środa, 15 lutego 2012

Początek końca, cz. XXV

Musieli jednak pozostać. Okazało się, że chłopi wstają znacznie wcześniej, niż myśleli podróżnicy.
Obudziła ich Ariana. Pomimo miłych i ciepłych słów płynących z ust kobiety, Duriom zerwał się z posłania niczym oparzony. Sadiel nasunął mocniej na siebie pled. Za dobrze mu się spało i uczyniłby wszystko, aby spędzić pod kocem choć jeszcze kilka chwil.
Możecie obmyć swe twarze przy balii. Ariana zaczynała krzątać się już po domostwie. Mężczyźni z pewnością nanosili do niej świeżej wody. Postaram się czym prędzej przygotować strawę. Pewnie zgłodnieliście przez noc.
Miło mi, pani, że proponujesz nam posiłek, lecz musimy odmówić. Znachor wzrokiem odnalazł leżący pod stołem płaszcz przyjaciela. Natychmiast ruszył po niego, kładąc go następnie przy otulonym kocem Sadielu. I tak już zbyt długo tu przebywamy.
Niema mowy, byście opuścili nasze domostwo z pustymi żołądkami. To nie przystoi. I poniekąd będzie dla mnie obrazą, jeśli mi odmówicie.
Duriom westchnął, spoglądając na drzemiącego Sadiela.
Jeśli w taki sposób przedstawiasz tą sprawę, pani, to… nie pozostaje nam nic innego, jak potowarzyszyć wam jeszcze tego poranka.
Kobieta uśmiechnęła się, chwytając w ręce drewniane wiadro i ruszając w stronę drzwi wyjściowych.
Postaram się czym prędzej przyrządzić posiłek, jednak łatwiej byłoby mi tego dokonać, gdyby twój czeladnik odsunął się z posłaniem od kominka.
Tak, tak… Już go budzę…

Gdy Ariana opuściła chatkę, Duriom natychmiast ściągnął pled z chłopca.
Wstawaj i zakładaj swój płaszcz. Znają twoje imię, kobieta widziała już twoją twarz… Przynajmniej postaraj się, by twoich oczu nie zauważyli. Może się to jakoś po kościach rozejdzie.
Czyli, że zostajemy na posiłek? - Sadiel uśmiechnął się, mocno się przeciągając. Gdy większość kości powróciło na swoje miejsce, narzucił na siebie ciemnozielone okrycie, nakładając kaptur na głowę.
Ja się dziwię, że ty jeszcze żyjesz. Wiesz w ogóle, co to jest ostrożność?
Hm… Odmawianie ofiarowanej strawy? - wyszczerzył dwa rzędy białych zębów.
Duriom otarł dłonią twarz z bezsilności.
Chyba ci to w nocy tłumaczyłem.
Tak, tak… Wiem. Po posiłku pójdę osiodłać nasze wierzchowce.
I w końcu mówisz do rzeczy. Lecz najpierw odświeżmy się trochę. Jeszcze mi nad miską zaśniesz. I wstyd będzie wielki.

