piątek, 22 lipca 2011

Początek końca, cz. IV

Żołądek zaczął dawać mu o sobie znać. Burczenie w jego brzuchu mogłoby odstraszyć nie jednego niedźwiedzia. Przez chwilę pożałował, że nie uczynił tak, jak powiedział przyjaciel. Mógłby przecież przeznaczyć kilka srebrnych monet choćby na pół bochenka Świerzego chleba. Na pewien czas pożywienia by mu wystarczyło, a do tego momentu z pewnością zaciągnąłby się choć na kilka dni do jakiejś pracy. Nigdy jeszcze nie zarobił choćby połowy monety, jednak nie wydawało mu się to trudnym wyczynem. Nie był przecież jakimś tam młokosem, który gnie się pod byle belką drewna. A i ze zwierzętami miał już jakie takie do czynienia. Z pewnością jego najbliższy pracodawca będzie z niego zadowolony.
Zatopiwszy się w swych myślach, potknął się o wystający z ziemi korzeń rosnącego obok drzewa. Nie udało mu się złapać równowagi. Lecąc do przodu, zasłonił dłońmi swoją twarz. Omal nie uderzył głową w stojący przed nim kamień.
- Świetnie… - mruknął pod nosem, gdy, opierając się na łokciach, spojrzał na swe dłonie. Były całe oblepione we krwi.
Coś go tknęło. Nie możliwe było, by zwykłe obtarcie rąk o połamane gałązki, aż tak bardzo je poraniło. Już szybciej jakieś dzikie zwierze zostało zranione przez myśliwego.
Wstał, otrzepując się z drobinek runa leśnego i wzdychając  głęboko:
- Moja tunika… Cała we krwi… Jak ja się teraz ludziom pokażę? Znów będę musiał wędrować opatulony w płaszcz… A myślałem, że będę mógł… - nie dokończył. Jego wzrok przykuł kawałek szarego materiału, wystającego zza drzewa, którego korzeń powalił go z nóg.
Może jednak szczęście uśmiechnęło się do niego? Może los podrzucił mu nowy strój na przebrania? Nie liczył na nic czystego, luksusowego, czy nawet w pełni całego. Co by to nie było, najważniejsze, że pozbawione będzie czerwonych plam.
Pewnym krokiem zaczął okrążać gruby pień dębu. Gdy stanął już po drugiej stronie drzewa, poczuł jak jego serce zatrzymało się nagle. Źrenice jego oczu rozszerzyły się w nadludzki sposób. Otworzył swe usta, chcąc krzyknąć na całe gardło, lecz krtań przestała z nim współpracować. Początkowo zimno otuliło całe jego ciało, zamieniając się po chwili w niemiłosierne gorąco. I ta pustka… Pustka w głowie, a raczej czerń, za którą kroczyła głęboka nicość.
Przed Sadielem, na zielonej trawie, oparty o dąb, siedział jego Mistrz… a raczej wyłącznie jego ciało, gdyż dusza z pewnością już dawno znajdowała się w innej, lepszej krainie.
W sercu starca wbity był niewielki sztylet wykuty z brązu. Cienkie stróżki zaschniętej krwi, tworzyły swego rodzaju makabryczną drogę, prowadzącą od piersi, aż po podbrzusze. W kącikach ust widać było cienką warstwę czerwonej piany. W jego nadal otwartych oczach, widniały iskierki strachu, które niewiadomo jakim cudem uchowały się w martwym ciele.
Na szarej szacie widniał czerwony napis, wymalowany zapewne posoką Mistrza.
„MU”
Usta chłopca kilkakrotnie poruszyły się wypowiadając te dwie litery, jakby mogły one na powrót ożywić umarłego.
- Mistrzu… - odezwał się, a jego matowy, lekko zachrypnięty głos, sprawił, że odzyskał władzę nad całym swym ciałem. – Mistrzu… Kto ci to zrobił? Jak… Jak on tak mógł? Mistrzu… - Nie poczuł nawet, jak po jego policzkach popłynęły pierwsze łzy. Uklęknął przy ciele, wpatrując się w zastygłą twarz starca. – Mistrzu… Nie zostawiaj mnie tu samego… - Przymknął swe oczy. Krzyk, który wciąż w nim wzrastał, został zatrzymany przez zaciśnięte zęby.
