wtorek, 19 lipca 2011

Początek końca, cz. III

Po nocy spędzonej w zapluskwionej izbie, w której śmierdziało niemiłosiernie, Sadiel wydał aż nazbyt dużą część monet, które zostawił mu opiekun. Zdziwił się, że za takie paskudne warunki musiał zapłacić tak dużo. Karczmarz prychnął jedynie, mówiąc, że przecież nikogo nie namawiał do wynajmowania u niego pokoju.
Na szczęście Mistrz pozostawił mu konia.
„Przynajmniej nie będę musiał iść na własnych nogach”.
- Jak tam noc? – mruknął cicho, gdy wziął się za odwiązywanie od słupa swego czterokopytnego towarzysza.
„Nie ciekawie. Pełno psów się tu kręciło, które miały najwyraźniej wielką ochotę oskubać z mięsa moje kopyta. A gdzie staruszek?”
- Po pierwsze: nie staruszek, a Mistrz; po drugie: nie ma go. Opuścił mnie.
„No ja wiedziałem, że potrafisz być pyskaty, ale żeby aż do tego stopnia?” – Wierzchowiec pokręcił swym pyskiem.
- Nie zostawił mnie dlatego, że go zdenerwowałem, tylko… - nie dokończył. Zauważył grupkę ludzi przyglądających mu się ze strachem i zaciekawieniem jednocześnie. – Wyjaśnię ci to, gdy będziemy sami.
„Ale co z Mistrzem?”
- Mówiłem ci coś? – Chłopiec poprawił pled na wierzchu konia, po czym zgrabnie na niego wskoczył.
Ruszyli w stronę bramy wyjściowej.
I cóż dalej mają począć? W którą stronę skierować swe kroki? Jaki cel najważniejszy sobie obrać?
„To wszystko potoczyło się zbyt szybko… Nie byłem do tego przygotowany. Mistrz nie postąpił najlepiej, tak nagle odsuwając mnie od siebie. Mógł mnie jakoś uprzedzić… Dać kilka dni na oswojenie się z tą nową sytuacją… A on tak po prostu mnie zostawił. Nawet się nie pożegnał… Po tylu latach spędzonych we dwoje… Lecz jeśli Mistrz postawił na mnie krzyżyk, to i ja nie będę mu dłużny. Pokaże całemu światu, że potrafię sam o siebie zadbać i jeszcze nie raz wszyscy o mnie usłyszą…”.
„Słyszysz mnie?”
- Co? – Sadiel ocknął się nagle z zamyślenia. Nie zauważył nawet, gdy stanęli już po drugiej stronie miejskiej bramy.
„Mówię do ciebie… Mógłbyś choć udawać, że interesują cie moje pytania”.
- Oh… Błagam cię… Naprawdę nie mam ani sił, ani czasu na rozmowę z tobą.
„A może będziesz miał czas na maszerowanie przez lasy na własnych nogach?” – zarżał cicho koń.
Sadiel nie musiał długo myśleć. Wiedział dobrze, że jeśli teraz jego jedyny, bądź co bądź, przyjaciel odwróci się do niego tyłem, rozpacz ogarnie wszystkie jego komórki. A wtedy będzie skończony.
- Więc co aż tak bardzo cię trapi? – Starał się choć na chwilę odgonić od siebie własne problemy. W końcu Mistrz uczył go, że każdy dobry czyn względem innej istoty, zostanie wynagrodzony w dwójnasób.
„Pytałem się, co z Mistrzem.”
- Zostawił mnie. Doszedł do wniosku, że skoro dzień wcześniej ukończyłem trzynaście wiosen, to mogę już sam o siebie zadbać.
„Wiesz… Dla nas, koni, trzynaście wiosen to już pokaźny wiek.”
- I te słowa miały mnie pocieszyć?
„Nie… Po prostu nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego wy, ludzie, tak długo zostajecie przy swoich życiodawcach.”
- Potrzebujemy trochę więcej czasu niż wy, byśmy wykształcili w sobie umiejętności, których nie posiadacie, a które sprawiają, że jesteśmy ponad wami. Poza tym… nie jestem przecież człowiekiem.