Świeża potrawka wyglądała znaczniej lepiej niż ta z poprzedniego dnia. Smakowała równie smacznie. Z pewnością tym razem dodano do niej kawałki mięsa, których brakowało Sadielowi w codziennej diecie.
Podczas rozmowy okazało się, że Natiah zajął się już końmi wędrowców. Parzystokopytni przyjaciele zostali nakarmieni i oporządzeni. W każdej chwili można więc było wskoczyć na ich grzbiety i pognać w nieznane.
Sadiel wielce się ucieszył. Siodłanie wierzchowców nie należało do jego ulubionych zajęć. Może spowodowane to było ciągłymi utyskiwaniami Strzały, że to pasy zbyt ciasno zapięte, że sznurki plączą mu się pomiędzy tylnimi łapami, że za dużo musi dźwigać… Konkretnie to całe siodłanie zajmowało chłopcu dużo czasu. Strzała nie zgadzał się bowiem na żadną podróż, gdy nie zniknęły wszelkie niedogodności. Aż blondyn bał się pomyśleć, co będzie musiał znosić, gdy dojdzie do tego jeszcze grzbiet Iskry.
Ale, ale… rozpromienił się Natiah. Miałeś nam, Sadielu, opowiedzieć wczoraj, jak to uratowałeś Sonyę. Ja i moja żona tu dłonią wskazał na kobietę wychodzącą z drugiej izby z pustą, małą miseczką opróżnioną za pewne przez dziewczynkę jesteśmy bardzo ciekawi, jak tego dokonałeś.
Sadiel zamierzał rozpocząć już opowieść, gdy coś zaświtało mu w głowie. Nie mógł przecież od tak poinformować, że oto jego dzielny rumak, dzięki swej bystrości i inteligencji, pomógł mu wydostać się z nurtu rzeki, używając do tego ciemnozielonego płaszcza. Równie dobrze mógł powiedzieć, że to grupka elfów uratowała go z niebezpieczeństwa. Albo uznają go za wariata, albo zaczną domyślać się prawdy.
To znaczy… Bo ja… No… Ja byłem wtedy w szoku i… I ja nic nie pamiętam. Dopiero gdy znalazłem się na brzegu… Dopiero wtedy doszedłem do siebie. - Spuścił swój wzrok. Ja przepraszam… Naprawdę.
No cóż… Natiah podsunął miskę do wielkiego gara. Kobieta natychmiast zaczęła nakładać mu kolejną porcję potrawki. Byłem przygotowany na bardziej obszerną odpowiedź.
Nie dziw się mu, mężu. Pewnie sam do końca nie wiedział, co wtedy czyni. Woda była lodowata, nurt porywisty… W dodatku koryto rzeki jest strome i wysokie. Może i lepiej, że nic nie pamięta.
Właśnie… Woda lodowata, nurt porywisty… Ciekaw jestem, jak ten szczawik wydostał się z tej całej matni. Pamiętasz chyba, że w tamtym roku, w podobnej porze, w naszej rzece utopił się zastępca poborcy podatkowego. A wyglądał on o wiele postawniej niż Sadiel i nie musiał nikogo innego ratować. Może by jednak twój uczeń, panie mężczyzna skłonił się delikatnie w stronę Durioma, podzielił się  z nami tą cenną radą, jak uchronić się przed śmiercią w odmętach tej przeklętej rzeki.
Najlepiej zrobić wysoki płot nad brzegiem. I pilnować swoje pociechy uśmiechnął się znachor, choć widać było, że mina ta była w dużym stopniu wymuszona.
Zapamiętamy te uwagi i postaramy się wprowadzić je w życie.
Radzę uczynić to jak najszybciej, inaczej nie tylko Sonyę może spotkać ciężki los. A teraz… zobaczę jak się trzyma nasza dziewczynka. Ty, Sadielu, możesz iść wyprowadzić nasze konie. Za chwilę będziemy ruszać w drogę. - Duriom wstał od stołu, chwytając za swoją torbę i spoglądając kątem oka na Arianę. Ta w lot zrozumiała, że mężczyzna nie chcę samemu iść do blondyneczki. Dobrze pamiętał jeszcze poprzedni dzień, gdy to Sonya omal nie popłakała się z powodu zachowania znachora.
Młodzieniec nie chciał zostać sam na sam z Natiahem, więc i on postanowił ruszyć do swej pracy. Chcąc wstać, pociągnął swój płaszcz, którego dolna część została przypadkiem przyciśnięta przez nogę siedziska. Poczuł nagły opór, wyprowadzający go delikatnie z równowagi. Chcąc utrzymać się na nogach, cofnął się do tyłu o krok, wpadając przy tym na krzesło. Poleciał na plecy, uderzając tyłem głowy w podłogę. Syknął z bólu. Niemalże natychmiast chwycił się za ciemienie dłonią. Lepka, czerwona maź znalazła się na jego palcach. Usłyszał stłumiony krzyk Ariany.
Nic mi się nie stało. Stłukłem sobie głowę, ale to nic pow… - nie dokończył. Spojrzał na kobietę. Jej wzrok nie koncentrował się wcale na jego ręku, lecz na twarzy… całkowicie odsłoniętej twarzy.
To… To przecież… Ze swego siedziska zerwał się Natiah, nieomal nie przewracając stołu z wściekłości. Syrianin! Noż coś podejrzewałem, że to nie zwykły dzieciak! To musiał być pomiot czarci! Tylko diabeł uratowałby się z rzecznego piekła! Ariana! Pędź natychmiast po wodza! Trza po Sprzymierzeńca posłać. Niech no weźmie ze sobą tego potwora!
Sadiel, usłyszawszy nazwę wysłannika jednej z wrogich jego rasie grup, poczuł zimny dreszcz przechodzący po jego ciele.
Ja nie… Przecież ja nie… Duriomie, powiedz coś! wyskamlał, widząc wieśniaka zbliżającego się do drzwi wyjściowych.
Znachor jakby nagle oprzytomniał. Podbiegł do Natiaha chwytając go za ramię i pociągając w swoją stronę tak, by stanąć z nim twarzą w twarz.
Ten pomiot czarci uratował twoją córkę… wysyczał przez zaciśnięte zęby. Sam nieomal się przy tym utopił. Nie chciał za to żadnej nagrody… Nie żądał od was specjalnego traktowania i z pewnością, gdyby miał po tym wszystkim jeszcze choć odrobinę siły, zniknąłby wtedy bez śladu, by nie robić wam problemu. Ale nie mógł! Poza tym, jest na tyle odpowiedzialnym POTWOREM zaakcentował ostatnie słowo że nie zostawiłby dziewczynki samej bez tej pewności, że ktoś z was ją odnajdzie i udzieli odpowiedniej pomocy. Więc proszę mi tu, z łaski swojej, nie nazywać Sadiela wysłannikiem czarta, potworem, ani szczawiem! Wie on dobrze, że wy i wam podobni, z miłą chęcią widzielibyście go wiszącego na szubienicy, a jednak sam nigdy nie żywił i z pewnością żywić nie będzie do was nienawiści! Bo on, w przeciwieństwie do was, nie jest żadną bestią wierzącą w zwykłe pogłoski głoszone przez wariatów, uznających się za wybawicieli całego świata, i wydającą inne istoty na pewną śmierć, gdy tylko usłyszy brzęk srebrnych talarów! A zatem jeśli ktoś z nas jest w tym momencie potworem, to ty, panie, jesteś temu najbliższy.
Natiah patrzył na mówcę szeroko otwartymi oczami. Jego usta podrygiwały tylko, jakby chcąc coś powiedzieć. Odwrócił głowę spoglądając na drzwi, potem znów skupił się na Duriomie.
Ariano! Chyba coś do ciebie mówię! Pędź po wodza!
Ale… mężu mój… Ten znachor ma rację. Kobieta niepewnie podeszła do Sadiela, wyciągając do niego dłoń. Ktoś kto w sercu swym złu hoduje jedynie, nie byłby w stanie życia swego poświęcić, by obcego człowieka ratować. Pomogła wstać chłopcu.
Ariano! To jest syrianin! Musimy powiadomić o nim odpowiednie osoby. Wiesz ile monet za niego dostaniemy?
Lecz on naszą córeczkę uratował. Jesteśmy mu winni zagwarantowanie bezpiecznego opuszczenia naszej wioski.
Niczego mu nie jesteśmy winni! Lecz jeśli ty nie chcesz tego uczynić, ja zwołam chłopów. Razem pochwycimy ten pomiot i oddamy go w odpowiednie ręce! Nie będę marnował tak pięknej okazji na zarobienie kilku talarów i usunięcie z naszego świata tego śmiecia!
Panie… Powiedz, cóż ja ci złego uczyniłem? do rozmowy postanowił dołączyć się sam jej podmiot.
Nie mi, lecz światu całemu. Natiah obrzucił go spojrzeniem, jakim obrzuca się zgniły ochłap mięsa.
Więc cóż ja takiego złego światu naszemu uczyniłem?
Nie naszemu… Ten świat nigdy nie należał i należeć nie będzie do takich jak ty! Wy wszyscy czynicie zło rodząc się na nim!
Wydaje mi się, że za moją sprawą mniej w ziemię krwi wsiąknęło, niż za sprawą tych ludzi, którzy sztylet unieść potrafią i wbić go w serce niewinnego starca! - zmrużył oczy Sadiel.
Sadielu… Duriom zwrócił się spokojnym głosem do chłopca, widząc w jego spojrzeniu iskierki złości. Nie wiedział jeszcze, na co stać tego młodzieńca, lecz wolał w tym momencie nie dowiadywać się tego. Nie dawaj ponieść się swym emocjom.
Bo nie będzie mnie ktoś oskarżał o czynienie zbrodni! Niczego im nie zrobiłem, Duriomie… Uratowałem ich córkę… URATOWAŁEM ICH CÓRKĘ! Jeśli ratowanie ludzi jest czymś złym, to zgadzam się! Chcę dalej czynić takie zło!
Budynek, w którym się znajdowali, zaczął delikatnie drżeć. Kobieta po raz drugi zasłoniła swe usta dłońmi, rozszerzając ze strachu swe oczy.
A nie mówiłem?! - wrzasnął Natiah, odpychając znachora i wybiegając z chaty.


Pytacie się pewnie, czemu tak szybko druga notka opublikowana została. A już śpieszę wam z odpowiedzią :) Znów przez dwa tygodnie z czasem krucho, więc już tak na zapas załączyłam. By później nie było, że nieregularnie Chasdija marze coś na blogu :)
Ale blogi tych, co znam adresy, będą odwiedzane regularnie, więc... nie ma obijania się :)
A jak ktoś tu zagląda i czyta i ma też gdzieś tam swojego bloga, to może się adresem pochwalić :) Bo moja umiejętność w wyszukiwaniu interesujących blogów jest równa zeru. No cóż... Dwa mi się udało kiedyś znaleźć i do teraz je nawiedzam ;)
No tak czy inaczej... Życzę miłego czytania, pozdrawiam i papa :)

3 komentarze:

Hubert pisze...

Genialny początek.Od razu mi się skojarzyło z książką,którą teraz obecnie czytać.Podobny styl zwracania się do gospodarzy z szacunkiem.No i ta nuta ironii.
Już sam nie wiem czy Natiah jest nie wdzięczny czy co.Albo dociekliwy i podejrzliwy.
Ok i wszystko już wiadomo.Dodaj temu Sadielowi trochę lepszych umiejętności xD bo lekka sierotka się z niego zrobiła:D
Jak zwykle znachor potrafi stać się tym głównym dowodzącym armii.
Chciwość ludzka nie zna granic.
Czyżby moce Sadiela pod wpływem emocji ukazały swą niebezpieczną siłę?
Za pewne się dowiemy tego jak Chasdija będzie miała trochę więcej czasu:)
Pozdrawiam i czekam.

Anonimowy pisze...

Nie spodziewałem się tu kolejnej notki, ale proszę, jaka miła niespodzianka :)
Faktycznie, początek dobry.
Tak się cały czas zastanawiałem, jak skończy się przygoda z dwojgiem wieśniaków. Do czasu byli bardzo mili, ale, jak to często bywa wystarczy jedno potknięcie (dosłownie) i wszystko się sypie (dosłownie).
Trochę we mnie niewdzięczność i szorstkość Natiaha uderzyła, ale na szczęście jego żona nie jest aż tak... powiedzmy to zepsuta i uprzedzona. Więc pozostaje tylko czekać na następną notkę.
Pozdrawiam.

Alura A.M. pisze...

super zapraszam na mojego bloga : http://alurasalem.blogspot.com/