poniedziałek, 28 marca 2011

Przeciw ciemności - cz. XVIII

Dwaj regenci światła stali pod niewielkim, liściastym drzewem. Było to drzewo naprawdę niewielkie, dlatego też deszcz bez problemu przemykał się pomiędzy rzadkimi jeszcze gałęziami, skapując na ich ubrania. Michał co jakiś czas przeklinał tą całą aurę. Dookoła robiło się coraz ciemniej, a dziecka jak nie było tak nie ma. Jak tak dalej pójdzie, to będą musieli oświetlić sobie polanę, by udało mu się w ogóle wycelować mieczem w małe ciałko. A jak tylko niewielka łuna pojawi się na niebie, zbiegnie się tu cała chmara aniołów, zaciekawionych tym całym tajemniczym zajściem. Wtedy będzie już koniec. Te przygłupie istotki gotowe będą wszcząć bunt przeciwko ich rządom, tylko z tego powodu, że jedno dziecko odejdzie w niepamięć. I bądź tu mądry i spróbuj wytłumaczyć im, że tak należało uczynić, by ich tyłki od zagłady ocalić! Nie pojmą tego! Dla nich białe zawsze będzie białe, a czarne – czarne. Nie zrozumieją, że czasami trzeba poświęcić jedną istotę dla dobra ogółu. Właśnie to wpajał swoim żołnierzom… Czasami jeden z nich zginąć musi, by szala zwycięstwa podczas walki z upadłymi przeważyła się na ich stronę. Jego bracia miecza jakoś to pojmowali. Jakoś…
      Mam nadzieję, że się pospieszą… - Westchnął ciężko.
      Też się obawiasz, że to wszystko nie jest najlepszym pomysłem?
      Zadkielu… Ty też?
      Ja się tylko pytam.
      Czy wyście wszyscy powariowali? Wciąż się tylko zastanawiacie, czy aby to jest dobre rozwiązanie. Sam nie dawno przekonywałeś Gabryjela, że tylko w taki sposób możemy choć na chwilę odsunąć od siebie widmo śmierci. Więc… - Nie dokończył Michał, gdy kątem oka zauważył tajemniczą postać przemykającą pomiędzy oddalonymi od niego drzewami. – Metatron informował cię o powrocie kogoś z ziemi?
      Nie… Nie informował. – W oczach Zadkiela pojawiły się iskierki strachu. Czyżby mieli nieproszonego gościa?
Dowódca wojsk odpiął pas z mieczem ze swych bioder, podając go stojącemu obok bratu.
      Przypilnuj tego.
      Chyba nie zamierzasz teraz sprawdzać, kto tam się czai.
Cisza, która zapadła, wyjaśniała wszystko.
      Nie pójdziesz tam – rzucił twardo Zadkiel. – Nawet o tym nie myśl.
      Jestem już dorosłym aniołkiem i mogę sam o sobie decydować. Poza tym pójdę sprawdzić jedynie, co tam się plącze. Może znów jakiś Upadły pomylił drogę i zamiast znaleźć się przed swoją śmierdzącą norą doczłapał się tutaj.
      A jeśli nie jest to żaden zwykły Upadły?
      A kto inny może to być? Wilkołak? Wampir? Smok? Chyba nie wierzysz w te wszystkie bajeczki, którymi Archanioły straszą małe, niegrzeczne aniołki – prychnął Regent.
Najstarszy Wiary chciał jeszcze coś dodać, ale ostatecznie zrezygnował. Wiedział, że jeśli Michał już sobie coś postanowi, to nawet Apokalipsa tego nie zmieni.
      To przynajmniej weź swój miecz.
      Nie potrzebuję go. Zresztą… jeszcze mi się na deszczu rdzy nabawi.
      Tak… Bo przecież ty byś gołymi rękoma stado harpii powalił – prychnął Zadkiel.
      Gdybym był do tego zmuszony. – Michał zasalutował swojemu przyjacielowi na zakończenie tej wymiany zdań i mrużąc oczy w które niemiłosiernie siekał deszcz, ruszył ku drzewom.


Pięciu Archaniołów stało nad łóżeczkiem niemowlaka, skupiając wszystkie swoje siły na barierze runicznej. Jedynie Razjel wciąż stał zgięty w pół, co jakiś czas próbując wyrwać swe ręce, wraz ze spoczywającym w nich dzieckiem, z osłony. Jak dotąd wszystkie jego próby kończyły się fiaskiem. Ale… przecież kiedyś to wszystko musi się skończyć. Moc Run musi zostać w końcu pokonana.
I nagle jakby słowa Archanioła zostały wysłuchane. Bariera zaczęła jakby topnieć. Nadal blokowała ręce Regenta, ale pozwalała się już lekko poruszać, niczym bardzo gęsta galareta.
      Najwyższy czas – wyszeptał Razjel, spoglądając na twarze swych braci. Ci, którzy po raz drugi siłowali się z mocą, ledwie utrzymywali się na nogach. Jedynie Gabryjel, zaciskając zęby, utrzymywał nad barierą swe dłonie, które nawet delikatnie nie drżały. Miał wielką ochotę krzyknąć z radości, lecz wiedział, że może tym samym rozproszyć skupionych przyjaciół i przedłużyć tym samym swój pobyt na tym padole łez.
Jednak na tym skończyła się całą radość Anioła. Ku jego niemiłemu zaskoczeniu, zza drzwi dały się słyszeć postękiwania przebudzonych rodziców malca. Nie tylko on je usłyszał. Zdawało się, jakby siła płynąca z ciał pozostałych Regentów podwoiła swoją siłę. A może to moc Run słabła w tak szybkim tempie.
      Znaki… - mruknął Rafael, uchylając lekko wcześniej zaciśnięte powieki. – One… One znikają…
      Skupmy się więc maksymalnie. – Raguel jeszcze bardziej przybliżył swe dłonie do słabnącej bariery. – Musimy czym prędzej stąd znikać…
Nawet i bez tych słów wszystkie Archanioły stojący nad łóżeczkiem wytężały swe siły do granic możliwości. W tym momencie liczyły się sekundy. W każdej chwili mogliby tam wpaść opiekunowie dziecka, a wtedy… Wtedy byłby koniec.
Nagle w pomieszczeniu pojawił się lekki powiew wiatru, omiatający spocone ciała Regentów. Dołączył do niego tajemniczy, niewyraźny szept, jakby dobiegający z innego świata.
      Nie rozpraszać się! – warknął Raguel, czując wahania anielskiej mocy. – Nie rozpraszać się, póki nie pokonamy tego cholerstwa!
Wiatr przybierał na sile, by w końcu zacząć szarpać szatami Boskich wysłanników i dudnić w ich uszach. Kilka obrazków spadło ze ściany, a kolorowe książeczki dotąd równo poukładane na jednej z  półek, znalazły się na podłodze. I ten głos, którego źródła widać nie było, to stawał się głośniejszy, to omal całkowicie nie znikał. Było w nim coś szyderczego, ale i doniosłego… Jakby same Runy zaczęły naigrywać się ze zwykłych, słabych istotek, które postanowiły nagle zmierzyć się z ich potęgą.
I te złowróżbne hałasy zza drzwiami.
Gdy wszyscy zgromadzeni nad łóżeczkiem zaczęli zastanawiać się nad sensem dalszego prowadzenia walki w cieniu zbliżającego się niebezpieczeństwa pod postacią dwójki ludzi, Razjel stęknął głucho wyciągając ręce, wraz ze spoczywającym w nich dzieckiem, z pola działania bariery. Jej siła odepchnęła go do tyłu z taką siłą, że Archanioł z ledwością utrzymał się na równych nogach. Najważniejsze jednak było to, że malec nadal znajdował się w jego dłoniach. Zdziwiło go tylko to, że pomimo tego całego harmidru roztaczającego się wokoło, brzdąc nie tylko nie wybuchnął donośnym płaczem, ale spał sobie smacznie, jakby to całe przedstawienie w ogóle go nie dotyczyło. Nie czas był jednak na kontemplowanie nad zaistniałą sytuacją.
Ciche, delikatne kroki zbliżały się w kierunku pokoju.
      No dobra… - wydyszał Raguel, ocierając pot z czoła. – Teraz zmuście się do ostatniego wysiłku i… I wracamy do siebie.
Pozostali bracia skinęli potakująco głowami. Zaczęli się dematerializować.
Gdy dłoń jednego z dorosłych chwyciła za klamkę, bo nieproszonych gościach pozostało jedynie małe, puste łóżeczko i niewielki bałagan.

Brak komentarzy: