niedziela, 17 lipca 2011

Tytuł... Hm... Jeszcze się tworzy :)

Wyobraźmy sobie wielki las. Na prawo, jak i na lewo nie widać żadnego prześwitu, a i spoglądając w górę widzimy jedynie gęste korony drzew. Wijąca się niczym wąż droga, która wiedzie przez tą nieokiełznaną przez ludzką rękę przestrzeń, jest ledwie zauważalna w panującej ciemności. Dookoła słychać niepokojące odgłosy. Wprawione ucho usłyszałoby zapewne skradanie się wilka, czy powolny spacer niedźwiedzia.
Nagle zza zakrętu wyłania się jeździec na karym koniu. Twarz młodzieńca, który trzymał swego wierzchowca jedynie za długą grzywę, wykrzywiał grymas zdeterminowania i zaciętości. Jego krótkie włosy mieniły się jasnym blondem. a zmrużone, pozbawione białek oczy niebieskiego koloru mogłyby zaszokować niejednego człowieka. Długi, ciemny płaszcz łopotał pod naporem wiatru.
Tuż za jeźdźcem wyłoniło się kilkoro strażników miejskich, wykrzykując groźby pod adresem młodzieńca. Chociaż ich konie były wypielęgnowane i przybrane w specjalne tkaniny, to jednak w żaden sposób nie mogły dogonić wierzchowca jeźdźca. I żadna dziwota, skoro biedne zwierzęta prócz własnego „stroju” musiały dźwigać na swych barkach mężczyzn przypominających wielkich, muskularnych atletów odzianych w srebrne pancerze.
Młodzieniec, gdyby tylko chciał, mógłby zostawić pogoń daleko za sobą, lecz byłoby to najprostsze rozwiązanie i z pewnością dające najmniejszą dawkę adrenaliny, a on nie cierpiał łatwizny.
Był już blisko granicy, po przekroczeniu której nie groziłoby mu żadne niebezpieczeństwo ze strony goniących go ludzi. Już czuł smak wygranej. Na jego twarzy powoli zaczął gościć nikły uśmiech. Pozostało mu tylko kilkaset metrów. Wystarczyło tylko galopować tak, jak jego nowy koń czynił do tej pory. Wystarczyło...
Nagle koń zahaczył kopytem o wielki, wystający korzeń drzewa, który jakby na złość wyrósł na piaszczystej drodze. Co prawda młodzieńcowi udało się uratować swego wierzchowca przed upadkiem, jednak odległość między nim a strażnikami stała się niebezpiecznie mała. Blondyn wiedział, że na nic się zdadzą jego umiejętności w dosiadaniu koni, tym bardziej, że jego zwierzak zaczął lekko kuleć na lewą, przednią łapę. To wystarczyło, by przesądzić całą sytuację na jego niekorzyść. Pomimo tego nie zamierzał się poddać. Nie dostaną tak łatwo jego skóry.
Popędził konia siarczystym klapsem w zad. Choć zwierzę przyspieszyło, to jednak chłopiec na swym karku czół już oddechy straży. Jeszcze mocniej zmrużył swe oczy... Jeszcze kilkaset metrów... Jeszcze tylko...
I w tym momencie usłyszał cichy szelest w krzakach rosnących tuż obok niego. Gdy tylko odbiegł od tego miejsca kilkadziesiąt metrów, z gęstwiny wyskoczył lis o lśniącej w słońcu sierści. Młodzieniec kątem oka spojrzał za siebie. Rude zwierze zatrzymało się tuż przed nadbiegającymi końmi, na których galopowali strażnicy. Zasyczał, szczerząc swe małe, ostre kły. Wierzchowce na widok ten wpadły w niewyobrażalny szał. Zaczęły stawać dęba, wierzgać tylnimi kopytami, rżeć przeraźliwie, próbując zrzucić jeźdźców ze swych karków. Ostatecznie kilkoro mężczyzn poddało się, lądując z metalicznym brzękiem na twardej ziemi. Inni zapomnieli już o gonitwie, za swój nowy cel obierając uspokojenie przestraszonych koni.
Tak czy inaczej, błękitnooki chłopiec mógł bez strachu o własne życie galopować w stronę granicy, za którą już żaden strażnik nie mógł go pojmać i wsadzić do lochów.

- Widziałeś to? Widziałeś to Mistrzu? - młodzieniec zeskoczył z konia, po czym zostawiając go samopas, podbiegł do starca siedzącego na przewalonym drzewie już dawno obrosłym leśnym mchem.
- A co niby takiego miałem widzieć? - mężczyzna o bladej, pooranej zmarszczkami twarzy, uniósł swą głowę na przybysza, wpatrując się w niego szarymi oczyma. W swej prawej dłoni dzierżył laskę z drzewa jałowca, na której wyryte były szlaczki stworzone z przeróżnych, tajemniczych run, strzegących od chorób, niebezpieczeństw i wszelakiego zła. Stare, zgarbione ciało okryte było długim, szarym płaszczem, przypominającym habit, przewiązanym lnianym sznurem. Spod nasuniętego na czoło kaptura wystawały ostatnie siwe włosy.
- Jak to, co? Wykiwałem straż miejską... - wybuchnął śmiechem młodzieniec, zaczynając przy tym obracać się w kółko, skakać i klaskać w swe dłonie - Szkoda, że tego nie widziałeś... Na początku przegoniłem ich o dobre kilkaset metrów... Potem mój koń o mało się nie przewrócił o wystający korzeń, ale później...
- Później? - starzec pokiwał głową ze zrezygnowania - Chłopcze... Mogłeś zostać złapany przez strażników. Czy tego cię uczę? Byś w tak lekkomyślny sposób narażał swe życie? - Jego słowa płynęły wolno, dostojnie, niczym woda w spokojnym strumyku.
- Ale, Mistrzu... Przecież nic się nie stało. I w dodatku mamy pięknego konia. Teraz nie będziemy musieli wędrować na swych nogach.
- I z powodu tego konia musiałem ratować cię z niebezpieczeństwa?
Młodzieniec jakby stracił wiele ze swej radości. Spojrzał na swego opiekuna z wyrzutem i spytał niepewnie:
- Więc to ty, Mistrzu, byłeś tym lisem?
- A czy ty myślisz, że jeden z naszych rudych braci wyszedłby z ukrycia, słysząc tętent nadbiegających koni?
- Ale dlaczego to uczyniłeś? Jestem pewny, że sam dałbym sobie radę.
- Uwierz mi, dziecko, że gdybym był pewien, że nic tobie nie grozi, nie marnowałbym swych sił na przeobrażenie się w zwierzę.
- Ale ja dziś kończę trzynaście wiosen! - uniósł swój głos, lecz po chwili powrócił do spokojnego tonu z iskierką wyrzutu - Jestem już dorosły. Sam potrafię o siebie zadbać.
- Tak... I pokazałeś to kradnąc konia z miasta - westchnął Mistrz - Wiesz dobrze, że nie jesteśmy żadnymi złodziejami, a poza tym... Nie powinieneś pojawiać się między ludźmi. Jeśli ktoś zauważy twe oczy... Wiesz dobrze, co może się wtedy stać.
- Co może się stać? Nie wierzę, że ludzie nadal przejmują się jakimiś bajkami. Przecież nie jestem żądnym potworem. A zła potrafię uczynić tyle, ile każdy inny chłopak w moim wieku.
- Mylisz się... Jeśli dostałbyś się pod opiekę innego człowieka, takiego, który w swym życiu złu hołduje, mógłbyś stać się wielkim zagrożeniem dla tych, którzy spotkaliby cię na ścieżkach swego istnienia.
- Mistrzu... I ty w to wierzysz? - Chłopiec podszedł do obalonego drzewa i usiadł na ziemi opierając się o nie. - Myślałem, że taki mądry człowiek jak ty, który zna większość tajemnic naszego świata, nie zważa na to, co mówią sobie na ucho bywalcy podrzędnych karczm.
- Zważ jednak, że i przez usta głupca mądrość czasami wypływa.
- Z pewnością, ale nie tym razem. Jestem zwykłym człowiekiem i nic tego nie zmieni. A tym bardziej żadne gadanie tych głupców - młodzieniec wstał jednak z ziemi i aby dać upust swej złości, wyruszył z powrotem w ciemny las, by nazbierać chrustu na nocne ognisko.
Koń stał nadal tam, gdzie go pozostawiono. Wodził jednak wzrokiem za przechodzącym obok chłopcem. Widać było, że chce wyruszyć za nim, jednak jakby jakaś siła trzymała go w tym miejscu.

Sadiel obudził się z niemiłym uczuciem mrowienia przechodzącym przez jego kręgosłup. Wstał z cienkiego pledu, który późną nocą ułożył na ziemi tuż przy ognisku. Gdy się wyprostował, jego ciało przeszył krótki, acz bolesny skurcz.
- Na wszystkich bogów! - warknął - Czymże ja zasłużyłem na takie życie...
Obejrzał się dookoła siebie. Nigdzie nie było widać ani Mistrza, ani jego posłania. Nie zdziwił się tym jednak. Jego opiekun wstawał wcześniej od samego słońca, udawał się w ustronne miejsce, by tam oddać się porannej medytacji. Kilka razy próbował nauczyć kontemplacji swego podopiecznego, ale Sadiel już po minucie siedzenia na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, zaczynał się wiercić, mruczeć coś pod nosem, a co za tym idzie, rozpraszał skupionego starca. Postanowił więc zrezygnować z nauki tej, wymagającej cierpliwości i spokoju, umiejętności.
Młodzieniec ruszył w pobliskie krzaki, by przynieść stamtąd, uszykowany dzień wcześniej, chrust na ognisko. On sam zjadłby naprędce bułkę z plasterkiem sera  zakupionego w mieście, z którego on sam kilka godzin później uciekał na nowym koniu, goniony przez straż miejską. Niestety Mistrz uważał, że ranny posiłek należy spożyć w ciepłej postaci, by ogrzać swe wnętrze po zimnej nocy, a z Mistrzem sprzeczać się nie wolno.
- A tak odnośnie konia - mruknął pod nosem. Ruszył po torbę spoczywającą w krzakach, z których wcześniej przyniósł drobne patyki. Gdy złapał ją w ręce, zsunął z niej klapę i ze środka wyciągnął kilka czerstwych kromek chleba. Już dawno miał je wyrzucić, ale jego opiekun wciąż powtarzał, by tego nie robić, gdyż nie wiadomo, kiedy mogą się one przydać. I znów miał rację.
Sadiel co prawda nie wierzył w to, że koń znajduje się jeszcze gdzieś w pobliżu. Pewnie już dawno pogalopował w sobie tylko znanym kierunku. I w sumie nie zdziwiłby się, gdyby tak było. W końcu nie łączyła ich żadna więź, dzięki której wierzchowiec czeka na swego pana tam, gdzie ten go pozostawił. Mógł go co prawda przywiązać, ale starzec z pewnością znów przez dobre pół godziny prawił mu reprymendę, że: „jak tak można postępować ze swym bratem... A ciekawe jak ty sam byś się czuł, gdybym ograniczył ci pole poruszania to długości sznura? Hm? No widzisz... A chciałbyś, aby twój przyjaciel tak cierpiał? To czemu chcesz go uwiązać?”. Nie... Wolał sobie oszczędzić wysłuchiwania tejże mowy. A że ucieknie im jedyny środek transportu, to już...
„Nigdzie nie uciekłem...”
- Co? - przestraszył się Sadiel, słysząc dobiegający zza zarośli obcy głos. Natychmiast odwrócił się w tamtym kierunku, powoli krocząc przed siebie - Ktoś tam jest?
„Mówię, że nigdzie nie uciekłem...”
- Ki-kim jesteś? Natychmiast się pokaż! Słyszysz?! Natychmiast stamtąd wyłaź, albo ja pójdę do ciebie i oduczę cię głupich żartów!
Tak... Jakoś te słowa lekko wychodziły z jego ust. Przez ułamek sekundy przez jego myśl przebiegło pytanie: co zrobi, jeśli ten KTOŚ postanowi jednak pozostać w ukryciu, albo co gorsza, wyjdzie z niego z mieczem w rękach. Odpowiedź była jedna i w żadnej mierze nie zgadzała się z tym, co właśnie wypowiedział.
W zaroślach coś zaszeleściło, coś zatrzaskało,  a po chwili wyłonił się stamtąd koń... Ten sam koń, który został ukradziony z miasta.
Młodzieńca nie wyprowadziło to jednak z równowagi, choć poczuł lekką ulgę na myśl, że jednak będą mieli czym podróżować przez nieznane sobie krainy.
- Nie wydurniaj się! Słyszałeś?! Masz natychmiast stanąć ze mną twarzą w twarz, jeśli się nie boisz, i przeprosić mnie za swoje haniebne zachowanie!
„A cóż ja takiego uczyniłem, chłopcze, bym musiał cię przepraszać?” - męski, lekko zachrypnięty głos, dobiegał jakby z trochę bliższej odległości niż wcześniej, lecz Sadiel nadal nie widział jego właściciela.
- Powtarzam po raz ostatni - tym razem nie udało mu się utrzymać zimnej krwi w żyłach. Zaczął trząść się niczym osika, powoli cofając się i spoglądając rozbieganymi oczami dookoła siebie - pokaż się mi, albo zgotuję ci taką śmierć, o której nie śniłeś nawet w najgorszych koszmarach!
„No przecież stoję przed tobą, niemądry dzieciaku” - głos zdawał się wielce oburzony, jakby to z nim samym bawiono się w chowanego.
- Nie widzę cię! - młodzieniec jeszcze bardziej uniósł swój głos. Być może Mistrz usłyszy jego wrzaski, jeśli nie odszedł zbyt daleko, i przybędzie na pomoc.
Nigdy go nie ma, kiedy jest naprawdę potrzebny - pomyślał z wielkim zażenowaniem.
„Oh... Jacy wy, ludzie, jesteście tępi!”.
Koń podszedł do młodzieńca, przewracając go do tyłu swym pyskiem. Stanął nad nim, naciskając lekko kopytem na jego brzuch i zbliżając swój łeb do jego głowy. Odległość między oczami zwierzęcia a człowieka nie przekraczała metra, dzięki czemu obydwoje mogli podziwiać źrenice przeciwnika.
„Mówiłem ci, że stoję przed tobą... Czy ty w ogóle mnie słuchasz?”.
- Ty-ty-ty... Ty mówisz?
„A ty widzisz, bym swym pyskiem poruszał?”
- To-to… To dlaczego cię słyszę?
„Porozumiewam się z tobą w myślach. Twój Mistrz nie mówił ci nigdy o telepatii?”
- M-m-mój Mistrz? – Młodzieniec jakby nagle sobie o czymś przypomniał. Wyrwał się spod kopyta konia i biegnąc w stronę gęstwin zaczął wołać spanikowanym głosem swego opiekuna.
- Czemu tak hałasujesz młodzieńcze? – Starzec wyszedł spomiędzy gęstych drzew, uśmiechając się delikatnie do oniemiałego chłopca.
- Bo-bo-bo-bo…
- Spokojnie. Opanuj swe nerwy. W tym momencie na niewiele się one zdadzą. – Ominął swego ucznia, ruszając w stronę ich prowizorycznego obozowiska.
Sadiel jeszcze przez chwilę stał jak wbity w ziemię kołek. Gdy minęła pierwsza fala paniki, natychmiast podbiegł do oddalającego się Mistrza.
- Bo ja słyszałem… słyszałem jak koń… I ten koń… I… Przecież to niemożliwe!
- Cóż jest tak mało prawdopodobne na tym świecie, który sam w sobie jest już niewiarygodny?
- No bo ten koń… - Chłopiec stanął, chwycił powietrze w swe płuca, by w końcu odpowiedzieć na pytanie. - Ten koń mówi!
Starzec zdawał się nie przejmować w ogóle tą nowiną. Trzynastolatek zmarszczył gniewnie brwi. Podszedł jeszcze bliżej mężczyzny, by powtórzyć te słowa.
- Ten koń mówi!
- I to właśnie wyprowadziło cię z równowagi?
- Że co? Że mnie… Co? Ciebie, Mistrzu, to nie dziwi?
- Nie… Nie dziwi.
- Ale przecież konie nie mówią.
- I zapewniam cię, że nasz cztero kopytny brat też nie posiadł tej umiejętności.
- Ale ja go słyszałem.
- Nie, synu. Nie słyszałeś go, lecz myśli jego poczułeś.
- Myśli… A co to za różnica? – Oburzył się Sadiel. – Tak czy inaczej, nie powinienem rozumieć jego myśli. Jestem przecież czło… - Nie dokończył słów. Spojrzał w prześwitujące przez korony drzew niebo, po czym westchnął głęboko. – Mam trzynaście lat. Czyli, że rozumienie tego konia jest moją nadnaturalną umiejętnością?
- Być może nie tylko tego zwierzęcia.
- To mogę rozumieć wszystkie istoty?
- Nie mnie się pytaj. Nie jestem Syrianinem, bym mógł wiedzieć na czym polegają różnice między nami a wami. Sam odkryć je musisz. 

2 komentarze:

hubert pisze...

Masz pomysł to wiem na pewno.
Zaciekawił mnie początek choć mam kłopot z wyobrażeniem sobie postaci.
Jakoś je kształtuje ale nie do końca moge to sobie wyobraźić.
Ale,ale...zauważyłem opisy:)
Dobry znak.
Po pierwszym rozdziale nie jestem stanie wywnioskować o czym będzie odpowiadanie.Na pewno o jakiejś podróży:D
Tak..telepatia towarzyszy nam ostatnio w każdych opowiadaniach.
Ciekawe sformułowanie:13 wiosen
Wydaje mi się że opowiadanie będzie w sam raz pod mój gust jeśli oczywiście będzie ciekawie pisane.Konie,konie.
Ciężko znaleźć słowo zastępujące.
Wierzchowiec,zwierzę,koń,konik,rumak,klacz.No jest trochę ale nie zawsze pasje do danego zdania.
Czekam na następną część.
Oby była jak najszybciej:D
Pozdrawia

Anonimowy pisze...

Czego się można spodziewać po powieści o tytule: "Tytuł... Hm... Jeszcze się tworzy :)"? No chyba niewiele, może poza tym, że "wszystko się może zdarzyć..." :). A co do samej treści:
Początkowy fragment, opisujący ucieczkę utalentowanego jeźdźca, naprowadzał mnie na zupełnie inny trop. Samotnik, przemierzający świat w poszukiwaniu przygód, któremu nie straszna żadna straż... tak, to był mój scenariusz.
A tu nagle wyskakuje ci zdanie "Ale ja dziś kończę trzynaście wiosen!" o.O... niespodzianka.
Przez moment naprawdę myślałem, że ten chłopak może rozmawiać ze zwierzętami. A tu tylko jego myśli poznał. Swoją drogą, wiemy co konie o nas sądzą :D.
Z końca wynikło, że główny bohater nie jest człowiekiem... To kimże on jest?
Tego, i wiele więcej dowiemy się w następnych odcinakach "bezimiennego" opowiadania :).

A, bym zapomniał. Nie dam ci zakończyć tej powieści, póki nie wyciśniesz z niej tyle, ile to tylko możliwe. Po prostu nie dam :D.
Muszę się zwijać z tym komentarzem, bo przekroczę limit dostępnych literek :). Pozdrowienia