„Wiem… Jesteś Zyrianinem… Ale chodzenie na dwóch nogach i chwytanie przedmiotów… I niby to mają być te nadnaturalne umiejętności? Jak dla mnie, to po prostu przyroda wam życie ułatwiła i nic poza tym.”
- Jesteśmy też o niebo inteligentniejsi od was. Potrafimy ze sobą rozmawiać, znamy pismo…
„A ty myślisz, że ja nie potrafię rozmawiać z innymi końmi? A co do pisma, to spójrz” – Koń machnął pyskiem w stronę jednego z drzew, obok którego przechodzili.
- Patrzę… I co?
„Widzisz tą korę obdartą od dołu?”
Sadiel spojrzał na dolną część pienia. Rzeczywiście zauważył tam solidny ubytek tego swoistego pancerza drzewa.
„Trzeba uważać tu na lisy.” – Zwierzę poinformowało towarzysza jakby od niechcenia.
- A niby skąd to wiesz?
„Bo jeden z moich braci pozostawił tu znak mówiący, że TRZEBA UWAŻAĆ NA LISY. Chcę ci pokazać, że i my mamy swego rodzaju pismo.”
- Nie powiesz mi, że odczytałeś to z lekka naruszonej kory.
„A ty mi nie powiesz, że dla ciebie oznaczają cokolwiek jakieś gryzmoły, które nanosicie na papiery.”
- Ale to mógł zrobić jakiś inny zwierz. Myślisz, że nie ma tu dzików? Zresztą… Przecież konie są głupie.
„Jesteś nieznośny!” – Wierzchowiec stanął dęba, zrzucając z siebie młodzieńca. – „Nie dziwię się, że cię Mistrz zostawił, wciskając ci bajeczkę o dorosłości! Pewnie też na każdym kroku chciałeś go poniżyć, tak jak i mnie poniżasz! Skoro uważasz, że jestem głupi, to chyba nie będziesz chciał ze mną  wędrować przez wsie i lasy! W końcu jakby to wyglądało… Wielki, mądry Sadiel będzie przemierzał krainy na grzbiecie głupiej, starej chabety?! Nigdy w życiu!” – Podszedł do siedzącego na ziemi, zdezorientowanego chłopaka, popychając go pyskiem, rżąc przy tym donośnie. – „Od dziś radź sobie sam! Mam nadzieję, że kiedyś naprawdę zmądrzejesz i nauczysz się ogłady względem innych! Jeśli to nie nastąpi nigdy, to prędzej czy później wylądujesz z mieczem wbitym w plecy, tak jak mój pierwszy właściciel!”.
- Ja… Ja… Ja przepraszam. – Sadiel próbował stanąć na równe nogi, lecz za każdym razem przewracał go koński pysk. – No naprawdę przepraszam! Uwierz mi! Jestem trochę zdenerwowany jeszcze tym całym zajściem z Mistrzem… Wiem, że nie powinienem tak mówić o waszej rasie… Wybacz mi. Tak naprawdę nie uważam, że jesteście głupi.
„I pewnie do wniosków takowych przekonała cię wizja maszerowania na własnych nogach długimi dniami i nosami, prawda?”
- Tak… To znaczy nie… Oh… - Trzynastolatek podniósł się z ziemi, otrzepując swój płaszcz. – Będziemy się teraz sprzeczać? Nie wiemy nawet, czy jutro zdołamy jakieś pożywienie znaleźć. Ne wiemy, czy będziemy mieli gdzie się schować, gdy deszcz zacznie padać. Nie wiemy… A zamierzamy teraz uświadamiać sobie nawzajem, że jesteśmy równie inteligentni? Chyba nasza sprzeczka mówi sama za siebie, że razem bystrością umysłu nie grzeszymy.
„I po raz pierwszy muszę się z tobą zgodzić. Ale ostatni raz cię uprzedzam… Jeszcze tylko jeden głupi i obraźliwy przytyk pod moim adresem, a obiecuję, że nasze drogi rozejdą się… I to raz na zawsze!” – Jak na potwierdzenie tych słów, zwierzę kopnęło kopytem w niewielki kamyk, który poszybował w kierunku człowieka.
Chłopiec oberwał w ramię. Miał już zwrócić uwagę parzystokopytnemu przyjacielowi, ale tym razem postanowił sobie odpuścić.
