niedziela, 7 sierpnia 2011

Początek końca, cz. VII

Poranek obudził ich rzeźwym podmuchem wiatru. Pierwsze promienie słońca padły na ich twarze. Krople rosy zaczęły wsiąkać w strój chłopca, jeszcze szybciej sprowadzając go do rzeczywistości. Otworzył oczy. Jeszcze przez chwilę zastanawiał się, czy aby nadal istnieje na świecie. Nawiedzające go sny były bardzo realistyczne.
„Jak się czujesz po nocy?” – Strzała raczył się już zieloną trawą.
- Źle… Bardzo źle. Spanie na twardej ziemi nie jest niczym przyjemnym, a koc został w stajni. Zresztą… Zostało tam wszystko, co miałem... włącznie z talarami, które ofiarował mi Mistrz. Miałem trochę pieniędzy zarobić, a straciłem wszystko. – Spochmurniał Sadiel.
„Najważniejsze, że jesteśmy cali i zdrowi. Należy pozostawić za sobą przeżycia dnia poprzedniego i żyć dniem dzisiejszym.”
- Łatwo powiedzieć… W ciągu trzech dni straciłem wszystko: opiekuna, cały swój niewielki dobytek, wiarę w to, że świat… że ludzie tak naprawdę nie są aż tak źli…
„Takie jest życie, przyjacielu. Jesteś jeszcze młody, o wielu prawdach nie wiesz. Nie wszystkie są jednak aż tak złe. Przed tobą jeszcze wiele wspaniałych chwil…”
- O ile do nich dożyję. – Młodzieniec podciągnął nosem. Powiódł wzrokiem dookoła, wyszukując krzaczków obrośniętych jadalnymi owocami leśnymi. Jego oczom ukazywały się jedynie kępy trawy i mchu.
„Znalazłem coś dla ciebie – mruknął Strzała, podnosząc zębami z ziemi mały woreczek i przynosząc go chłopcu. – Nie wiem czy wy to jecie, ale chyba na nic innego nie masz co liczyć.”
Błękitnooki wziął podarunek w swe dłonie i zajrzał do środka. Trzy małe, przepiórcze jajeczka spoczywały na dnie woreczka. Sadiel przełkną ślinę, która nagle napłynęła mu do ust.
- Dziękuję. – Uśmiechnął się do Strzały. – Z miłą chęcią bym się nimi posilił, ale… potrzebny jest do tego ogień. Surowe jajka mogą zaszkodzić.
„No niestety w tym to ja ci już nie pomogę.”
- Wiem i nawet w tym przypadku niczego nie oczekuję od ciebie. Może niedaleko jest jakaś wieś, gdzie… - zamilknął. Przymknął oczy, starając się nie wybuchnąć płaczem.
Nie może teraz pokazywać się ludziom. Mistrz miał rację, ludzie wciąż upatrują w nim bestii. Chcą go zabić, choć przecież nie zrobił krzywdy żadnemu człowiekowi. Nie znali go, a jednak osądzali…
Nie… Nie może tak myśleć. Uważając, że są oni okrutni i bezduszni, sam postępuje tak jak jego niedoszły morderca. Nie można oceniać setek ludzi po czynach jednego ich przedstawiciela. Z pewnością w następnej wsi przyjmą go bardziej przyjaźnie. Był upadek, teraz musi być wzlot.
- Zostawmy problem przygotowania posiłku na później. Teraz ruszajmy w dalszą drogę.
„A określiłeś sobie jakiś konkretny cel?”
- Spokojna, przyjazna wieś… Niczego więcej nie oczekuję.

Gdy wyszli z leśnej gęstwiny, ich oczom ukazały się pola pełne wzrastających, zielonych, łanów zboża. Wiosna już na dobre zadomowiła się na tych terenach. Słońce zaczęło przyjemnie ogrzewać ciała wędrowców, a wiatr muskał delikatnie ich twarze. Białe obłoki leniwie sunęły po błękitnym niebie. Co jakiś czas nad ich głowami przelatywały małe, rozćwierkane ptaki, czyniąc w locie przeróżne figury akrobatyczne. Szum traw i oddalającego się lasu, sprawiał, że Sadiel poczuł się dziwnie bezpiecznie. Spoglądał na piękno przyrody, na zbliżający się kolejny las, na zające hasające po łąkach i poczuł się błogo. Świat nie może być zły… Żadne zło nigdy nie stworzyłoby takiego piękna. A skoro świat stworzył i ludzi i syrianinów, to i rasy te nie mogą być przepełnione ciemnością.
 „Myślisz, ze odnajdziemy w tym lesie jakiegoś człowieka?”
- Z pewnością… Los musi się w końcu do nas uśmiechnąć…

Krocząc po kolejnym leśnym gąszczu, starali się znaleźć wszelakie oznaki przebywania w pobliżu ludzi. Niestety wszędzie górowała natura. Zwierzęta, drzewa, krzaki, wysoka trawa… Nigdzie nie było widać choćby nikłego śladu człowieka. Choć Strzała cieszył się z tego powodu, gdyż nadal uważał, że nie powinni ufać nikomu, to jednak sam Sadiel nie był tym zachwycony. Wierzył, że gdzieś niedaleko znajduje się ktoś, kto pomoże wyznaczyć mu jakieś cel rozpoczętej wędrówki. Chciał wiedzieć, czemu ktoś nastawał na jego życie, co oznacza słowo „Mu”, oraz, lub przede wszystkim, zemścić się za zamordowanie Mistrza. Nie wiedział jednak jak zabrać się do wykonania tego planu. Potrzebował pomocy. Wiedział jednak, że nie otrzyma jej od swego rumaka, który już od rana próbował odwieść go od poszukiwania swego niedoszłego mordercy.
- A jednak nie mogę przecież tak po prostu o tym wszystkim zapomnieć. Jeśli nic nie uczynię w związku z tym, można to będzie odebrać jako zezwolenie z mojej strony na ciągłe polowanie na mnie.
„Jak na te swoje trzynaście wiosen, to myślisz w całkiem dorosły sposób.”
- Dziękuję za komplement.

