piątek, 8 lipca 2011

Arkadia - cz. II

A podróż ta ciągła się niemiłosiernie. Już kilka razy miał wielką ochotę zawrócić. Swoim przyjaciołom z kuszami powiedziałby, że oto przeszedł całą jaskinię wzdłuż i wszerz, i nie napotkał żadnego smoka, smoczka, czy innego gada ziejącego ogniem. Czy by mu uwierzyli? Z pewnością nie. Ale wtedy mógłby powiedzieć, by któryś z tej całej gromadki sam ruszył się do jamy i sprawdził prawdomówność Belenosa. Ale… znając ich możliwości, to przekonawszy się, że naprawdę nie ma żadnej bestii zagrażającej ludności królestwa, i tak by go zabili… Tak dla własnej przyjemności, a potem stwierdziliby, że: „Ten brutalny, niebezpieczny i chamski skazaniec zaczął uciekać do lasu… i… ten tego… musieliśmy go zgładzić… Inaczej mógłby narobić wiele szkód na naszym terytorium…”.
Zastanawiał się nawet, czy nie zostać w jaskini i nie spędzić tu ostatnich lat swego życia. W sumie… Może gdy nie będzie długo wychodził na zewnątrz, strażnicy dojdą do wniosku, że został najzwyczajniej na świecie zabity. Dlaczego też wcześniej na to nie wpadł?! Być może dlatego, że wcześniej był święcie przekonany, że nie zdąży nawet głębiej westchnąć wewnątrz tej groty, gdyż wcześniej przywita się z przełykiem potwora. A tu proszę… Miła niespodzianka.
Belenos uśmiechnął się sam do siebie. Chciał już podejść do ściany, by ułożyć przy niej swe zmęczone ciało, gdy kątem ucha (?) wychwycił cichy, lecz wyraźny chichot.
„Czyżby to mój przyszły morderca miał takie dobre poczucie humoru?” przeleciało mu przez myśl. Dosłownie przeleciało, gdyż już po chwili zaczął się trząść, a w myślach zaczął odmawiać wszelkie modlitwy do wszelkich bogów o jakich tylko słyszał.
A jednak przyjdzie mu umrzeć! A już tak się pięknie zapowiadało… Gdyby wyszedł stąd cało z pewnością udałby się w podróż do innego królestwa, teraz co najwyżej będzie mógł wybrać się w podróż do zaświatów.
Przełknął głośno ślinę, która nagle napłynęła mu do ust. W głowie szybko zaczął kalkulować czy bardziej opłaca mu się stoczyć walkę ze smokiem, czy też z rozwścieczonymi strażnikami. A może tak po prostu poddać się? Spojrzeć łuskowatemu katu w ślepia i poprosić o w miarę szybką i bezbolesną śmierć?
Nagle w jego głowie zadudniło głośne i donośne warknięcie. To wystarczyło, by podjąć ostateczną decyzję. Z nadludzką zwinnością uniósł się na nogi i czym prędzej ruszył w stronę, z której kilka chwil wcześniej przybył. Szedł szybko, wymachując przed sobą dłońmi. Próbował w myślach przypomnieć sobie gdzie znajdowały się poszczególne kamienne występy, wystające  z ziemi kamienie i inne przeszkody, mogące radykalnie skrócić czas jego żywota. Im dłużej szedł i im wyraźniejsze stawało się warczenie, tym piskliwsze stawało się jego jęczenie. Był pewien, że podróż w odwrotną stronę trwała o wiele krócej. Czyżby więc kamienna posadzka poruszała się pod jego stopami? A może zaczyna wariować od tego wszystkiego?
Z tych wszystkich rozmyślań wyrwał go gorący, mocny podmuch, przewracający go do przodu. Wytrzeszczył oczy ze strachu. Co prawda, jedyne, co udało mu się zauważyć., to małe kamyczki chcące dostać się pod jego powieki, lecz wyobraźnia podpowiedziała mu resztę. Ogień! Straszny, piekielny ogień wydobywający się z wielkiej paszczy, wielkiego smoka, w której błyszczą się wielkie zębiska!
    P-p-p-pomocy! Ratujcie! Ratujcie bracia! – zaczął wykrzykiwać, mając nadzieję, że stojący przed jaskinią kusznicy wbiegną do środka i uratują go przed śmiercią w płomieniach. Nikt jednak nie przybył mu na ratunek.
Powoli ruszył, czołgając się, w stronę wyjścia. Gorąco rozlewające się po jego plecach, stawało się nie do wytrzymania. Płomienie najwyraźniej zaczęły przedzierać się już przez pancerz.
„Muszę zrzucić tą zbroję! Muszę zrzucić tą cholerną zbroję, nim metal stopi się ze mną!”.
Ale nie miał na to czasu. Czuł każdą swoją komórką ciała, że zbliża się jego koniec. Zaczął wątpić w to, że wyjdzie stąd cało. Po jego policzkach popłynęły wielkie, słone łzy.
    Dlaczego?! Dlaczego umrzeć muszę tak młodo?! – zawył.
Nagle do jego uszu zaczęły dobiegać męskie, lekko zachrypnięte głosy.
    Nie no, stary… Miałeś go nastraszyć, a nie do grobu wpędzić.
    Wymsknęło mi się. Już dawno nie ćwiczyłem.
    Nie ćwiczyłeś? A może to już lata nie te?
    Może i lata nie te, ale pamiętaj, że i dziś potrafię obudzić w sobie bestię.
    Spokojnie, spokojnie… Tylko żartowałem… Żyjesz, młody?
Belenos dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że ostatnie pytanie skierowane było pod jego adresem. Nie mógł zrozumieć co się tak naprawdę stało. Najpierw smok chciał spalić go ogniem, potem ktoś nagle zaczyna troszczyć się o jego zdrowie… W dodatku nadal żyje. Nic nie trzymało się przysłowiowej kupy, choć jako takie zaczynało powoli śmierdzieć. Powoli zaczął unosić się na ramionach.
    Żyje… - westchnął ktoś z ulgą.
    No pewnie, że żyje. Chyba taki był plan.
    Co tu się dzieje? – wysyczał Belenos przez zaciśnięte z bólu zęby. Powoli przekręcił się na plecy, by ostatecznie usiąść na zimnych kamieniach. Drugą sprawą było to, że po chwili zerwał się na równe nogi. Najwidoczniej jego tyłek było tym miejscem, które oberwało najbardziej.
Przed nim stały dwie istoty. Jedną był smok. Był on o wiele mniejszy niż ten, który przedstawiał się w wyobraźni człowieka, ale i tak swoją posturą przyprawiał go o ciarki na plecach. Żółte ślepia z wąskimi źrenicami spoglądały na przybysza niczym na nadnaturalne zjawisko, tak jakby sama bestia nie była żadnym dziwolągiem. Zielone, lśniące w świetle łuski okrywały całe, potężne ciało. Dwie pary błoniastych skrzydeł przytulone były do tułowia. I jeszcze zęby… Wielkie, długie, ostre kły, wyszczerzone niczym w zawadiackim uśmiechu.
Obok smoka, trzymając w dłoni pochodnię, stał człowiek. Postawny, barczysty, czarnowłosy mężczyzna, o twarzy przypominający raczej solidny kawał, odpowiednio ociosanego granitu, przyozdobionego brodą o średniej długości. Osobnik ten nie wyglądał raczej na kogoś, kto większość swego życia spędził wśród ludzi z wyższych sfer. Same szare, wymięte ubranie również o tym świadczyło. Można by rzec, że był pięknym okazem pospolitego rabusia i zawadiaki.  

4 komentarze:

hubert pisze...

Nie no,ty przechodzisz sama siebie.
Wybierasz prosty temat bo chyba w tym mam rację?
Ale piszesz go tak dobrze,że poprostu coś nadzwyczajnego.
Może ty mutantem jesteś z dolnościami
dobrego pisania:)
W sumie to ciekawe,że najpierw próbowali nastraszyć a potem opiekuńczo zapytali o zdrwoie:)
Przewiduję dalszą akcję.
Nabiorą rycerzy tylko nie wiem jak.
Tak że wyjdzie tyumiumfalnie czy będzie udawał trupa.Ciekawe.
A i również zastanwiam sie nad barczystym człowiekiem.
Trochę jaskiniowcy mi sie przypomnieli i znówu rrrr...
Kurde był dostał za ten komentarz dwóje,tyle błedów:D
No czekamy na dalszą częsć.Zapowiada się ciekawie.

Anonimowy pisze...

No nie. Jak rzuciłaś ten fragment, z gruntem uciekający spod nóg, to już widziałem oczyma wyobraźni, jak człowieczek biegnie po grzbiecie, a potem ogonie smoka. Potem natomiast moje oczy podpowiadały mi, że z Belenosa byłaby całkiem apetyczna pieczeń (pozdrowienia dla Huberta i jego wołowiny :D), gdyby tylko nie ten pancerz. A na końcu wprost widziałem minę smoka, który patrzył na człowieka jak cielę w malowane wrota. Ile bym dał, żeby na zdjęciu móc uwiecznić tamtą chwilę :).
Do doskonałych, realistycznych opisach, serwowanych nam po Chasdijskiemu.
Dobrze, czas zakończyć ten apetyczny komentarz :).
Prześladowca

Anonimowy pisze...

Ja nie wiem, co mi się dzieje. Zdanie miało brzmieć: "O doskonałych, realistycznych opisach, serwowanych nam po Chasdijakiemu nie ma co wspominać :)."
A jak mi wyszło wtedy... no widać :/.
Widocznie za późno ten komentarz pisałem.
Pozdrawiam. :)

hubert pisze...

Chas,kiedy coś dodasz?:)