- Więc gdzie teraz się udajemy? – zaczął, narzucając pled powrotem na wierzch konia.
„Prosto przed siebie. Nie zastanawiałeś się nigdy, nad wybudowaniem małej, drewnianej chatki, znalezieniu sobie damy serca i spłodzeniu kilku maluchów?”
- Nie… Odkąd pamiętam, jestem w ciągłych podróżach. Chyba znudziłoby mi się takie koczowanie w jednym miejscu. – Mówiąc to, dosiadł konia.
Razem wyruszyli drogą, prowadzącą w kierunku najbliższego lasu. Mieli nadzieje, że życie samo nakreśli im plan całej podróży.

Puszcza, którą maszerowali, ciągnęła się nieubłaganie. Z każdym kolejnym krokiem zarośla zdawały się coraz bardziej gęstnieć. W pewnym momencie korony wysokich drzew, zagrodziły całkowicie dostęp promieni słonecznych do ziemi. Co pewien czas z mijanych przez wędrowców krzaków, dobiegały mniej lub bardziej niepokojące odgłosy. Sadiel próbował wyostrzyć swój wzrok, by w odpowiednim momencie dostrzec niebezpieczne zwierzę i dać znać swemu wierzchowcowi, by ten czym prędzej ruszył galopem przed siebie. Zwierzę zdawało się jednak nie poddawać tym obawom.
„Wsłuchaj się w śpiew ptaków – mówiło. – Czyż nie radują twego serca?”
Nie radowało. Ptaki nie musiały martwić się, że lada moment z zarośli wyskoczy na nie rozszalały wilk bądź niedźwiedź. One mogły latać sobie ponad drzewami i, nie obawiając się o nic, śpiewać te swoje radosne trele.
Dróżka, którą podążali, wiła się niczym rzeka, której koryto wytyczyły wysokie góry. To rozszerzała się, to niemal nikła w gęstej trawie.
Jednak, w pewnej chwili Sadiel zauważa nikły prześwit między drzewami.
- Widzisz to, co ja?
„To zależy co widzisz.”
- Chyba zbliżamy się do polany.
„Nie wiem… Wolałbym usłyszeć z twoich ust, że dostrzegłeś jakąś wioskę.”
- Być może zaraz za polaną znajdziemy jakichś ludzi. Bądź dobrej myśli, przyjacielu.
Nie na wiele przydały się jednak dobre myśli parzystokopytnego. Za polaną, na którą wkroczyli, jak okiem sięgnął, nie było widać żądnego budynku. Nie było również słychać odgłosów wydawanych przez bydło, które zazwyczaj hodowali wieśniacy. Nawet małego, kudłatego psiaka, czy choćby dzieciaka… nic nie wskazywało na to, że w pobliżu znajdują się jacyś mieszkańcy tego królestwa.
- Chyba tu odpoczniemy. – Młodzieniec zeskoczył z konia, ściągając z niego pled. – Nie ma co się pchać w kolejną gęstwinę. Trzeba znaleźć coś do jedzenia. Ty z pewnością najesz się trawą, ja… - Westchnął. – Po drodze nie widziałem żądnych owoców, którymi mógłbym choć odrobinę się nasycić.
„Dlaczego nie zakupiłeś nic w mieście, gdy rankiem karczmę opuściłeś? Mówiłeś, że Mistrz darował ci mieszek z monetami.” – Zwierzę wodziło wzrokiem za syrianem, przygotowującym legowisko tuż pod jednym z drzew.
- Które mają nam starczyć na niewiadomo jak długi okres czasu. A co, jeśli któreś z nas zachoruje? Znachorzy są drodzy. Za marne grosze nie będą chcieli nawet spojrzeć na nas.
„Zgadzam się, ale równie dobrze możesz umrzeć z głodu. Wątpię by ci się wtedy te monety na coś przydały.”
- Nie ważne… Jeszcze z głodu nie umieram, więc  mieszek na razie zostaje nie naruszony.
„Jak tam chcesz” – zakończyło zwierzę, zajmując się jedzeniem trawy.
Sadiel wzruszył ramionami, poprawiając pled.
