wtorek, 2 sierpnia 2011

Początek końca, cz. VI

- Strzała? Jesteś tu? – zawołał cicho gdy przeszedł przez grube wrota oddzielające teren stajni od reszty świata, Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. – Strzała? Odezwij się, jeśli mnie słyszysz. – Nadal nic. Ruszył w głąb budynku. Usłyszał odgłosy stąpania po sianie. Po chwili widział już siedem koni, raczących się suchą trawą, stojąc w drewnianym kojcu.  – Strzała? – powtórzył pytanie, próbując odnaleźć swojego przyjaciela wśród jemu podobnych zwierząt. Żadne z  nich nie odpowiedziało jednak. – Na zdechłe szczury… Strzała, słyszysz mnie, czy nie?
„Jeszcze raz… - koński pysk pchnął go do przodu. – Jeszcze raz wrobisz mnie w jakąś kąpiel!”
Sadiel odwrócił się na pięcie. Stał przed nim Strzała, z którego skapywały ostatnie krople wody. Chłopiec nieomal wybuchnął śmiechem. Widok przyjaciela z oklapłą grzywą i ogonem przypominającym lnianą linę, poprawił mu humor,
„Masz racje… Ponabijaj się ze mnie… Co ci szkodzi?” – prychnął wierzchowiec.
- Ale czy ja coś mówię?
„Nie… I lepiej, żeby nadal tak zostało.”
- Nie martw się… Do rana spokojnie wyschniesz. – Sadiel rzucił się na siano, tuż obok miejsca, gdzie znajdowały się jego pakunki.
„Wielkie mi pocieszenie” – prychnął koń.
Zapanowała cisza, przerywana jedynie odgłosem konsumowanego przez zwierzęta siana.
Strzała podszedł do chłopca, kładąc się obok niego. Spojrzał się na delikatnie pobladłą twarz młodzieńca.
„ Myślisz o Mistrzu?” – spytał, choć było to raczej stwierdzenie.
- Tak. Nie mogę jeszcze tego wszystkiego pojąć. Wczoraj, o tej godzinie byłem jeszcze pod jego opieką. Dochodziliśmy do bramy miasta. Czułem się wtedy tak błogo i bezpiecznie. Miałem opiekuna, który nie pozwoliłby uczynić mi krzywdy, odkryłem swoją nową umiejętność, zyskałem przyjaciela… Teraz śmierć Mistrza przysłoniła wszelką moją radość. Nie wiem, kto mógł okazać się takim potworem. Przecież on nigdy nie uczynił krzywdy żadnemu człowiekowi, ba, on nawet zwierzęcia nigdy nie skrzywdził. Przecież to jest niesprawiedliwe… - Sadiel zwrócił swe oczy w kierunku Strzały.
„To jest życie, Sadielu. Ono nie zawsze jest sprawiedliwe. Często w tej całej walce, jaka toczy się wokół nas, wygrywają istoty nikczemne, które za nic mają szczęście i prawo do życia innych.”
- Lecz Mistrz mówił mi, że to dobro zawsze zwycięża… Że tylko stojąc po jego stornie mogę stać się prawdziwym Syrianinem i że wtedy naprawdę będę dumny z siebie i swojego życia.
„Nie wiem, co kierowało wtedy słowami Mistrza. Być może chciał cię uchronić przed całym złem świata. Sam pewnie żyłeś do dziś w przekonaniu, że skoro ty niczego złego nie uczyniłeś, sam zła doświadczyć nie możesz. Patrzyłeś więc w przyszłość z radością i niecierpliwością. Chciałeś z pewnością iść w ślady swego opiekuna, bo tylko taka droga wydawała się dla ciebie najwłaściwsza. I choć uważam, że każdy z nas powinien choć próbować nią stąpać, to jednak jest to niemożliwe. Niemożliwe, oczywiście, jeżeli chcemy, by ten świat nie zniszczył nas już podczas pierwszej nadarzającej się okazji. Musimy być twardzi, bronić się, ale też być gotowi zaatakować w każdej chwili. Dobro jest jedną ze stron w tej walce a więc i ono musi czasem zawalczyć, by nie dać się zniszczyć i nie pozwolić na całkowite panowanie zła”
- Do czego zmierzasz?
„Być może Mistrz nie chciał… nie potrafił wyjaśnić ci, jakie zasady panują na tym świecie. Być może doszedł do wniosku, że dalsze wychowywanie cię w ten sposób, wpływać będzie na twoją niekorzyść. Poczekał więc, gdy przekroczysz odpowiednią granicę wieku, by odciąć ciebie od niego i pozwolić ci poznać prawdziwe zasady świata. Pierwszą lekcję masz już za sobą. Teraz musisz sam podjąć decyzję… Iść drogą, jaką dotąd prowadził cię twój opiekun, czy może wyruszyć w dalszą podróż stąpając tak, jak chce tego realne, nie zawsze sprawiedliwe i logiczne życie.”
- Jestem chyba jednak za głupi na twoje wywody – odpowiedział po chwili Sadiel uśmiechając się delikatnie.
„Może nie głupi, lecz zwyczajnie zmęczony. Wiele przeżyłeś w ostatnich dwóch dniach. Postaraj się jak najszybciej zasnąć. Juto wrócimy do naszej rozmowy”.
I na tym zakończyła się wymiana zdań.
Strzała położył łeb na swych kopytach, a Sadiel przewrócił się na drugi bok, by oddać się błogiemu snu.

Obudził go cichy szelest stąpania po sianie. Przez chwilę musiał przypomnieć sobie gdzie jest i co tu robi. Śmierć Mistrza, długa podróż, wieś, przyjęcie go w skromne progi, stajnia… sen. Pewnie koniom zachciało się siana.
Odgłos stawał się coraz dokładniejszy i dochodzący z mniejszej odległości.
- Strzała… Wiesz, która jest godzina? – mruknął pod nosem, lecz na tyle głośno, by przyjaciel mógł go usłyszeć.
Hałas ucichł.
Sadiel westchnął głęboko, poprawiając sobie kupkę siana pod głową. Nie zdążył jednak ponownie odpłynąć, gdy szelest znów się powtórzył. Ciemność oraz wielkość stajni spowodowały, że każdy dźwięk dudnił niemiłosiernie w uszach zaspanego chłopca.
- Oh… – przewrócił się na plecy, uchylając powoli powieki. – Nie mógłbyś się uspokoić? Jeśli jesteś głodny, to ju… - nie dokończył. Przez małą szczelinę w dachu stajni, wpadały promienie księżyca, odbijając się ostrzu znajdującym się kilka metrów od jego głowy.
Bezwiednie przeturlał się w lewo, unikając tym samym ciosu ostrym narzędziem.
Przez chwile w jego głowie zapanowała totalna pustka. Nie wiedział co się dzieje. Marzenia senne zaczęły mieszać się z rzeczywistością. Nie mógł się ruszyć. Serce zaczęło walić niczym oszalałe. W gardle panowała susza. Poczuł się, jakby grunt usunął się nagle spod jego stóp.
Kolejny cios popłynął w jego kierunku. I tym razem Sadiel cudem uszedł z życiem.
- Co… Co… Co się dzieje? – zakwilił, przełykając ślinę.
Nikt mu nie odpowiedział.
Jego oczy zauważyły ostrze znów unoszące się ku górze.
- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
Zamiast kilku słów wyjaśnień, otrzymał cienką ranę na ramieniu. Tym razem nie udało mu się całkowicie uniknąć spotkania z bronią. Co gorsza, piekący ból sprawił, że przed jego oczyma ukazało się widmo realnego zagrożenia.
Zerwał się na równe nogi. Próbował zmusić swe gardło do krzyku. Nie zdążył jednak pisnąć, gdy ogłuszył go  silny cios w głowę, przypominający uderzenie ciężkiego młota. Upadł na plecy. Próbował utrzymać świadomość, lecz razem z nią zbliżało się ku niemu  widmo śmierci.
Strach powoli zastępowała szaleńcza rozpacz. Poczuł ogromną ochotę wybuchnięcia płaczem, tak jakby to on mógł wyratować go z tej całej sytuacji.
- Nierób mi krzywdy… Błagam… – wyskamlał, z ledwością skupiając swój wzrok na ostrym narzędziu, które znów zawisło w powietrzu. – Zlituj się…
To, co zdarzyło się później, widział jak przez mgłę.
Kolejny cios, który pozostawił kolejną ranę na jego ciele. Ponowny błysk ostrza. Świst, tupot po drewnianych deskach i głuche stęknięcie…
„Wstawaj! Uciekamy stąd!”
- Strzała? – wyszeptał Sadiel przez zaciśnięte gardło.
„Wstawaj szybciej, bo inaczej marny twój los!”
Nie pamiętał chwili, w której zerwał się z podłogi i zasiadł na wierzchu konia. Z tego całego amoku obudził się dopiero, gdy galopował na Strzale w gęstwinie leśnej. Nieliczne promienie księżyca oświetlały im drogę. Widząc jednak, że przyjaciel daje sobie świetnie radę z lawirowaniem pomiędzy drzewami, pozwolił sobie na rozładowanie swych emocji. Płakał… Strumienie łez spływały po jego policzkach, spadając na koszule. Głos wydobywający się z jego gardła, zakłócał panującą wokół ciszę. Czuł się taki bezbronny… taki mały… taki samotny… Dopiero wtedy zrozumiał, że jest śmiertelny. Zwykły, śmiertelny Sadiel… Nic mu już nie pomoże. Nic go nie uratuje. Przekroczył granicę, do której nie chciał dopuścić go Mistrz. Lecz czy Mistrz byłby w stanie uchronić go przed tym wszystkim aż do końca jego dni? Musiało to nastąpić… Musiał w końcu stanąć twarzą w twarz ze swym przeznaczeniem. Ale co, jeśli przeznaczeniem jego jest śmierć w młodych latach? Nie chciał umierać.
Przed jego oczami pojawił się wzrok martwego opiekuna, wzrok w którym z pustką mieszał się strach. Widział samego siebie, spadającego w głęboką, czarną nicość… Nie chciał umierać… Bał się śmierci.
„No już, Sadiel… Uspokój się… Już po wszystkim…” – Strzała próbował ukoić skołatane nerwy chłopca.
- Już po wszystkim? – prychnął Sadiel, nie przestając łkać. – Mówisz, że już po wszystkim? Nigdy nie będzie po wszystkim! Chyba, że zostanę zamordowany… Tak! Dopiero wtedy będę naprawdę bezpieczny…
„Co ty wygadujesz? Nikt cię nie zabije…”
- No pewnie… Bo przecież jestem Syrianinem, tak?! Tylko czemu mi się wydaje, że to z tego powodu ktoś pragnie mojej śmierci?
„Myślisz o tym liście, który znalazłeś przy Mistrzu?”
- Tak… O tym liście myślę! Miałem być następny i pewnie nim będę – zakończył, po raz wtóry wybuchając płaczem.
„Przestaniesz w końcu wyć?! – warknął wierzchowiec. – Płaczem nic nie zdziałasz, a jeszcze pecha na nas sprowadzisz. Może ktoś właśnie za twym głosem podąża, by…” – przerwał swoją przemowę. Nie chciał straszyć swego przyjaciela widmem skradającego się w ciemnościach mordercy. Wiedział jednak, że trzynastolatek zdaje sobie sprawę, w jakich poważnych tarapatach się znaleźli. W przekonaniu tym potwierdzał go nieprzerwany płacz chłopca.
- Oni mnie zabiją… Ale ja nie chcę umierać… Strzało, ja naprawdę się boję… - Sadiel przytulił się do konia, obejmując rękami jego szyję. Wielkie, zimne krople co i rusz spadały na grzywę Strzały.
„Dopóki jesteś ze mną, nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić” – stwierdził Strzała, nie przestając galopować w gęstwinie leśnej.

Na zasłużony sen i zmianę opatrunku na ramionach Sadiela, które stworzonego z kawałków nogawek jego spodni, zatrzymali się za rzeką, w tafli której odbijał się półksiężyc. Wierzyli, że razem z przekroczeniem mostu, przekroczyli również granicę oddzielającą ich od zła całego świata. Pomimo tego, każdy, nawet najmniejszy szmer sprawiał, że zrywali się na równe nogi. Nie chcieli po raz drugi dać podejść się skrytobójcy.
Sadiel kilka razy budził się z krzykiem na ustach. Śniło mu się, że nadal leży na sianie w stajni. Znów budzi go cichy szelest. Gdy otwiera oczy, w jego kierunku zbliża się lśniący sztylet. Tym razem nie może się jednak ruszyć. Wciąż tkwi w jednym miejscu, śledząc spanikowanym wzrokiem ruch ostrza. Kawałek żelaza zdaje uśmiechać się do niego szyderczo.
- Dlaczego to robisz?! – krzyczy. – Dlaczego chcesz mnie zranić?!
- Ty będziesz następny, Syrianinie – odpowiada napastnik tysiącami ponurych ech. – Ty będziesz następny…
Sztylet jest coraz bliżej. Sadiel czuje jego zapach… Zapach chęci mordu, chęci zatopienia się we krwi… Jego krwi…
Czuje metaliczne zimno przeszywające jego pierś…
I w tym momencie się budzi.
A co jeśli by się nie ocknął? Co jeśli nie zdążyłby wydostać się z krainy snów, nim morderca nie osiągnąłby swego celu? Czy już nigdy nie spojrzałby na słońce? Nigdy nie ujrzał by zieleni drzew? Nigdy nie usłyszałby śpiewu ptaków?
Znów łzy napłynęły do jego oczu. Nie miał siły ich powstrzymywać. Leżał więc, starając się odreagować na ziemi krzyk tłumiony w duszy. Wbił palce w mokry grunt, zaciskając zęby.
„Biedny chłopiec” – usłyszał zmartwiony głos przyjaciela.

1 komentarz:

klejeto pisze...

Zostałem zrobiony w bambuko albo jak to woli nabity w butelkę.
Gdy tu wchodziłem nie widziałem tytułów następnych a nie spojrzałem na miesiąc.Plus na prześladowcy który mi powiedział,że nie komentuje.
Minus dla chsdiji która mi nie napisała gdy pytałem kiedy nowa notka.Dobra żartuje z minusami:D
Ok teraz notka:
A ja już myślałem,że to wieśniacy będą go chcieli zamordować.A może go wydali czy coś?
Wiem jednak,że ktoś chce skrócić o głowę Sadiela.W sumie to strzała jakiś za mądry:)Trochę Sadiela bije na głowę co do inteligencji:)
A i mistrz jednak popełniał błąd próbując chronić Sadiela przed prawdziwym życiem.
Ok lecę na następną notę:D