Kolejne metry przebywali już w ciszy, która była oznaką wciąż potęgującej się rezygnacji. Słońce zaczęło powoli górować na nieboskłonie. Żołądek Sadiela dawał o sobie znać. Chłopiec co i rusz spoglądał na mały woreczek trzymany w dłoni. Podczas każdego krótkiego postoju próbował rozniecić mały ogień, by na przysuniętym do płomienia kamieniu usmażyć sobie jajeczka. Na nic jednak jego dobre chęci. Za każdym razem musiał dawać za wygraną i z nadzieją w oczach spoglądać wzdłuż dalszej drogi. Gdzieś tam musiał mieszkać ktoś, kto wyciągnie do niego pomocną dłoń.
Ostatecznie postanowił poczekać do zmierzchu. Jeśli do tego momentu nie odnajdzie żadnego człowieka, sam zabierze się za przygotowywanie posiłku. Jeśli uda mu się rozpalić ognisko, będzie szczęśliwy, jeśli nie uda mu się tego dokonać… będzie musiał zadowolić się surowym jedzeniem, które i tak do końca nie ukoi jego głodu. Gdy opróżni skórzany woreczek, będzie mógł napełnić go czystą wodą. Co prawda wciąż mijali małe strumyki, oferujące im pitną wodę, jednak w każdej chwili mogły się one skończyć. Sadiel dobrze wiedział, że głód jest niczym w porównaniu z uczuciem pragnienia.
Los poskąpił im jednak szczęścia. Las zdawał się być zawładnięty jedynie przez wszelakiego rodzaju dzikie zwierzęta. Nie wróżyło to niczego dobrego, tym bardziej, że zachodzące słońce zaczęły zasłaniać ciemnogranatowe chmury.
Błękitnooki znów zeskoczył z konia, gdy tylko znaleźli się na niewielkiej polanie, uważając by przypadkiem nie zgnieść przepiórczych jajek. Czym prędzej zniknął w pobliskich gęstwinach, by znaleźć suchych gałęzi. Niewiele udało mu się ich znaleźć. Miał jednak nadzieję, że nie przeszkodzi mu to w roznieceniu ognia.
Początkowo wziął dwa kawałki drewna i trąc jeden o drugi wyczekiwał małych iskierek mogących stać się po chwili płomieniem. Po wielu próbach odrzucił ten pomysł. Złapał za kamienie, uderzając nimi o siebie, lecz i ten sposób nie dał wyczekiwanego skutku.
„Wydaje mi się, że potrzebujesz do tego suchej trawy. Najlepiej słomy – niepewnie odezwał się Strzała. – Co prawda tylko raz widziałem, jak twój Mistrz rozpala ognisko, ale…”
- A skąd ja mam ci wziąć słomę! – krzyknął Sadiel, nieomal rzucając kamieniami w zwierzę. – Cudem udało mi się znaleźć kilka suchych gałęzi! Czego ty jeszcze ode mnie wymagasz?!
„Uspokój się… Chciałem tylko pomóc…”
- Dziękuję za taką pomoc! Też mam wiele dobrych pomysłów, tylko myślę o nich realnie i wiesz do czego dochodzę?! Że nie ma szans na ich wykonanie! – Wstał z ziemi, chwytając mały woreczek w dłonie i ruszając pod jedno z dalej stojących drzew. Usiadł pod nim, wyjął jedno jajeczko i niewiele myśląc delikatnie zbił kawałek górnej skorupki. Zamknął oczy, przełkną ślinę i jednym haustem wypił całą zawartość jajka. Nie były to delicje, ale żołądek coraz głośniej dopominał się odrobiny jedzenia. Po chwili przez przełyk Sadiela przepłynęło ostatnie żółtko. Wstrząsnęły nim torsje. Odetchnął głęboko kilka razy, by powstrzymać odruch wymiotny.
„Zostajemy tu na noc?” – usłyszał głos Strzały dobiegający z drugiego końca polany.
Spojrzał na niebo. Ostatnie słoneczne promienie oświetlały wyżej płynące chmury.
- Tak – odpowiedział krótko. Nie miał ochoty na żadne dłuższe rozmowy. Wolał szybko i w spokoju oddać się w ramiona błogiego snu. Był pewien, że nie będzie to możliwe. Czuł się jak mucha zaplątana w pajęczynę. Wiedział, że w każdej chwili nadejść może niebezpieczeństwo. Nie wiedział jedynie jakie ono będzie i z której strony go zaskoczy. Wilki, dziki, niedźwiedzie… W sumie od wszelkiej dzikiej zwierzyny, bardziej obawiał się człowieka. Nie był pewien, czy jego niedoszły morderca nie śledził go przez całodzienną podróż. Mógł on tylko czekać na dogodniejszy moment, by poderżnąć mu gardło. A czy jest lepszy moment, niż głęboki sen zwierzyny?
Nagle poczuł zimną kroplę na swojej twarzy. Jeszcze raz spojrzał na niebo. Deszczowe chmury zaczynały przesuwać się tuż nad nimi. Zerwał się wiatr, tworzący wraz z koronami drzew, głośne szumy. Zwrócił swe oczy w kierunku układającego się na ziemi Strzały. Miał wielką ochotę podbiec do niego i wtulić się w jego grzywę, dającą choć odrobinę ciepła. Zamiast tego westchnął głęboko. Poniosły go nerwy, ale duma zakazała mu przyznania się do błędu. Po raz pierwszy wstydził przyznać się do własnej słabości.
