poniedziałek, 14 marca 2011

Przeciw ciemności - cz. XVI


      Powtórz jeszcze raz. – Uriel nerwowo stukał paznokciami po swych zębach, wpatrując się to w Runy, to w śpiące dziecko.
Raguel ostatkiem sił powstrzymywał się przed uderzeniem w szczękę swego brata.
      Powtarzam po raz setny i… mam nadzieję, że ostatni. – Spojrzał po twarzach Regentów stojących dookoła łóżeczka. – Musimy stworzyć własną osłonę, która będzie, jak to ujął Uriel, kompatybilna z tą, którą wytwarzają Runy. Gdy tego dokonamy, być może będziemy mogli wpłynąć na siłę tej mocy, która niepozwana nam dotknąć dziecka. Aby tego dokonać, musimy się maksymalnie skoncentrować, by móc skopiować choć część tej magicznej osłony i nanieść w niej odpowiednie zmiany. Może nie być to proste… Ba! Może się nam to nawet nie udać, ale musimy próbować. Chyba każdy z nas bawił się kiedyś w kopiowanie mniejszych lub większych przedmiotów. Pamiętacie pewnie, jak to się robiło. To, czego teraz się podejmujemy będzie polegać na tym samym, tylko że… na większą skalę. – Zamilknął na chwilę, by nabrać powietrza. – Gdy już tego dokonamy, Razjel odłączy się od nas i zajmie się dzieckiem. Gdy dziecko znajdzie się poza granicą działania Run, wszyscy zaprzestajemy dalszych działań i zwijamy się do siebie. I nie pytam się, czy zrozumieliście, bo Uriel znowu zaprzeczy. Tak więc… zabieramy się do roboty.
Widać było, że zebranym do tej roboty nie bardzo się spieszy. Wiedzieli, co może ich czekać, jeśli cała sytuacja wymknie im się z rąk. Gdy czasami przesadzali z tego typu magią, przez kilka kolejnych dni z ledwością wstawali ze swych łóżek.
Stanęli jednak wyprostowani, wysuwając przed siebie dłonie, tak by ich wewnętrzne strony znajdowały się tuż nad barierą Run. Zamknęli swe oczy, zaczynając szeptać pod nosem Staroanielskie zaklęcia, których uczyli się odkąd znaleźli się na stanowiskach Regentów.


Spał smacznie w swym łóżeczku. Był najedzony, umyty i przede wszystkim bardzo zmęczony. Odkrywanie świata, który go otaczał, okazało się bardziej wyczerpującym zajęciem, niż się to mogło wydawać. Nie pamiętał kiedy zamknął swe oczka. Pamiętał jednak, kiedy je otworzył, a uczynił to wtedy, gdy poczuł dziwny chłód ogarniający jego ciałko. Gdy Spojrzał przed siebie, zauważył nachylającego się nad nim mężczyznę, którego szeroki uśmiech bardzo go przestraszył. Nie był to ten rodzaj uśmiechu, który pojawiał się na twarzach jego rodziców, gdy zaciekawiony motylkiem zaczął za nim raczkować. Ten, który obecnie obserwował był… był taki straszny.
Mężczyzna nie przestając szczerzyć swych zębów wysunął rękę w kierunku ramy łóżeczka, sycząc przy tym do malca: „Nie bój się… Nic ci się nie stanie… A przynajmniej nie teraz… Teraz śpij… Śpij, póki jeszcze możesz…”.
I to było na tyle. Znów powrócił do swych marzeń sennych, które nie przedstawiały się jednak już tak anielsko jak poprzednim razem. Widział kilkoro płaczących ludzi i całe ich wiwatujące tłumy. I poczuł się tak źle… Tak bardzo źle, bo jego małe serce zaczęło odczuwać wielki smutek i wielką złość, której nie mógł na nikogo przelać. Jakimś dziwnym sposobem wiedział, że jest już za późno… Na wszystko za późno.

Regenci stracili już poczucie czas. Równie dobrze mogli stać nad łóżeczkiem dwie minuty, jak i dwie godziny. Wielokrotnie musieli mierzyć swe siły z tajemniczą magią, lecz ta, na którą teraz natrafili, zdawała się być nie do pokonania. Wciąż szeptali modlitwy, wciąż trzymali dłonie nad barierą, lecz ich wysiłki słabły z każdą sekundą. Nie chcieli jednak ustąpić… Nie mogą pozwolić by to dziecko przetrwało, nawet jeśli miałoby to oznaczać ich śmierć. Stróżki potu ciekły po napiętych twarzach. Zaciśnięte powieki sprawiały, że przed ich oczami pojawiały się białe plamki. A może była to sprawka wyczerpania…
Ku zadowoleniu całej gromady, przezroczysta dotąd bariera, zaczęła przybierać mleczno-białą barwę. Przypominało to raczej gęstą mgłę niż magiczny mór nie do przebicia. A jednak pomimo to nie mogli swoimi siłami stworzyć jej kopii.
      Nie damy… Nie damy rady… - wysyczał Rafael. Jego dłonie zaczęły się trząść z wyczerpania.
      Zamilcz… Zamilcz i się skup! – Raguel nie dawał za wygraną.. – Jesteśmy już blisko…
      Chyba utraty przytomności... – Uriel z ledwością uniósł do góry kąciki ust. Po chwili jednak skupił wszystkie swe siły w wewnętrznej stronie dłoni. Będą mogli mu potem zarzucić wszystko, prócz tego, że się nie starał.
Jakaż więc była ich radość, gdy pod ich rękoma ukazała się mgiełka osadzająca się na runicznej barierze. Rafael chciał już zaklasnąć w dłonie, na szczęście ostatecznie się powstrzymał przed taką reakcją. Uśmiechnął się tylko spoglądając spod przymrużonych oczu na innych.
Gdy ich wytwór połączył się z osłoną dziecka, Razjel odłączył się od swych braci, próbując dotknąć malca.
      Mam cię… - wysyczał przez zaciśnięte zęby, gdy jego dłonie natrafiły na dziecko. Przez chwilę zaczął zastanawiać się, dlaczego malec się nie obudził, jednak doszedł do wniosku, że nawet to dobrze… Krzyki i płacz nie były tym, czego im brakowało. Natychmiast go pochwycił i próbował wydostać poza osłonę. Do pewnego stopnia udało mu się… Do pewnego, gdyż w połowie drogi jego ręce zablokowały się. Spojrzał się z paniką na innych. – Co się dzieje?
      Te Runy… One… - Raguel jeszcze mocniej zacisnął powieki. – One podwajają swe siły…
      Jak to podwajają?! Przecież to są zwykłe bazgroły!
Metatron nie wytrzymał. Z głuchym stęknięciem odszedł o krok od łóżeczka. Opuścił swobodnie ręce, Zgiął się w pół głośno oddychając. Reszta Archaniołów poszła w jego ślady. Wiedzieli już, że nie dadzą sobie rady… A przynajmniej nie w takiej liczebności.
      Trzeba zwerbować kogoś z góry. – Uriel po raz pierwszy zachowywał się poważnie. Ta powaga nie pasowała do niego w ogóle.
      A niby kogo? -  Głos Boży powoli odzyskiwał swe siły.
      Gabryjela?
      Gabryjela?  Przecież on nie jest nawet w stanie logicznie myśleć siedząc u nas w Królestwie. Chcemy jak najbardziej ograniczyć jego uczestnictwo w tym całym zamieszaniu, a ty takie propozycje wysuwasz!
      Och… Tylko taki pomysł dałem… Nie musisz za raz na mnie wrzeszczeć!
      To nie dawaj więcej takich „pomysłów”. Nie wiem w ogóle, dlaczego stałeś się Regentem! – Metatron zacisnął swe pięści.
      Może dlatego, że Bóg stwierdził iż ktoś normalny przydałby się na tym stanowisku! – wysyczał Uriel.
      Właśnie z tego powodu powinieneś dalej siedzieć w tej swojej zapluskwionej norze przy murach królestwa!
      Wolę siedzieć w swojej zapluskwionej norze, niż gapić się na twoją obrzydłą mor…
      Spokój! – Raguel postanowił przerwać tą bezsensowną wymianę zdań.  – Mało mamy problemów? Jeszcze wy tu się błotem obrzucać będziecie?!
      Bo to on zaczął… - warknął Anioł Skruchy.
      Nie obchodzi mnie to! Jeśli chcecie poskakać sobie do gardeł, to przynajmniej poczekajcie aż dokończymy to wszystko!
Metatron z Urielem spojrzeli na siebie spod byka. Widać było, że słowa Raguela doprowadziły ich do porządku, lecz pomimo to, pierwszą wolną chwilę po tym całym przedstawieniu wykorzystają do wyjaśnienia sobie, który z nich godniejszy jest noszenia miana Regenta.
      Nie chcę się wtrącać, ale… Tak się składa, że poza w której się znajduje, jest dla mnie dość… hm… żenująca. – Tym razem Razjel spiorunował wszystkich swym wzrokiem. Kurczowo trzymał dziecko w połowie drogi między łóżeczkiem a barierą. - Moglibyście więc poczynić jakieś radykalne kroki w kierunku zneutralizowania tej osłony. Plecy mi zaraz pękną.
      W dodatku rodzice tego szkraba – mruknął Uriel.
Raguel westchnął, ocierając twarz dłonią. Widać było, jak miliony myśli i pomysłów kłębią się w jego głowie. Ostatecznie powiódł wzrokiem po wszystkim i wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu, po czym zwrócił się Metatrona:
      Sprowadź tu Gabryjela.
      Gabryjela? – Głos Boży po raz drugi oburzył się po usłyszeniu pomysłu ściągnięcia tu Siły Bożej.
      Natychmiast!
Nikt już nie zamierzał podważać tej decyzji, Nie czas był na dyskusje, ani na burzę mózgów. A nawet jeśli byłby czas, to ich organy myślenia nie byłyby w stanie wymyśleć innego, lepszego wyjścia.

Brak komentarzy: