Gdy wrócił z przymusowej eskapady po lesie, lisek leżał już
z obandażowaną łapką na kolanach znachora. Mężczyzna patrzył się w dogasające
ognisko, głaszcząc delikatnie malca. Ten nie zamierzał w żaden sposób
protestować. Najwidoczniej spodobały mu się takie czułe pieszczoty.
– Widzę, że sobie dajecie świetnie radę beze mnie… –
uśmiechnął się z przekąsem młodzieniec.
– Tak… Dajemy. – Duriom skupił swój wzrok na rudzielcu,
zaczynając drapać go pod brodą. – Muszę ci powiedzieć, że jak na tak młodego
liska, to całkiem odważna z niego bestia. Nawet nie zaskomlał, kiedy go
opatrywałem.
– Nawet nie zaskomlałeś? – Sadiel spojrzał na rudzielca,
mrużąc swoje oczy na znak niedowierzania.
„Tak… Mówiłem, że jestem dorosły, a lis dorosły, to lis
odważny.”
– No to jestem z ciebie dumny. A skoro uważasz się za tak
dorosłego, to pewnie będziesz chciał teraz powrócić na swoje leśne łono.
„Ale sam mówiłeś, że nie mogę… Bo mogą mnie zjeść wilki…
albo inne zwierzęta… A ja nie będę mógł uciec, bo mam łapkę chorą… I…”
– No już dobrze… – zaśmiał się syrianin. – Nawet nie
myślałem o tym, by cię teraz zostawić. Przez najbliższy czas jesteśmy na siebie
skazani. Mam nadzieję, że się z tego powodu cieszysz.
Malec uniósł do góry puchaty ogon i szczeknął zawadiacko.
Sadiel zdziwił się, że w jego głowie nie pojawiły się
cieniutki głosik liska. No cóż… Być może nie trzeba było tego tłumaczyć.
Natychmiast zabrał się za dogaszanie ogniska. Obsypał sowicie piachem tlące się
jeszcze zarzewie. Patykiem rozgarnął to, co pozostało.
– Chyba nikt nie domyśli się, że ktoś tu się zatrzymywał.
– Z pewnością. Szkoda tylko, że ten czarny, wypalony okrąg
aż w oczy kole – prychnął Duriom, co i rusz kierując swe oczy w stronę gęstwiny
leśnej.
– No na to, to ja już nic nie poradzę. – Chłopiec otrzepał
dłonie, prostując się przy tym. – To może wyruszymy w dalszą drogę?
– Tak… – Znachor uniósł wzrok ku górze. Słońce właśnie
rozpoczęło swą podróż ku horyzontowi. – Choć może powinienem najpierw… –
zawiesił głos. Westchnął głęboko, ocierając swą, wciąż czerwoną, twarz, jakby
chcąc zetrzeć z niej natłok złych myśli. – Nie. Ruszamy dalej.
– No tak właśnie mówiłem. – Młodzieniec spojrzał niepewnie
na przyjaciela.
Ten tylko złapał za pasek od swej torby. Wolną dłonią
zaczął znów głaskać liska po łepku.
– Mógłbyś wziąć z moich kolan swojego nowego przyjaciela?
– Wiesz… Z miłą chęcią, tylko chyba nie będę go nosił wciąż
w ramionach.
Duriom przez chwilę obserwował całe otoczenie, po czym
chwycił obiema rękoma za torbę i zaczął energicznie w niej mieszać. W końcu
wyjął ze środka małą fiolkę owiniętą w skórę. Podał ją chłopcu.
– Co to jest? – zdziwił się Sadiel.
– No… Chciałeś chyba maść na łapkę lisa.
– Chciałem? Zastanawiałem się tylko, jak w wygodny sposób
nosić ze sobą tego małego rudzielca.
– Tak? – zmieszał się znachor. – To przepraszam… Źle
usłyszałem.
Chłopiec uniósł wymownie brwi.
– Coś się stało, Duriomie? Najpierw oberwało mi się od
ciebie, a teraz… Teraz jesteś jakby nieobecny.
– Wydaje ci się – zakończył ostro temat mężczyzna. – Trzeba
czym prędzej oddalić się stąd. Co do twojego puchatego ciężaru, to… – Zajrzał
po raz kolejny do swojej torby. Tym razem wyciągnąć z niej dość wielką płachtę
materiału. Po kilkudziesięciu sekundach przepełnionych zwinnymi ruchami rąk,
leżało już przed nim… coś.
– A co to jest? – syrianin zmarszczył czoło.
Lisek również zaciekawił się swoim przyszłym środkiem
transportu.
„Co to jest?”
– Toż chcę się dowiedzieć od Durioma.
A ten wstał z ziemi i, wziąwszy tajemniczy materiał,
przewiązał go nad ramionami Sadiela i przepasał nim jego pas, zostawiając z
tyłu pokaźną ilość zwisającej chusty, przypominającej swego rodzaju niewielki
worek. Nie było to co prawda nosidełko, jakiego używają kobiety, gdy ze swoimi
niemowlakami na pole idą, aby wolne ręce mieć, i aby pociechy były zawsze
blisko, jednak z pewnością na małą istotkę wystarczyć powinno.
– I że ja niby mam w
tym malca nosić?
– Jeśli nie chcesz go dźwigać w swych ramionach… –
Mężczyzna złapał delikatnie liska i ułożył go w nosidełku.
„Ja… Ja mam tu być?” – czuć było wahanie w głosie
zwierzątka.
– Tak, Dzięki temu będziemy szybciej się przemieszczać.
Poza tym, nie możesz nadwyrężać swojej łapki.
– Powiedz mu, żeby trzymał pyszczek na zewnątrz, bo jeszcze
gotów się udusić.
– Słyszałeś? – Saidel próbował zwrócić głowę w stronę
malca, jednak nie miał aż tak sprężystej szyi.
„Nie… Nie rozumiem ludziów…”
– Mówi się ludzi… – przewrócił oczami. – Trzymaj nos na
wierzchu.
Zwierzątko zaczęło się kręcić, postękując co jakiś czas z
bólu. Najwidoczniej nie czuł się komfortowo w tym, swego rodzaju, worku. Gdy
jednak udało mu się ułożyć w miarę wygodnie, szczeknął na znak gotowości do
dalszej podróży.
– Dziwnie jakoś się czuję, mając go na plecach. – Chłopiec
wskazał kciukiem na swój puchaty bagaż.
– Sam go tu przywiodłeś i kazałeś mi go opatrzyć. Teraz nie
marudź i… skup się na wędrówce.
– Czyli nadal podążamy tą dróżką?
– Tak. Mam nadzieję, że na jej końcu jest jakaś mała
wioska, gdzie udzielą nam odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
– Które brzmią…?
– Które brzmią: jak daleko stąd jest najbliższe miasto i
jak do niego dojść.
„Ale… Ale gdy wyzdrowieje, to mnie odniesiecie z powrotem
tutaj?” – zaniepokoił się lisek.
– Wiesz… Mogę ci jedynie obiecać, że zrobimy co w naszej
mocy. – Młodzieniec złapał swój płaszcz leżący na ziemi, omal nie wyrzucając
zwierzątka z nosidełka.
Malec jedynie dzięki sprawnym przednim łapkom nie wylądował
z powrotem na trawie.
– Na razie nie zarzucaj go na siebie – mruknął Duriom. –
Chyba, że chcesz udusić swój bagaż.
Sadiel przygryzł dolną wargę, zastanawiając się nad czymś.
– A jeśli dojdziemy do miasta? Nie zostawię go przecież
samego za murami.
– Jeśli będzie konieczność, byś wszedł do środka, to
przemieścimy nosidło na twój przód. Będziesz mógł wtedy na tyle zakrywać się
płaszczem, by zasłonić siebie, jednocześnie zostawiając szparkę, by do świeżego
powietrza dostęp miał i on.
– On, lis, lis, on… Może nadalibyśmy mu jakieś imię –
rozradował się syrianin, ruszając w drogę.
W głębi serca wierzył, że nie będzie musiał rozstawać się z
tym malcem. Może była to chęć zastąpienia Strzały, chociaż… nie. Strzały nikt
niebyły w stanie zastąpić. Po prostu ta mała, ruda kulka w dużym stopniu
przypomina mu samego siebie. Tak samo pozbawiony opieki rodziców w zbyt młodym
wieku, tak samo pozostawiony na pastwę losu, czujący oddech śmierci na karku…
Tak samo pewny siebie i… szczęśliwie odnaleziony przez kogoś, kto otoczy go
opieką.
– A może to on by sobie sam je wybrał? Ważne by mu się ono
podobało, a nie nam, prawda? Bo potem będzie musiał przez tygodnie się do niego
przekonywać. Ja do swojego przekonywałem się wiele lat… Obiecałem sobie, że jak
kiedyś będę miał potomka…
– No… – przerwał Sadiel. – Kto by pomyślał… Wielki Duriom
zamierza rodzinę założyć?
– Tego się nie zamierza. To samo jakoś tak przychodzi. Ale
co ty możesz o tym wiedzieć, trzynastoletni, nieuświadomiony chłopcze. –
Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo.
– Co to miało znaczyć? – oburzył się młodzieniec.
– Nic, nic… Tak sobie mówię…
– Że niby… że jeśli jestem tak młody, to co?
– Założę się, że nawet nie spoglądasz na białogłowe.
– Nie spoglądam, bo… bo mam teraz ważniejsze sprawy na
głowie! Myślisz, że nie zdobyłbym żadnej lubej?
– Tak, ale nie dlatego, żebyś był jakiś mało przystojny. W
sumie już to widzę… – Duriom zrobił rozmarzoną minę, delikatnie falując dłońmi
w powietrzu. – Ty na karym rumaku, ona spoglądająca na ciebie z kwiecistego
balkonu i te słowa z jej ust: „Ukochany mój… Błękit twoich oczu przypomina mi
letnie niebo i… I po prostu zwala mnie z nóg” – zaśmiał się głośno.
– Czepiasz się mojego pochodzenia?
– Nie… Nie wyobrażam sobie po prostu trzynastolatków
prawiących sobie romantyczne komplementy.
– Wiesz co? Coś mi się zdaje, że od tematu odeszliśmy –
Sadiel spojrzał wymownie spod ściągniętych brwi.
– Dotąd nie wiem, czemu aż tak przewrażliwiony jesteś na
punkcie swojego młodego wieku. Ale przynajmniej w tej kwestii mogę się trochę z
tobą podrażnić… I choć na chwilę odejść od ponurej rzeczywistości. – Mężczyzna
nadal uśmiechał się, choć widać było, że cała jego radość odeszła w niepamięć.
Chłopiec zauważył tą zamianę, lecz postanowił nie nalegać.
Jeśli Duriom zechce otworzyć się przed nim, to z pewnością to uczyni. Po co
więc ciągnąć go za język?
– Więc… Może masz jakieś
imię? – odezwał się do nadzwyczaj cichego i spokojnego liska.
„Ja? Ja… Nazywają mnie Minkus.”
– Minkus? I podoba ci się to imię?
„Nie wiem… Przyzwyczaiłem się do niego. A nie ładne?”
– Wiesz… Imię jak imię. Może być i Minkus. Słyszałeś,
Duriomie?
– Tak, tak… Minkus.
– No to, Minkusie… – zadudnił Sadiel uroczyście, jednak po
chwili dodał już niedbale – szybciej nam się kuruj, bo może i niewielkim
ciężarem jesteś dla moich pleców, ale jednak nadal ciężarem.
1 komentarz:
Tak się domyślałem, że Duriom szybko polubi nowego towarzysza. Bo w końcu jak tu się oprzeć takiej słodkiej, puchatej kulce, nie?
Zastanowiła mnie przez moment ciągłe zmiany zachowania Znachora. Ostatnio mówiłem, że wydaje mi się być zmęczony, dlatego był taki rozdrażniony, teraz niby coś nie dosłyszał i przekręcił, a potem miałem wrażenie, jakby coś ukrywał... Dziwne.
Ta, hmm... Lisotorba to naprawdę dobry wynalazek. Zapewne niedługo będzie można takie znaleźć w sklepach zoologicznych. "Nosidełko na królika" w promocji za jedyne 9.99 zł :D.
Poskramiam swój komentarz, mam nadzieję że wszystko zacznie się powoli wyjaśniać i pozdrawiam serdecznie :).
Prześlij komentarz