środa, 18 lipca 2012

Początek końca, cz. XXXIII


Ku ich rozczarowaniu, nie doszli przed zachodem słońca do żadnego większego skupiska ludzi. Musieli więc przenocować pod gołym niebem. Sadiel początkowo wyrywał się do stawiania prowizorycznego szałasu, jednak Duriom ostudził jego zapał. Nie wierzył, że chłopiec jest w stanie zbudować jakiekolwiek schronienie, które wytrzymałoby najmniejszy podmuch wiatru. Wolał jednak nie ujawniać przyjacielowi swych myśli, by nie zniechęcić go do jakiegokolwiek działania. Dodatkowo nie zanosiło się ani na żadną ulewę, ani na zimny poranek. Meteorologiczne przypuszczenia były dobrym pretekstem, by spędzić noc pod gwiazdami.
Minkus, pomimo nalegań, odszedł gdzieś w gęstwinę leśną, by zdrzemnąć się z dala od wybawców. Być może jeszcze do końca im nie ufał. Obiecywali mu bezpieczeństwo, ale… Ludzie lubią zmieniać raz podjęte decyzje i przychodzi im to w nader łatwy sposób.
Poranek, zgodnie z oczekiwaniami, nie był ani zimny, ani mglisty. Tym łatwiej byłoby zebrać suche patyki, nadające się na rozpalenie ogniska, gdyby w ogóle ognisko to do czegokolwiek się przydało. Zebrane przez Sadiela jagody zostały skonsumowane już poprzedniego dnia. Las, jak na złość, skąpił im swych rarytasów. Znachor miał już zastawić wnyki na dziką zwierzynę, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że gdy tylko przyniesie jakieś stworzenie, chłopiec natychmiast się z nim zaprzyjaźni i nie tylko nie posilą się ciepłą strawą, ale dojdzie czwarta gęba do wykarmienia.
Najbardziej głód doskwierał malcowi. Nie miał on jedzenia w pyszczku od kilku dni, a jako młode zwierzę potrzebowało dużo pokarmu by mieć siłę do rekonwalescencji i energię do dalszego rozwoju. Co prawda wyrywał się czasem z nosidła, by spróbować samodzielnie zapolować na jakąś przekąskę. Sadiel wciąż go jednak powstrzymywał. Nie miał zamiaru biegać potem po lesie, by odnaleźć małego liska, który, wycieńczony bezowocnymi polowaniami, padł na jakiejś małej, ciemnej polance.
Jakie więc szczęście ogarnęło podróżnych, gdy za kolejną leśną ścianą zauważyli mały, drewniany domek. Mężczyzna nakazał chłopcu pozostać na dróżce. Zakapturzony młodzian z ruszającym się pakunkiem na plecach mógłby wzbudzić zbyteczną ciekawość ludzi. Zamieszkująca go para staruszków, bez żadnego problemu ofiarowała im prowiant złożony z suszonego mięsa oraz chleba, a nawet kawałka świeżej dziczyzny. Wszystko to było jakby zapłatą za maść, którą Duriom podarował choremu dziadkowi. Znachor zapewnił o jej skuteczności. Prosił jednak, by  nikomu nie wspominać o dwójce wędrowców.
Minkus zaszczekał uradowany na widok surowego pożywienia. Sadiel odetchnął z ulgą. Na jakiś czas mogli odgonić od siebie widmo śmierci z głodu. Miał nadzieję, że już niedługo znajdą się w mieście, od którego rozpocznie się ich prawdziwa wędrówka w stronę celu. Ach jakże żałował, że ich parzystokopytni przyjaciele pozostali w nieszczęsnej wiosce, w której z pewnością zaprzęgnięto je do ciężkiej, niewdzięcznej pracy na roli. Nie wiedział jak z Iskrą, ale Strzała był na to za mądry. On mógłby świat ratować… A przynajmniej mógłby to uczynić wespół z pewnym młodym, samotnym syrianinem, który rozumiał jego mowę.
Niestety jeszcze przez trzy wschody i zachody słońca podróżować musieli, nim ich oczom ukazał się wysoki, kamienny mur, u szczytu którego sterczały żelazne groty. Kilka wieżyczek wyciągało się w stronę nieba z miernym skutkiem. Nie były może aż tak wysokie, ale z pewnością wyglądały solidnie i dawały jasno do zrozumienia, że nie jest to pierwsze lepsze miasteczko, które chwieje się na granicy upadku. Oboje się rozpromienili, tylko Minkus stał się jakiś przygaszony. Duriom zauważył to natychmiast, gdy podszedł do nosidełka, chcąc zakryć liska ciemnozielonym płaszczem. Zwierzę skuliło się w chuście, popiskując cichutko.
- Może zostaniemy za murami na noc - zagadał, gdy stanął z powrotem u boku Sadiela.
- Na noc? Ale po co? Przecież dopiero południe minęło. Nie opłaca się tak bezczynnie siedzieć i czekać na zmiłowanie - zaskomlał Sadiel. Chciał czym prędzej zjeść choć pół miseczki ciepłej, pełnowartościowej strawy.
- A jednak wydaje mi się, że lepiej będzie, gdy tu jeszcze trochę pobędziemy. Po co tak szybko pchać się pomiędzy ludzi - kontynuował znachor, spoglądając wymownie na chłopca.
Ten jednak zmarszczył jedynie czoło. Nie mógł zrozumieć, o co chodzi mężczyźnie.
Duriom westchnął głęboko.
- Wiesz… - zaczął - czasami ktoś, z tego, czy innego powodu, jest niezbyt chętny do przebywania między ludźmi.
- Mówisz o mnie?
- Nie… O Minkusie mówię. - Przestał w końcu owijać w bawełnę.
- Nie trzeba było tak od razu mówić? Po co te podchody - oburzył się syrianin. - Poza tym… nie rozumiem o co ci się rozchodzi. Przecież siedzi on pod płaszczem. Nic mu nie zagraża.
- No dobrze… Może rzeczywiście jestem trochę przewrażliwiony. Choć z drugiej strony… Nie pamiętam już, by malec aż tak bardzo kulił się w nosidełku. I od pewnego czasu jest chyba mało rozmowny, bo to ze mną przeprowadzałeś częstszą wymianę zdań.
- No dobrze… - Sadiel uniósł ręce na znak rezygnacji. Następnie zwinnym ruchem rozplątał węzeł na swym torsie.
Duriom pomógł mu wyplątać się z chusty, jednocześnie pilnując, by lisek nie spadł z całym impetem na ziemię. Gdy ułożył go na twardym gruncie, pozwolił działać druhowi.
Blondyn przykucnął przy zwierzątku, uśmiechając się uspokajająco.
- Co się stało?
„Co?” - lisek przekrzywił delikatnie swój łepek.
- No przecież widzę, że coś z tobą jest nie tak.
„Coś nie tak?” - szczeknął cicho.
- Zachowujesz się inaczej niż zazwyczaj. Wiem, że przebywamy razem zaledwie kilka dni, ale… Już cię odrobinę poznałem i wiem, że coś się z tobą dzieje. Chciałbym wiedzieć jedynie co. Nawet Duriom to zauważył. Może to od twojej łapki? Może znów zaczyna ci doskwierać?
„Łapka? - Minkus spojrzał przelotnie na wciąż zabandażowaną kończynę. - Nie… Nie boli mnie już. Moglibyście ją w końcu uwolnić. Już dosyć mam tego bandaża.”
- Odchodzisz od tematu… - ściągnął brwi Sadiel.
„Nie odchodzę… Nic mi nie jest…”
- Nic? Więc możemy ruszać już do miasta?
„A nie mogę tu zostać?”
- Nie. Nie miałby kto się tobą zaopiekować na ten czas. Poza tym zamierzamy przenocować w jakiejś karczmie.
„Ale ja już zdrowy jestem. Odwiniecie mi łapkę i dam sobie radę sam.”
- Jeszcze stanowczo za późno na zdjęcie bandaża. Może jednak powiesz, co takiego sprawia, że nie chcesz razem z nami przekroczyć murów tego miasta?
„Bo… Bo tam nie ładnie pachnie…”
Młodzieniec kilka razy odetchnął głęboko. Nie poczuł żadnego swądu.
- Wydaje ci się.
„Nie… Naprawdę nie ładnie pachnie…”
- No cóż… Może ci mieszczanie nie dbają zbytnio o czyste powietrze, ale nie oznacza to, że nie możesz przez jedną noc się przemęczyć.
„ Ale to nie zapach brudu… Tak pachnie… Tak pachnie…” - zwierzątko kilka razy obróciło się w koło, wciąż utykając na chorą łapkę, i zapiszczało przeraźliwie.
Blondyn wyprostował się, spoglądając kątem oka na swego zwierzchnika.
- Jeśli wejdziesz teraz z nami, obiecuję, że kiedy tylko zdobędziemy potrzebne informacje, natychmiast opuścimy to miejsce.
Minkus skulił się jedynie słysząc te słowa.
- Wiesz, że jesteś uparty? Gdyby nie… - nie dokończył Sadiel, gdyż słowa jego zagłuszył tętent kopyt. 
Obydwoje z Duriomem spojrzeli na bramę, do której zbliżało się kilku jeźdźców na potężnych, czarnych niczym smoła, wierzchowcach. Wszyscy odziani byli w jednakowe stroje, przypominające szaty strażnicze. Na torsach znajdowały się bordowe tuniki, przepasane w pasie grubymi, skórzanymi pasami. Na ich przedzie widniał herb: miecz owinięty przez węża. Nogawki ciemnobrązowych spodni niknęły w wysokich, również skórzanych, butach, na bokach których znajdowały się niewielkie, metalowe ćwieki. Głowy zakryte były kapturami, które to doszyto do długich, szarych, przeplatanych srebrną nicią płaszczy powiewających na wietrze.
Duriom odruchowo stanął pomiędzy Sadielem, a  drogą, po której lada chwila mieli przejechać mężczyźni. Chłopiec natychmiast naciągnął mocniej kaptur na swe oczy, po czym chwycił w dłonie liska, by ten, wystraszony przez zwierzęta, nie czmychnął nagle w tylko sobie znanym kierunku.
Gdy jeźdźcy znaleźli się tuż przy nich, jeden z nich spojrzał na znachora i zatrzymał swego konia. Pozostali poszli w jego ślady. Wszyscy zbliżyli się do nieznajomych. Ten, który jako pierwszy ich zauważył zszedł z wierzchowca i trzymając zwierzę za uzdę, skłonił się delikatnie.
- Witajcie przybysze…
- Witaj, panie - odpowiedział Duriom, czyniąc ten sam gest.
- Czy moglibyście powiedzieć mi, z której to strony przybywacie?
- Z tamtej, panie. - Znachor wskazał ręką kierunek, niezupełnie zgodny z prawdą.
Jeździec powiódł wzorkiem za jego palcem.
- Szkoda. Widzieliście może jednak dwóch wędrowców? Jeden z nich, młodszy, człowiekiem jest zwykłym, drugi natomiast, starszy, prawdziwym syrianinem.
Sadiel poczuł, jak po jego kręgosłupie przechodzi zimny dreszcz.
Poszukują ich? Nie… Przecież jeździec wspomniał o dorosłym syrianinie. On może ma i swoje trzynaście lat, ale na pewno nie należy do starszyzny. A jednak… Dwóch wędrowców… Jeden młodszy… Za duży byłby to zbieg okoliczności. Więc ktoś musiał powiadomić ich o całym zajściu we wiosce. Czyżby wieśniacy? Ale jak to możliwe? Przecież maszerowali wciąż w tym kierunku. Zatrzymywali się jedynie na noc, aby odrobinę odpocząć. Musieliby zostać ominięci przez tamtych ludzi. Chyba że… Przecież wieśniacy mogli wziąć swoje konie. Ale nadal pozostaje droga. Może tamci znają jeszcze więcej dróżek prowadzących do miasta. Nie dobry znak… Oj, bardzo niedobry.
- Przykro mi, panie. Nie widzieliśmy nikogo takiego. Chociaż przez pewien czas wędrowaliśmy z dwójką przyjaciół, których na szlaku poznaliśmy. Żaden z nich nie był jednak syrianinem. Chyba, że kreatury te potrafią wygląd swój zmieniać - mówił nie przerwanie znachor. - Ale oboje byli młodsi ode mnie. Być może nawet te same lata mieli, co mój uczeń. Nie… To nie byli oni. A jeśliby byli, sam dawno bym ukatrupił obu. Syrianina za to, że jest pomiotem czarcim, człowieka za to, że pomagał bestii! Powinniśmy wytępić te potwory! - zaczął wykrzykiwać, unosząc ku górze pięść, jakby to niebu groził, że mimo iż patrzy na to wszystko, nie czyni nic, by złu całemu zapobiec.
- A czy twój towarzysz, panie, mógłby zdjąć z głowy swój kaptur? - spytał się drugi z jeźdźców, który od pewnego czasu bezustannie przyglądał się Sadielowi. Jego dolną część twarzy zasłaniała gęsta, krótka broda o barwie mosiądzu. Tylko na szramie, która ciągnęła się od prawej skroni, aż po kącik ust, nie wyrastał żaden włosek.
„Już po mnie” - zakołatało się w głowie chłopca.
- No cóż… - Duriom cmoknął wymownie. - Jest on moim czeladnikiem. Jako taki nie ma prawa swej twarzy ukazywać obcym.
- Lecz chyba wszelkie zasady czeladnictwa są niczym względem zasad panującej tutaj władzy - uśmiechnął się rozmówca. Nie był to jednak przyjazny uśmiech. Taki wyraz twarzy przybiera człowiek, który właśnie złapał winowajcę na gorącym uczynku.
- Gdyby ta władza wywodziła się z naszego królestwa, to i owszem. Jednak mój król daleko stąd i w żadnej mierze na moje poczynania wpłynąć nie jest w stanie.
- A mi wydaje się, że przebywając na terenie danego księstwa, wędrowiec winny do władzy jego się usposobić.
- Oh… Dosyć tej dyskusji - mruknął ten, który jako pierwszy rozmowę rozpoczął. - Chyba sam słyszałeś, Maximie, że z innej strony tu przybyli. Poza tym, jasno nam mówiono, że syrianin starszym jest w ich dwójce. Ten mężczyzna nie przypomina mi błękitnookiego. My tu pogawędki prowadzimy, a nasz wróg spaceruje po lasach władcy naszego, niczym po swych własnych włościach. - Zakończywszy wywód swój, z gracją wskoczył na swego wierzchowca, dając ręką znak, by i pozostali jeźdźcy tak uczynili. - Wybaczcie nam, że czasu wam wykradliśmy. Mamy nadzieję, że nie spieszyliście się aż tak w progi naszego miasta. Spokojnego pobytu wam życzymy. - Skłonił się i nie czekając na żadną odpowiedź, uderzył piętami w boki konia. Zwierzę nieomal natychmiast w galop wpadło.
Reszta mężczyzn bez słowa ruszyła za swym przywódcą.
Duriom jeszcze przez chwilę spoglądał na oddalających się. W pewnym momencie wypuścił głośno powietrze ze swych płuc.
- Mało brakowało… - westchnął. - Ciekaw jestem, kto poinformował władze miasta o naszej wycieczce.
- Chłopi… - szepnął Sadiel.
- Z pewnością. Nie udało im się nas pochwycić i w ręce katów oddać, to przynajmniej za pomoc w naszym schwytaniu sowitej nagrody oczekują. No cóż… Niech oczekują dalej. Nie zamierzam przyczynić się do zapełnienia ich malutkiego skarbca. A jak tam malec? - zmienił nagle temat.
Chłopiec spojrzał na rudzielca. Poczuł, że wydarzenie to nie tyle przestraszyło Minkusa, ile go zaciekawiło.
- Wszystko w porządku. Może powinniśmy pozostawić to miasto. Wydaje mi się, że wejście na jego teren, to jak wpychanie się do paszczy lwa.
- I ja tak myślę, choć z drugiej strony… Następne miasteczko może znajdować się kilka dni marszu stąd i może nie być aż tak rozwinięte jak to.
- I co z tego, że mniej rozwinięte?
- To z tego, że kartografowie w byle mieścinie się nie osiedlają. Gdzie mało ludzi, tam kupców i wędrowców mało. A gdzie kupców i wędrowców mało, tam zbyt na mapy mniejszy.
- Ale nie lepiej tych kilka dni nadrobić, niż na stryczek się pchać?
- Nie lepiej. Poza tym jeśli nas strażnicy nie rozpoznali, to wątpię by uczynili to zwykli mieszczanie. Nie będziemy najwyżej na noc się tu zatrzymywać. Załatwimy wszystko to, co zamierzaliśmy i opuścimy te tereny.
- I sam się problem rozwiązał - mruknął blondyn.
Lisek uniósł pyszczek ku twarzy przyjaciela.
„Co?”
- Chcąc, nie chcąc, udajesz się z nami do miasta. Nie opłaca mi się zostawiać ciebie samego na kilka chwil. Zagryziesz swoje ząbki i jakoś przetrzymasz ten smród.
„No jeśli nie można inaczej…”
- Nie można… - zakończył chłopiec. Posadził zwierzę na ziemi i z pomocą Durioma zaczął konstruować nosidełko.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hmmm... To ciekawe.
1) Zastanawia mnie zachowanie liska. Szczerze, to nie wydaje mi się, żeby ten odór, który tak na niego działa był spowodowany brakiem higieny mieszkańców miasteczka. Z drugiej strony, co może "tak pachnieć"? Nie jestem dobry z wróżbiarstwa, więc zaczekam, a może samo się wyjaśni :).
2) Strażnicy. Pojawili się akurat w chwili, gdy nasza ekipa chciała przekroczyć mury. Wyszło na jaw, że ktoś wyjawił ich obecność na tych terenach. Tylko kto? Wieśniacy? No dobrze, wiem, że są tępi jak paczka gwoździ, ale żeby pomylić się w opisie i wskazać dorosłego syrrianina i młodego człowieka?
3) Jeden ze strażników prawdopodobnie zdemaskował Sadiela. Ale jeśli, to dlaczego się nie ujawnił, tylko pozwolił ujść mu z życiem? Coś czuję, że tą postać jeszcze spotkamy.

Swoją drogą, Duriom potrafi naprawdę nieźle kłamać :). No cóż, gdy pstryczek grozi wszystkie chwyty dozwolone.
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci natchnienia a naszej ekipie powodzenia. Pozdrawiam cieplutko :)

Anonimowy pisze...

Nigdy na żywo nie widziałem lisa ale w sumie to czemu nie miałby szczekać?:)
Dawno nie zaglądałem.Jeśli chodzi o całokształt to jest very good.
Przez ten miesiąc wakacji przeczytałem może pięć lepszych książek a czytając twój rozdział nie odczułem zbytnio wielkiej różnicy.
Spróbuj kiedyś pomyśleć aby wysłać jakąś swoją prace do fabryki słów.
Ale powracając do tekstu.Mniej więcej wiem o co biega.Mamy Sadiela,mamy znachora,mamy liska.
Szczekającego liska i zarazem mówiącego:)
Znachor nadal mózgiem ekipy.Jest jakiś trop Syrnanina.Bo z tego co wyczytałem taki gdzieś jeszcze przebywa.Ale o MU to się nie dowiedziałem nic?No jak to tak?
Byłem nie dawno na farmie i miałem dylemat czy widzę krowę czy byka.Ja stawiałem na byka,siostra na krowę.Ostatecznie stwierdziłem,że i tak zapewne mam racje xD
I na koniec:pisz,pisz a może kiedyś uda Ci się napisać coś z czego będziesz mogła przeżyć?Fajnie by było co nie?
Ja bym tak chciał.A i jeszcze coś dodam:polecam książkę honor złodzieja.Debiutancka powieść.Takie debiuty to bym mógł przez cały rok czytywać.
Pozdrawiam(Hubert,klejeto,serduszko,mordimer....od koloru do wyboru:)