nie ma tutaj dziesięciu Regentów – odezwał się Metatron. - Ba! Nie ma nas nawet tylu, gdy zbieramy się na narady. I gdybyśmy znaleźli się tu wszyscy i okazało się, że Lucyfer pragnie jednak nam pomóc, to… I tak nie będzie nas dziesięciu.
Masz rację, Metatronie. Musimy jednak spróbować tego posunięcia. I tak nie mamy niczego do stracenia.
Więc czego nam potrzeba do przeprowadzenia tego całego zaklęcia?
Tylko jednego... - Spojrzenie Raguela stało się ostre niczym miecz samego Michała. - Wiary... Głębokiej wiary, że nam się uda.

Kochany tatuś... Gdyby mógł, zostawiłby to dziecko na pastwę losu...
            Do uszu Uriela dobiegł wysoki, kobiecy głos.
            „No nie... - westchnął – Tylko nie mamusia...”.
            Szczęście jednak odwróciło się do Archanioła tyłem. Tam, gdzie kilka minut wcześniej stał wysoki, szczupły mężczyzna, w tej chwili pojawiła się niewysoka i o wiele szczuplejsza kobieta, o bujnych blond włosach.
            „Niech to szlak” – zaklął w duchu, zastanawiając się nad kolejnym krokiem.
Chce ci się spać? - bardziej spytał, niż stwierdził.
            Kobieta co prawda ziewnęła, ale nawet się nie zatrzymała.
Tak... Więc chce ci się siku – ponowił atak Uriel.
            Blondynka nadal szła w kierunku drzwi
Mąż cię woła! - wyskomlał błagalnie.
            Kobieta zatrzymała się, nasłuchując przez chwilę.
Nieee,,, - mruknęła do siebie, ruszając dalej.
Zupa ci kipi!
Zupa! - W oczach blondynki pojawiła się nagła panika. Po chwili jednak znikła, opanowana przez jedną myśl - „Przecież dziś nie gotowałam żadnej zupy”.
Och... Ale twój mąż gotował!
            „Mój mąż gotujący zupę... - zaśmiała się cicho – To musiałoby pięknie wyglądać”.
            Uriel zaczynał mieć już dość tej zabawy. Otarł dłonią twarz i przez zaciśnięte zęby zaczął mówić.
Twój syn jest owładnięty mocami Ciemności. Teraz w jego pokoju znajdują się Regenci, chcący go porwać, by przenieść go do swojej krainy i tam go zabić, bo wielmożny pan Lucyfer postanowił wypiąć się na nich tyłkiem... Jeśli teraz tam wejdziesz, możesz ściągnąć na siebie ich gniew, co w przyszłości przeobrazić się może w stały pobyt w Krainie Ciemności z darmowym , smołowym spa. Więc jeśli się nie cofniesz, to nie ręczę ani za nich, ani za siebie!
            Można by rzec, że pomogło. Kobieta stanęła, omiotła cały korytarz szalonym spojrzeniem, po czym, głośno szlochając, zaczęła przywoływać swojego męża.
            Archaniołowi zaczęła drżeć powieka w nerwowym tiku. Nie wierzył, że ludzie potrafią być aż tak mało inteligentni. Zresztą... nie ważne. Teraz ważniejsze jest to, że zamiast jednego człowieka, ma na głowie teraz dwie te istoty.
Uriel... Jesteś nam potrzebny... – Usłyszał głos Razjela dobiegający  zza jego pleców.
Niestety tak się składa, że nie mam czasu. Próbuję wam tyłki chronić.
Zostaw nasze tyły w spokoju. Nam jesteś potrzebny o wiele bardziej niż tu.
Jesteś tego pewien? - Zwrócił się w stronę swego brata, wskazując dłonią na szlochającą kobietę. - A to jeszcze nic, bo za chwilę przybiegnie tutaj jej kochany mężulek. I jak myślisz? Odejdą stąd z pustymi rękoma, czy jednak postanowią sprawdzić ostatecznie, co się dzieje u ich synka?
            Tak jak powiedział Uriel. Zaraz po tym, jak skończył wypowiadać ostatnie słowo, na korytarzu pojawił się mężczyzna, natychmiast chwytając swą ukochaną w ramiona.
O wilku mowa... - westchnął. - A poza tym, zamknij te drzwi. Cud, że jeszcze nie zwrócili na nie uwagi.
            Razjel natychmiast posłuchał rozkazu swego przyjaciela, przechodząc następnie przez oszkloną część drzwi, niczym przez mur stworzony z mgły.
Co ci się stało, kochanie? - Mężczyzna rzeczywiście przeraził się widokiem zrozpaczonej żony.
Nie wiem... Te głosy w głowie... One... One... - chlipała blondynka – One powiedziały, że ktoś chce porwać nasze dziecko...
Coś ty jej nawciskał – Razjel omal nie spalił Uriela swym wzrokiem,
Nie ważne... Zaraz ta dwójka ludzi znajdzie się w pokoju swojego dziecka. Jestem więcej niż pewien, że wezmą go potem do swojej sypialni. Z drugiej strony, mogliśmy po prostu chwilę dłużej poczekać. Tatuś sprawdziłby co u swego malca i wrócił do łóżka, a my mielibyśmy spokój.
Wiesz dobrze, że energia, która panuje w pokoju jest zbyt wielka, by została niezauważona przez ludzi. Utrzymywanie kontaktu z górą, utrzymywanie nas w niewidzialnej dla ludzkiego oka formie, i jeszcze te Runy...
Jakie Runy? - zdziwił się Anioł Skruchy.
Nie ważne... Ważne, by teraz zapanować nad tymi ludźmi.
            Jakby na te słowa, mężczyzna spojrzał w stronę drzwi.
Poczekaj tu chwilę... Zobaczę co u Oscara i zaraz wrócimy wspólnie do sypialni.
            Kobieta, nie przestając chlipać, przytaknęła głową.
No to po nas... - Wzruszył ramionami Uriel.
            Jakież więc było jego zdziwienia, gdy obok niego przebiegł Metatron, dotykając dłonią czoła ojca dziecka, a później i samej matki. Oboje po chwili leżeli już na wykładzinie wyściełającej korytarz, chrapiąc w najlepsze.
Mamy niespełna godzinę, więc ruszajcie tyłki! - Warknął, gdy jego wzrok skupił się na zaskoczonych Archaniołach.
Nie trzeba było tak od razu? - żąchnął się Anioł Skruchy,
Nie trzeba było! Ty myślisz, że nie mam na co marnować swojej  siły?! Już do pokoju, bo wam urządzę z tyłków poligon wojskowy Michała!Na korytarzu Uriel z trwogą nasłuchiwał zbliżających się kroków mężczyzny. Prowizorycznie  przyjął niewidzialną formę  Po chwili całe pomieszczenie oblało się światłem, którego źródłem był niewielki żyrandol wiszący u sufitu. Ojciec dziecka był o kilka lat młodszy niż przypuszczał Archanioł. Krótkie, kruczoczarne włosy przedstawiały istne pole bitwy tuż po walce. Zaspane, piwne oczy z ledwością spoglądały na obite panelami ściany.
            „Myśl Uriel... Myśl...” ponaglał się w myślach Regent. Miał nadzieję, że dla ludzkiego wzroku światło, które roztaczają w pokoju jego bracia, jest niezauważalne. Potwierdził to sam ojciec, który szedł nadal w kierunku drzwi wolnym krokiem.
            Uriel wzruszył ramionami, by ostatecznie łączyć się z myślami człowieka.
Chce ci się spać... Chce ci się bardzo spać... - zaczął mruczeć pod nosem.
Człowiek ziewnął głęboko. Dobry znak.
Możesz wrócić do łóżka. Dziecko jest bezpieczne... Leży w swoim pokoiku i niczego mu nie brakuje...
            „Żona mnie zabije, jeśli nie sprawdzę co u Oscara” - Regent usłyszał w swej głowie myśli mężczyzny.