Nie pamiętał kiedy zasnął. Wiedział jednak, że ulewa zdążyła przybrać na swej sile. Wczołgał się pod jakieś krzaki i tam spędził całą noc.
Gdy się ocknął, zaczął trząść się z zimna. Nie mógł opanować drgawek, w dodatku czuł ogromny ból w żołądku. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał, że mięśnie jego napinały się do granic możliwości. Było mu niedobrze… Starał się nie wymiotować pod siebie i z wielkim trudem udało mu się tego nie robić. Próbował unieść głowę, lecz natychmiast poczuł jej zawroty i ból który nieomal wbijał się ostrymi szpikulcami w jego mózg. Chciał ruszyć dłońmi i nogami, by wydostać się z pod krzaków, nie mógł wyczuć jednak swych kończyn, tak jakby posiadał jedynie tułów. W dodatku zimne krople wody, które spadały z liści wprost na jego ciało, zdawały się wwiercać w niego małymi, krętymi tunelikami.
- Strzała – krzyknął… A przynajmniej pragnął krzyknąć. Zamiast tego z jego gardła wydobył się niewyraźny szept, zakończony piekącym bólem rozlewającym się po całej krtani. – Strzała! – zawołał bardziej donioślej, przypłacając ten wysiłek napadem kaszlu.
Wierzchowiec na szczęście usłyszał chłopca. Podszedł pod krzaki, spod których wystawała jedna noga Sadiela, i wyciągnął go za nią, starając się czynić to jak najdelikatniej. Gdy mu się w końcu to udało, spojrzał na swego przyjaciela. W jego oczach pojawił się prawdziwy strach.
„Sadielu… Co ci jest?”
- Nie wiem… Okropnie się czuję… - Sadiel skulił się nagle, chwytając się za brzuch.
Strzała w ostatniej chwili złapał go zębami za tylnią część koszuli i uniósł do góry. Chłopiec zaczął wymiotować, a gdy skończył wierzchowiec odciągnął go na bok.
„Dasz radę wejść na mnie?”
Blondyn próbował wstać na nogi, lecz za każdym razem zaciskał tylko zęby, by nie krzyknąć.
„Powinienem biec po pomoc, ale nie zostawię cię tutaj… Nie w takim stanie. – Ułożył się na mokrej ziemi. – Spróbuj chociaż wczołgać się na mnie…”
Sadiel z trudem pokonywał kolejne centymetry dzielące go od wierzchu konia. Strzała dopingował go z całych sił. Ucieszył się więc, gdy poczuł na sobie przyjemny ciężar.
„Spróbuj trzymać się mojej grzywy…Postaram się jak najmniej trząść…”
- Nie dam rady… Wszystko mnie boli… - zakwilił młodzieniec, a z oczu jego popłynęły łzy. – Strzało… Czy ja… Czy ja umrę?
Rumak odwrócił łeb w kierunku przyjaciela.
„Od razu umrzesz… Zatrułeś się pewnie tymi surowymi jajkami” – odpowiedział, starając się nadać swemu głosowi lekkiego tonu.
Nie udało mu się to jednak. Spojrzenie chłopca potrafiło wyczytać wszelkie uczucia jakie starał się ukryć.
- Ja nie chcę umierać… - zakwilił błękitnooki, by po chwili zemdleć, spadając z wierzchowca.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Mam nadzieję, że się na mnie nie obrazisz, ale naprawdę nie mogę skomentować tych dwóch ostatnich notek. Napisałbym się o nich, a i tak nic sensownego by mi z tego nie wyszło. Są napisane tak emocjonalnie, można by powiedzieć dramatycznie... Wiem, że nic nie wiem, no może poza tym, że (mimo wszystko nic nie wiedząc) wiem, że czekam na nową część. Proszę się nie śmiać z poprzedniego zdania, chyba, że jest to śmiech pozytywny. Pozdrawiam :)

klejeto pisze...

Oj chyba czegoś nie zrozumiałem w poprzedniej notce co wyjaśniła mi tutejsza.Możliwe,że zbyt późna godzina na czytanie z komputera xD
Cały czas się zastanawiam jak Strzała znalazł te jajka.Jeszcze lepsze jak je chwycił lub przeturlał a już w ogóle jak wsadził do woreczka,hehehe:D
Nie no na szczęście ten konik nie jest zwykłym konikiem.
Widze,że Sadiel nadal ma spore problemy z otaczajacym go światem.W sumie to dużo nie minęło od śmierci mistrza.Dużo się dzieję,dużo.Ciekawie,ciekawie.
A i nie śpiesz się z następną notke:)Po prostu ja tych nie zauważyłem nie wiedząc dlaczego.
Albo się śpiesz bo te były aż tak dawno dodane xd
Ok pozdrawiam:D