Gdy prowizoryczne posłanie było gotowe, zdjął z siebie płaszcz, kładąc go obok. Poczuł się o wiele lepiej. Był pewien, że gdyby jeszcze pół dnia spędził pod tym grubym kawałkiem materiału, ugotowałby się na twardo.
W pewnej chwili uderzyła mu do głowy pewna prawda. Już nie musiał nosić płaszcza. Nikt nie będzie mu teraz truł nad uchem, że mogą zobaczyć go ludzie i przetrzepać mu wszystkie kości. Już od dawna nie wierzył, że rasa człowiecza upatrywać może w niebieskookich swoich wrogów. Zresztą… Ilu tych niebieskookich jest na świecie? Przeżył już trzynaście wiosen i jeszcze nigdy nie widział innego syrianina. Być może cały świat już dawno zapomniał o tej rasie. Jakżeby jednak miał o niej pamiętać, skoro jedyny syrianin sam niewiele o niej wie. Skąd pochodzą? Czy mają własne królestwo? A może posiadają własnych bogów? Czy są jakieś legendy, które przekazują sobie z pokolenia na pokolenie? Dziwne, że dopiero w tym momencie zaczął zastanawiać się nad swymi przodkami i historią swej rasy. Do tej pory nie potrzebował takich informacji. Wystarczyła mu wiedza, że pewnego deszczowego dnia, pewien starszy mężczyzna odnalazł u podnóża gór małe zawiniątko. Gdy wziął je w swe ręce, spod szarego, szorstkiego kocyka spojrzały na niego dwie całkowicie niebieskie perełki. Od tamtej pory Mistrz i on byli dla siebie niczym ojciec i syn.
- Pójdę poszukać jagód. Może uda mi się coś znaleźć. – Poprawił swą jasnobrązową tunikę, przeczesując dłonią jasne włosy. – Mam nadzieję, że poczekasz tu na mnie.
„A mam inne wyjście? – odpowiedział wierzchowiec nie przestając posilać się trawą. – W momencie, gdy ukradłeś mnie z miasta, stałem się twoim towarzyszem doli i niedoli.”
- Chyba bardziej niedoli. – Sadiel uśmiechnął się, ruszając w stronę gęstwiny.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Oj Chasdijo... Gdy doczytałem ostatnich literek miałem ochotę zacząć od samego początku. Pewnie, gdybym drugi raz przeczytał notkę, zacząłbym trzeci. I tak dalej, i tak dalej...
Wciągnęłaś mnie do tamtego świata. Już nawet nie zwracałem uwagi na wyrazy... Gdyby to było napisane po chińsku, też bym to czytał, i to bardzo płynnie :). Szkoda, że będę musiał zrobić sobie taką długą przerwę. Albo może i dobrze... bo potem będę mógł spędzić na tym blogu bardzo dużo czasu, czytając o przygodach Sadiela. I jego towarzysza, oczywiście :).
Na treściwy komentarz mnie nie stać, bo przestałem traktować tą powieść jak opowiadanie.
Pozdrawiam.

hubert pisze...

Oj jestem zły.Nie dodał mi się poprzedni komentarz.
Odnowa:)
Racja.To jest coś więcej niż tylko opowiadanie.Już dawno przekroczyłaś granicę opowiadania.Brawo!!Jesteś na wyższym poziomie xD
A tak na serio teraz:
Sadiel został rzucony na szeroką wodę.Bedzie musiał sobie radzić bez człowieka który dbał o niego przez większość jego dotychczasowego życia.
Konik ma swój charakter.Nie da sobie w kasze pluć:D
Ale cały czas mnie zastanawia jedno.
Kiedy wykształtuje się główny motyw przewodni.Czy twoje pisanie będzie polegało na zwiedzaniu wszelakich zakątków świata czy może postawisz główny cel.Stworzysz jasną fabułę.Ale dlatego to co piszesz jest dobre ponieważ my nie wiemy co się stanie dalej.
Czytajac to mi się odechciewa pisać:)Ale cały czas sobie tłumacze,że jednak jesteś starsza i bardziej znasz życie oraz posługujesz się bardziej wyrachinowanym słownictwem oraz bardziej nadajesz temu realnego kształtu.
Czytam właśnie książkę i śmie twierdzić,że ty piszesz lepiej niż owy autor.
Pozdrawiam