Świat Sadiela legł w gruzach.
To, że Mistrz odszedł tamtej nocy, dawało nadzieję młodzieńcowi, że pewnego dnia spotkają się i spędzą wspólnie resztę swego życia. Odejście jego mentora do innego świata, przekreślało raz na zawsze tą możliwość.
Już nigdy nie usłyszy jego głosu. Nie zostanie skarcony wzrokiem, który posiadał w sobie mądrość całego świata. Nigdy nie zostanie pocieszony w chwili smutku, zwątpienia… Nigdy już nie będzie bezpieczny i, przede wszystkim, kochany. W tym momencie poczuł się naprawdę samotny, opuszczony, pozostawiony na pastwę losu…
Razem z duszą Mistrza, odeszła również i część istnienia chłopca. I części tej nikt nie będzie w stanie niczym zapełnić.
„Sadielu…”
Młodzieniec poczuł delikatne szturchanie w ramię.
Odwrócił głowę w stronę stojącego za nim konia. Nie był w stanie znów zapanować nad swym zaciśniętym gardłem. Mógł tylko patrzeć w ślepia zwierzęcia, w których zauważył smutek i współczucie.
„Przykro mi…”
Sadiel chciał przez chwilę poddać się emocjom, które namnażały się w jego sercu. Czuł, że za moment wybuchnie niepohamowanym płaczem. Ostatecznie westchnął głęboko. Gdziekolwiek Mistrz by nie był, z pewnością nie chciałby, by jego syn rozpaczał nad jego śmiercią i swoim położeniem.
Trzeba wziąć się w garść. Mistrz umarł, lecz on nadal żyje i żyć będzie jeszcze przez wiele lat.
- Trzeba zrobić coś z ciałem. – Starał się, by jego głos brzmiał pewnie i trzeźwo.
„Coś? To znaczy co?”
- Nie wiem… Nigdy nie miałem okazji zajmować się umarłymi ludźmi. Wiem jednak, że nie można pozostawić go tutaj na pastwę dzikich zwierząt.
„Nie zamierzasz go chyba ciągnąć go ze sobą po świecie…”
- Nie… To nie byłby najlepszy pomysł. Lecz…  Co mam w takim razie zrobić?
„Może jednak najlepiej go tu zostawić?’
- O nie… - Potrząsnął przecząco głową. – Nie będzie żaden wilk pożywiał się ciałem mojego Mistrza!
„Nie będzie się pożywiać. Prędzej czy później ktoś będzie musiał tędy przechodzić. Zauważy martwego człowieka i zajmie się nim w odpowiedni sposób.”
- Taaaak… Uważasz, że ktoś będzie chodził po tej gęstwinie w jakimś celu?
„A czemu nie? To ja mam ci wyjaśniać, jak dziwacznie potrafią zachowywać się ludzie?”
- Tym razem ty zaczynasz?
„Nie… Ja... Po prostu… - Zwierzę cofnął się o kilka kroków do tyłu, schylając swój łeb. – A może tak przeniesiemy go na polanę? Tamtędy na pewno ktoś niedługo będzie przechodził. W końcu prowadzi ona bezpośrednio do jednej z bram miasta.”
Sadiel nie zastanawiał się długo nad tym pomysłem. Widział, że w tym stanie nie wymyśli niczego lepszego.
Odwrócił się w stronę ciała. Znów poczuł ból w sercu i ogarniającą go rozpacz. Musiał skupić swe myśli na czymś innym. Musiał przestać myśleć o tragedii, która go spotkała. Lecz co innego w takim wypadku mogło zaprzątnąć mu głowę?
I wtedy przypomniał sobie o literach wymalowanych na piersi Mistrza.
- Mówi ci coś słowo MU?
Zwierzę  przekręciło delikatnie na bok swą głowę.
„Mu? Nic mi to nie przypomina. A powinno?”
- Nie nie, tylko ten napis na szacie Mistrza… To z pewnością nie są przypadkowe znaki. Może to znak rozpoznawczy jednej z gildii? Lecz przecież Mistrz nigdy z nikim nie walczył i, jestem pewien, nigdy nie dopuściłby, by ktoś uważał  go za swego wroga.