Nic ci nie zrobi. Wrócisz do sypialni i powiesz, że wszystko jest w porządku.
            Ojciec się zatrzymał. Odwrócił głowę w stronę z której przed chwilą przyszedł.
            „Zajrzę tylko do synka i... I wrócę do cieplutkiego łóżeczka”.
            Uriel zaklął siarczyście, lecz nie dał za wygraną:
Przez ten czas łóżeczko ci wystygnie. A dziecko naprawdę jest bezpieczne. Poza tym... ty nie wstałeś wcale po to, by dojrzeć swego synka..
            „Po co ja w ogóle wstałem?” - dwudziestokilkulatek zaczął drapać się po brodzie, na której widniał już jednodniowy zarost.
E... Siku! Tak! - Archanioł uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie słowa, które niedawno wypowiedział do Raguela. - Tak bardzo  ciśnie cię na pęcherz. Spieszysz się bardzo do ubikacji...
            Człowiek zaczął pocierać swój kark, spoglądając już znacznie trzeźwiej w stronę skrzydlatej postaci, za którą znajdowały się drzwi do pokoju dziecinnego.
Ale to tak BARDZO spieszy ci się do ubikacji... - wysyczał Uriel.
            Udało się. Kochający tatuś zaczął drobić nogami, by po chwili ruszyć szybkim truchtem w stronę, gdzie, jak przypuszczał Archanioł, miała znajdować się ubikacja.
Tragedia została zażegnana. - Wyszczerzył swoje zęby, wypinając dumnie pierś.


Więc co? - westchnął głęboko Rafael, spoglądając na swych towarzyszy. - Mamy się od tak po prostu poddać? A może... - Na jego twarzy pojawił się nagle delikatny uśmiech. - A może to jakiś znak?
Znak?
No... Wiecie... Bóg ostatecznie zmienia swoje zdanie. Nie ma jednak czasu by nas z powrotem zbierać przed swym obliczem, więc zakłada na tego malca tą całą osłonę  i...
Wszystko by się zgadzało – przerwał mu Razjel – tylko, że znaki te, jak już chyba wspominałem, pojawiają się przy dziecku tuż po jego narodzinach. Gdyby Bóg już wtedy wiedział o tym całym przypadku, to chyba wszystko by nam wytłumaczył osobiście, a nie przysparzał nam nowe problemy.
Dobrze... Ja już się więcej nie odzywam – mruknął oburzony Rafael. - Nie to nie... Sami sobie myślcie nad rozwiązaniem tego problemu.
            W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Wszystkie problemy były rozpatrywane, gdy przygotowywali się do tej misji, jednak o tym, który miał miejsce, nawet nie pomyśleli.
To ja idę po Uriela – westchnął Anioł Uzdrowień. - Skoro i tak dziś do niczego więcej nie dojdziemy, głupotą by było sterczenie tutaj do rana.
Może jednak do czegoś dojdziemy... - Raguel podrapał się po brodzie, koncentrując swój wzrok na niewidzialnym dla innych punkcie. - Czytałem kiedyś o Mocy Dziesięciu.  Używali jej Serafini nim to my stanęliśmy nad nimi. Podobno potrafi ona unieszkodliwić wszelkie zaklęcia. Jest tylko jeden problem...
Nie ma tutaj dziesięciu Regentów – odezwał się Metatron. - Ba! Nie ma nas nawet tylu, gdy zbieramy się na narady. I gdybyśmy znaleźli się tu wszyscy i okazało się, że Lucyfer pragnie jednak nam pomóc, to… I tak nie będzie nas dziesięciu.
Masz rację, Metatronie. Musimy jednak spróbować tego posunięcia. I tak nie mamy niczego do stracenia.
Więc czego nam potrzeba do przeprowadzenia tego całego zaklęcia?
Tylko jednego... - Spojrzenie Raguela stało się ostre niczym miecz samego Michała. - Wiary... Głębokiej wiary, że nam się uda.

Brak komentarzy: