środa, 6 lipca 2011

Arkadia - cz. I

Nie był zachwycony tym, że musiał stać w niewygodnej zbroi na takiej spiekocie. Pot lał się po jego twarzy, a w pobliżu nie było nawet skrawka cienia, nie licząc tego, który czekał na  niego w ciemnej jamie.
Zbroja, którą mu zaprezentowano, ocierała każdy milimetr jego ciała, gdyż nie była ona wykuwana na jego osobę, nie była wykuwana dokładnie i z pewnością sama nie pamiętała, kiedy ją wykuto. Ale czemuż się dziwić? Kto z pełna rozumu obdaruje nowym pancerzem złoczyńcę, którego jedyną winą było to, że dobrze, a nawet bardzo dobrze włada mieczem… A na pewno lepiej niż dwóch strażników królewskich, których posłał w odwiedziny do świętego Piotra, będąc pod wpływem alkoholu.  I kto w ogóle marnowałby pieniądze na kogoś, kto i tak nie zwróci oręża i sam też się nie zwróci… No chyba, że okaże się niestrawny. A wszystko to z tej prostej przyczyny, że tuż za nim znajdował się tuzin, wycelowanych w niego kuszy strażników, którzy otrzymali rozkaz naszpikować go bełtami, gdyby on nagle przypomniał sobie, iż gdzieś nieopodal czeka na niego jego luba. Z drugiej strony, a raczej przed nim, znajdowała się jaskinia, chowająca w sobie cudowny prezent w postaci kilkunastotonowego, łuskowatego, zielonego smoka, którego Bóg stworzył jedynie po to, by pewien gatunek kobiet mógł się przysłużyć królestwu, a przede wszystkim męskiej populacji, idąc na pewną, acz honorową śmierć w otchłani gardzieli bestii.
Tylko, że on nie był dziewicą! On nie był nawet niewiastą!!!
    Belenosie! – krzyknął któryś z strażników, chowających się w pobliskich krzakach – Mógłbyś się w końcu ruszyć? Nie zamierzamy stać tu do północy!
    Nie wiem jak wam, ale mi się nie spieszy! – odkrzyknął.
    Dowódca rozkazał nam wrócić przed zachodem słońca!
    To miło! Poczekam z wami i ruszymy razem do miasta naszego!
    Ty nie byłeś w tym rozkazie uwzględniony!
    To wasz dowódca będzie miał niespodziankę!
    I my przy okazji też! Tylko, że całonocne trzymanie warty przed pałacem króla nie jest godne miana niespodzianki!
    Elrondzie… Długo masz zamiar toczyć z nim tą pogawędkę? – wtrącił się drugi strażnik, a jego głos dolatywał do uszu złoczyńcy z prawej strony bujnej roślinności.
W tym też momencie zapanowała głucha cisza, przepełniona również wyczekiwaniem… Wyczekiwaniem, aż niejaki Belenos, syn Midriaka, postanowi w końcu zajrzeć do jaskini i tam też zakończyć swe marne życie.
Lecz samemu zainteresowanemu tą podróżą, nie spieszyło się nigdzie… No może tylko w jakieś bardziej zacienione miejsce.
Stał tak kilka następnych godzin, nie ruszając się choćby na krok, pomimo iż nogi odmawiały mu powoli posłuszeństwa. I ta stagnacja w końcu została przerwana wystrzelonym z jednej z kusz bełtem, który wbił się tuż przy piętach Belenosa.
    Rusz się wreszcie, albo mój następny strzał będzie celniejszy!
    Nie dacie się nawet skupić człowiekowi przed jego misją?!
    Od południa tu stoimy! Miałeś ku temu dużo czasu!
    Niewystarczająco dużo jak dla mnie!
    Tym gorzej dla ciebie! Weź swój tyłek w troki i zapieprzaj do jaskini bo się przejdę po ciebie!
    No teraz to żeś mnie nastraszył! – prychnął skazaniec – Mam do wyboru: spotkać się z tobą i twoją parszywą gębą, czy też z ziejącą ogniem bestią, która jednym kłapnięciem swej paszczy jest w stanie połamać wszystkie moje kości!
    Ze smokiem masz jakieś szanse na ocalenie! Ze mną możesz być pewny swej śmierci!
Tak… Nie było z kim gadać, ani o czym gadać. Musiał po prostu wybrać jedną z dróg, które nagle się przed nim rozwidliły. Posłuchał jednak rady, choć może nie najlepszej, jednego ze strażników i z nadzieją na wyjście cało z paszczy potwora, ruszył w stronę jamy.
O ile smok nie domyślił się jego obecności przed jaskinią, o tyle teraz z pewnością już o nim wiedział i to tylko z tego powodu, że Belenos ruszając się, skrzypiał niemiłosiernie swą zardzewiałą zbroją. Ręką chwycił za pochwę, upewniając się, czy miecz jego znajduje się na swym miejscu. Można by było rzec, że czując pod palcami zimną stal rękojmi, poczuł się o wiele pewniejszy i silniejszy, jednak… nie poczuł się tak! Wiedział, że marny kawałek żelaza nie da mu żadnej ochrony przed ognistym oddechem. Ale lepsze to, niż nic.
Niezgrabnie wszedł na pierwsze kamienie, które były swego rodzaju granicą między światem ludzi, a światem gada okrutnego. Starał się spojrzeć głębiej do jamy, niestety ciemność panująca tam, nie pozwalała mu na to. Równie dobrze mógłby teraz stać przed bramą do wiecznej, wszędobylnej nicości.
    Hop, hop! Jest tam kto?!
W odpowiedzi usłyszał jedynie echo, które tak doskonale odzwierciedlało jego drżący ze strachu głos. A czego mógłby się spodziewać? Że oto wielka, czworonożna, zielona, ziejąca ogniem bestia wynurzy swój łeb z ciemności i zagada do niego? Jeśli aż tak bardzo chce się z nią spotkać, musi wtargnąć głębiej na terytorium wroga. Jeśli nie chce dostąpić tego zaszczytu… też musi iść dalej, gdyż w innym przypadku jego tyłek zacznie przypominać jednego, wielkiego jeża z wystającymi bełtami zamiast kolców.
Postąpił kolejne kilka kroków. Tym razem echo uniosło dźwięk metalowych butów zbroi, uderzających o kamienną posadzkę. Ten odgłos jeszcze bardziej zmroził krew w jego żyłach. Nie przestawał jednak podążać przed siebie. Wiedział, że jeśli teraz stanie, nie ruszy się z tego miejsca aż do końca swego życia, jakiekolwiek ono długie, bądź krótkie, miałoby nie być.
Kolejne metry pokonywał z wyciągniętymi przed siebie rękoma, próbując wyczuć pod palcami ścianę, mogącą stać się autorką kilku nowych siniaków na jego czole. Zdziwił się, że stojąc przed taką czarną przyszłością, on martwi się jedynie o guzy na swej głowie.
Szedł tak, ciesząc się, że nie słyszy warkotu smoka, nie czuje smrodu siarki, a dłońmi nie wyczuwa żadnej łuskowatej powierzchni płaskiej, gdy nagle jego prawa stopa zaczepiła się o coś wyrastającego z ziemi. I tak właśnie, zgodnie z prawami fizyki, jego całe zakute w zbroje ciało, poszybowało przed siebie, jakby śpiesznie mu było do kontaktu fizycznego z glebą, a raczej kamieniami. Gdy nosem uderzył o wcześniej wspomniane kamienie, zasyczał jedynie z bólu, gdyż gardło jego jak na złość odmówiło mu posłuszeństwa. Powietrze uleciało z jego płuc, a oczy zaczęły nagle łzawić.
Gdy po chwili przewrócił się na plecy, a następnie usiadł na podłożu, dłonią przetarł swoją twarz. Poczuł na niej coś mokrego. Nie musiał nic widzieć, by stwierdzić, że oto jego nos postanowił pozbyć się części krwi, tak jakby już nigdy miała mu się ona nie przydać.
    A niech to szlak najjaśniejszy… - nie dokończył, gdyż ręka, którą posłał w głąb ciemności, natrafiła na przedmiot, będący winnym jego wypadku.
Niepewnie zaczął macać go palcami. To coś było kształtu… hm… okrągłego, choć nie do końca. Tworzywo, z którego był on zbudowany był dosyć twardy, lecz z pewnością nie był to kamień… Nie był taki ciężki. I te  dwie dziury… DWIE DZIURY?! 

Belenos przełknął tylko ślinę. Nie wiedział czy puścić to coś, czy wręcz przeciwnie… Nasłuchał się wielu historii miejscowych bajarzy, w których to duchy nękały latami tych, którzy w tak bezmyślny sposób bezcześciły ich zwłoki. Ale co ma teraz niby zrobić? Wyruszyć z tym czymś na zewnątrz i poinformować strażników z przygłupim uśmiechem, że zamierza godnie pochować czaszkę nieszczęśnika, który zakończył swój żywot w honorowej walce ze smokiem? Wzdrygnął się na samą myśl o bełtach przebijających z łatwością jego zbroje.

    No to… Duchu tej czaszki… Jeśli mnie teraz słyszysz, to… - westchnął kilka razy, poczym wstał na równe nogi – Nie zostawię cię tutaj… - wyjął spod swej zbroi sznur, który dano mu w razie gdyby miał obezwładnić i związać bestię (bez komentarza) i począł obwiązywać się nim, a następnie po omacku przywiązał do siebie biały czerep – Jeśli wyjdę stąd cało, pochowam cię godnie, a jeśli nie… To chyba wybaczysz swemu bratu, który, tak jak ty, został skonsumowany przez gada.
Nie mógłby stwierdzić, że czuł się całkiem przyjemnie z tą wiedzą, że u jego pasa dynda czyjaś czaszka, choć… musiał przyznać, że milej mu było mając pewność, że ma ze sobą nowego, choć mało rozmownego, kompana podróży.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tak! Jest, jest i jeszcze raz jest! Jest opowiadanie o zupełnie innym temacie! I żebyś teraz widziała, jak się uśmiecham do monitora :).
Tytuł "Walhalla". Pierwsze skojarzenie - taak, zaraziłem Chasdiję nordykiem. No to ciekawe, czego teraz się dowiem o krainie, w której urzędują polegli w chwale wojownicy. A tu co? Bum, zmyłka :).
To jest mój świat... rycerze (bądź skazańcy), straszne (lub nie) smoki, piękne (bardziej, lub mniej) zamki, (atrakcyjne - koniecznie :)) księżniczki, życie królewskie... księżniczki :D. I nawet sposób pisania zmieniłaś na starodawny, co dodatkowo dodaje uroku opowiadaniu. Ale chyba dodawać mu bardziej nie trzeba, bo śmiało mogłoby stać na półce, koło wielu bestsellerów. I to o kilka centymetrów wysunięty do przodu.
Ciekawa, pięknie opisana historia, Chasdija jako autor... To mi wystarczy, aby być tu częstym gościem. :)
Prześladowca

hubert pisze...

Wiesz co?
Nie możesz pisać że sądząc po blokach które czytasz twierdzisz że ty robisz to kiepsko.
Ty piszesz zajebiście,że się tak wyrażę.Musze przyznać,że historia mnie zaskoczyła bo od razu mi się szewczyk dratewka jakoś przypomniał:)
Nie mogę się doczekać w sumie tego opowiadania co szykujesz bo ma być dłuższe.Jeżeli masz jakiś ciekawy temat to to będzie zaszczyt.Bijesz nas na głowę ponieważ umieć dobierać słowo.Źle się wyraziłęm.Mnie bijesz na głowę bo o innych nie mogę się wypowiadać.
W sumie jak byś dodała opisy przestrzeni w około to była taka wisienka na torcie.Pogratulować chęci które zostały skierowane w dobrym kierunku.
To co pisałaś jest prawdą.Można nie umieć pisać ale jeśli ma się chęci nikt nam tego nie zabroni.
Ale ty umiesz pisać i dobrze o tym wiesz.A nie bój się będę szczery co do komentarzy bo tego chyba wymagasz od nas:)