„A potrzebna ci jest ta wiadomość?”
Chłopiec spojrzał na martwe ciało, po czym uniósł wzrok w kierunku błękitnego nieba. I wtedy pojawiło się w nim wciąż kiełkujące uczucie, które jego mentor uważał za sam wymysł demonów. Poczuł chęć zemsty… Jeśli ktoś mógł zniszczyć jego szczęście, dlaczego on sam nie mógł uczynić tego samego względem tej osoby?
Mentor chłopca wciąż mu powtarzał, że człowiek nie powinien odczuwać nienawiści i chęci zemsty, gdyż są to wytwory samych demonów. Ale czy mordercy, czyniąc zło, przejmują się tą prawdą? Czy ich nie obowiązują te wszystkie zasady moralne, których on uczył się od samego początku istnienia? Jeśli nie, to czy inni są zobowiązani do czynienia dobra względem nich? Czy ten, kto odbiera życie, godny jest swe własne nadal posiadać?
- Jestem po prostu ciekawy – mruknął pod nosem.
Miał już zabrać się do unoszenia ciała, by ostatecznie ułożyć go na wierzchowcu, gdy jeszcze jeden mały szczegół przykuł jego wzrok.
Kawałek małego, żółtego papieru wystawał z zaciśniętej dłoni starca. Sadiel bezwiednie schylił się, by odebrać umarłemu zwitek, który z pewnością już nigdy mu się nie przyda. Dłoń ustąpiła bez żądnego sprzeciwu.
Gdy rozwijał mały liścik, koń był już przy nim, zaglądając chłopcu przez ramię.
„Co tam jest napisane?”
Zwierzę przez dłuższą chwilę nie otrzymywało odpowiedzi. Błękitnooki poruszał jedynie bezdźwięcznie ustami.
„Sadielu…”  – ponaglał delikatnie.
Ten, w odpowiedzi uniósł karteczkę przed oczy wierzchowca.
„Czy mógłbyś… mi przeczytać?”
- Ty będziesz następny, Syrianinie.
Zapadła krótka, lecz wymowna cisza. Zdawało się, że nawet ptaki zaprzestały odśpiewywania swych trelów. I tylko wiatr szumiał pomiędzy gałęziami drzew.
„Myślisz, że to chodzi o ciebie?”
- A o kogo, na spleśniałe grzyby, ma chodzić! – wybuchnął młodzieniec. Po chwili opanował się jednak.
Czy tan mały liścik adresowany jest do niego? Nigdzie nie było zapisane jego imię, a jednak…  Ktoś zabił jego Mistrza,  wkładając w, być może, martwą już dłoń małe zawiniątko z tekstem przyprawiającym go o szybsze bicie serca.
„Ty będziesz następny, Syrianinie.”
Kto napisał te słowa? I czemu grozi ona istocie, której zapewne nigdy w życiu nie widział. Może to jednak nie chodzi w tym wszystkim o niego? Ale, jakiż by miał wtedy cel w zabijaniu Mistrza? Gdyby Sadiel znalazł w gęstwinie martwe ciało nieznajomego starca, z pewnością nie przyglądałby się długo temu widokowi i nie wyszarpywał jakichś kartek z zaciśniętych dłoni. Ten ktoś musiał dobrze wiedzieć, że łączyły ich jakieś więzi. Czyżby byli śledzeni?
Śledzeni? Wystarczyło, by poprzedniego wieczoru ktoś wysłuchał ich rozmowy. Co prawda w karczmie byli sami piani bywalcy, jednak dźwięk monet otrzeźwił wielu z nich. Może więc ten mieszek? Może ktoś myślał, że to Mistrz ma go nadal przy sobie? A kiedy okazało się, że starzec jest równie biedny co mysz kościelna, drogą dedukcji doszedł do wniosku, że to Sadiel ma przy sobie kilkanaście talarów.
Nie mógł uwierzyć, że ktoś byłby w stanie zamordować dwóch ludzi, tylko po to, by ograbić ich potem z kilku monet. Jednak słyszał od Mistrza historie, w których mordowano się z o wiele banalniejszych powodów.

Starzec został przeniesiony na grzbiecie konia, na leśną polanę. Chłopiec ułożył go tak, by przechodzący tamtędy podróżnicy mogli go bez problemu zauważyć.  Jeszcze raz spojrzał w oczy swego opiekuna. Ostatecznie niepewnie zamknął je swoją dłonią i wskoczywszy na konia, zaczął niknąć pomiędzy drzewami.

2 komentarze:

hubert pisze...

Co rozdział to lepszy.Szybko mi się czytało.Faktycznie,rąbek fabuły odsłonięty:D
Mistrz został bestialsko zamordowany.
Dlaczego?Czy podejrzenia Sadiela są słuszne?Czy naprawdę byli śledzeni i jak już to przez kogo?
I co zonacza "MU"??
Przez chwilę mi się z krową skojarzyło.Ale czyżby krowa była aż tak niegodziwy złoczyńcą?
Próbowałem sobie rozszyfrować ten skrót ale nic z tego.MU-mama Urszuli?Ale skąd by tu mama Urszuli?Hę?
I czy Sadiel będzie kolejny?
Przez chwilę pomyślałem o skrytobójcach.Bo oni sa tacy podejrzani w swoich czynach.A i jeszcze pozostają gildie.Gildie w których są knute intrygi.
Jestem ciekaw kolejnej notki:D
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

No nie... tak mi się smutno zrobiło, czytając tą notkę. Mistrz to była taka ważna postać dla tego młodego chłopaka. Potem tak, ni stąd, ni zowąd zostawił go samego, na przysłowiowym lodzie. A teraz... a teraz się okazuje, że został tak bestialsko zamordowany. I to jeszcze w tak... hm... wyrafinowany sposób. Znaczy chodzi mi o to, że nie został bezmyślnie pocięty ostrzem. Co jeszcze bardziej naprowadza mnie na trop skrytobójców, jednak motyw rabunkowy wydaje się... taki błahy, biorąc pod uwagę, że ci ludzie żadnymi bogaczami nie byli. A co do gildii... To może naprawdę knuli jakiś spisek przeciwko temu starcowi... Jednak nie widzę ku temu większych powodów, przynajmniej dysponując takim zakresem fabuły. Albo po prostu odezwała się we mnie pasja do rozczytywania się w kryminałach :D. Tak czy inaczej, wydarzenie to na pewno odciśnie swój ślad na psychice chłopca. Bo komu jest łatwo przełknąć śmierć kogoś bliskiego? I jeszcze ta bezradność, co robić z ciałem starca. No przecież nie dadzą rady wykopań dla niego dołka... jedynym rozwiązaniem jest porzucenie go. I można mieć nadzieję, że ktoś kiedy go odnajdzie.
Taki był to rozdział. Smutno... ale miejmy nadzieję, że wszystko się ułoży. Zajrzę tu dopiero za dwa tygodnie i mam nadzieję, że spędzę tu mnóstwo czasu.
Trzymaj się i pozdrawiam.