czwartek, 14 lipca 2011

Arkadia - cz. III - ostatnia

    Przepraszam za tak mało przyjacielskie powitanie w naszych skromnych progach – rzekł człowiek – lecz już taka u nas zasada panuje. Kto chce do nas dołączyć, ten przejść swego rodzaju chrzest bojowy musi.
    Ja również przepraszam, ale… Ja nie zamierzam do nikogo dołączać. – Choć Belenos zwracał się bezpośrednio do mężczyzny, to jednak jego spanikowany wzrok wciąż skierowany był w stronę zielonej bestii. – Nie chcę wam tu przeszkadzać…
    Ależ nikomu przeszkadzać nie będziesz. Tym bardziej zapraszam cię do nas. Z pewnością ten niezamierzony wybuch przyjaciela kilka ładnych ran na twym ciele zrobił. Ktoś musi je opatrzeć.
Dopiero po usłyszeniu tych słów biedak poczuł piekące gorąco, jakie opanowywało co poniektóre części jego ciała. Ból swoją drogą, jednak nie zamierzał stawać się pożywieniem smoka. Miał, co prawda, pozbyć się bestii, ale miecz swój zgubił ładnych kilkaset kroków wcześniej, razem z czaszką. Chociaż i tak czaszka w tym momencie na niewiele by mu się zdała, chyba, ze obie istoty są aż tak bojaźliwe. Mógłby wtedy gonić za nimi z tym atrybutem śmierci, ale… Życie pokazało, że młodzieniec nie ma co liczyć na szczęście pod jakąkolwiek postacią. Czyli, że w tym momencie był bezbronny i nawet troszkę przypieczony. Wystarczyło wziąć go jedynie w pysk i porządnie rozdrobnić, by później niestrawności nie było.
    Lecz nalegamy… - Po raz pierwszy odezwał się smok. – U nas miejsca pod dostatkiem mamy a i coś do jedzenia się znajdzie.
    Na przykład ja… - Mruknął Belenos. Słowa te zostały natychmiast wychwycone przez czujny słuch zielono-łuskowatego stwora.
    Że co? Że niby myślisz, że to ty za przekąskę masz u nas robić? Nic z tych rzeczy, przyjacielu. – Zaśmiał się, a śmiech jego przypominał ryk tuzina rozwścieczonych niedźwiedzi. Nieszczęśnik zaczął zastanawiać się poważnie, czy to aby na pewno wybuch radości.
    Jesteś przecież smokiem… Tyle już dziewic i mężczyzn zjadłeś. Dlaczego miałbyś mnie oszczędzić?
    Wytłumacz mu, przyjacielu. – Zielony pysk zwrócił się w stronę brodatego. – Wydaje mi się, że gdybym nawet wszystko wyjaśnić mu próbował, on i tak mi nie uwierzy. Ty, jako człowiek, powinieneś mu przemówić do rozumu. W końcu z jednej rasy jesteście.
Mężczyzna przytaknął i bez wahania wziął się za tłumaczenie.
    Mój przyjaciel jest co prawda smokiem i tak… smoki jadają ludzi i zwierzęta, lecz naszemu królestwu trafił się akurat okaz przyjazny, wręcz łagodny dla mieszkańców okolic.
    Nie rozumiem… - Belenos, choć bardzo chciał (bo i jak nie chcieć uwierzyć, że jednak życie swoje do końca się nie zbliża), uwierzyć w te słowa nie mógł.
    Po prostu –westchnęła bestia – nie jem ludzi. Nie jem też zwierząt. Jestem, że tak powiem, wegetarianinem.
    Może i bym przyjął te informacje do świadomości, lecz zatem co stało się z tymi, co zmuszeni byli przyjść do ciebie z misją skrócenia cię o głowę… a raczej o pysk.
    Jesteś ciekaw, to chodź z nami. – Mężczyzna zawrócił na pięcie, ruszając w stronę z której przybył razem z zielonołuskim.  Widząc jednak zawahanie swego gościa, westchnął głęboko, wolną dłonią ocierając swą twarz. – Chyba, że do swoich uzbrojonych przyjaciół ci spieszno. A nadal czekają na ciebie i, uwierz mi, wciąż gotowi są, by w razie potrzeby, gdy pojawisz się przed nimi, kilka bełtów ze swych kuszy pod twoim adresem wysłać.  Możesz tego uniknąć zostając tutaj, bądź z nami ruszając.
Młodzieniec, próbując opanować swe nadal zszarpane nerw, zaczął zastanawiać się nad tą propozycją. Wróciwszy na zewnątrz, jeśli nieznajomi nie kłamią, zakończyłoby się pewną śmiercią. Oczywiście, jeśli nie kłamią. Lecz jak się o tym przekonać? Wrócić i spojrzeć, czy strażnicy królewscy nadal sterczą przed jamą? To byłoby złe posunięcie. Ostatecznie, gdyby smok zamierzał go skonsumować, to czy teraz by ze sobą rozmawiali? Czy ich spotkanie rozpoczęłoby się jedynie od podmuchu gorąca dobiegającego z paszczy bestii? Czy przyjęliby go w taki sposób?
Do tego nie malejący, piekący ból, który rozprzestrzeniał się po całym ciele. Jakże zamarzył wtedy o zdjęciu całej zbroi i zanurzeniu się choć na chwilę w czystej rzeczce.
    Pójdę z wami… - zawyrokował. – Ale jeśli zamierzacie mnie skrzywdzić, to zróbcie to teraz.
    A on nadal swoje. – Smok niespokojnie zaczął rozprostowywać swoje skrzydła. Gdy jednak błoniaste kończyny zaszurały o kamienne ściany, ponownie położył je na swym tułowiu. – Zrozum, młokosie, że nie zamierzamy krzywdy ci zrobić. Jakże do tego przekonać cię mamy?
    Zakończmy tę rozmowę. – Brodacz ostatecznie ruszył w stronę ciemności, oświetlając sobie drogę. – Idziecie, czy będziecie tu do końca świata sterczeć?
Poszli.
Całą drogę jaką przemierzyli, pokonali w ciszy. Nie było to spowodowane zmieszaniem, a raczej całkowitym skupieniem na kamiennej posadzce. Belenos kilka razy wywróciłby się o wystające kamienie. Brnął jednak nadal w nieznane. Miał nadzieję, że już niedługo wszystko się wyjaśni i to z korzyścią dla niego.
Poczuł więc ulgę, gdy zauważył małe światełko dobiegające z końca długiego korytarza, którym się poruszali. Miał już dosyć wysiadywania w ciemności. Bez zastanowienia zaczął przepychać się między smokiem a mężczyzną, by móc po chwili spojrzeć w błękitne niebo.
    Spokojnie, młokosie – zaśmiał się brodacz. - Jeszcze zdążysz nacieszyć się życiem.
Młodzieniec zaprzestał rozpychania się. Niecierpliwość jaka go ogarnęła, sprawiła, że piekący ból zaprzestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Jakież więc było jego zaskoczenie, gdy w końcu opuścił teren góry. A może nie opuścił go wcale?
Przed jego oczami roztaczała się niewielka, nieomalże baśniowa kraina. Wielkie polany zielonej trawy kołysały się pod naporem delikatnego wiatru. Gdzie niegdzie wyrastały wysokie drzewa, tworząc niewielkie laski. Na jednej ze stron stały wybudowane z drewna chatki z oknami i balkonikami z których zwisały ogromne ilości kolorowych kwiatów.  Na drugiej, obok grządek obrośniętych warzywami, pasły się białe, rozbrykane owieczki. Widok ten uwieńczali ludzie, którzy powolnym krokiem przemierzali swoje małe królestwo, kierując się do miejsc własnych prac. A wszystko to otoczone było wysokimi szczytami gór. Z jednej górskiej ściany wydostawał się mały strumyk, który po wpłynięciu na ten bajkowy teren, nawracał i znów chował się w skałach.
    I jak podoba ci się nasz mały raj? – Mężczyzna szturchnął Belenosa łokciem. Na jego twarzy panował radosny, szeroki uśmiech.
    To wszystko wasze?
    A jakże! – zakrzyknął smok, ruszając w stronę jednego ze skupisk ludzi. Ci natychmiast zwrócili się do niego twarzami, unosząc do góry kufle pełne zielonkawego płynu. Nagle wysunęła się na przód kobieta. Trzymała w ramionach niewielkie zawiniątko.
    Najwidoczniej mamy pierwszego, nowego narodzonego tutaj mieszkańca. Durtian musi być dumny. – Brodacz pomachał dłonią mężczyźnie, zbliżającemu się do świeżej matki.
    Ale… Ale o co w tym wszystkim chodzi? – Belenos w końcu odzyskał panowanie nad swym językiem.
    Jak to, o co? Nie chcieli nas tam… - rozmówca młodzieńca wskazał palcem w stronę jaskini, gdzie, za długim korytarzem, znajdowało się ich pierwotne królestwo – to sobie tutaj własne państwo założyliśmy.
    Założyliście?
    Tak… Mieszkają tu wszyscy ci, którzy wysłani zostali na pewną śmierć w paszczy Midiela… To znaczy smoka naszego.
    Ale przecież ci wszyscy mężczyźni, to zwykli hultaje i zabijacy!
    Ja też do nich należę… I ty też. Wiem jednak, o co rozchodzi ci się. A teraz posłuchaj. – Mężczyzna usiadł na trawie tam, gdzie stał, klepiąc na ziemi obok siebie. Po chwili dołączył do niego Belenos. – Większość z nas narodziła się w rodzinach, gdzie dobru i sprawiedliwości raczej nie hołdowano. Można by rzec, że ci właśnie ludzie, zło całe z mlekiem matki wyssali. Uczeni byli, że jedynie kradnąc zapewnią sobie jedzenie, by gdzieś po kątach z głodu nie umierać. Wpajano im zasady, że tylko siłę i spryt wykorzystując do starości dożyją. Nie było więc możliwości, by oni sami w te słowa nie uwierzyli. Tutaj, z dala od tamtego, złowrogiego świata i pod opieką naszego zielonego przyjaciela, powoli pozbyli się swych wszelkich rozbójniczych nawyków. Uwierz mi…Midiel potrafi przemówić do rozsądku. – Mówca wyszczerzył dwa rzędy równych zębów. – Inni raz zboczyli jedynie z dobrej drogi. Nie dano im jednak drugiej szansy. Nie opłaca się królowi pomagać zagubionym ludziom, nakierowując ich na dobre ścieżki, choćby oznaczało to jedynie lekkie ich popchnięcie. Łatwiej oddać ich smokowi, bo i problemu się pozbędzie, a i bestia nasyci się. I do nich tu pomocną dłoń wyciągnięto. Czasami ktoś narozrabia trochę, ale szybko do piony doprowadzony zostaje. Nie ma tu u nas żadnych praw. Każdy jednak stara się żyć według zasady braterstwa i bezinteresownej pomocy. Jak widać, większości z nas udało się do tych niepisanych praw moralnych dostosować. Nikt tu nikogo nie okrada, nikt nikogo nie zabija... Kobiety są traktowane z szacunkiem. Jak już widziałeś, nawet małżeństwa są u nas zakładane. Może i bez obecności księdza, ale równie ważne. A przynajmniej my tak to widzimy. Jedzenia u nas pod dostatkiem. Żywimy się wyhodowanymi warzywami. Owce oddajemy jednemu z zaprzyjaźnionych wieśniaków spoza gór. W zamian ofiaruje nam wełnę na nowe, ciepłe ubrania na zimę, jajka, mleko i niewielkie porcje mięsa. Nie chcemy, by jakieś zwierzę cierpieć musiało tylko po to, by później mięso jego zepsute, którego nie byliśmy w stanie zjeść, wyrzucać. A i tak większość z nas przeszła, jak to ujął Midiel, na wegetarianizm. Kończąc mój długi wywód… Mamy tu swój mały raj. Żyjemy z dala od wszystkich problemów, które na nasze głowy zsyłało królestwo. Dobrze nam się tu powodzi. Nie toniemy w luksusach, ale nikt nie narzeka.
    A co, jeśli ktoś nie chce tu zostać? Nie, żebym ja nie zechciał tu zamieszkać. Pytam się tak… teoretycznie tylko.
    Wtedy Midiel bierze go w swe pazury… - przerwał brodacz, widząc rosnący strach w oczach młodzieńca. Wybuchnął śmiechem. Po chwili jednak opanował się i dokończył. – Wiem co pomyślałeś. Nie… Nie zostaje rozszarpany, ani w inny sposób zabity. Po prostu bierze go w swe łapy i przenosi za góry, do miejsca, z którego bezpiecznie może ów człowiek oddalić się w wytyczonym przez siebie kierunku. Co się potem z nim dzieje? Pewnie zakłada gdzie indziej swoją rodzinę, a może powraca do swego zbójeckiego trybu życia. Nic nas to nie interesuje jego, bądź jej, wybór. Dla nas ważni są tylko nasi bracia i nasze siostry, które nadal zamieszkują ten mały, cichy i spokojny zakątek. Prosimy go tylko, by raz na zawsze zapomniał o tym miejscu. Wiadomo, że gdyby król dowiedział się o nas, natychmiast zmieniłby to miejsce w takie samo piekło, jakim jest jego królestwo. – Spojrzał wymownie na Belenosa. – Zapytam cię więc, tak jak pytam każdego przybywającego tu człowieka. Chcesz zostać z nami, czy jednak wolisz wybrać inne miejsce pobytu swego?
Belenos rozejrzał się dookoła. Tak właśnie wyobrażał sobie bajkowy raj. Czemu by teraz miał z niego rezygnować? Co czekało go za górami? Kolejne problemy, rozterki, kłopoty… szyderstwa i staranie się o to, by ktoś nie wpakował mu sztyletu między żebra. Odpowiedź więc była oczywista…
    Zostaję u was…
    Witam więc w naszym małym królestwie… Witam w naszej Arkadii!
Belenos uśmiechnął się szeroko. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak wspaniale. Zrozumiał, że znalazł miejsce, którego szukał od początku swej życiowej drogi. Tylko jedna myśl zaprzątała mu głowę.
    A co ze strażnikami? Przecież gotowi będą tak stać do upadłego. Głupi nie są… Pomyślą, że czekam tylko aż odejdą, a gdy to zrobią, ucieknę gdzie pieprz rośnie,
    W sumie to wyjście całkiem dobre. Niech siedzą tam aż z głodu poumierają. Kilka zakutych łbów na świecie mniej. Ale… - brodacz spojrzał w oczy rozmówcy – czuję, że ty nie  z tych, co w zemście się lubują. Więc inaczej sprawę tą załatwimy. Midielu!
Smok natychmiast zakończył rozmowę z gawiedzią, prostując swe skrzydła i unosząc się do góry, szybując w stronę wołającego.
    W czym pomóc mogę, Darimie?
    Mógłbyś straży się pozbyć sprzed wejścia do jaskini?
    Ależ z największą przyjemnością. Tylko niech nasz nowy przyjaciel ofiaruje mi małą część swojej żelaznej garderoby.
Belenos spojrzał na bestię z niezrozumieniem.
    Może być naramiennik.
Młodzieniec wzruszył ramionami, ściągając z siebie jednak całą blachę, wzdychając przy tym z ulgą.
    Zaraz poproszę kobietę którąś, by ci opatrunki na rany zrobiła. – Pocieszył go Darim. – A teraz… może chcesz zobaczyć, jak nasz przyjaciel przekonuje strażników, żeś już dawno po tej drugiej stronie?
    Jeśli można…
    Ależ oczywiście, że można. – Midiel kończąc wypowiedź, ruszył w stronę jamy.
Belenos z ledwością za nim nadążał. Czuł się nieswojo paradując za smokiem w jednej tylko, przydługiej, cienkiej szacie, którą założoną miał pod zbroją.
Z ulgą więc przyjął wiadomość, że już za chwilę znajdą się na miejscu.
    Tylko nie wychylaj mi się aż nazbyt z jamy – mruknął cicho Midiel, będąc już u celu. – Jeśli cię zauważą, to nie tylko ty stracisz swą głowę, ale i my wszyscy pójdziemy w twe ślady.
Młodzieniec pokiwał potakująco głową.
    Więc patrz i ucz się. – Białe zęby smoka zalśniły w niemalże namacalnej ciemności.
Bestia, wsunąwszy naramiennik do paszczy, wyszła poza teren jaskini dumnym, ciężkim krokiem. Powiodła wzrokiem po okolicy.
Belenos wyglądał zza węgła na rozgrywającą się scenę, czują nagły przypływ adrenaliny. Widział połyskujące w krzakach hełmy strażników. Nie odeszli… Cierpliwe poczwary…
Najwidoczniej i smok zauważył błysk odzienia ludzi, gdyż stanął na tylnich łapach, zamachał swymi wielkimi, błoniastymi skrzydłami i z całym impetem wypluł przed siebie zawartość swojej paszczy. Naramiennik młodzieńca poleciał w kierunku krzaków, trafiając jednego ze strażników, a razem z kawałkiem żelaza poleciały też hektolitry śliny Midiela.
Już po chwili dało się błyszczeć gromkie, męskie: „Bleeee”.
Kusznicy zaczęli się otrzepywać z, ich zdaniem, ohydztwa. Smok, widząc ociąganie się mężów przed powróceniem do miasta, zaryczał donośnie, sprawiając, że kilka pokaźnych głazów osunęło się ze zbocza góry. To wystarczyło, by strażnicy, zapominając o swej broni, całkowicie pochłonęli się ucieczką od tego, który mógłby niechybnie stać się ich katem.
    I więcej mi się tu nie pokazywać! – zakrzyknął Belenos wychodząc z ukrycia.
    Tak, tak… - uśmiechnął się Midiel. – A teraz możemy już chyba spokojnie wracać do siebie. Nie chcę nic mówić, ale… hm… śmierdzisz spalenizną.
Młodzieniec zrobił oburzoną minę, lecz po chwili wybuchnął śmiechem, który jeszcze przez pewien czas rozbrzmiewał po jaskini.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Drugi raz piszę ten komentarz, bo pierwszy nie wiem czemu mi się nie dodał.
Bardzo ładne zakończenie zrobiłaś. Zmieniony tytuł trochę mnie naprowadził na taki obrót wydarzeń, jednak w dalszym ciągu byłem zaskoczony.
Wyjaśniasz wszystkie niewiadome, jednocześnie pozostając przy swoich przekonaniach (bo smok przecież nie mógł być mięsożercą, wiemy:)).
Bardzo dobrze bawiłem się przez te trzy części. Z zniecierpliwieniem czekam na następne, z pewnością równe dobre opowiadanie.
Pozdrawiam

hubert pisze...

Bardzo fajne zakończenie:)
Czyli jednak nie mieli zamiaru zrobić krzywdy naszemu głównemu bohaterowi.Smok wegeterianin:D
A czemu nie:)
Ale chciał bym się znaleźć w takiej krainie.Na końcu jaskinie,własne państwo,hehe
No wyobraźnia pracowała:)
Hmm a to już koniec...szkoda ale słyszałem,że coś nowego się szykuje.
Kiedy?kiedy?jutro?..a dzisiaj już będzie?:)rozumiem,rozumiem i czekam.
Pozdrawiam